- Nie są twoją własnością. A jeśli tak uważasz, sprawię, że zmienisz zdanie - powiedziała i czekała cierpliwie co odpowie olbrzymka.
- Czyżby? - zapytała Gryla, nie ruszając się zbytnio ze swojego miejsca.
- Mam na dzisiaj już dość walk i sporów, odpuść sobie, słyszałam że dostałaś w kość od Zoli. Mnie też zalazł za skórę, po prostu odpuść. Ja zabiorę ludzi, ty będziesz mogła się wylegiwać - powiedziała, jeszcze próbując się dogadać z olbrzymią kobietą.
Gryla myślała i myślała. Jako że arbuz zasłaniał połowę jej twarzy, równie dobrze mogła zasnąć.
- Ale Baryłka zostaje - powiedziała. - Mogę oddać tych wszystkich patałachów. Guziczek powiedział mi, że nic nie robią, tylko leżą i rzygają. Baryłki jednak nie oddam za żadne skarby. To moje oczko w głowie i moje kochanie.
Buziaczek leżący na ogromnej, złotej poduszce podniósł się i zasyczał.
- Jak większość istot mam parę oczu - dodała Gryla. - Moje lewe to Buziaczek, a prawe to Baryłeczka.
Buziaczek syknął lekko udobruchany i położył się z powrotem na poduszce.
Alice zmarszczyła brwi. Nie znała żadnej Baryłki.
- Czym jest ta Baryłka? - zapytała.
- To ja… - powiedziała Emma, z wypiekami na policzkach. Alice spojrzała na nią i zrobiła zakłopotaną minę.
- Bo Baryłka jest słodka niczym miodu baryłka - Gryla wytłumaczyła, uśmiechając się z ukontentowaniem.
Z jednej strony Emma rozumiała, że ta rudowłosa pani mogła wyprowadzić stąd detektywów i Kwiatową Wróżkę… A z drugiej, ona nie chciała tu zostawać…
- To przecież… - zaczęła Alice, tonem wskazującym na to, że zamierzała dyskutować.
- Nie, nie… Nie chcę iść. Wolę tu zostać. Zabierz stąd tych… Patałachów… Nie umieją szyć ubranek, więc nie potrzebujemy ich… I pewnie wy też nie umiecie… Więc żaden pożytek… - powiedziała Walker z miną pełną powagi. Choć jej oczy były smutne i na skraju łez to skrzyżowała ręce i pomachała na troje dorosłych ludzi.
- Idźcie więc sobie i zabierzcie detektywów… Sio sio… - ponagliła.
Harper była osłupiała.
To urocze, blondwłose dziecko… Miało jaja…
- Skoro tak… I Baryłka chce zostać… To… To chodźmy… - powiedziała, zmieszanym tonem i spojrzała na Brandona i Fanny. To była ich szansa na to, aby się stąd wydostać z detektywami.
Emma popatrzyła na Brandona i Fanny i pociągnęła nosem.
- Sio - rozkazała i tupnęła nogą w posadzkę, jakby chciała ich postraszyć.
Brandon i Fanny spojrzeli na siebie, potem na Alice, następnie na Grylę, w końcu na Emmę… To było bardzo trudne pod względem moralnym. Czy może inaczej… wiadomo było, że nie powinni zostawić dziecka z tą olbrzymką. Z drugiej strony ratowali tym nie tylko siebie, ale czwórkę detektywów gdzieś schowanych wraz z konsumentką. Co było cenniejsze? Życie jednego dziecka, czy pięciu dorosłych? Zarówno Alice, jak i sama Emma wybrały pięciu dorosłych.
- Baryłeczko, chodź no tutaj, Buziaczek potrzebuje głaskania i pomasowania mu pleców.
Kot chyba po raz pierwszy nie syknął, tylko zamruczał.
Brandon i Fanny ruszyli w stronę Alice. Uznali, że powinni się poruszyć, no ale jak mogli tak po prostu iść w stronę wyjścia? Już woleli w stronę Harper. Każda sekunda zwlekania liczyła się. Musieli wymyślić plan. Tyle że… było z tym ciężko.
- Idźcie stąd. Będziecie denerwować Buziaczka… - powiedziała Emma.
- Weźcie stąd wszystkich… I powiedzcie panu Jenkinsowi, że Pippy, Poppy i Pepper znają bardzo dużo zabaw - powiedziała do Brandona poważnym tonem, po czym ruszyła w stronę kota na złotej poduszce.
- No dobrze Buziaczku, ułóż się wygodnie… - poprosiła go, klękając przy poduszce.
Alice była skołowana. Nie rozumiała tego szyfru, ale odniosła wrażenie, że był to jakiś kod.
- Idziemy - powiedziała do detektywów i ruszyła w stronę drzwi.
- Kto to Pippy, Poppy i Pepper? - zapytała szeptem.
- To są bobry, jej wymyśleni przyjaciele. Pojawiają się, kiedy jest znudzona - powiedział Brandon.
Wyszli na korytarz.
- Ale też posiada jednorożca, który broni ją przed wszelkim zagrożeniem. A także jakiegoś mrocznego potwora, który straszy ludzi, jak się mocno wkurwi. Skoro zastaliśmy tę sytuację właśnie taką, a nie inną… - zawiesił głos. - I jeszcze się nie pojawili… to pewnie już się nie pojawią.
- A mnie zastanawia skąd te kwiaty - powiedziała Fanny. - Może powinniśmy o to zapytać, zanim wyjdziemy? Choć nie chcę tam wracać, jeszcze olbrzymka zmieni zdanie.
Alice westchnęła.
- Sądzę, że może do tej pory nie czuła się zagrożona… Ale jeśli zostanie tu sama, sytuacja może się diametralnie obrócić… - powiedziała Harper.
- Mnie też zastanawiają te kwiaty, ale lepiej nie cofajmy się. Może któryś z detektywów wie coś na ten temat - dodała.
- Jak mamy do nich dojść? Ktoś zna drogę? - zapytała Fanny.
Ogórek pospieszył za nimi.
- Pomyślałem, że możecie potrzebować mojej pomocy! Już biegnę was zaprowadzić do tych ludzkich porażek - powiedział.
Płakał. Bardzo rzewnie. Z jego oczy wylewały się potoki łez. Ale uśmiechał się lekko. Tymczasem Brandon zerknął na Alice.
- Masz jakiś plan? Nie zostawimy jej tam przecież… - Baird szepnął, żeby goblin nie usłyszał.
Harper zerknęła na goblina, który płakał.
- Czemu płaczesz Ogórku… - zapytała tylko. Szczerze, widok płaczącego goblina napawał ją ni to współczuciem, ni to zgorszeniem. Nie rozumiała co było powodem i z uprzejmości zapytała. Nie zdawał się nastawiony agresywnie i uznała, że bycie miłym nie zaszkodzi.
- To ze szczęścia - powiedział goblin. - Bo Baryłka to moja najlepsza przyjaciółka. Wszyscy zawsze śmieją się ze mnie i nazywają Czterookim Ogórkiem, ale Baryłka była dla mnie zawsze miła. I jako jedyna poza mną i mamusią prawie potrafi już czytać, choć jeszcze w sumie nie. Zna sześćdziesiąt znaków i jestem z niej dumny. I bardzo mi miło, że Baryłka zostanie z nami na zawsze - rzekł, nie przestając płakać. - Mam ochotę skakać z radości i śpiewać, ale tego nie zrobię, bo będę przypominał moich nieznośnych braci - mówił, szlochając i wycierając nos. - Cóż za miły dzień dla mnie - westchnął i uśmiechnął się szerzej. Był paskudny jak noc, jednak jego oczy zrobiły się jakby większe i błyszczały, jak u słodkiej postaci z kreskówki.
Alice było szkoda tego goblina. Najwyraźniej był tym odludkowym bratem, spośród Młodzieńców Julu, a Emma okazała mu uprzejmość i dlatego się przywiązał. Nie skomentowała tego w żaden sposób. Wiedziała, że Ogórkowi pewnie serce pęknie, gdy dowie się, że Emma jednak nie zostanie z nimi na zawsze… Harper zakładała, że jeśli sama się jakoś nie wykradnie, to pewnie detektywi, gdy już pozbierają siły, wyciągną ją stąd.
- To dobrze, że masz dobry dzień… - powiedziała krótko i czekała teraz, aż odnajdą detektywów i Bee. Chciała się dowiedzieć, co się działo, kiedy zostali rozdzieleni pod elektrownią…
Potrzebowała wyjaśnień. Jej spokój i poczytalność wahały się niczym balansujący na linie pięćdziesiąt metrów nad ziemią akrobata…
Ogórek wreszcie doprowadził ich na miejsce.
- Zostawię tutaj was na chwilę - powiedział. - Ruszę do swojego pokoju. Moją pasją jest robienie modeli różnych obiektów z papieru - tak nazwał sztukę origami. - Zrobię dla was kilka prezentów pożegnalnych - dodał i popędził raz dwa korytarzem, zostawiając ich trójkę tuż przed drzwiami. Te wnet otworzyły się.
Bee skończyła wyszywać tamtą gwiazdkę. Choć może bardziej poprawnym byłoby stwierdzenie, że poddała się i zaczęła następną pracę. Ta była jeszcze gorsza. Czterolistna koniczynka. Barnett nigdy nie potrafiła rysować. A teraz musiała rysować nitką i igłą. Jak w ogóle wyglądały listki koniczynki? Nie miała pojęcia… Tyle razy widziała ją, a jednak obraz nigdy nie zapisał się w jej umyśle. Kiedy drzwi otworzyły się i ujrzała za nimi Alice… jej oczy zaszkliły się. Potoczyły się pierwsze łzy, których nie potrafiła pohamować. Jednak nie ruszyła się, niczego też nie powiedziała. Bała się, że wystarczy, że drgnie i obraz Harper rozpryśnie się niczym bańka mydlana. Okrutna fatamorgana…
Alice rozejrzała się po pomieszczeniu. Widziała Bee, która wyglądała, jakby miała wybuchnąć łzami. Jej widok nieco uspokoił rudowłosą. Weszła do środka i spojrzała na goblina, który otworzył im drzwi.
- Gryla pozwoliła nam zabrać ludzi, bo się nie nadają do szycia… - powiedziała spokojnym tonem, tłumacząc Młodzieńcowi Julu co tu robiła razem z dwójką detektywów.
- Tak! - Guziczek zaśmiał się. - A moja mama to gruba elfka! - krzyknął. - Już w to uwierzę!
Bee nie zwracała na niego uwagi. Wstała, słysząc dźwięk głosu Alice. Następnie przebiegła tych kilka metrów i opadła na nią. Przytuliła ją tak mocno, jak gdyby bardzo długo tonęła na bezkresnym oceanie, a Harper była napotkaną luksusową tratwą.
- To naprawdę ty - szepnęła, łkając po cichu.
Rudowłosa przytuliła Barnett.
- Nie wierzysz mi? Idź ją zapytaj. Jest w swojej komnacie z maseczką na twarzy, a Baryłka została i głaszcze Buziaczka. Ponoć mówiłeś jej, że tylko wymiotują, a ja oznajmiłam, że chcę ich zabrać i dlatego się zgodziła - wyjaśniła i wskazała dłonią kierunek, w którym znajdował się pokój Gryli.
- Idź i zapytaj jak nie wierzysz - dodała.
Guziczek wydął usta… po czym je otworzył.
- Gdyby to była prawda… to już nie musiałbym się nimi opiekować! - skoczył z radości. - Yuppi yay! Yuppi yuppi yay! Yuppi yuppi yay yay!
Następnie wyskoczył na korytarz i ruszył biegiem w stronę pokoju swojej matuli. Alice została sama z Bee i detektywami.
- Ja też ci nie wierzę - powiedziała Bee. - Po prostu przyszłaś, zażądałaś nas, otrzymałaś nas i pójdziemy sobie? - zaśmiała się ze łzami w oczach. - Kurwa, po co ja się tyle martwiłam?
Bee nigdy nie przeklinała. A jeśli już to w bardzo lekki sposób, a i to miało miejsce rzadko. “Kurwa” w jej ustach przypominało bombę atomową.
Harper zmarszczyła lekko brwi. Poklepała ją po ramieniu.
- No to już nie masz powodu… W jakim stanie są detektywi? Co się działo… Opowiedz mi Bee, co się z wami działo… - poprosiła, po czym podała Barnett jej komórkę, którą cały czas miała ze sobą.
- Dziękuję - powiedziała, odbierając telefon. Wciąż bezużyteczny. - Nie chcę opowiadać tego wszystkiego. To jak tortury… w skrócie… Zaira… bo nasz Z nazywa się tak naprawdę Zola Zaira… porwał nas helikopterem. Tyle że on stał się helikopterem. Nie dosłownie… bardziej wsiąkł w niego i zrobił z niego technologię trzydziestego wieku. Błyskawicznie doleciałyśmy we dwie do Hverfjall. Miałyśmy być porwane, żeby być dla ciebie utrapieniem… On chce, żebyś się załamała, Alice. Nie pozwól mu na to. No i na środku krateru znajduje się wzniesienie, w którym ukryta jest winda prowadząca do położonej niżej opuszczonej placówki IRWD. IRWD to… jakiś skrót IBPI. Nie wiem, jak go rozwinąć, ale widziałam to logo w różnych miejscach…
- Najpewniej Institute of Research and Waste Disposal - wtrącił Brandon.
- Możliwe - Bee skinęła głową. - Ujrzałyśmy cele, w których znajdowali się detektywi. Większość była karmiona jakąś substancją, coś pompowano do ich ciał… ale czwórka była tylko nieprzytomna, a piąta dziewczynka nawet nie spała - mruknęła. - Ma na imię Emma. Została wzięta gdzieś i…
- Dobra, a ci detektywi…? - zapytała Fanny.
- No tutaj są - powiedziała Barnett. - Bo w międzyczasie Gryla wbiła się z dwoma Młodzieńcami Julu, gdyż chciała dać Emmie sukienkę za bycie grzeczną dziewczynką. Rozgorzała walka. W jej trakcie załadowaliśm czterech detektywów na sanie. Ja wskoczyłam do środka i wzięłam Emmę na kolana i odlecieliśmy. Abby mnie o to poprosiła, choć ja się kłóciłam, bo chciałam z nimi zostać… Z nimi, to znaczy z nią, Thomasem i Arthurem. Ale Gryla została pokonana i zwinęła się. Nie wzięła ze sobą tamtej trójki… - westchnęła Bee. - No i tutaj trafiliśmy. Emma miała zostać jej maskotką, a my niewolnikami do szycia i wyszywania.
Harper zerknęła na Brandona i Fanny.
- Tamci pozostali detektywi… Czy to czym ich pojono, miało czarny kolor? - zapytała poważnym tonem. Jeśli jej złe przeczucie sprawdzało się, czworo detektywów miało w siebie pompowaną plazmę, czwórkę mieli tu, potencjalnie zdrowych no i była Emma… To zawsze lepszy wynik, niż nie uratować nikogo… Wiedziała, że Zola chciał jej załamania, nie rozumiała dlaczego, prawie mu się to udało… W tej chwili jednak, czuła się odrobinę lepiej… Jej myśl poleciała jednak do wizji Abby i jej braci podpiętych do takich maszyn i to sprawiło że zbladła. No i nadal nie wiedziała co było z Jennifer…
- Cieszę się, że cię znaleźliśmy… A teraz, wydostańmy się stąd - poleciła.
- Dobra. A co do tego, czym byli pompowani… nie wiem. Nie widziałam. Te rurki były szare, plastikowe. Nie przezroczyste, jak od kroplówek. Co w sumie jest… dość niepokojące.
- Hejo hej! - krzyknął Ogórek. - To dla was! - uśmiechnął się radośnie do wszystkich po kolei.
Wręczył do ręki Brandona, Fanny, Alice i Bee cztery słodkie pandy z papieru. Tak właściwie wyglądały jak coś, czego nie chciało się wyrzucać.
- To egzotyczne zwierzęta - powiedział ogórek. - Z dalekiej krainy, widziałem je w książce. Wierzę, że nazywają się pandy. Przyjmijcie je na oznakę dobrej woli. Wiem, że będzie wam smutno rozstać się ze słodką i piękną Baryłką. Proszę też, żebyście nie próbowali niczego niecnego. To moja najlepsza i najcudowniejsza przyjaciółka i nie wiem, co zrobię, jak ją stracę - rzekł. - Rozstańmy się w przyjaźni. Możemy się też przecież spotykać. Może jutro? Zapraszam was jutro. Pokażę wam mrowisko za szkłem, które posiadam w swoim pokoju. A także samo szkło, to mój autorski wynalazek - uśmiechnął się.
- To bardzo ładne pandy… Jesteś niezwykle uzdolniony Ogórku… - zauważyła Harper.
Goblin uśmiechnął się.
- Ciebie też lubię - powiedział. - To jeden z pierwszych komplementów, jakie w życiu słyszałem - jego wargi lekko zadrżały.
- Jutro chyba nie damy rady, bo jutro jest ważny dzień, ale na pewno cię odwiedzimy… Pomożesz nam jeszcze zabrać stąd tych ludzi? Są osłabieni i może nam być ciężko ich wyprowadzić… - poprosiła Alice. Starała się być miła dla Ogórka, żeby traktował ją jak nową koleżankę. Lepiej było mieć przyjaciela, niż wroga… Gryli i innym Młodzieńcom Julu nie była skłonna ufać. Ogórek tymczasem zdawał się po prostu… Zagubionym, samotnym goblinem, który chciał mieć przyjaciół.
Ogórek przystawił palce do ust i świsnął.
- Poczekajcie chwilę - powiedział.
Kilkanaście sekund później do sali wleciały sanie. Te były z plastiku i metalu. Tak właściwie wyglądały bardziej jak jakiś wynalazek wyższej technologii, niż pojazd Świętego Mikołaja. Jednak najpewniej napędzała go magia.
- Każdy Młodzieniec Julu ma swoje sanie, te są moje. Możecie na nich załadować przyjaciół - powiedział. - I zawiozą ich aż do końca. Pomógłbym wam fizycznie, ale jestem wątłej postury i też nieskory do wysiłku. Kiedyś trzy razy podskoczyłem w miejscu i zachorowałem na grypę - poskrobał się po głowie. - Pot mi nie służy - westchnął.
Tymczasem Guziczek wrócił do środka.
- To prawda - rzekł. - Yuppi yay hop hop. Guziczek znowu jest wolnym goblinem! - ucieszył się i uciekł na korytarz, biegnąc z rozkoszą na twarzy.
Alice zerknęła na Brandona i Fanny, oraz Bee…
- No to… Załadujmy ich… - poprosiła. Sama zastanawiała się chwilę.
- Ogórku, jak będziemy jechać saniami, możemy na chwilę zatrzymać się w tym miejscu, gdzie nas znalazłeś? Chciałabym sprawdzić czy Jen nadal nie żyje… - poprosiła.
- Ja wrócę do Baryłki, bo chcę upewnić się, że z nią wszystko w porządku i mama nie każe jej robić jakichś strasznych rzeczy, na przykład myć podłogi. Ale sanie są dość inteligentne i się słuchają. Nie wylecą poza Lofthellir, bo są strachliwe, tak jak ja - rzekł. - Jednak na terenie Lofthellir będziecie mogli dowolnie z nich korzystać - uśmiechnął się ciepło.
Następnie ruszył w stronę drzwi na swoim małych nóżkach.
- Papa! - rzucił uroczo, machając do nich zieloną, cienką rączką z długimi, zakrzywionymi palcami.
Alice spojrzała na sanie. Następnie na przytomnych detektywów, następnie na Bee i w końcu na detektywów, których mieli załadować do sań. Jej wzrok przez dłuższą chwilę zawiesił się na Lotte Visser…
Harper podeszła w jej stronę i ostrożnie poklepała ją w ramię. Ostatni raz widziały się kiedy…? W posiadłości przed jej wyprawą żaglówką z … Przełknęła ślinę. No szmat czasu. Słyszała o niej i o tym jak przyczyniła się do rozwoju sytuacji w Helsinkach, udało jej się nie musieć jej zabić…
- Lotte Visser? - zagadnęła.