Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2020, 23:36   #9
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nerwowo bębnił palcami siedząc na niewielkim tobołku. Wyglądał przez okno wychodzące na przystań. Czas do odlotu ciągnął się w nieskończoność, choć był ostatnim przyjętym. Już niewiele brakowało, ale oczami wyobraźni widział tą starą kutwę na trzech nogach pędzącą szybciej niż zawodowy biegacz. To było, oczywiście, niemożliwe. Ojcaszka miało nie być do wieczora w domu, lecz z drugiej strony, gdy chodziło o pieniądze, szczególnie te wychodzące, miał jakiś dziesiąty zmysł i stan przedzawałowy. Naturalnie niegroźny. Ten okręt był całkowicie niezatapialny i żadna utrata pieniędzy nie potrafiła tego zmienić. Oktaw sądził, że już jakiś czas temu kostucha przychodziła po niego, po czym uciekała pobita przez ojcową laskę i bez płaszcza oraz kosy. Bo z pewnością z czymś Argantowi zalegała, zaś tego typu zajęcie mienia nie regulowało całego długu.

W końcu rozległ się wyczekiwany sygnał do odlotu. Cumy zostały zwinięte, zaś statek wzniósł się w powietrze. Wraz ze wzrostem wysokości poszerzał się uśmiech Oktawa. Z konieczności zatrzymał się na granicy uszu.

Miał ochotę tańczyć. Rzucił szybkie spojrzenie na swoich współlokatorów prezentując tym samym całe uzębienie, po czym wstał. Zarzucił sobie tobołek na plecy uważając, by przy tym nie zaczął brzęczeć. Wąski sznurek wbijał się w nagą klatkę piersiową.
- Chłopaki, idę zorganizować karty! Będę później!

Wzniósł rękę na pożegnanie i wyruszył na poszukiwania tego, którego widział niedługo po wejściu na pokład. Janus to babiarz, pijus, imprezowicz i plotkarz. Choć możliwe, że coś ukrywał, bo Oktaw niewiele o nim wiedział pomimo tego, że castanic robił interesy z jego ojcem. Wyrazy współczucia dla Janusa.

Osobę, której poszukiwał, nie było trudno namierzyć. Wystarczyło podążać za głośnymi wybuchami śmiechu i wypatrywać gromady składającej się głównie z kobiet. Było ich dokładnie siedem, a pośrodku tej gromady stał on, Sejanus we własnej osobie.

Oktaw natychmiast musiał naprawić pewne niedopatrzenie. Zdjął obrączkę i przeniósł ją na inny palec. Wskazujący. Dla niepoznaki. W końcu z pewnością miałby jakiś pierścień, gdyby jego ojciec nie był takim sknerą… Może lepiej go zdjąć? Tak, w ten sposób mógłby się zdradzić. Żaden syn, niezależnie czy Arganta, czy Geronta, nie miał niczego zbędnego na sobie. Po wrzuceniu błyskotki do tobołka uznał, że w tej chwili jest nawet bardziej wiarygodny niż w codziennym stroju.
Jeszcze tylko jedna, drobna korekta. Odchrząknął cicho. Akcent syna bankiera, który miał opanowany do perfekcji, z lekką domieszką hulaki i hultaja. Mruknął nieznacznie. Tak, delikatny pogłos przepicia. Tak będzie dobrze.
- I starych znajomych wywiało w nowe strony! - odezwał się głośno ściągając na siebie uwagę nie tylko głosem, lecz także szerokim uśmiechem i otwartymi ramionami, z którymi podążał do Janusa.

Sejanus urwał w pół słowa anegdotę, którą raczył zebrane wokół niego panie. Przez chwilę spoglądał na zbliżającego się młodzieńca z wyraźnym brakiem zrozumienia czy rozpoznania. Dopiero gdy owa chwila minęła mina castanika zmieniła się nieco.
- Oktaw?! - zapytał z wyraźnym niedowierzaniem, na krótką chwilę zapominając o towarzyszących mu damach. - Niech mnie Lok, co ty tu robisz? - zapytał, sam także ramiona rozkładając i w ów wylewny sposób witając się z nowoprzybyłym. - Moje drogie panie, pozwólcie że przedstawię. Oto Oktaw, syn mego dobrego znajomego. Bankiera, muszę dodać - te słowa padły wypowiedziane głosem sugerującym znaczny majątek i wpływy. - Cóż to, czyżby ciepło rodzinnego domu ci się znudziło, chłopcze? - zapytał, wcale swego głosu nie zniżając.

- A żebyś wiedział, że ciepło. Gorąco wręcz tak, że się schłodzić muszę. Jak widać. Ale niestety, to tragiczne okoliczności wepchnęły mnie na tą ścieżkę. Powiedział mi mój ojciec: “Synu, rodzinę trzeba ratować. Jaka by nie była. Nawet jeśli pochodzi od, tfu, Geronta. Pójdziesz zatem na wyprawę, żeby lek dla jego córki znaleźć na jej straszną dolegliwość.” Tak właśnie powiedział. Wielki to człowiek, powiem wam. Aż serce rośnie. I nie tylko… bo plecy stają się przy nim równie… obszerne. I wzrok nawykły do ciemności, bo pracowity jak mało kto! Ale dość o moim szlachetnym, wielkodusznym ojcu. Sam znasz go bardzo dobrze. Twardy z zewnątrz, a w środku… jak mówiłem. A co ciebie i piękne panie sprowadza na tą wyprawę do… tak odległego celu?

- Cóż… Tak… Bez dwóch zdań poczciwy z niego człowiek - zgodził się Sejanus, chociaż sprawiał przy tym wrażenie jakby mu coś utknęło w gardle i miał kłopoty z pozbyciem się owej przeszkody. Szybko jednak rezon odzyskał. [i]- Tak, moje drogie panie, ojciec mego tu przyjaciela to człek o złotym sercu. Oktaw z kolei dzielnie podąża za jego przykładem. Obawiam się jednak, że doścignąć go będzie ciężko.

- Taaaak, żałuj zatem, że nie poznałeś jego córki. Kapka w kapkę ojcaszek. Oczywiście pomijając wyglądu, bo niestety, dla ojca czas nie był litościwy… - wtrącił Oktaw kiwając lekko głową nad jakimś niefortunnym zdarzeniem.

- Żałuję, żałuję - przyznał castanic przykładając w wyrazie szczerości dłoń do serca. - Cieszę się jednak żeś podjął wyzwanie i własną drogę szukać się wybrałeś. Dla dobra rodziny, oczywiście. Prawda że z niego złoty chłopak? - Pytanie rzucone w kierunku grupki kobiet spotkało się ze zgodnym przytakiwaniem i kilkoma, pełnymi zachęty spojrzeniami rzuconymi w stronę Oktawa.
- Dobrze zatem, drogie panie, pozwólcie że się oddalimy na chwilę co by nie przynudzać was rozmową o interesach. Korzystajcie z pięknej pogody, którą śmiało przyćmić możecie swą urodą - co powiedziawszy, pomimo kilku pełnych sprzeciwu głosów, klepnął Oktawa w plecy i pokierował nim w nieco bardziej odludne miejsce. Co prawda w pobliżu stała czarnowłosa przedstawicielka tejże samej rasy co Sejanus, ten jednak zdawał się jej obecnością nie przejmować.
- No dobrze, a tak konkretnie to co ty tu robisz chłopcze? - zapytał, całkiem ton swojego głosu zmieniając. Były w nim nuty powagi i całkiem spora doza podejrzliwości. Jak nic widać było, że historyjki rzuconej w tłum nie przyjął i oczekuje szczerej odpowiedzi.

- Było jak powiedziałem. Prawie. Hiacynta dostała katarku i zrobiła piekło. Jak zwykle. Więc wybrałem się na poszukiwanie leku i przyrzekłem, że bez niego nie wrócę. Szkoda tylko, że ze mnie słaby zielarz… - westchnął ciężko.
- Obawiam się, że trochę mi zejdzie. Ale ojciec nieświadomie wyposażył mnie w trochę grosza, więc sądzę, że uda się coś uruchomić - uśmiechnął się lekko patrząc przed siebie.

- Do tego potrzeba nieco więcej niż trochę grosza - Sejanus strzepnął jakiś pył z rękawa. Przez chwilę panowała cisza. Gołym okiem widać było, że kupiec analizuje sytuację próbując podjąć decyzję. W końcu jednak wybuchnął śmiechem.
- Co mi tam. Z chęcią zobaczę minę Arganta gdy mu się w końcu na oczy pokażesz. Po tym oczywiście, jak już odniesiesz swój wielki sukces - dodał, co by cienia wątpliwości nie było co do jego pragnienia rozrywki cudzym kosztem. - Mów zatem czego ci potrzeba.

- Pieniądz rodzi pieniądz. Trochę się na tym znam. Choćbym nawet bardzo nie chciał się tego uczyć, nie dało się nie podłapać kilku sztuczek finansowych. Może nawet więcej niż kilku. Ten biznes to żerowanie na frajerach, że się wyrażę słowami ojca. Choć ja wolę pojęcie zarabiania na niewiedzy. I właśnie tu leży pies pogrzebany. Gdzie my w ogóle lecimy i po co?

Minęła chwila, a po niej druga. Sejanus przyglądał się młodzieńcowi jakby oczekując że ten lada chwila wybuchnie śmiechem i stwierdzi, że to co przed chwilą powiedział było tylko żartem.
- Ty pytasz poważnie - stwierdził w końcu. - Rzekłbym żeś niespełna rozumu gdyby nie to, że większość tego co powiedziałeś wcześniej trzyma się kupy. Chłopcze, czy ty się zaokrętowałeś na statek nie wiedząc nawet dokąd leci? - Castanic rzucił jedno, szybkie spojrzenie czarnowłosej, po czym powrócił uwagą do Oktawa.

- Zapewniam, że gdziekolwiek by nie leciał, gorzej nie będzie. Skapen i Sylwester wrócili na wojnę, bo tam spokojniej.

- Nie mów hop - poradził mu jego rozmówca. - Lecisz na Wyspę Świtu, na której czeka bogowie jedni tylko wiedzą co. Biorąc pod uwagę losy poprzedniej wyprawy to nawet spore szanse są na to, że z niej nie wrócisz. Wybrałeś sobie nie lada imprezę by zadebiutować - dodał, opierając plecy o reling. - Coś jednak musiało kierować twoimi krokami bo pomimo niebezpieczeństw wyprawa ta ma szansę przynieść niezłe zyski. W innym wypadku nie byłoby mnie tutaj - dodał, szczerząc zuchwale zęby. - No ale dobra, dobra. Konkrety, młodziku. Co chcesz wiedzieć, poza celem podróży? - dopytywał, uśmiechając się pod nosem.

- Czyli mówisz, że lecimy w jedyne miejsce na świecie, gdzie nie ma żadnego, absolutnie żadnego banku… - Oktaw uśmiechnął się bardzo, bardzo szeroko.
- Zacznijmy od ludzi, którzy tam lecą. Widziałem przelotnie Rutgara i Mardona. Kogo jeszcze można będzie tam spotkać?

- Pomyślny - palce dłoni Sejanusa zaczęły swoistą grę z jego ustami gdy przeszukiwał pamięć w poszukiwaniu informacji, których od niego oczekiwano. - Przede wszystkim nie ma tam banków, to się rozumie samo przez siebie, nie jesteś jednak jedynym bankierem który tam się wybiera - rozpoczął. - Z tego co mi wiadomo plany takowe miał także Kerson. Powinieneś o nim słyszeć. To popori który zarządzał do niedawna filią banku Pory Elinu w Velice. Teraz najwyraźniej zamierzają nieco poszerzyć swą działalność. Nie widziałem go jednak na tym statku. Najważniejszą osobą, o której uwagę powinieneś zabiegać, jest oczywiście Leander. I zauważ że pomijam tu swoją osobę, chociaż nie z powodu fałszywej skromności. Rodzina magistra to magnaci kupieccy, a z takimi osobami zawsze dobrze mieć układy. Jeżeli do tego uda ci się w jakiś sposób przysłużyć zdobyciu informacji o jego bracie, wtedy… Cóż, wtedy start i to dobry start, masz jak w banku - przy tych słowach roześmiał się, czym wywołał prychnięcie u czarnowłosej.

- Tak, rozumiem. Zatem strategia agresywnej bankowości i worek pcheł. Do zrobienia. Ale zanim będę mógł zająć się bolączkami prawie imiennika mojego brata, to nie można będzie dać Kersonowi łatwego startu. Trzeba będzie zorganizować interes tak, żeby sam się kręcił. Do tego potrzeba bystrego rachmistrza oraz kampanii informacyjnej. Leci z nami jeszcze ktoś ciekawy? Lub ktoś taki już jest na miejscu?

- Cóż, przede wszystkim nie zaszkodzi porozmawiać z Adrią. To przedstawicielka Federacji której zadaniem jest przejęcie opieki nad wyspą. Ona może skierować cię do właściwych osób. Niestety, z tego co mi wiadomo wyruszyła wraz z Leanderem pierwszym statkiem. Na tym - machnął lekceważąco dłonią. - Na tym nie znajdziesz wielu godnych uwagi. O ile oczywiście myślisz poważnie o tym interesie. Na twoim miejscu spróbowałbym może porozmawiać z lady Hime, przedstawicielką Pory Elinu ale to może nie być łatwe zadanie. Już chyba prędzej z Tirusem, jednym z inżynierów. Dzięki niemu mógłbyś uzyskać wpływy u naszej małej Hime. Kolejną osobą z którą mógłbyś porozmawiać jest Teil ale on także nie leci tym statkiem. Reszta - Sejanus rozłożył dłonie. - Nie oczekuj że znam historię każdego. Z całą pewnością znajdują się tu perełki o których mi nic nie wiadomo. Z tych istotniejszych masz tych, których ci podałem. Bez dwóch zdań jest tu też paru szpiegów, paru ukrywających się ochroniarzy, trochę szlachty i zapewne jeden czy dwóch działaczy na rzecz argonów, bo ci zawsze się wcisną. Musisz sam poszperać ale przede wszystkim - bardzo krytycznym spojrzeniem obrzucił “strój” Oktawa. - Przede wszystkim musisz się ubrać.

Oktaw przy każdej nowej informacji kiwał lekko głową, zaś na samym końcu uśmiechnął się szeroko.
- Obawiam się, że jedyna zmiana, jaka w tej chwili może zajść w moim stroju, to jego zdjęcie. Mam tylko to, co teraz przy sobie. I na sobie.

- Oczywiście. Jak ja w ogóle mogłem oczekiwać innej odpowiedzi - uderzenie dłonią w czoło towarzyszyło tym słowom. - Zilf…
- Wiem - odpowiedziała kobieta, zdradzając się z tym, że cały czas podsłuchiwała.
- No dobra, chodźmy zrobić z ciebie… No cóż, człowieka - westchnął. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że w tej chwili pownienem sprawdzać jakość tutejszych łóżek zamiast poświęcać czas i energię byś przestał wyglądać jak żebrak? Mam taką nadzieję. Podobnie jak mam nadzieję, że nie zapomnisz o owych drobnych przysługach w przyszłości - dodał, łapiąc Oktawa za ramię i prowadząc w stronę schodów prowadzących do poziomów pod pokładem.

- Do tego stopnia nie zapomnę, że być może jeszcze później porozmawiamy. Tylko najpierw muszę pomyśleć. Oczywiście jeśli nie będziesz sprawdzał łóżek. Tylko nie radzę testować tych w kajutach wieloosobowych - odparł udając się razem z Janusem.

- Wieloosobowych? - niemal wypluł to słowo. - O ile nie chodzi ci o te w których masz jedno łóżko, które musisz dzielić z kilkoma powabnymi kobietami, to… Pozwól że zmienię temat rozmowy. Chociaż nie, czekaj. Jakim cudem… Nie, to w sumie też źle. Będąc synem Arganta zapewne z przyzwyczajenia zgodziłeś się na najbiedniejszą opcję. Doprawdy, niektórych ludzi nigdy nie zrozumiem. Zatem tak, najpierw zajmiemy się twoją garderobą, a później załatwimy ci jakieś porządne lokum - planował na głos, kompletnie ignorując prawo do odmiennego zdania swojego, na obecną chwilę, podopiecznego. - Rachunek, oczywiście, wystawię ci po cenach hurtowych - dorzucił, przystając na chwilę by przepuścić elfkę w szacie kapłańskiej.

- Porządne lokum mogłoby się przydać tylko wtedy, gdybyś dorzucił swoją towarzyszkę - zażartował Oktaw spoglądając na Janusa.
- A tak, to obawiam się, że od nadmiaru bogactwa mogłoby mi się w głowie poprzewracać… Muszę się najpierw przyzwyczaić do luksusów życia żołnierskiego - roześmiał się.

- Wierz mi, jej nie chcesz mieć za współlokatorkę - zaśmiał się. - Jeden głupi ruch i do końca życia możesz śpiewać w chórze. I nie mówię tu o nadmiarze bogactwa a o odpowiednich warunkach. Miałem okazję odwiedzić parę tych kajut dla mniej uprzywilejowanych i doprawdy nie wiem dlaczego się przy nich upierasz. Poza tym wypadałoby, skoro zamierzasz rozpocząć interes, żebyś mógł zaprosić swoich potencjalnych wspólników czy informatorów do miejsca ciut lepszego niż wspólna kajuta - Sejanus zabrał się za pouczanie swojego podopiecznego, jednocześnie prowadząc go w dół, aż do najniższych poziomów. - Moje skrzynie są tutaj - wskazał na jeden z boksów, na który był podzielony poziom, na którym się zatrzymali. - Wybierz sobie z nich to co ci potrzeba - zaoferował, sam zaś oparł się o ścianę i ograniczył do obserwowania.

Pierwszą zdobyczą była koszula. Biała. Zwyczajna, dopasowana, najprostsza z możliwych. Uśmiechnął się do Janusa zapinając ją pod szyję.
- Mam pomysł. Bardzo dobry, muszę dodać.

Wydobył czarne spodnie, w których nie było nic wymyślnego. Wyglądały na nieszczególnie drogie, choć wciąż eleganckie.
- Chcę zaproponować ci wprowadzenie do interesu zapłaty bez pieniędzy. Klient przychodzi do ciebie, wybiera produkty, wyjmuje… nazwijmy to… kupony i oddaje ich tyle, ile wynosi cena. Od tej pory pieniądze klienta znajdujące się u mnie są twoje. Wystarczy, że dasz mi te papierki, a ja za to oddam należne tobie złoto. Czysty interes.

Eleganckie buty zostawił na koniec.
- Całe ryzyko jest po mojej stronie. A kiedy płatności bezpieniężne rozprzestrzenią się, zacznie się najciekawsza część, czyli współpraca na linii bankier-kupiec. Ci, którzy nie będą uczestniczyć w takim obrocie, w końcu wypadną z interesu na Wyspie. Jesteś pierwszy.

Wybrał jeszcze grzebień i kawałek wstążki, by związać włosy.


- Nie marnujesz czasu, to mi się podoba - odpowiedział Sejanus, chociaż dopiero po dłuższej chwili. - I od razu wyskakujesz z pomysłami mającymi zapoczątkować rewolucję. Nie jestem pewien czy mi się ten pomysł podoba czy nie. Wymaga przemyślenia dłuższego niż kilka chwil. No i rozwiązania niektórych kwestii. Dla przykładu… Jakie rozwiązanie widzisz w przypadku pojawienia się fałszywych kuponów. Podrobić świstek papieru nie jest trudne, wierz mi. Znacznie łatwiejsze to zadanie niż oszustwo na ilości złota wchodzącego w skład monety. No i mam nadzieję, że masz także sposób na przekonanie klientów do tego by zostawiali u ciebie swoje złoto w zamian dostając nędzny świstek - mówiąc przyglądał się młodemu bankierowi. Nic nie wskazywało na to żeby miał jakieś zastrzeżenia co do wyboru stroju czy dodatków. Można wręcz było rzec iż obserwuje Oktawa jakby ten był jakimś okazem na wystawie.

- Pieczęć i podpis. Oczywiście mój lub osoby przeze mnie pisemnie upoważnionej i klienta - odparł bez wahania Oktaw.

- Prawidłowy wzór pieczęci dostanie każdy kupiec, który wejdzie w interes. Stopień skomplikowania to już moja głowa. Jedyne, co muszę zrobić to to, by łatwiej było sfałszować monetę. W przypadku podejrzenia fałszerstwa można zgłosić się do mnie. Ja będę wiedział - dodał z uśmiechem.

- Czyli chcesz się bawić w coś, w rodzaju glejtów - podsumował castanic. - Nie wiem, nie wiem - stuknął dwa razy palcem po brodzie. - Będę się musiał nad tym zastanowić. Ty zaś będziesz musiał dopracować wszystko i przedstawić mi gotowy plan ze szczegółami i udowodnić że jesteś w stanie wciągnąć to kogoś więcej. Moje interesy łączą mnie z kilkoma bankami rozumiesz zatem że nie mogę tak po prostu wskoczyć na nową drogę życia, że się tak wyrażę - roześmiał się przy tych słowach. - Kombinuj, kombinuj. Kto wie, może faktycznie coś z tego wyjdzie. Tylko, tak od razu ostrzegę, gdy będziesz się wybierał z propozycją do innych, miej pod ręką chociażby próbkę takowych kuponów i pieczęci. Coś, co będziesz mógł przedstawić. Gotowy? - zapytał na koniec.

Oktaw skinął głową.
- Tak, zastanów się. Wrócimy do tego jeszcze przed lądowaniem. Nic w formie ostatecznej. Do tego celu służą umowy. Zastanów się też nad inną kwestią. Jesteś klientem. Co bezpieczniej i wygodniej nosić? Monety, które zręczny złodziej może ukraść czy znajdujące się gdziekolwiek papiery? Co będzie uznane jako wygodniejsze? I co może się stać z kupcami niehonorującymi kuponów, gdy moją opinie podzieli więcej osób? Dowiedziałeś się jako pierwszy - poklepał Janusa po ramieniu.

- Chłopcze, gdyby to było takie proste to już by weszło w życie - Sejanus zaczął ich prowadzić z powrotem w stronę schodów. - Pomyśl o tym. Stajesz do boju z tradycją sięgającą początków tego świata. Świata, którego mieszkańcy mają obecnie na głowie całą masę problemów. Wprowadzanie czegoś nowego nie jest złe i cieszy mnie, że to do mnie jako pierwszego się zwróciłeś. Nie chcę też być tym, który ci skrzydła podetnie. Ja tylko przedstawiam sprawę z punktu widzenia kogoś, kto ma nieco większe doświadczenie. Próbuj jednak, a jakże. Moje błogosławieństwo masz i kto wie, może nawet zostanę pierwszym klientem. I… - tu urwał i przez dłuższy czas się nie odzywał. Dopiero gdy ponownie ujrzeli światło dnia, podjął rozmowę.
- Możliwe że będę mógł ci pomóc - zaczął, chociaż widać było że słów nie wypowiada z łatwością, z którą czynił to do tej pory. - Daj mi jednak trochę czasu. Jest tu ktoś, kto może ci całe to przedsięwzięcie ułatwić ale nie jest łatwo się do tej osoby dostać. Zobaczę co się da zrobić - obiecał, przesuwając się nieco by przepuścić niewielką grupę popori. - Na razie korzystaj z wolności - dodał, klepiąc Oktawa po plecach i zataczając drugę ręką półkole obejmujące pokład. - Obiad też zaraz zaczną podawać - i dokładnie w tej chwili rozległ się dźwięk gongu.

Oktaw skinął głową Janusowi.
- Wszystko zaczyna się od pomysłu, na który jeszcze nikt nie wpadł i toczy przez wiedzę oraz umiejętności. W tym wypadku bankierskie. Ale… ja mam jeszcze kilka rzeczy do załatwienia, a czasu mało. Pogadamy jeszcze później - uniósł dłoń na pożegnanie.

- Powodzenia - Sejanus skinął mu na pożegnanie, a następnie skierował się do miejsca w którym zostawił czarnowłosą.

Pierwszym celem bankiera był kwatermistrz. Zdawał sobie sprawę z tego, że w tej chwili nie dostanie broni ani pancerza. Nie miał zamiaru o nie prosić. Potrzebne mu były ubrania. Zwykłe, workowate ubranie, jakie nosiły osoby o niezbyt wysokim statusie majątkowym. Żeby jednak taką dostać nie mógł pokazać się w stroju od Janusa. Nim dotarł do celu, zdjął z siebie wszystko, co otrzymał, złożył schludnie i ułożył w worku z pieniędzmi.

Nim wszedł do pomieszczenia cmoknął kilkukrotnie. Tak, syn dokera. Ten to miał ciężkie życie. Codziennie wstawać przed świtem na polecenie ojca. Przygarbił się lekko. Przeciągane, gardłowe głoski brzmiały tak, jakby miał zamiar za chwilę charknąć i wypluć flegmę. Ale na szczęście nie miał tak źle. W końcu wyjechał na przygodę życia. Uśmiechnął się półgębkiem. Tak, teraz mógł wejść.

W krótkich słowach wyłożył czego mu potrzeba. W rzeczywistości mógłby być nawet niemową. Jego potrzeby były widoczne gołym okiem. W końcu wstał w samych portkach. Naturalnie nie spotkał się z ciepłym przyjęciem. Kwatermistrz burczał coś o braku spokoju, ale wydał mu ubranie. Obecnie nic więcej się nie liczyło. Oktaw naciągnął koszulę oraz spodnie. Jako ostatnie założył buty. Skinął mężczyźnie głową w podziękowaniu i wyszedł.

Nadszedł czas na rozmowy z ludźmi. Z klientami. Swobodnie dołączał się do różnych osób, z którymi podejmował rozmowę. Za każdym razem jakoś tak wychodziło, że temat zbaczał na pieniądze oraz utyskiwanie na niewygodę obecnej formy płatności, wyrażanie pobożnych życzeń wymyślenia nowych, łatwiejszych form płatności. Jednej osobie wspomniał o zuchwałej kradzieży dużej kwoty widocznej jak na dłoni. Innej konieczność ciągłego zatrudniania najemników, gdy pragnął dokonać większych zakupów. Sakiewki ciężkie. Niewygodne formy przenoszenia, ...

Niejeden z rozmówców był jednak tak mocno przyzwyczajony do obecnego systemu, iż ani myślał o jego zmianie. Niemniej jednak były osoby, które się z nim zgadzały. Zarówno te mniej gorliwe jak również takie, którym pomysł przypadł do gustu w sposób wręcz niewyrażalny.

Ostatecznie wrócił do kajuty ze zdobyczną talią kart. Nie miał zamiaru rozmawiać ze wszystkimi. Ot zasiać ziarno, by mogło rosnąć i rozprzestrzeniać się. Wciągnięcie współlokatorów poszło błyskawicznie.

Wieczór zapadł zanim się obejrzano. Tyle było do załatwienia, tyle nowych osób do poznania, że czas umknął w tempie dla niego niezwyczajnym. Gdy na niebie rozbłysły miliony drobnych, lśniących punktów, w drzwi kajuty w której wylądował Oktaw uderzono dwa razy. Jeden z jego współlokatorów krzyknął zaproszenie w wyniku czego do środka wszedł ubrany w strój lokaja człowiek.
- Wybaczcie panowie, poszukuję panicza Oktawa - skłonił się przy tych słowach, a następnie wyprostował i zmierzył zebranych w środku mężczyzn bacznym spojrzeniem.

Oktaw spojrzał po pozostałych towarzyszach, skrzywił się i sparodiował gościa wypowiadając bezgłośnie “panicza Oktawa”.
- To ja. Przepraszam, panowie - wstał odkładając karty. Pochylił się i zabrał swój tobołek szepcząc:
- Może załatwię coś na… pragnienie.
Wskazał lokajowi drzwi puszczając go jako pierwszego, po czym zamknął drzwi.
- Pan wybaczy. Chciałbym jeszcze na chwilę zajść do toalety. Sam pan rozumie, że takim stroju nie przystoi.

Mężczyzna nie miał nic przeciwko temu, zatem prowadząc do celu zatrzymali się w jednej z łazienek.
Zaraz po wejściu stanął przed wyborem w postaci trzech drzwi. Te po prawej, jak głosił napis, prowadziły do ubikacji. Te naprzeciw do łaźni, w której znajdowały się podgrzewane balie. Te z lewej z kolei do suszarni.
Wybrał pierwsze, za którymi znalazł kolejne drzwi, każde po prawej stronie. Kryły one za sobą sedesy. Po lewej z kolei znajdowały się dwie umywalki pomiędzy którymi w ścianie widniał kran, pod nim zaś wiadro. Umywalki stały na niewielkich stolikach, które w połowie swojej wysokości miały półkę. Na niej z kolei leżały wąskie pasy materiału, zapewne po to by pasażerowie mogli wytrzeć ręce.
Drzwi naprzeciw wejścia kryły za sobą cztery balie, skryte za zasłonami. Stały tam także szafki, a w nich ręczniki. Nie brakło i luster, chociaż były one niewielkich rozmiarów.
Ostatnie drzwi prowadziły, jak napis wskazywał, do suszarni gdzie można było rozwiesić mokrą odzież.

Lokaj odczekał ile trzeba było, stojąc przy drzwiach wejściowych. Nie okazał nawet cienia zniecierpliwienia i zapewne stałby tak nawet gdyby Oktaw postanowił spędzić w łazience kolejne minuty. Gdy zaś osoba, którą polecono mu przyprowadzić wreszcie była gotowa, poprowadził młodego mężczyznę w stronę schodów. Nimi to dotarli na najwyższy pokład. Oktaw od razu mógł zauważyć różnicę. Przede wszystkim było tu znacznie więcej osób odzianych w szaty świadczące o tym, że komuś usługują. Czarne suknie z białymi koronkami dla kobiet i ich odpowiednik w postaci czarnych fraków dla mężczyzn. Był tu także mniejszy ruch, zaś stroje podróżnych w dość otwarty sposób zdradzały zasobność sakiewek. Nawet gdy w grę wchodziły dość skromne zbroje, o czym przekonał się mijając po drodze przedstawicielkę rasy castanic.

Kajuta, do której prowadził go lokaj znajdowała się dokładnie pośrodku korytarza i sądząc po odstępach między drzwiami, spokojnie mogła mieścić nawet dwie takie, w której przyszło podróżować Oktawowi.
Lokaj zatrzymał się dokładnie naprzeciw drzwi, a następnie zapukał lekko dwa razy. Po chwili otrzymał pozwolenie na wejście.
- Panicz Oktaw - zaanonsował, kłaniając się nisko, po czym przepuścił swojego, przez krótką chwilę, podopiecznego.
Oczom wchodzącego młodzieńca ukazało się pomieszczenie nieco tylko większe od tego, w którym on sam miał spędzić noc. Nie była to jednak sypialnia, a salon. Elegancko urządzony salon, należało dodać. Pod oknami, których były dwa, stały głębokie fotele rozdzielone niskim stolikiem. Wyższa jego wersja stała nieco z boku, trochę w kącie i mogła swobodnie pomieścić czterech biesiadników. Po lewej stronie od wejścia stał szezlong przy którym stała wysoka szafka wypełniona księgami. Na nim to siedziała jedna z dwóch, znajdujących się w pomieszczeniu osób. Była nią elinka o długich, króliczych uszach.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline