Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2020, 13:16   #438
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Nie są twoją własnością. A jeśli tak uważasz, sprawię, że zmienisz zdanie - powiedziała i czekała cierpliwie co odpowie olbrzymka.
- Czyżby? - zapytała Gryla, nie ruszając się zbytnio ze swojego miejsca.
- Mam na dzisiaj już dość walk i sporów, odpuść sobie, słyszałam że dostałaś w kość od Zoli. Mnie też zalazł za skórę, po prostu odpuść. Ja zabiorę ludzi, ty będziesz mogła się wylegiwać - powiedziała, jeszcze próbując się dogadać z olbrzymią kobietą.
Gryla myślała i myślała. Jako że arbuz zasłaniał połowę jej twarzy, równie dobrze mogła zasnąć.
- Ale Baryłka zostaje - powiedziała. - Mogę oddać tych wszystkich patałachów. Guziczek powiedział mi, że nic nie robią, tylko leżą i rzygają. Baryłki jednak nie oddam za żadne skarby. To moje oczko w głowie i moje kochanie.
Buziaczek leżący na ogromnej, złotej poduszce podniósł się i zasyczał.
- Jak większość istot mam parę oczu - dodała Gryla. - Moje lewe to Buziaczek, a prawe to Baryłeczka.
Buziaczek syknął lekko udobruchany i położył się z powrotem na poduszce.
Alice zmarszczyła brwi. Nie znała żadnej Baryłki.
- Czym jest ta Baryłka? - zapytała.
- To ja… - powiedziała Emma, z wypiekami na policzkach. Alice spojrzała na nią i zrobiła zakłopotaną minę.
- Bo Baryłka jest słodka niczym miodu baryłka - Gryla wytłumaczyła, uśmiechając się z ukontentowaniem.
Z jednej strony Emma rozumiała, że ta rudowłosa pani mogła wyprowadzić stąd detektywów i Kwiatową Wróżkę… A z drugiej, ona nie chciała tu zostawać…
- To przecież… - zaczęła Alice, tonem wskazującym na to, że zamierzała dyskutować.
- Nie, nie… Nie chcę iść. Wolę tu zostać. Zabierz stąd tych… Patałachów… Nie umieją szyć ubranek, więc nie potrzebujemy ich… I pewnie wy też nie umiecie… Więc żaden pożytek… - powiedziała Walker z miną pełną powagi. Choć jej oczy były smutne i na skraju łez to skrzyżowała ręce i pomachała na troje dorosłych ludzi.
- Idźcie więc sobie i zabierzcie detektywów… Sio sio… - ponagliła.
Harper była osłupiała.
To urocze, blondwłose dziecko… Miało jaja…
- Skoro tak… I Baryłka chce zostać… To… To chodźmy… - powiedziała, zmieszanym tonem i spojrzała na Brandona i Fanny. To była ich szansa na to, aby się stąd wydostać z detektywami.
Emma popatrzyła na Brandona i Fanny i pociągnęła nosem.
- Sio - rozkazała i tupnęła nogą w posadzkę, jakby chciała ich postraszyć.
Brandon i Fanny spojrzeli na siebie, potem na Alice, następnie na Grylę, w końcu na Emmę… To było bardzo trudne pod względem moralnym. Czy może inaczej… wiadomo było, że nie powinni zostawić dziecka z tą olbrzymką. Z drugiej strony ratowali tym nie tylko siebie, ale czwórkę detektywów gdzieś schowanych wraz z konsumentką. Co było cenniejsze? Życie jednego dziecka, czy pięciu dorosłych? Zarówno Alice, jak i sama Emma wybrały pięciu dorosłych.
- Baryłeczko, chodź no tutaj, Buziaczek potrzebuje głaskania i pomasowania mu pleców.
Kot chyba po raz pierwszy nie syknął, tylko zamruczał.
Brandon i Fanny ruszyli w stronę Alice. Uznali, że powinni się poruszyć, no ale jak mogli tak po prostu iść w stronę wyjścia? Już woleli w stronę Harper. Każda sekunda zwlekania liczyła się. Musieli wymyślić plan. Tyle że… było z tym ciężko.
