Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2020, 02:18   #2
Trollka
 
Trollka's Avatar
 
Reputacja: 1 Trollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kxqJuc1HHbg[/MEDIA]
Ból.

Czy trup może go odczuwać?

Wybuch jasnej supernowej, zaraz po zjeździe w miękką, mroczną nicość bez początku i końca. Uczucie spadania bez startu i finału, jakby cała wieczność miała być tylko lotem przez ciemność…

Wieczność miała jednak inne plany.

Biel rozbłysła tam, gdzie królował mrok, dłoń odruchowo wyciągnęła się w stronę światła. Mówili tak przecież, by iść stronę światła. Dryfować w stronę światła, albo w jego kierunku spadać.


Nikt, kto nie doświadczył kiedykolwiek nicości, nie potrafi pojąć, co ona naprawdę oznacza. Nie chodzi tu o żadną otchłań czy pustkę, ale po prostu nieobecność czegokolwiek. Nicość przybiera różne formy, objawia się w obrazach i kształtach, lecz one nie przesłaniają jej prawdziwej natury. Nie istnieje ruch. Nie ma pragnień ani smutku. Nicość nie boli. Ona pochłania.
Trwanie w niej, zapadanie i rozmycie ostatnich iskier świadomości sprawiłoby Crystal przyjemność… gdyby wciąż była do emocji zdolna. Bądź odczuwania czegokolwiek.

Ale to pieprzone światło, jakby zaraz nad głową. Tuż za zasięgiem wyciągniętej dłoni przytwierdzonej do rozprutego żyletką nadgarstka.

Ból i chłód.

Czy trup może czuć cokolwiek?

Wraz ze światłem odszedł niebyt, wracało powoli coś, jakiś pierwiastek osobowości. Skrawek ducha, albo okruch duszy, zawieszony w płynnej przestrzeni z dala od czasu.

Za życia zawsze bała się ciemności, mroku, który nie ma końca, czasu, który nie ma końca w ciemności, tego, co w niej jest, porusza się, widzi ją i obserwuje, mimo że ona nic nie widzi, nie wie, przed czym uciekać i dokąd - część jaźni to pamięta. Maleńki mikrob przechowujący wspomnienia a przenośnym dysku zewnętrznym, lub innym diabelstwie.

Światło majaczyło coraz bliżej, uszy zaczęły słyszeć niski, piskliwy ton, narastający z każdą mijającą… sekundą? Chwilą? Czym odmierzać czas w miejscu poza czasem?

Idealnie pustym, spokojnym. Pozwalającym trwać po wyrwaniu z błogiej nicości nieistnienia. Spokój burzony nagłymi przebłyskami pamięci. Mrok ciągnący chłodem od dołu, tam gdzie dryfują nogi. W blasku obraz niewielkiej łazienki wyłożonej żółtymi płytkami kupionymi na wyprzedaży w pobliskim Wal-marcie za psie pieniądze… bo żółty jest optymistycznym kolorem, a w jej życiu brakowało optymizmu. Żółte płytki miały być symbolem zmian, wprowadzania barw do egzystencji przypominającej czarno-biały film… takie tam, pierdolenie podłapane od wiecznie uśmiechniętej terapeutki.

Łazienka wyłożona płytkami w kolorze hafta rzuconego po ostrej libacji, zagryzanej zbyt dużą ilością mango, pomarańczy i innych cytrusów. Tropikalny Paw - nazwa idealna dla tego koloru.
W podobnym odcieniu były żaluzje w oknie, dywanik przy wannie i sama wanna, wyposażona oczywiście w zasłonę prysznicową w, a jak!, kolorze bełta po jajecznicy. Na stojącej obok pralce masa pierdół i drobnostek, pluszowych misiów i niepasująca do koncepcji kolekcji trochę wyrośniętej nastolatki, pusta butelka po bourbonie. Obok stała wanna, pełna czarnej wody… albo ciemnoczerwonej. Więżącej podłużny, blady kształt przyodziany w butelkową zieleń.

Patrzenie na to sprawia ból… znowu. Krótkie, kłujące uczucie przeszywające kokon obojętności. To tylko padlina, już nic wielkiego o co warto ronić łzy, wszak śmierć odzierała z osobowości każdego, kto jeszcze niedawno żył, przemieniała go w rzecz, uprzedmiotowiała.
Ciało stawało się mięsem, nazwisko numerem, rany śladami, zwłoki trupem.
Istota ludzka była już tylko wspomnieniem. Rozpływała się w nicości, zostawiając po sobie jedynie zjawy ożywiane przez pamięć… albo świnie.

Są świnie, które brzydzą się własnym świństwem, ale nie uciekają przed nim z powodu tej samej skrajności doznania, która sprawia, że przerażony człowiek nie ucieka przed zagrożeniem. Są świnie przeznaczenia, które nie uciekają przed codzienną banalnością, bo hipnotyzuje je własna niemoc. Są ptaki zafascynowane myślą węża; muchy, które idą po gałęzi, niczego nie widząc, aż znajdą się w lepkim zasięgu języka kameleona. Tak samo Crystal prowadziła powoli na spacer po gałęzi drzewa zwyczajności swoją świadomą nieświadomość. Tak samo prowadziła na spacer swoje przeznaczenie, które idzie naprzód, chociaż ona nie idzie; jej czas, który płynie, chociaż ona stoi w miejscu. Pisała na szkle, w kurzu konieczności, swoje imię wielkimi literami; codzienny podpis paktu ze śmiercią.

Ze śmiercią? Nie, nawet nie ze śmiercią. Kto żył tak jak ona, nie umiera: kończy, więdnie, rozkłada się. Miejsce, w którym stała, trwa, kiedy ona w nim nie stoi, ulica, którą chodziła, trwa, kiedy jej na niej nie widać, dom, w którym mieszkała, jest zamieszkany przez kogoś innego. Oto wszystko i nazywamy to nicością; jednak nawet tej tragedii negacji nie możemy wystawić, licząc na aplauz, bo nawet nie mamy pewności, że to jest nicość - my, rośliny zarówno prawdy, jak życia, kurz, który jest zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz szyb, wnuki Przeznaczenia i pasierbowie Boga, który poślubił Wieczną Noc, kiedy została wdową po Chaosie, prawdziwym ojcu ludzkości.


Światło powoli gasło, znów zapadała ciemność. Zniknęła łazienka, zniknęło skręcone, blade ciało w wannie pełnej zimnej, żelazistej wody i już na niewidzialnym horyzoncie pojawiła się nadzieja na powrót w niebyt, gdzie nie ma nic, prócz nicości - na samą myśl o tym resztki świadomości wypełnił spokój… i właśnie wtedy rozdarcie nicości pojawiło się tuż za jej plecami, wylewając z siebie nieprzebrane fale strachu, nienawiści i rozpaczy. Ciągnęło ją z mocą, której nie potrafiłby się oprzeć żaden śmiertelnik.

Birds flying high you know how I feel

Nie walczyła. Rozłożyła tylko ręce i pozwoliła wciągnąć się w spiralę szaleństwa, ciesząc się, że to już koniec. Czuła się zmęczona, tak potwornie zmęczona. Przejmująca samotność i pustka wypełniały całe jej serce, zmieniając je w twardy, oszalały ze smutku ochłap bijącego tylko z przyzwyczajenia mięsa. Od dawna czuła się martwa, nikomu niepotrzebna. Wszyscy ją opuszczali. Na zawsze pozostanie sama, wiedziała o tym. Nawet związki które tworzyła i adoptowała ziwerzęta, z nadzieją że rozproszą na chwilę jej melancholię - rozpadały się po pewnym czasie, ponownie zostawiając ją na pastwę szaleństwa.

Sun in the sky you know how I feel

Trwało to jedynie krótką chwilę, a gdy ponownie otworzyła oczy znalazła się w miejscu, którego w żaden sposób nie mógł ogarnąć ludzki umysł. Kolory i kształty nieznane nigdzie indziej, wykraczające poza jej rozumowanie, przelewały się bezustannie. Zmieniały w ciągle coś nowego i coraz koszmarniejszego. Nie wiedziała gdzie jest góra, a gdzie dół. Czy stoi, leży, siedzi...a może unosi się w szalejącej wichurze niczym drżący liść. Modliła się już tylko o to, by szaleństwo się skończyło.

Głowę wypełnił pisk nie do wytrzymania, mieszając się z włąsnym wrzaskiem przez pozbawiona ust duszę, słyszała wyróżniające się słowa.

It's a new dawn
It's a new day
It's a new life
For me


Kolejne szarpnięcie, ciemność… i nowy wybuch, następnej supernowej.

Pragnęła jedynie nadziei na nicość po śmierci. Myśl o innym życiu męczyła ją i napawała lękiem. Jeżeli nie zaadaptowała się i nie zdołała przywiązać do życia na ziemi, to czyż mógłby jej odpowiadać jakiś inny świat? Przecież ten świat nie był jej światem. Był to świat ludzi bezczelnych, cynicznych i zachłannych, ludzi o wiecznie głodnych gardłach i oczach, świat gruboskórnych sprzedawczyków sumień, którzy pokornie się kłaniają przed możnymi ziemi i niebios. Był to świat osobników stworzonych na podobieństwo wygłodzonych psów, które dla kawałka ścierwa łaszą się i żebraczo merdają ogonem przed jatką.

Rezygnacja i rozpacz… ostatni rozbłysk bólu, doprowadzający do szaleństwa.
Wrażenie jazdy ekspresową winą, a później rozpadania się na kawałki.

Wbrew temu, co śpiewała Nina Simone:
- And I'm feeling good...

Prosto w obskurnej, ciemnej łazience, o rzygożółtych płytkach.


 
__________________
I see a red door and I want it painted black
No colors anymore I want them to turn black.
Trollka jest offline