Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2020, 13:28   #33
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Panicz Villem Adlerberg był wielce… mimo iż pcha się na usta słowo “wzburzony”, znacznie trafniejszym byłby jego uliczny odpowiednik z nazwą najstarszej profesji świata w nazwie. Krążył niczym jastrząb od drzwi wejściowych karczmy do szynkwasu wokół fotela gdzie z pomocą Liama i oberżysty powoli dochodziła do siebie Carys z kubkiem naparu ściśniętym w dłoniach i kompresem na skroni. W jego spojrzeniu nie było nawet cienia wczorajszej uprzejmości. Odkąd upewnił się, że czarodziejce nic poza siniakiem, którego się dorobiła upadając, nie dolega, nie wypowiedział nawet pytany ani słowa. Choć zaciekawiła go półelfka, jej nietypowy miecz, oraz to co mogłaby zapewne opowiedzieć o samym smoku i bagnach. Z tym czekał aż cała trójka sprawców zamieszania zejdzie w końcu na dół.
- Powiem to tylko jeden raz. Jeśli mamy wspólnie dokonać jakiegoś dzieła, to zachowanie którego się dziś dopuściliście nie ma najmniejszego prawa się powtórzyć. Wasze postępowanie jest rzecz jasna waszą sprawą. Ale z góry z tego miejsca zaznaczam, że nie będziemy towarzyszami bezwstydnych rozpustników, nonszalanckich wandali i zapijaczonych moczymordów, którzy za nic mają dobre imię swoje i swoich kompanów. Naraziliście nas na haniebną wręcz utratę godności, a pannę Fiaghruagach na mogący mieć poważne konsekwencje ubytek na zdrowiu. Nie wspominam już o dotrzymywaniu słowa, czy warunków umowy jaką wspólnie zawarliśmy z panną Trannyth. Jeśli nie macie w tej materii niczego do dodania, to poznajcie pannę Laugę z Czerwonej Doliny. Naszą nową towarzyszkę w smoczej misji. Z góry przepraszam, że musiała być panna świadkiem tych słów.
Krasnolud wyglądający obecnie jak upiór w mithrylowej zbroi, zerknął przekrwionymi oczami na Laugę, skinął głową, chrząknął coś pod nosem i stracił zainteresowanie całym światem czując jak mu głowa znów eksploduje.
Pierwsze co Carys uświadomiła sobie po ocknięciu się był fakt, że jej drogi Villem był bardzo, ale to bardzo wzburzony. Następnie pojawiła się myśl, że jeszcze nigdy nie widziała to w takim stanie. Co prawda taki wybuch widziała już kiedyś u pana na Falsie, ale to chodziło o starego dziedzica i wtedy to oni we dwoje ów wybuch spowodowali. Co to było, tego czarodziejka w tej chwili nie pamiętała. Zapamiętała za to ton głosu i postawę Taaveta Adlerberga, a Villem w tej właśnie chwili bardzo ojca przypominał.
Gdy czarodziejka zamknęła oczy by przywołać we wspomnieniach twarz człowieka, którego jak swojego rodzonego ojca kochała, zgoła inne obrazy stanęły jej przed oczami. I wtedy sobie uświadomiła, że chyba straciła przytomność gdy weszła do izby zajmowanej przez trójkę nowych towarzyszy. Przypomniała sobie co tam zobaczyła. Z pewnością nie był to widok, który chciałaby ponownie oglądać.
Carys powoli skupiała wzrok na zebranych, no może nie na wszystkich. Ale na jednym, na tym który mówił i bronił jej honoru.
- Chyba nic mi nie jest, Villemie - powiedział cicho chcąc uspokoić przyjaciela.
Rycerzyk bredził trzy po trzy, a Daveth był zbyt śpiący, by zbytnio przejmować się jego wywodami. Nie lubił jednak, gdy ktoś zbyt brutalnie mijał się z prawdą.
- Niektórzy nie sypiają w zbrojach - powiedział, gdy Villem wreszcie zamilkł. - Nie my rozwaliliśmy drzwi... a zanim się wejdzie do cudzego pokoju, wypada poczekać, aż ktoś powie "Proszę wejść". Daveth - przedstawił się, obracając się w stronę Laugi. - Miło poznać - dodał, po czym zabrał się za jedzenie.
Rycerz słysząc głos Carys ukląkł przy niej i westchnął z ulgą. Jego cichość nadal jednak sprawiała, że krew mocniej pulsowała mu w skroni. Skinął głową czarodziejce, która obdarzyła go ciepłym uśmiechem. Wiedząc jednak, że nie chciałaby przedłużać tej sceny.
Szczęśliwie też dla dobra nadwątlonych, niefortunnym zdarzeniem, fundamentów drużyny Potężnej Piątki (a raczej Szóstki) oczekiwał od bardki, kapłana i druida jedynie przyjęcia jego słów do wiadomości. Nie interesowały go dyskusje z osobami nietrzeźwymi. W największej szczególności zaś te dotyczące dobrych manier.
Nie poświęcił więc druidowi nawet spojrzenia, które miast tego skierował na tropicielkę.
- Zdoła nas panna zaprowadzić w miejsce gdzie zaginęli kompani panny Laugi?

Zagadnięta Caistina skrzywiła się na słowo "panna".
- Powinno się dać… - Stwierdziła.

Do Villema najwyraźniej dotarło, że nia ma racji (a przynajmniej w większości poruszonych kwestii), więc Daveth nie kontynuował tematu.
Półelfka popatrzyła na obraz “rozpaczy” jakim była trójka spóźnionych. Oczywiście spotkanie ze smokiem nie jest przyjemne, ale żeby od razu nadrabiać doświadczenia życiowe przed śmiercią? No nic może się pozbierają ...jakoś przez czas marszu.
- Jo - Odpowiedziała podnosząc jedną z dłoni w pozdrowieniu. Tropicielka mniej więcej wiedziała gdzie nastąpił atak, więc Lauga pozwoliła jej zapewnić swoich pracodawców o tym.
Amaranthe zaś… Cóż, bardka po prostu stała, oparta o ścianę i próbowała nadążać za rozmową. Głowa jej pękała i wyraźnie widać było, że potrzebuje jeszcze kilka godzin snu. Najlepiej całego dnia. Lub dwóch, gdyby ją ktoś raczył zapytać.
- Spokojnie, Villemie, z mojej strony mogę obiecać, że powtórki nie będzie. Przynajmniej w kwestii picia - dodała, wbrew swojemu samopoczuciu wysilając się na uśmiech i puszczenie oczka. - Nie denerwuj się więc bo to ponoć urodzie szkodzi.
- Zwą mnie Amaranthe - przywitała się z nową członkinią ich grupy, krzesząc przy tym minimum entuzjazmu wymaganego w takich sytuacjach. Nie miałą nic przeciwko jej osobie ale… Może za jakąś chwilę ową radość uda się jej wyrazić.
- To ja może skoczę jakoś karczmarza ułagodzić - zaproponowała.
- Pójdę z tobą - powiedział Daveth. - chociaż to nie my rozwaliliśmy drzwi. - Spojrzał na Caistynę, potem na Carys. Nie był pewien, która wyłamała zamek.
- To nie ma znaczenia - odpowiedziała bardka, której w sumie kwestia rozwalania drzwi i tego kto to zrobił, nie interesowała. Złość jej już przeszła. Nie miała także zwyczaju długiego kultywowania animozji. Życie było na to zbyt krótkie i piękne.
- Chodźmy więc. - Daveth podniósł się i podszedł do Amaranthe. - Miły uśmiech i garść srebra załatwią sprawę - wyraził przypuszczenie.
Wojowniczka uniosła jedną brew.
- Ja rozumiem że polowanie na smoka pewnie u wielu powoduje stany lękowe. Niemniej z tego co mówiły plotki to jedziecie tam jako wolni strzelcy. - Zwróciła się do wojownika co miał elokwentny sposób wyrażania się niczym jeden z jej wysoko urodzonych dowódców.
- Wybaczcie śmiałe pytanie ale czy wy naprawdę chcecie iść w las? Jak na razie tylko się ociągacie i znajdujecie "ważniejsze" sprawy do załatwienia.- Skomentowała dotychczasowe spóźnienie oraz przekładanie dobrych stosunków z tym karczmarzem...jakby to była jedyną karczma w mieście.
- Będę przy koniach jeśli się w końcu zdecydują. - Oznajmiła tropicielce i ruszyła mu wyjściu z tawerny, jej krok miał marszowy rytm.

Rycerz powstał na równe nogi. Ciepłe spojrzenie Carys i słowa Amaranthe zdawały się ukoić nieco jego gniew. Nie na tyle jednak by żal mu się zrobiło obolałych towarzyszy. Wszak zapłacić trzeba nie zawsze złotem samym, czy honorem za czyny haniebne. Czasem ciału samemu odechciewa się żyć.
- Dobrze. Zamknijmy tę sprawę natenczas i skupmy się na powinnościach. Czas ucieka, a los kompanów panny Laugi jest wciąż nieznany. Przygotujcie się czym prędzej do wymarszu. Czekamy jedną świeczkę i ruszamy.
Po czym zwrócił się do Carys:
- Zostań tu proszę z nimi i… - zawahał się na chwilę - Pójdę powiedzieć Liamowi, żeby nas i siebie przeprowadził do innej karczmy.
Czarodziejka, która czuła się już dużo lepiej, kiwnęła głową mówiąc
- Oczywiście. Jak sobie życzysz.
Krasnolud pokiwał głową, potem ta głowa opadła mu na blat. Wygladał blado i gdyby nie otwarte oczy można by było pomyśleć że śpi albo nie żyje. Niemniej oddychał, więc nie było źle. Nie bardzo też wydawał się kontaktować… milczał przez całą rozmowę. I wydawało się, że na razie jedyne co mógł to wykonywać jedynie proste polecenia.

Amaranthe wraz z Davethem powrócili po dość krótkim czasie. Bardka miała dość ponurą minę, co niezbyt do niej pasowało. Zaraz też opadła na siedzenie i z jękiem podążyła w ślady Olgrima.
- Zdzierstwo - jęknęła. - I jawna niesprawiedliwość - dodała, równie udręczonym głosem.
- I jedno, i drugie - poparł ją Daveth, chociaż on nie wyglądał na zmaltretowanego, a jedynie na niezadowolonego. - Dobrze, że zapłaciliśmy tylko za naszą część. Resztę niech pokryje Villem.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline