Leonard, w dymiącym ubraniu, ze skórą pokrytą bablami od gorąca i z rannym, jednak wciąż agresywnym kotem trzymanym przed sobą niczym tarcza popędził w stronę blokującego drzwi komnaty rycerza. Przeskoczył nad leżącym w kałuży krwi ciałem baronowej von Wittgenstein i z całej siły naparł na plecy Ulfhednara.
Lothar nie planował atakować, wiedząc że w starciu z rycerzem nie ma szans. Tuż obok niego czaił się Bernhardt, ktry jednak nie miał żadnej możliwości aby swój plan skrytobojczego ataku wprowadzić w życie – na takie wyczyny zwyczajnie nie było w korytarzu i wokół Ulhednara miejsca. Miecz pancernego wojownika po raz kolejny świsnął w powietrzu, ale znów cios był łatwy do uniknięcia. W sukurs kompanom przyszedł Axel, który zbliżył się za ich plecy i sypnął zawartością woreczka z prochem wprost w kierunku hełmu rycerza. Na moment jego głowę spowił obłok gryzącego, śmierdzącego pyłu.
I właśnie w tej chwili na rycerza od tyłu wpadł Leonard. Samemu wrzeszcząc, trzymając przed sobą miotającego się kota i ciągnąc za sobą warkocz iskier i dymu…
Teraz wystarczyłaby iskra…
Zasyczało, zadymiło i ukryta w hełmie głowa wytrąconego z równowagi rycerza zniknęła w kłębie dymu. Przyczepiona do zbroi skóra wilka natychmiast zajeła się ogniem, sypiąc iskrami. Ulhednar zaczął krzyczeć. Wypuścił miecz i energicznymi ruchami rąk starał się ugasić ogarniające głowę płomienie.
Kot przestał się ruszać. Najwyraźniej uderzenie w zbroję dobiło go bądź ogłuszyło, ale i z Geldmanem nie było dobrze. Ubranie zaczęło się palić na dobre, przywierając do skóry. Włosy Leonarda, mimo że ukryte pod czepcem stanęły w płomieniach, dymiąc i wydzielając paskudny smród. Szpieg wił się i skręcał z bólu, wolno tracąc świadomość.