- W końcu mówisz rozsądnie, Gwendolyne. – Rache uśmiechnął się smutno i przeczesał drżącą ręka siwiejące włosy. – Siądź na wozie i jedź z nimi do klasztoru. Ja już więcej nie pomogę. Albo dojedziecie do celu i mnisi zaopiekują się wami, albo...
Sięgnął po swoją torbę i przerzucił ją sobie przez ramię. Ściągnął potem pas, na którym wisiała pochwa z jego starym mieczem. Nie wiedział po co, podpatrzył ten ruch u wojowników ruszających w bój.
- Pospieszajcie, Hectorze, i nie zatrzymujcie się, aż będziecie za murami La Maisontaal. Obyśmy się tam spotkali.