Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2020, 11:43   #47
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
ie dostrzegając żadnego schronienia poczęli kopać korzystając z magii i siły własnych rąk. Raz za razem uderzali w śnieg ognistymi pociskami, które z przeciągłym sykiem topiły białą pokrywę. Nie mając przy sobie odpowiednich narzędzi chwycili za sztylety czy cokolwiek innego co mieli pod ręką i gołymi rękami oraz stalą poczęli drążyć w nadwyrężonym magią śniegu. Szło im to opornie nawet pomimo wsparcia druida, który pomagał im kopać. Niestety częściowe stopienie części śniegu miało swoje konsekwencje. Marznąca na ich oczach woda czepiła się ubrań oraz rąk, a przenikające zimno wnikało do ich ciał.

Dmąca wokoło zawieja nie słabła ani na moment, kiedy oni schodzili coraz głębiej i głębiej pod śnieg. Robiło im się też coraz zimniej. Osadzający się na rękach lód sprawiał, że ruchy ich zwalniały, a palce przestawały być zdolne do składania gestów niezbędnych do splatania zaklęć. Mimo to parli dalej z ponurą świadomością, że nie mogą się już wycofać, że zabrnęli za daleko w tym pomyśle, by teraz móc porzucić tę ideę. Zszedłszy wreszcie na odpowiednią głębokość zaczęli skrobać i zdzierać głębsze warstwy śnieżnej czapy tworząc wnękę, w której będą mogli się schronić. Zimno przenikające knykcie zmieniało się w przeciągły kłujący ból, który powoli przenikał resztę ciała.

Jednak w końcu się udało. Szybko stworzyli jeszcze małe szyby doprowadzające powietrze jak zasugerował Xhapion, po czym tuląc się do kozicy legli wewnątrz otoczeni przez szklący się lodem zimny śnieg. Hucząca na zewnątrz zamieć stała się niejako echem na granicy świadomości, tak samo jak czas, który zdawał się kurczyć i rozciągać w dręczący, nieprzyjemny sposób. Wówczas pośród ciemności poruszył się Xhapion grzebiąc w swym plecaku. Wyjął z niego parę rzeczy, które zabrał z domu druida. Była to przede wszystkim jedna z mniejszych misek, w której rozłożył trochę ziół, a następnie dodał węgielek wygrzebany z paleniska i wszystko to podpalił ognistym pociskiem. Kilka zbłąkanych iskier na mgnienie oka rozjaśniło zmęczone twarze. Zapach kadzidła z suszonych ziół podrażnił nozdrza, a kozica poruszyła się niespokojnie. Dymu jednak nie było za dużo. Kłębił się on tuż nad misą, wokół której Xhapion drżącymi rękoma kreślił symbole oraz cichutko nucił inkantację. Trwało to długo, na tyle długo, że wydawało się to dniem albo i kilkoma. Kiedy wreszcie rytuał został dopełniony Xhapion poczuł jak obecność kruka na jego ramieniu zniknęła, a o policzek otarła się smuga jakby z dymu i po chwili coś upadło na jego ręce. Było ciepłe, puchate i bez wątpienia żywe. Poczęło się po nim wspinać, aż do chwili kiedy coś lekko wilgotnego otarło się o jego podbródek. Wówczas przyjemne puchate ciepło owinęło się wokół jego szyi.

Obserwujący to wszystko w odcieniach szarości Ivor widział jak nad miską z kadzidłem uformowała się z dymu sfera, która ostatecznie zapadła się w sobie po tym jak kruk maga zmienił się w strużkę dymu, a ta wniknęła do środka. Dym przemienił się w małego liska, chyba o białej sierści, który upadł na ręce jego towarzysza, a potem oplótł się wokół jego szyi.

Z czasem temperatura wewnątrz ich prowizorycznego schronienia nieznacznie się podniosła, udawało im się nawet zapaść w krótki sen, lecz o pełnoprawnym odpoczynku nie mogło być mowy. Trawiące ich ciała zimno zelżało, lecz dopadające ich znużenie nie ustępowało. Przez ten cały czas nasłuchiwali odgłosów zamieci oraz starali się dosłyszeć czy ktoś lub coś nie czyha na nich na zewnątrz. Wreszcie po godzinach, a może dniach sytuacja na zewnątrz zdawała się uspokajać. Xhapion wysłał swojego lisa na zewnątrz i wykorzystując łączącą ich więź patrzył na świat jego oczyma. Zamieć się skończyła, wiatr ucichł, a z nieba spadały leniwie pojedyncze płatki śniegu. Okolica była zaś skąpana w jeszcze większej bieli niż poprzednio. Większość wybijających się spod śniegu głazów i skał zniknęła. Wznoszące się zaś wokół góry były jakby trochę większe, być może błądząc w zamieci zdołali nieznacznie zbliżyć się do swojego celu. Spoglądając przez oczy lisa zobaczył coś w rodzaju doliny lub korytarza ciągnącego się między dwiema skalnymi ścianami nieopodal miejsca, w którym wykopali sobie schronienie. Poza tym szeroka, skąpana w bieli dolina, w której byli rozciągała się dalej na wschód.

 
Zormar jest offline