- Idźcie stąd. Będziecie denerwować Buziaczka… - powiedziała Emma.
- Weźcie stąd wszystkich… I powiedzcie panu Jenkinsowi, że Pippy, Poppy i Pepper znają bardzo dużo zabaw - powiedziała do Brandona poważnym tonem, po czym ruszyła w stronę kota na złotej poduszce.
- No dobrze Buziaczku, ułóż się wygodnie… - poprosiła go, klękając przy poduszce.
Alice była skołowana. Nie rozumiała tego szyfru, ale odniosła wrażenie, że był to jakiś kod.
- Idziemy - powiedziała do detektywów i ruszyła w stronę drzwi.
- Kto to Pippy, Poppy i Pepper? - zapytała szeptem.
- To są bobry, jej wymyśleni przyjaciele. Pojawiają się, kiedy jest znudzona - powiedział Brandon.
Wyszli na korytarz.
- Ale też posiada jednorożca, który broni ją przed wszelkim zagrożeniem. A także jakiegoś mrocznego potwora, który straszy ludzi, jak się mocno wkurwi. Skoro zastaliśmy tę sytuację właśnie taką, a nie inną… - zawiesił głos. - I jeszcze się nie pojawili… to pewnie już się nie pojawią.
- A mnie zastanawia skąd te kwiaty - powiedziała Fanny. - Może powinniśmy o to zapytać, zanim wyjdziemy? Choć nie chcę tam wracać, jeszcze olbrzymka zmieni zdanie.
Alice westchnęła.
- Sądzę, że może do tej pory nie czuła się zagrożona… Ale jeśli zostanie tu sama, sytuacja może się diametralnie obrócić… - powiedziała Harper.
- Mnie też zastanawiają te kwiaty, ale lepiej nie cofajmy się. Może któryś z detektywów wie coś na ten temat - dodała.
- Jak mamy do nich dojść? Ktoś zna drogę? - zapytała Fanny.
Ogórek pospieszył za nimi.
- Pomyślałem, że możecie potrzebować mojej pomocy! Już biegnę was zaprowadzić do tych ludzkich porażek - powiedział.
Płakał. Bardzo rzewnie. Z jego oczy wylewały się potoki łez. Ale uśmiechał się lekko. Tymczasem Brandon zerknął na Alice.
- Masz jakiś plan? Nie zostawimy jej tam przecież… - Baird szepnął, żeby goblin nie usłyszał.
Harper zerknęła na goblina, który płakał.
- Czemu płaczesz Ogórku… - zapytała tylko. Szczerze, widok płaczącego goblina napawał ją ni to współczuciem, ni to zgorszeniem. Nie rozumiała co było powodem i z uprzejmości zapytała. Nie zdawał się nastawiony agresywnie i uznała, że bycie miłym nie zaszkodzi.
- To ze szczęścia - powiedział goblin. - Bo Baryłka to moja najlepsza przyjaciółka. Wszyscy zawsze śmieją się ze mnie i nazywają Czterookim Ogórkiem, ale Baryłka była dla mnie zawsze miła. I jako jedyna poza mną i mamusią prawie potrafi już czytać, choć jeszcze w sumie nie. Zna sześćdziesiąt znaków i jestem z niej dumny. I bardzo mi miło, że Baryłka zostanie z nami na zawsze - rzekł, nie przestając płakać. - Mam ochotę skakać z radości i śpiewać, ale tego nie zrobię, bo będę przypominał moich nieznośnych braci - mówił, szlochając i wycierając nos. - Cóż za miły dzień dla mnie - westchnął i uśmiechnął się szerzej. Był paskudny jak noc, jednak jego oczy zrobiły się jakby większe i błyszczały, jak u słodkiej postaci z kreskówki.
Alice było szkoda tego goblina. Najwyraźniej był tym odludkowym bratem, spośród Młodzieńców Julu, a Emma okazała mu uprzejmość i dlatego się przywiązał. Nie skomentowała tego w żaden sposób. Wiedziała, że Ogórkowi pewnie serce pęknie, gdy dowie się, że Emma jednak nie zostanie z nimi na zawsze… Harper zakładała, że jeśli sama się jakoś nie wykradnie, to pewnie detektywi, gdy już pozbierają siły, wyciągną ją stąd.
- To dobrze, że masz dobry dzień… - powiedziała krótko i czekała teraz, aż odnajdą detektywów i Bee. Chciała się dowiedzieć, co się działo, kiedy zostali rozdzieleni pod elektrownią…
Potrzebowała wyjaśnień. Jej spokój i poczytalność wahały się niczym balansujący na linie pięćdziesiąt metrów nad ziemią akrobata…
Ogórek wreszcie doprowadził ich na miejsce.
- Zostawię tutaj was na chwilę - powiedział. - Ruszę do swojego pokoju. Moją pasją jest robienie modeli różnych obiektów z papieru - tak nazwał sztukę origami. - Zrobię dla was kilka prezentów pożegnalnych - dodał i popędził raz dwa korytarzem, zostawiając ich trójkę tuż przed drzwiami. Te wnet otworzyły się.

Bee skończyła wyszywać tamtą gwiazdkę. Choć może bardziej poprawnym byłoby stwierdzenie, że poddała się i zaczęła następną pracę. Ta była jeszcze gorsza. Czterolistna koniczynka. Barnett nigdy nie potrafiła rysować. A teraz musiała rysować nitką i igłą. Jak w ogóle wyglądały listki koniczynki? Nie miała pojęcia… Tyle razy widziała ją, a jednak obraz nigdy nie zapisał się w jej umyśle. Kiedy drzwi otworzyły się i ujrzała za nimi Alice… jej oczy zaszkliły się. Potoczyły się pierwsze łzy, których nie potrafiła pohamować. Jednak nie ruszyła się, niczego też nie powiedziała. Bała się, że wystarczy, że drgnie i obraz Harper rozpryśnie się niczym bańka mydlana. Okrutna fatamorgana…
Alice rozejrzała się po pomieszczeniu. Widziała Bee, która wyglądała, jakby miała wybuchnąć łzami. Jej widok nieco uspokoił rudowłosą. Weszła do środka i spojrzała na goblina, który otworzył im drzwi.
- Gryla pozwoliła nam zabrać ludzi, bo się nie nadają do szycia… - powiedziała spokojnym tonem, tłumacząc Młodzieńcowi Julu co tu robiła razem z dwójką detektywów.
- Tak! - Guziczek zaśmiał się. - A moja mama to gruba elfka! - krzyknął. - Już w to uwierzę!
Bee nie zwracała na niego uwagi. Wstała, słysząc dźwięk głosu Alice. Następnie przebiegła tych kilka metrów i opadła na nią. Przytuliła ją tak mocno, jak gdyby bardzo długo tonęła na bezkresnym oceanie, a Harper była napotkaną luksusową tratwą.
- To naprawdę ty - szepnęła, łkając po cichu.
Rudowłosa przytuliła Barnett.
- Nie wierzysz mi? Idź ją zapytaj. Jest w swojej komnacie z maseczką na twarzy, a Baryłka została i głaszcze Buziaczka. Ponoć mówiłeś jej, że tylko wymiotują, a ja oznajmiłam, że chcę ich zabrać i dlatego się zgodziła - wyjaśniła i wskazała dłonią kierunek, w którym znajdował się pokój Gryli.
- Idź i zapytaj jak nie wierzysz - dodała.
Guziczek wydął usta… po czym je otworzył.
- Gdyby to była prawda… to już nie musiałbym się nimi opiekować! - skoczył z radości. - Yuppi yay! Yuppi yuppi yay! Yuppi yuppi yay yay!
Następnie wyskoczył na korytarz i ruszył biegiem w stronę pokoju swojej matuli. Alice została sama z Bee i detektywami.
- Ja też ci nie wierzę - powiedziała Bee. - Po prostu przyszłaś, zażądałaś nas, otrzymałaś nas i pójdziemy sobie? - zaśmiała się ze łzami w oczach. - Kurwa, po co ja się tyle martwiłam?
Bee nigdy nie przeklinała. A jeśli już to w bardzo lekki sposób, a i to miało miejsce rzadko. “Kurwa” w jej ustach przypominało bombę atomową.
Harper zmarszczyła lekko brwi. Poklepała ją po ramieniu.
- No to już nie masz powodu… W jakim stanie są detektywi? Co się działo… Opowiedz mi Bee, co się z wami działo… - poprosiła, po czym podała Barnett jej komórkę, którą cały czas miała ze sobą.
- Dziękuję - powiedziała, odbierając telefon. Wciąż bezużyteczny. - Nie chcę opowiadać tego wszystkiego. To jak tortury… w skrócie… Zaira… bo nasz Z nazywa się tak naprawdę Zola Zaira… porwał nas helikopterem. Tyle że on stał się helikopterem. Nie dosłownie… bardziej wsiąkł w niego i zrobił z niego technologię trzydziestego wieku. Błyskawicznie doleciałyśmy we dwie do Hverfjall. Miałyśmy być porwane, żeby być dla ciebie utrapieniem… On chce, żebyś się załamała, Alice. Nie pozwól mu na to. No i na środku krateru znajduje się wzniesienie, w którym ukryta jest winda prowadząca do położonej niżej opuszczonej placówki IRWD. IRWD to… jakiś skrót IBPI. Nie wiem, jak go rozwinąć, ale widziałam to logo w różnych miejscach…
- Najpewniej Institute of Research and Waste Disposal - wtrącił Brandon.
- Możliwe - Bee skinęła głową. - Ujrzałyśmy cele, w których znajdowali się detektywi. Większość była karmiona jakąś substancją, coś pompowano do ich ciał… ale czwórka była tylko nieprzytomna, a piąta dziewczynka nawet nie spała - mruknęła. - Ma na imię Emma. Została wzięta gdzieś i…
- Dobra, a ci detektywi…? - zapytała Fanny.
- No tutaj są - powiedziała Barnett. - Bo w międzyczasie Gryla wbiła się z dwoma Młodzieńcami Julu, gdyż chciała dać Emmie sukienkę za bycie grzeczną dziewczynką. Rozgorzała walka. W jej trakcie załadowaliśm czterech detektywów na sanie. Ja wskoczyłam do środka i wzięłam Emmę na kolana i odlecieliśmy. Abby mnie o to poprosiła, choć ja się kłóciłam, bo chciałam z nimi zostać… Z nimi, to znaczy z nią, Thomasem i Arthurem. Ale Gryla została pokonana i zwinęła się. Nie wzięła ze sobą tamtej trójki… - westchnęła Bee. - No i tutaj trafiliśmy. Emma miała zostać jej maskotką, a my niewolnikami do szycia i wyszywania.
Harper zerknęła na Brandona i Fanny.
- Tamci pozostali detektywi… Czy to czym ich pojono, miało czarny kolor? - zapytała poważnym tonem. Jeśli jej złe przeczucie sprawdzało się, czworo detektywów miało w siebie pompowaną plazmę, czwórkę mieli tu, potencjalnie zdrowych no i była Emma… To zawsze lepszy wynik, niż nie uratować nikogo… Wiedziała, że Zola chciał jej załamania, nie rozumiała dlaczego, prawie mu się to udało… W tej chwili jednak, czuła się odrobinę lepiej… Jej myśl poleciała jednak do wizji Abby i jej braci podpiętych do takich maszyn i to sprawiło że zbladła. No i nadal nie wiedziała co było z Jennifer…
- Cieszę się, że cię znaleźliśmy… A teraz, wydostańmy się stąd - poleciła.
- Dobra. A co do tego, czym byli pompowani… nie wiem. Nie widziałam. Te rurki były szare, plastikowe. Nie przezroczyste, jak od kroplówek. Co w sumie jest… dość niepokojące.
- Hejo hej! - krzyknął Ogórek. - To dla was! - uśmiechnął się radośnie do wszystkich po kolei.
Wręczył do ręki Brandona, Fanny, Alice i Bee cztery słodkie pandy z papieru. Tak właściwie wyglądały jak coś, czego nie chciało się wyrzucać.
- To egzotyczne zwierzęta - powiedział ogórek. - Z dalekiej krainy, widziałem je w książce. Wierzę, że nazywają się pandy. Przyjmijcie je na oznakę dobrej woli. Wiem, że będzie wam smutno rozstać się ze słodką i piękną Baryłką. Proszę też, żebyście nie próbowali niczego niecnego. To moja najlepsza i najcudowniejsza przyjaciółka i nie wiem, co zrobię, jak ją stracę - rzekł. - Rozstańmy się w przyjaźni. Możemy się też przecież spotykać. Może jutro? Zapraszam was jutro. Pokażę wam mrowisko za szkłem, które posiadam w swoim pokoju. A także samo szkło, to mój autorski wynalazek - uśmiechnął się.


- To bardzo ładne pandy… Jesteś niezwykle uzdolniony Ogórku… - zauważyła Harper.
Goblin uśmiechnął się.
- Ciebie też lubię - powiedział. - To jeden z pierwszych komplementów, jakie w życiu słyszałem - jego wargi lekko zadrżały.
- Jutro chyba nie damy rady, bo jutro jest ważny dzień, ale na pewno cię odwiedzimy… Pomożesz nam jeszcze zabrać stąd tych ludzi? Są osłabieni i może nam być ciężko ich wyprowadzić… - poprosiła Alice. Starała się być miła dla Ogórka, żeby traktował ją jak nową koleżankę. Lepiej było mieć przyjaciela, niż wroga… Gryli i innym Młodzieńcom Julu nie była skłonna ufać. Ogórek tymczasem zdawał się po prostu… Zagubionym, samotnym goblinem, który chciał mieć przyjaciół.
Ogórek przystawił palce do ust i świsnął.
- Poczekajcie chwilę - powiedział.
Kilkanaście sekund później do sali wleciały sanie. Te były z plastiku i metalu. Tak właściwie wyglądały bardziej jak jakiś wynalazek wyższej technologii, niż pojazd Świętego Mikołaja. Jednak najpewniej napędzała go magia.
- Każdy Młodzieniec Julu ma swoje sanie, te są moje. Możecie na nich załadować przyjaciół - powiedział. - I zawiozą ich aż do końca. Pomógłbym wam fizycznie, ale jestem wątłej postury i też nieskory do wysiłku. Kiedyś trzy razy podskoczyłem w miejscu i zachorowałem na grypę - poskrobał się po głowie. - Pot mi nie służy - westchnął.
Tymczasem Guziczek wrócił do środka.
- To prawda - rzekł. - Yuppi yay hop hop. Guziczek znowu jest wolnym goblinem! - ucieszył się i uciekł na korytarz, biegnąc z rozkoszą na twarzy.
Alice zerknęła na Brandona i Fanny, oraz Bee…
- No to… Załadujmy ich… - poprosiła. Sama zastanawiała się chwilę.
- Ogórku, jak będziemy jechać saniami, możemy na chwilę zatrzymać się w tym miejscu, gdzie nas znalazłeś? Chciałabym sprawdzić czy Jen nadal nie żyje… - poprosiła.
- Ja wrócę do Baryłki, bo chcę upewnić się, że z nią wszystko w porządku i mama nie każe jej robić jakichś strasznych rzeczy, na przykład myć podłogi. Ale sanie są dość inteligentne i się słuchają. Nie wylecą poza Lofthellir, bo są strachliwe, tak jak ja - rzekł. - Jednak na terenie Lofthellir będziecie mogli dowolnie z nich korzystać - uśmiechnął się ciepło.
Następnie ruszył w stronę drzwi na swoim małych nóżkach.
- Papa! - rzucił uroczo, machając do nich zieloną, cienką rączką z długimi, zakrzywionymi palcami.
Alice spojrzała na sanie. Następnie na przytomnych detektywów, następnie na Bee i w końcu na detektywów, których mieli załadować do sań. Jej wzrok przez dłuższą chwilę zawiesił się na Lotte Visser…

Harper podeszła w jej stronę i ostrożnie poklepała ją w ramię. Ostatni raz widziały się kiedy…? W posiadłości przed jej wyprawą żaglówką z … Przełknęła ślinę. No szmat czasu. Słyszała o niej i o tym jak przyczyniła się do rozwoju sytuacji w Helsinkach, udało jej się nie musieć jej zabić…
- Lotte Visser? - zagadnęła.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline