Geldmann wiedział, że ma mało czasu i że zaraz zacznie się wielka draka, i to taka, w której można stracić życie. Na to pozwolić sobie nie mógł, nie wszyscy Wittgensteinowie zeszli z tego ziemskiego padołu.
Sygnał do wielkiego zamieszania dał opancerzony wyznawca chaosu demolując drzwi uderzeniami broni i kopniakami. Dwuręczny miecz świetnie się do tego nadawał, trochę trudniej będzie nim walczyć w pomieszczeniu pełnym mebli, które mogą w tym przeszkadzać, które można traktować jak osłonę i które można rzucić napastnikowi pod nogi. W pojedynku na ubitej ziemi Leonard nie miałby z nim najmniejszych szans, tutaj liczył na ciasnotę, własny refleks i zręczność. Nie chciał bitki, myślał o uniknięciu ciosu i ucieczce. Gdyby tylko przeklęte koty nie rzuciły się na niego w momencie, w którym potężna sylwetka Ulfa stanęła w wejściu do komnaty, byłoby łatwiej. Niestety, bogowie akurat w tej chwili postanowili odwrócić swój wzrok i przestać pomagać mścicielowi. Geldmann rozbił więc lampę pośrodku miauczącego przeraźliwie stadka drapieżników i od razu rzucił do buchającego ognia butelkę oleju trzymaną w drugiej ręce.