Rzeczywiście raczej niezwykły dla kaprala słowotok wylewał się z jego ust, jak gdyby chciał zagadać słuchających go dawi na śmierć. Lub przynajmniej zanudzić do tego stopnia, by machnęli na nich ręką i kazali iść precz. Podoficer w służbie imperialnej prowincji wziął jednak na siebie ciężar wyjaśnień, bo jakżeby inaczej? Gdyby odwiedzali karak w swoich tylko sprawach, wtedy milczałby niepytany, pozwalając runiarzowi mówić. Teraz jednak pełnili misję dla Wissenlandzkiej armii i to on miał wyższą od Galvinsona szarżę. Zatem gadał.
Obawy brodacza co do jego paplaniny nie ziściły się, co samo w sobie było pewną niespodzianką dla mówiącego, jednak doradca króla Alrika chciał wiedzieć więcej o przeklętym demonie. I najwyraźniej było to istotniejsze od całej reszty dotyczącej wojny Imperium z Księstwami Granicznymi.
Na tę część Detlef nie był przygotowany, czego dowodziła dopiero po chwili zamknięta jadaczka wyrażająca konsternację i zawzięte milczenie podczas, gdy Galeb przejął dalsze wyjaśnianie okoliczności ich pobytu w górach oraz wcześniejsze wydarzenia. Wciąż nie zgadzał się z wyrokiem śmierci dla Estalijki, tak samo z obecnością demona w oddziale. I choć wierzył towarzyszom opowiadającym o przemianie akolitki, to nie zgadzał się na to i już.
Łagodnie rzecz ujmując Detlef potrafił był uparty jak głaz. A skurwysyństwo panoszące się po świecie i mutujące mu członków oddziału oraz sprzymierzające się z parszywymi grobimi w imię wyższych rzekomo celów było na szczycie listy rzeczy, których nie akceptował niezależnie od tego, czy rzeczywiście miały miejsce, czy ich istnienie było wyłącznie teoretycznie.
Nie i już.
Dlatego stał zawzięcie milcząc i zgrzytając zębami od czasu do czasu.