Istniały ponoć ludy, które potrafiły zbudować domek ze śniegu. Niestety ani Xapion, ani Ivor do tych ludów nie należeli i chyba tylko łasce bogów zawdzięczali to, iż udało się im stworzyć coś, co w żaden sposób nie przypominało śnieżnej chatki, ale w pewien sposób chroniło przed zamiecią i (w nieco mniejszym stopniu) przed mrozem.
Długie godziny czuwania, przeplatane chwilami krótkich drzemek, trwały i trwały, aż wreszcie szalejący na zewnątrz wiatr ucichł.
Wielogodzinne wylegiwanie się nie przyniosło odpoczynku i Ivor był tak zmęczony, jakby cały ten czas ciężko pracował, na dodatek nie widząc żadnych efektów tej pracy.
Ale byli żywi i to było najważniejsze.
No i mogli wyjść.
Ale najpierw - zjeść parę kęsów z zabranych w podróż zapasów.
Dokoła było biało, biało i biało, a śniegu było więcej, niż zanim się schronili w śnieżnej kryjówce.
Ale za to zobaczyli góry. Na dodatek niezbyt daleko.
- Szkoda, że nie trafiliśmy wcześniej do tego wąwozu - powiedział Ivor, wpatrując się w przerwę między skalnymi ścianami. - Idziemy to obejrzeć? - spytał.