Administrator | - Pizga jak w Kentucky - Stwierdziła żartem Jean, rozglądając się po ponurej okolicy, nie wiedząc, że za chwilę będzie jeszcze "lepiej" za sprawą śnieżycy.
- Ej, patrzcie, tam są i pierwsze rogacze… trzymają dystans skurczybyki. Hmmm, "Switch" może byś tak jednego z nich od nas pozdrowiła co? - J.R. zagadnęła do Meyes. - Mogłabym. -stwierdziła z wahaniem metyska, ale Hamato się wtrącił.- Nie ma co prowokować ich do ataku.
- Ale można im pokazać, że wcale tam nie są tacy bezkarni jak im się wydaje, nie? - Fuknęła na niego sierżant, zerkając na van Erp. - I pokazać im nasze możliwości?- stwierdził sceptycznie Kurishima, na co zobaczył "faka" od J.R.
Van Erp zaśmiała się pod nosem.
- Pokaż im co potrafisz J.R.- rzuciła Lili.
- A żeby ci cycki odmarzły! - Tym razem Jean warknęła do van Erp, po czym się roześmiała, pokazując ten sam palec co wcześniej, teraz do oddalonych rogaczy.
- Boisz się, że nie trafisz?- zapytała zadziornie van Erp.
- A czy ja wyglądam na, i mam sprzęt snajpera?? - Stwierdziła Jean, po czym odwróciła się dupskiem do reszty, odchodząc na dwa kroki od nich.
- Ze snajperskim to każdy potrafi - odpowiedziała jej Lili, a McAllister coś tam cicho bluzgała pod nosem, nie udzielając się już w tej sytuacji. - Jeśli nas śledzą, to lepiej dla nas że wiemy gdzie są.- stwierdziła Collier polubownie.- Mogłyby się zacząć ukrywać przed nimi, gdyby wiedziały że możemy je zranić.
- Póki je widać, są mniej groźne - dorzucił Kit, popierając przedmówczynię, co ta przyjęła z wdzięcznością sądząc po uśmiechu.
- Ja pierdzielę! Trzeba się gdzieś schować! - McAllister stwierdziła oczywistą oczywistość, gdy zamieć śnieżna trafiła ich ze sporą siłą. Po chwili oddział znalazł dosyć marną osłonę, zwłaszcza pod względem taktycznym… pogodowo jakoś te skałki radę dawały.
- Pilnujemy się panie i panowie, te skorpionie gówienka mogą nas tu odwiedzić pod osłoną zamieci! - Powiedziała do wszystkich przez komunikator, wśród wyjącego wiatru, zmieniając broń na "pompkę".
- Mówiłam, że to zły pomysł- powiedziała ironicznie Elizabeth.
- A były ostatnio jakieś dobre? - Stwierdziła Jean, i się zaśmiała.
- Zamarzniemy tu - sierżant van Erp nie było do śmiechu. - Może trzeba wykopać sobie jamę w tym śniegu? - Jedni niech kopią, a drudzy pilnują!- zaproponował Guerra przekrzykując śnieżycę.
- Switch, pilnujesz. I ty, przystojniaczku. A reszta zabiera się za kopanie- zdecydowała sierżant. Sama zabrała się do żmudnej, ale rozgrzewającej pracy.
- Nie chcesz się psytulić? - Dało się usłyszeć w komunikatorze baaaardzo przesłodziutko-ciotowaty głosik, a J.R. udawała, że to nie ona, zabierając się za owe cholerne kopanie.
- Fort śnieżny imienia J.R - rzucił Kit, ruszając do pomocy. - Tak jest!- padło ze strony niektórych żołnierzy, ale wszyscy wzięli się do roboty. Śnieg był dość szybko odgarniany i jama zaczęła szybko rosnąć. Teraz pozostało liczyć na to, że zadymka śnieżna nie potrwa więcej niż kilka godzin.
Jak na razie żądłogony nie atakowały żołnierzy. Może liczyły, że wpierw zimno i głód ich osłabi?
Gdy AST jakoś się w końcu wcisnęli w osłonę przed zamiecią śnieżną, i nawet już tak nie wiało prosto w pysk… znaczy się, wizjer, wśród względnej ciszy, J.R. nagle spojrzała gdzieś prosto w jedną z otaczających ich ścian śniegu.
- Acha. Ok - Powiedziała sama do siebie, a po chwili i odezwała się do reszty, wywołując jeszcze większe zdziwienie, niż już te powstałe dwie sekundy wcześniej.
- Do tego całego "Lewusa" to tam - Wskazała znowu na jedną ze śniegowych ścian ich schronienia.
- Dobrze się czujesz Jean?- Zapytała van Erp wyraźnie zdziwiona. - Ostatnio rzeczywiście zachowuje się nieco dziwnie.- stwierdził z troską Dominic.
- Skąd to wiesz, J.R.? - spytał Kit.
- Wszystko gra i trąbi. Pamiętacie tego potworko-węża tej kapłanko-ogrodniczki? No właśnie - McAllister postukała się palcem po hełmie, gdzieś w okolicy skroni.
- No właśnie co?- Lili wpatrywała się w drugą sierżant.
A AST najbliżej niej przebywający przysłuchiwali się z ciekawością, bowiem nie mieli pojęcia o czym JR. mówi.
- Pamiętam. Gadał do nas w myślach - powiedział Kit. - Teraz też słyszysz głosy?
- A co, masz dla mnie biały kaftanik? - Jean spojrzała na Chrisa i zaśmiała się. - Nie. To było tylko parę słów, podanie kierunku i tyle, cisza.
Lili westchnęła ciężko. Opowieść J.R. była dziwna. Może ona powinna już przyzwyczaić się do tego, że tu dzieją się takie dziwne rzeczy, ale nie mogła.
- I chcesz tam iść?- Z intonacji wynikało, że sierżant van Erp nie tryska radością.
- Świat jest dość spory - powiedział Kit. - Szukanie na własną rękę może się nieco przeciągnąć. Może warto zaryzykować? Może to sam mister Lewi rozpoznał w nas swych wybawicieli - dodał z wyraźnym brakiem wiary w te ostatnie słowa.
- To był kobiecy głos - Wyjaśniła Jean, i spojrzała zdziwiona na Lili - No przecież po to tu się wybraliśmy, czy nie?? Więc albo będziemy się szlajać bez celu, aż zamarzniemy, albo pójdziemy gdzie trzeba, skoro kierunek mamy. Innego wyboru nie widzę.
- No to poczekajmy, aż przestanie tak sypać i ruszajmy - poparł ją Kit.
- Ten wąż nie miał kobiecego głosu - powiedziała Lili. - Kapłanka musiała nas pobłogosławić, żeby z nami rozmawiać. To raczej nie oni. Więc kto J.R? Kto do twojej głowy zagląda?
- A kij wie z tą kapłanką? Może paru osobom na raz nie umiała, ale jednej tak? Może musiała coś tam sobie wydumać, albo jakieś mocniejsze voodoo przygotować? Mało tu takich zakręconych rzeczy? - J.R. wzruszyła ramionami. - A czemu ja? Też nie mam pojęcia. - W sumie… i tak nie wiemy w którą stronę iść. To może udamy się… tam gdzie chce JR.- zaproponował polubownie BFG.
- Ufam twojej intuicji Jean. Tylko musimy przeczekać tę burzę - powiedziała Lili.
Ta osłabła jakieś pół godziny później. Ekipa wygrzebała się ze śniegu i ruszyła dalej. Na przedzie szła Switch i McAllister. Za nimi reszta. Dziwne skorpiono-humanoidy znikły gdzieś podczas zadymki i nie było ich w polu widzenia. A cała ekipa doszła na spore pole lodowe pokryte śniegiem pełne odłamków lodowych sterczących w górę niczym ostrza sztyletów. Pomiędzy nimi AST dostrzegli tą grupkę stworów która przedtem podążała przed nimi. Teraz wydawała się przemykać pomiędzy lodowymi iglicami w tym samym kierunku, w który oni sami podążali. Nie wyglądało na to, by chciały przygotować pułapkę na drużynę. Zdawało się raczej, że chcą przemknąć. I wtedy… ziemia się zatrzęsła. |