|
Oczy chłopaka zrobiły się wielkie jak spodki. Pospiesznie zacisnął usta, aby zachować w nich powietrze, jakie wchłonął wraz z ostatnim oddechem. Odruchowo próbował się szamotac, jednak raniąc skórę o szpony Leitha, szybko tego zaprzestał. Zmrużył oczy, patrząc na mieszańca z irytacją.
Ale nie ze strachem - nie uszło uwadze Leitha. Mieszaniec trzymał „Kaia” na wyciągniętym ramieniu i obserwował. Miał czas.
Wzrok jego i chłopaka krzyżowały się i... nagle bękart został wciągnięty do znajomego pomieszczenia. Tego, które widział w swoich snach - sali luster. Z tym że nie był tym razem sam. Jakieś 5 metrów od niego na lustrzanym leżaku siedział mężczyzna odziany w czarny garnitur bez ozdób. To nie był jednak Kai. Czarne włosy barwą przypominały te, które miał na swojej głowie Leith - z tą różnicą, że włosy mężczyzny wydawały się starannie ufryzowane. Ulv uśmiechnął się szeroko na widok syna.
- Chyba nie zabijesz mnie po raz drugi, co chłopcze?
- Nie, jeśli miałbyś od tego nie umrzeć… - zauważył Leith - jakie jest znaczenie tego spotkania?
Ulv westchnął.
- Nie liczyłem na okrzyk radości, ale mógłbyś się chociaż zdziwić. No nic. W każdym razie zaprosiłem cię tutaj, bo mam małą prośbę. Nie zabijaj mojego nowego ciała, co? Naprawdę je polubiłem, fajnie jest znów być młodym. No i tego. My też szukamy Aurory. Dlatego Tula zgodziła się wypuścić cię, choć miała ogromną ochotę poszatkować twoje nowe pokrycie, sprawdzając jego twardość. Swoją drogą, świetna sprawa, wiedziałem, że zajdziesz daleko, synu. - Ulv uśmiechnął się ponownie, po czym wstał i wyciągnął przed siebie rękę. - To co? Zawieszenie broni dla większego celu?
Leith przewrócił oczami.
- Skoro postanowiłeś zmarnować swoją szansę na nieżycie… Jedna śmierć wydaje się adekwatna, nie mam powodu by zabijać cię znów. Jak na razie… - zgodził się mieszaniec.
Ulv cofnął rękę i wzruszył ramionami.
- To miło. Nie chciałbym znów przenosić się do innego ciała i zabijać świadomość jakiegoś biedaczka, dla którego zabrakło w tym ciele miejsca. A teraz może pokażesz mi sytuację, w której zaginęła księżniczka? Jestem pewien, że coś przegapiłeś. Bez obraz, ale wiesz, bywasz niechlujny. To jednak przychodzi z wiekiem.
- Mmm… - mruknął Leith - jeśli chcesz zacząć opowiadać o tym jak to nabrałeś wprawy w robieniu dzieci przez ostatnie pięćdziesiąt lat myślę, że moje uszy jakoś wytrzymają bez tej wiedzy. A tak w ogóle... jeśli to prawda, powinieneś chyba zastanowić się czy faktycznie jest to powód do świętowania, mniej niechlujny potomek może nie być taki “niezdarny” w zabijaniu cię.
- Niestety, wiem tylko o tobie. - Powiedział Ulv, a potem zamknął się, gdy Leith zaczął odtwarzać swoje wspomnienie.
O dziwo, skrzydlaty oszczędził sobie komentarzy na temat sporu Leitha i Aurory, za to powiedział:
- Pokaż mi jeszcze te ataki, o których wspominałeś. - nie tyle poprosił, co rozkazał.
Leith mruknął coś po czym pokazał napadaczy-usypiaczy o bardzo “wybuchowej” naturze i “ognistym” temperamencie.
- Dwór ognia to mocny sojusznik księżnej. To nie ma sensu i wygląda na prowokację. Trzeba to przemyśleć, niemniej... może w jakichś bardziej cywilizowanych warunkach?
I nie czekając na odpowiedź on i Leith znów wrócili do swoich ciał. Duszący się Kai mrugnął spoufale do mieszańca.
Leith mruknął coś w odpowiedzi wypuszczając zamiast słów nieco bąbelków i przeniósł ich w miejsce bardzo dalekie morskim głębinom. W zasadzie najbardziej odległe od możliwości utopienia się jak tylko mieszaniec mógł pomyśleć: Na ośnieżonych szczytach u podnóży świątyni Matki Nocy Leith zdmuchnął z łusek na ramieniu płatek śniegu. Mieszaniec zwolnił teraz też uchwyt na szyi swojego towarzysza.
Kai, czy raczej Ulv, zaczął trząść się od wiatru, który smagał jego mokre ubranie.
- Czy... ty... nie znasz... żadnej... gospody? - wyszczękał zębami.
Leith strzepał tylko sopelki lodu zrastające się na jego łuskach, które jednak nie przepuszczały temperatury do środka.
- Chyba nie. - wyznał - raczej mnie do nich nie wpuszczano, z uwagi na pochodzenie… - uśmiechnął się - korzystaj tato… twojemu nowemu młodemu ciału przyda się nieco hartu, nieprawdaż? Chodź w środku nie wieje... aż tak bardzo.
Nie musiał Ulvowi tego powtarzać. Skulony, otulony skrzydłami młodzieniec pomknął pod dach świątyni na tyle szybko, na ile pozwalały mu na to zesztywniałe członki.
- Chyba nie chcesz... wchodzić do środka? - zapytał cicho. - Matka Noc... nie jest typem opiekuńczej mamuśki. I bez prezentu czy ofiary lepiej jej nie odwiedzać.
Leith opierając się o drzwi i zakładając ramiona uśmiechnął się do młodzieńca tak paskudnie jak tylko pozwalała mu na to jego potworna fizjonomia.
- Kto powiedział, że ja wszedłbym bez jednego czy drugiego… nie wchodziłbym przecież sam. Co się stało tato? obawiasz się, że tym razem mógłbyś nie dać rady opętać nowego ciała? - uniósł brew i pobawił się tak jeszcze moment po czym jedną łapę położył na klamce, drugą zacisnął na ramieniu Kai-Ulva i… znaleźli się w ciepłym basenie tego ostatniego.
__________________ Our obstacles are severe, but they are known to us. |