Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2020, 18:02   #82
Amon
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Ceremonia okazała się nie być tak wyjątkowa i obciążająca, jak mogła wcześniej się jawić. Leith i Aurora stanęli na plaży, srebrzystej od mocnej poświaty księżyca w pełni. Naprzeciwko nich stanął Marco - odziany w długą szatę ze znakiem słońca i księżyca. Nieco z tyłu stały dwie, wizualnie podobne sobie wiekiem dziewczynki. przy czym o ile Vanja starała się ignorować Ayę, Królowa przyglądała jej się co rusz z lekkim uśmieszkiem.
Po prawdzie jednak obecność Ayi nie była jakaś przytłaczająca - może dlatego, że dziewczynka odmówiła udziału w kolacji po ceremonii, wymawiając się faktem, iż jej dłuższa nieobecność mogłaby już zostać zauważona przez Caspra czy innych podwładnych.
Sama ceremonia niczego nowego nie wniosła - nie było wielkiego bum mocy, nie było magicznej poświaty czy... czegokolwiek. Przez to Leith zastanawiał się czy w ogóle się udała. Marco twierdził jednak, że wszystko poszło tak, jak powinno i od teraz są z Aurorą małżeństwem.
W środku nocy więc, po małej uczcie małżonkowie wrócili do niewielkiego domku, trzymając się za ręce.
- Jutro chyba musimy wrócić do Dworu Wody - powiedziała księżniczka, poprawiając obcisłą, długą i chyba niezbyt wygodną sukienkę - Jeśli księżna podtrzyma deklarację wspierania nas jako władców Dworu Wiatru, wyślemy stamtąd posła do matki, aby... umówił nas na rozmowę.
Po ostatnich słowach odetchnęła ciężko.
- Mają na dworze Wody jakieś więzienie? może wysłać jakiegoś skazańca, na wypadek gdyby posłowi miało się coś stać... - zaproponował Leith.
- W ten sposób byśmy ją obrazili. poza tym... myślałam, że nie jesteś zwolennikiem kastowości. - odparła Aurora, rozsiadając się na werandzie.
- Bo nie jestem. - odparł Leith, zajmując miejsce po prawicy żony. - Myślałem raczej o łasce. Jeśli ktoś popełnił naprawdę straszną zbrodnię, wykonując niebezpieczną misję mógłby osiągnąć szansę na uniewinnienie - zauważył mężczyzna - staram się być miłosierny, wasza wysokość - wyjaśnił uśmiechając się, po czym dodał poważniej - ktokolwiek poleci posłować w naszym imieniu ryzykuje co najmniej zdrowie.
- Nie mamy prawa decydować o takich rzeczach nie będąc na swoim dworze. Pamiętaj, że teraz każdy komentarz, bójka... mogą być odczytane jako działanie... no nie twoje prywatne, tylko polityczne - Aurora odchyliła głowę w tył i westchnęła ciężko. Wydawało się, że ceremonia zamiast przynieść jej radość, przysporzyła tylko trosk. A może po prostu urealniła cel?
- Matka nic nie zrobi posłowi, są pewne zasady, których nawet ona musi przestrzegać - powiedziała bez przekonania w głosie.
Leith kiwnął głową. Czuł emocjonalne obciążenie swojej partnerki. Żony swojej, by być precyzyjnym. Nie zamierzał teraz dokładać jej trosk.
- Dobrze - powiedział mężczyzna kładąc opuszki na ramieniu kobiety - to jutro.

***

O dziwo, choć Leith i Aurora nie zostali jakoś ciepło powitani na wyspie, o tyle pożegnanie przebiegało w bardzo sentymentalnej atmosferze. Księżniczka i jej ojciec przytulili się nawet do siebie, a czy to wiedziona ich przykładem, czy też własnymi uczuciami Vanja rzuciła się w ramiona Leitha.
Dzięki swoim wyostrzonym zmysłom i magicznej szybkości bękart zdążył zareagować i złapać dziewczynkę w ręce. Gdyby nie te zdolności zwyczajnie stałby pewnie jak wryty przez dłuższą chwilę. Mieszaniec nigdy nie był tak blisko dziecka. Tak naprawdę był tak blisko przy zaledwie kilku osobach przez całe swoje życie a pomijając jego matkę czy Aurorę, to chyba… chyba nigdy nie przytulał się do kogoś z kim właśnie nie walczył, nie zabijał lub cóż… nie pieprzył z czyjegoś kaprysu.
Vanja była szczerym stworzeniem, przypominała mu o wiele bardziej zwierzęta inne od ludzi czy skrzydlatych. A to była dobra rzecz.
Tym razem też dostali instrukcję jak mają lecieć przez barierę burz, aby nie narazić się. Lot oczywiście wciąż nie należał do przyjemnych, ale przynajmniej tym razem nic im już nie zagrażało. Zupełnie inaczej rzecz się miała, gdy nowożeńcy opuścili krainę potworów. Kiedy przelatywali pomiędzy dwoma skałami, które Marco nazywał bramą do Krainy Wód, nagle coś wbiło się w szyję Leitha, a po chwili również w łydkę Aurory. Księżniczka szarpnęła się.
- Co do... - krzyknęła zaalarmowana, po czym wypuściła sondę magiczną. W ten sposób odkryli przyczajonego do jednej ze skał skrzydlatego mężczyznę. Jasnowłosy spanikował, gdy został odkryty, jednak wyraźnie na coś czekał.
- To były środki usypiające... - powiedziała Aurora, słabnąc z każdą chwilą i z trudem utrzymując się w powietrzu. Leith też czuł, że zaraz straci przytomność. Chciał złapać księżniczkę, lecz nagle wraz z dwoma kolejnymi skrzydlatymi spadła na niego siatka, przypominająca sieć rybacką. Mógł uciekać sam lub zostać zostać pojmany razem z Aurorą.
Leith nie zamierzał uciekać, intensywnie modyfikował kształt i przepustowość układu nerwowego by poradzić sobie z trucizną.
Szyja była jednak newralgicznym miejscem, a nim Leith zaczął świadomie wpływać na swoje ciało minęło kilka cennych sekund. W efekcie więc, choć udało mu się usunąć nieco trucizny - część dostała się do krwioobiegu, czego skutkiem były problemy z zachowaniem równowagi, koordynacją, ale nie utrata przytomności, jak w przypadku Aurory, która obecnie została pochwycona przez jednego z napastników, nim zemdlona spadła do morza. Leith miał nad sobą dwóch kolejnych, z czego jeden pilnował, aby bękart nie wywinął się z siatki, zaś drugi wyraźnie zamierzał się rękojeścią miecza, by dać Leithowi w łeb.
Gdyby nie był taki struty, Leith powiedziałby mężczyźnie, że zamiast ogłuszać, ten powinien go zabić. Drugiej okazji może nie mieć…
Leith jednak nie miał ani czasu ani siły na mielenie jęzorem, skupił się na Aurorze, koło której chciał się znaleźć.
Udało mu się to, choć już czuł na głowie ciężar klingi. Na szczęście w porę się teleportował. Oszołomiony skrzydlaty, który trzymał kobietę, spojrzał na niego przez otwory czarnej maski. Pozostali dwaj krzyknęli coś, znajdując się teraz za plecami mieszańca.
Leith zignorował otoczenie, zacisnął tylko ramiona na żonie mocno i pomyślał o lesie… Tam też się znalazł poza murem w ludzkim lesie, a wraz z nim Aurora i również trzymający ją napastnik. Skrzydlaty zamachnął się i ciął ramię Leitha ostrym, zakrzywionym nożem.
Leith nadział się na ostrze mocniej zmuszając jednocześnie własną skórę i mięso by obrosły broń. Tak się też stało. Zabolało, ale nie był to nawet ból, który zmusiłby Leitha do wypuszczenia nieprzytomnej Aurory. Napastnik spróbował wyrwać ostrze i spojrzał nań zdębiały.
Wtedy dopiero Leith pozwolił opaść księżniczce na leśne runo, by zacisnąć wolną dłoń na szyi mężczyzny i pozwolić pazurom wrosnąć głęboko w jego ciało, kując, raniąc i więżąc.
Działo się to jednak zbyt wolno. Napastnik puścił broń i wyrwał się z poranioną szyją.
- Cholerny kundel... - warknął, a w jego dłoni pojawiła się halabarda - nie taka zwykła, lecz posiadająca płonące ostrze. Skrzydlaty rzucił się na Leitha.
Bękart zamrugał i potrząsnął ociężałą od trucizny głową. przygotował szpony do zaciśnięcia się na szyi napastnika z tym że, najpierw skupił się, by pojawić się za jego plecami.
To mu się udało nim broń go dosięgnęła. W międzyczasie jednak przeciwnik zmienił pozycję. Leith musiał improwizować, choć bezapelacyjnie miał go wystawionego do zadania ciosu. Przynajmniej na razie.
Leith rozcapierzył szpony obu rąk i tym sposobem zagłębił dziesięć ostrzy w okolicach nerek skrzydlatego.
Ten krzyknął boleśnie, machając na odlew halabardą. Nim broń wypadła z jego rąk, mężczyzna zdążył skaleczyć i poparzyć udo Leitha. Potem był już tylko jego zabawką.
Leith jęknął od obrażeń jak zranione zwierzę. Gdy mieszaniec przewrócił się w końcu na skrzydlatego przyciskając go do runa swoim ciałem, wycharczał mu do ucha.
- Właśnie cię zabijam. Ale mogę jeszcze wcześniej zacząć jeść twoje mięso. Po prostu powiedz mi jaki był rozkaz?
Mężczyzna charczał i krztusił się. Najwyraźniej próbował coś powiedzieć, jednak miał w tym prawdziwą trudność. Jedyne o opuszczało jego gardło to szepty w towarzystwie charków i świstów. Może gdyby Leith pochylił się, zrozumiałby coś z tego.
Mężczyzna przybliżył głowę, pozwalając by jego włosy owinęły się wokół szyi ofiary niczym macki ogromnej ośmiornicy (którą widział ostatnio)
Ogień buchnął z paszczy skrzydlatego paląc włosy Leitha i dopadając jego twarzy. Wokół rozniósł się swąd palonej skóry.
Leith wrzasnął i poderwał się do góry rozpruwając tym samym zupełnie płonącego mężczyznę. Bękart zaczął wściekle tarzać skwierczącą twarz w liściach, mchu i leśnej ziemi. Na szczęście w przeciągu kilku dni musiał padać deszcz, bo ziemia była przyjemnie wilgotna, gasząc pożar i łagodząc nieco poparzoną skórę.
Leith był tak pijany wściekłością i bólem, że zupełnie nie zauważał swojego odurzenia trucizną. Musiałoby strasznie komicznie (lub upiornie) wyglądać, dla jakiegoś miłośnika grzybów, czy jagód, przechadzającego się lasem, gdyby dane mu było zobaczyć jak zataczający się mieszaniec o popalonej twarzy i ramieniu z wrośniętym nożem, kopie raz po raz dymiące się kawałki mięsa.
Dopiero kiedy Leith wywrzeszczał nieco irytacji, poczłapał po Aurorę. Jego małżonka, która słodko przespała całą groteskową walkę, teraz zaczęła coś mruczeć i najwyraźniej budzić się. Dłonią czegoś szukała po lewej stronie paska zbroi, ale ruchy były wciąż nieskoordynowane.
Leith przelotnie rzucił… jednym… okiem w tym kierunku i to tak, by to jedno oko mu przypadkiem w czasie tego “rzutu” nie wypadło…
- Kie...szeń... - wymruczała jego prywatna, złotooka wiedźma.
Leith zmusił zmęczone ciało do podźwignięcia kobiety z ziemi. Mężczyzna spojrzał w górę i przeniósł się wraz z towarzyszką wysoko na rozłożystą gałąź starego dębu. dobre dziesięć metrów nad dnem lasu. Tam dopiero bękart zaczął szperać w poszukiwaniu owej kieszeni i jej zawartości.
Znalazł po dwa niewielkie, przypominające tabletki przedmioty - dwa okrągłe i dwa podłużne. Starając się utrzymać przytomność, jasnowłosa sięgnęła po podłużną. Podniosła ją do twarzy i zgniotła koło nosa. Woń orzeźwiających ziół doleciała nawet do nozdrzy Leitha, rozjaśniając mu umysł. Aurora podniosła teraz dużo przytomniejsze oczy i... bękart zobaczył w nich strach. Chyba jednak nie wyglądał zabawnie.
- Le...Leith? Co ci się... stało?
- Mrrr… - warknął na wpół z niezadowolenia na wpół z bólu bękart odwracając głowę.
- Pozwoliłem sobie na słabość rozmawiania z kimś kogo najpierw powinienem zabić.
Aurora zrobiła zmartwioną minę i przystawiła dłonie do oblicza mężczyzny. Nie dotykała go, czuj jednak mimo to promieniujące od jej skóry przyjemne ciepło. Rany nie paliły już żywym ogniem, choć cały czas były odczuwalne.
- Nie potrafię tego całkiem wyleczyć. - wyznała kobieta i dopiero teraz rozejrzała się. Znów w jej oczach zagościł strach. - Czy my... - niewypowiedziane pytanie zawisło między nimi.
- Tak… zaraz stąd znikamy, masz pomysł gdzie? - odpowiedział jej szybko, trzymając ją za ręce uspokajająco… przy czym dyskusyjne było czy bardziej uspokajało to Aurorę lękającą się ludzkich ziem czy Leitha piekącego się jak ogień który dopiero co spalił mu skórę.
- Dasz radę przenieść nas na Dwór Wody? Najlepiej od razu do tej poczekalni, co za pierwszym razem. Ja w sumie bym mogła, ale potrzebuję chyba jeszcze chwili, żeby wyczarować stabilny portal. Głowa mi pęka. - przyznała księżniczka.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline