Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2020, 12:21   #10
Draugdin
Wiedźmin Właściwy
 
Draugdin's Avatar
 
Reputacja: 1 Draugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputację
Wiedźmin obudził się na starcie gruzu, kamieni i mokrego błocka zalegającego na dnie studni. Nie pamiętał jak się tam znalazł, lecz czując na plecach bolesne siniaki i zadrapania domyślił się, że wrzucono go do jamy jak worek ziemniaków. W głowie wciąż mu dzwoniło, w ustach czuł posmak krwi. Dno studni pogrążone było w mroku, nie docierało tam słoneczne światło lecz koci wzrok Draugdina szybko przyzwyczaił się do ciemności. Niemal od razu zauważył wybite w bocznej ścianie przejście prowadzące w głąb tuneli. To nie była prawdziwa studnia, a przynajmniej przestała nią być w chwili gdy z Mahakamu przybyło do Nirh Haben czterech krasnoludzkich inżynierów, którzy zaprojektowali dla hrabiego de la Blanche sieć podziemnych korytarzy.
Draugdin wyczuł ruch. Ale nie z korytarzy, gdzie leże miał bazyliszek. Podniósł wzrok i zauważył twarz przygłupa. Drzazga gapił się na wiedźmina znad otworu studni. Po chwili w jego ręku pojawił się jakiś przedmiot owinięty w płachtę. Chłopak puścił przedmiot, a ten z głośnym brzdękiem wylądował u stóp Draugina. Płachta rozchyliła się i wiedźmin dostrzegł swój srebrny miecz.
- Zabrali drabinę i porąbali na kawałki! Drzazga nie wie jak pomóc! Drzazga przeprasza – usłyszał pełen wyrzutów głos chłopaka.

Niespodziewany obrót losu pomyślał sobie Draugdin, jakby na potwierdzenie starego stwierdzenia, że konsekwencje naszych czynów zawsze nas dopadną. Czy konsekwencje te będą dobre czy złe w większości przypadków zależy to od podjętych wcześniej decyzji. Przynajmniej hrabia zachował się po ludzku oszczędzając Drzazgę, choć ani po ludzku ani honorowo nie zachował się w stosunku do wiedźmina. Draugdin wierzył, że los jeszcze skrzyżuje ich drogi ze sobą.
Jednak, żeby to się mogło stać trzeba się było skupić na tu i teraz. Sytuacja była trudna jednak teraz już nie beznadziejna. Przynajmniej miał swój srebrny miecz, a jego ostrze nadal pokryte było olejem zabójczym dla drakonidów. Przynajmniej nie był bezbronny. Srebro, miecz, znaki, doświadczenie i wiedźmiński refleks i doświadczenie w stosunku do zagłodzonego i wychudzonego bazyliszka niemalże wyrównywać szanse. Jednak nadal ten stwór był zabójczo niebezpieczny. Z resztą jak każdy inny potwór.
- Drzazga lina! Szukaj jakiejś liny lub czegokolwiek innego. - Powiedział szeptem, ale na tyle by chłopak usłyszał. Głowa młodzieńca zniknęła. Marna to była nadzieja jednak zawsze nadzieja. Draugdin nie mógł się powstrzymać od refleksji, że zakończył jedną żałosną egzystencję dla uratowania innej równie żałosnej. Miał tylko nadzieję, że tym razem dokonał dobrego wyboru.
Jego koci wzrok sprawiał, że widział w ciemnościach dokładnie tak samo jak w biały dzień. Jednego był pewien. Nie było sensu się ukrywać czy chować. Było więcej niż pewne, że wyczulony słuch bazyliszka na pewno zarejestrował odgłos upadającego miecza. Wiedząc, że potwór zacznie poszukiwania od miejsca gdzie zlokalizował odgłos Draugdin korzystając z wyuczonej umiejętności poruszania się poruszania się równie bezszelestnie co kot odsunął się maksymalnie od miejsca gdzie stał. Poprawił uchwyt miecza.
Teraz już tylko zostało jedno - czekać na rozwój wypadków. Czekać i zrobić wszystko by przeżyć.
Nie minęła jednak chwila czasu jak Draugdin zauważył, że dno studni może okazać się za wąskie i ciasne, a jeśli bazyliszek wskoczy z korytarza do środka, zmuszony będzie walczyć w zwarciu, bez możliwości wykonywania piruetów, wykonując jedynie proste szermiercze pchnięcia a nawet te na tak małej przestrzeni nie były pewną formą obrony przed wściekłą, zwrotną, silną bestią. Drzazga zniknął, nie wiadomo czy usłyszał wiedźmina, czy w ogóle go zrozumiał. Czuły słuch łowcy potworów nie wychwycił żadnych hałasów, śladu ludzkiej obecności. Najwyraźniej hrabia i jego ludzie zdążyli już się oddalić, zostawiając obłąkanego idiotę w Nirh Haben, na jego własną zgubę.
Draugdin wyostrzył swoje zmysły do granic możliwości, lecz nie był w stanie określić gdzie znajduje się potwór. Jeśli bazyliszek go usłyszał, to na razie czekał. Wiedźmiński medalion wciąż pozostawał w bezruchu.

Póki co to na jedną rzecz mógł zawsze liczyć - na działanie wiedźmińskiego medalionu. Nie było jeszcze sytuacji w jego, życiu żeby medalion nie zdążył zadrżeć. W końcu wykrywał najdrobniejsze przejawy magii w okolicy. Skoro medalion wisiał bez ruchu było bezpiecznie. Oczywiście jeśli można było mówić o bezpieczeństwie względem gdzieś obok znajdującego się potwora.
Póki co ufając mocy medalionu postanowił znaleźć odrobinę lepsze miejsce strategiczne do ewentualnego podjęcia walki. Tu było za wąsko i nie byłby w stanie wykorzystać wszystkich swoich umiejętności walki jakie posiadał. Widział w ciemnościach doskonale także mógł bezszelestnie stawiać stopy dokładnie tam gdzie chciał, żeby czegoś nie potrącić lub czegoś nie nadepnąć. Kluczowym elementem było zachowanie ciszy jak długo się da.
Nie znając układu korytarzy ruszył przed siebie licząc na znalezienie miejsca gdzie nie będzie tak ciasno. Wszystkie jego zmysły poza wzrokiem który działał tak jak w biały dzień były napięte do granic możliwości. Próbował wyłonić chociażby najcichszy dźwięk.
Hrabia w trakcie rozmowy z wiedźminem wspominał, że gdy wody Pontaru wylały, korytarze zostały podmyte. Przypominały teraz miejskie kanały, tyle, że zamiast w gównie, Draugdin musiał grzęznąć w lepkim błocku co nieco utrudniało ciche poruszanie. Gdzieniegdzie kałuże sięgały kostek a nawet kolan, był to trudny teren, jednak nie dla Draugdina, który w ciągu swojego długiego życia widział znacznie bardziej parszywe zakamarki. Tunel, którym poruszał się łowca potworów był wąski, trudno było rozkrzyżować ręce nie dotykając ścian, w takich warunkach bazyliszek mógł mieć przewagę, więc wiedźmin uparcie parł do przodu, uważnie nasłuchując. Medalion ani razu nie zadrżał, potwora nie było w pobliżu. Być może wygłodzona bestia poświęciła wszystkie siły by wydostać się z piwnicy i odpoczywała, albo postanowiła zmienić taktykę i poczekać aż ofiara sama do niej przyjdzie. Draugdin co jakiś czas napotykał na fragmenty szczurzych, krecich i mysich kości. To przez ostatnie lata była prawdopodobnie dieta bazyliszka, który ostatni porządny posiłek zjadł, gdy sześciu ludzi hrabiego de la Blanche weszło do tuneli. Szkielet jednego z nich wiedźmin zauważył wychodząc z ciasnej szczeliny wprost do pomieszczenia przypominającego pieczarę. Trup wciąż miał na sobie buty, skórzane spodnie i przeszywanicę, w brudnej wodzie leżał jego pordzewiały miecz. Draugdin dostrzegł też w pieczarze trzy tunele. Środkowy musiał prowadzić do zamkowej piwnicy, dwa pozostałe do lasu i nad rzekę. Już miał zrobić kolejny krok do przodu, gdy woda pod jego stopami nieznacznie zafalowała. Jakby malutki kamyczek wpadł i zmącił spokojną, nienaruszoną toń. Wiedźmiński medalion zadrżał, by po chwili wpaść w rezonans, wściekle drżąc na szyi Draugdina niczym magicznie ożywiony przedmiot.

Medalion podskakiwał na jego szyi jak szalony koliber. Spełnił swoje zadanie aż za dobrze. W oddali tunelu Draugdin zauważył nadbiegającego w jego kierunku bazyliszka. Pomyślał, że trochę wąsko jak na walkę z potworem w korytarzu jednak potem uzmysłowił sobie jedną rzecz. Gdyby miał do czynienia z pełnowymiarowym i dobrze odżywionym bazyliszkiem miałby przerąbane jak w krasnoludzkiej kopalni. Lecz to co zbliżało się do niego było tak wychudzone, że z dwoma takimi stworami minął by się w tym korytarzu, a przynajmniej z tym jednym będzie wystarczająco miejsca może nie tyle na manewry ale na ewentualne uniki.
Postanowił zrobić coś czego pewnie rozszalały z głodu i nienawiści stwór się nie będzie spodziewał. Wyczekał do ostatnich chwil. Zdążył jeszcze pomyśleć, że chciałby zobaczyć ilu z żołnierzy hrabiego ustałoby w miejscu do tego momentu, ilu by już uciekło, a ilu stało by już w kałuży swoich własnych ekskrementów nie zdolni do zrobienia choćby jednego kroku. Przelotny uśmiech zagościł na jego twarzy.

Bazyliszek był już dosłownie w odległości kilku metrów szarżując zaciekle w kierunku celu czyli w jego kierunku. Wiedźmin w ostatnim momencie rzucił się do przodu skracając dystans do biegnącego potwora zaburzając mu w ten sposób wyczucie odległości do celu. Uniósł miecz i ciał wzdłuż ciała bazyliszka schodząc w ostatniej chwili z linii jego szarży niemal że ocierając się o ścianę korytarza pozwalając w ten sposób żeby potwór chybiwszy celu przeleciał obok niego w pełnym rozpędzie. W ten sposób nie musiał wyprowadzać wielce precyzyjnego cięcia, a jedynie trzymać miecz. Resztę powinien zrobić pęd mijającego go bazyliszka. Ciasność korytarzy działała zarówno na niekorzyść jak i na korzyść gdyż tak jak wiedźmin nie mógł w pełni wykorzystać swoich umiejętności w walce tak i bazyliszek tracił dużo na swojej manewrowości.
Ostrze chlasnęło potwora po nodze, trysnęła czarna krew, bazyliszek wyskakując z tunelu zapiał głośno z bólu. Wyhamował, zawrócił i rzucił z nienawiścią na wiedźmina próbując go rozorać swoimi ostrymi jak brzytwa pazurami.
W wąskim korytarzu manewrowanie było utrudnione i nie był w stanie wykorzystać wszystkich swoich umiejętności i piruetów podczas walki. Widząc skierowane w jego stronę pazury bestii błyskawicznie zasłonił się mieczem jednocześnie schodząc z bezpośredniej linii ataku. Woła być zabezpieczony wykonaniem uniku gdyby miecz nie trafił gdzie trzeba lub zamiast przeciąć, ześlizgnął się jedynie po ciele bazyliszka.

Draugdin bez najmniejszego problemu sparował cios potwora, szpony ześliznęły się po klindze miecza nie czyniąc przeciwnikowi żadnej krzywdy.
Stal zgrzytnęła o pazury. Przez sekundy stali naprzeciwko siebie - człowiek i potwór. Draugdin żałował jedynie, że olej przeciw drakonidom już pewnie wywietrzał z ostrza gdyż takie choćby nawet lekkie cięcie pozwoliło by już na działanie trucizny. Rzeczywiście bazyliszek był wychudzony do granic możliwości, aż cud, że tak niedożywiony miał w sobie jeszcze tyle żywotności. Jednak pomału determinacja wiedźmina zaczynała dorównywać determinacji stwora. Nieprzygotowany do końca do walki, nieprzygotowana broń ani nie był pod działaniem żadnego eliksiru. Totalny kanał. Nie miał już za bardzo nic do stracenia. Nic poza własnym życiem.
Kilka sekund nie więcej. Nie było na co już czekać. Czuł niemalże oddech bazyliszka na swojej twarzy. Jedno było pewne- - stwór był w zasięgu długości ostrza. Jedno było pewne i zostawało mu to jako ostatni deska ratunku. Bazyliszki były bardzo wrażliwe na ogień. Ponownie użył znaku Igni i puścił strumień ognia prosto w stojącego tuż przed nim stwora licząc na to, że ponownie wstrząs wywołany płomieniami być może nie odrzuci ponownie bazyliszka, ale być może na ułamek sekundy go zdezorientuje.
Ułamek sekundy dla wiedźmina to cała wieczność. Zaraz za znakiem wyprowadził zabójcze cięcie. W większości przypadków każdy cios wyprowadzony przez przedstawicieli jego profesji należałoby traktować w kategorii “zabójcze”. Draugdin liczył po cichu, żeby jego cięcie tym razem okazało się takowym.

Gdy z palców Draugdina trysnęły iskry potwór zatrzymał się w pół kroku a potem próbował wycofać. Za późno. Płomień wystrzelił a rachityczne skrzydła bazyliszka nagle zajęły się ogniem. Nim bestia zdążyła zakrzyczeć z wściekłości i bólu wiedźmin znów chlasnął potwora mieczem po nodze a ogień zaczął rozprzestrzeniać po wychudzonym cielsku zamieniając bazyliszka w żywą pochodnie. Stwór w zwierzęcym przerażeniu rzucił się w błoto. Piszcząc, tarzał się po ziemi, próbując ugasić płomienie.
Znak zadział wyjątkowo skutecznie. Bazyliszek rzucił się na ziemię i tarzał się we wszystkie strony próbując ugasić ogarniające go płomienie.Niestety nie ułatwiło to wiedźminowi wyprowadzania celnych ciosów. Gdyby tylko miał przy sobie srebrny łańcuch mógłby o wiele skuteczniej unieruchomić stwora choćby na tyle by zadać dobrze wymierzony cios. Jedynym co teraz wydawało się najsensowniejsze było spróbować dobić potwora póki się jeszcze nie podniósł. Obrócił szybkim ruchem miecz czubkiem ostrza do dołu, chwycił pewnie w odnie dłonie i uderzył z góry na dół w wijące się przed nim płonące cielsko.
Z ciała potwora wystrzeliły iskry, które oślepiły wiedźmina w momencie, gdy zamierzał zadać decydujący cios. Bazyliszek w ostatniej chwili zauważył opadającą klingę i odskoczył i stanął na równe nogi. Potwór, którego największa słabością był ogień dymił się a odór spalonego ciała nawet w Draugdinie powodował mdłości. Bestia już nie przypominała żyjącej istoty, lecz spalony skwarek mięsa, który jakimś cudem utrzymywał się na nogach. Być może gdyby był to zdrowy silny okaz, miałby jeszcze siłę i determinację by zaatakować. Po chwili jednak potwór padł pyskiem w błocko i zaczął drżeć w konwulsjach. Dogorywał.
Dobrze, że wiedźmini są tacy jakby trochę bardziej odporni na wiele rzeczy. Normalny człowiek już dawno pożegnał by się z zawartością żołądka. Oślepiony na chwile Draugdin powoli odzyskiwał wzrok. Pierwszym co zobaczył był ponowny upadek bazyliszka na ziemię. Musiał przyznać sam przed sobą, że tym razem miał więcej szczęścia niż rozumu. Gdyby walczył z bazyliszkiem dobrze odżywionym i pełnym sił tamten już pewnie dawno obgryzałby jego kości z mięsa. Ten jednak był tak wymizerowany, że jedynym co mógł zrobić to skrócić jego cierpienie. Potwór nie potwór - wiedźmin nie wiedźmin ale człowiek trzeba też być.
Nie zastanawiając się dłużej czysto i precyzyjnie wyprowadził cios łaski.
Klinga gładko weszła w poczerniałe cielsko, łeb odpadł od reszty ciała, które jeszcze przez chwilę drżało w jakichś pośmiertnych skurczach. Bazyliszek był martwy, jego męki zostały zakończone na zawsze. Nie minęła chwila jak Draugdin usłyszał echo niosące się korytarzami tuneli. Rozpoznał głos Drzazgi. Gdy wrócił z powrotem tą samą drogą do studni, syn szewca stał u góry trzymając linę, na której zdaje się, kilka godzin wcześniej o mało co nie zawisł.

Draugdin wytarł dokładnie srebrne ostrze. Potem będzie musiał się zająć ekwipunkiem i przede wszystkim bronią jak należy. Wyraz ulgi pojawił się na jego twarzy gdy usłyszał wołanie Drzazgi, a reszty dopełnił jego widok z liną w rękach. Jak to było próbowała sobie przypomnieć? Dobro dane - dobro wraca.. Nawet do wiedźmina.
Bez większych problemów wydostał się ze studni. Pozbierał swój ekwipunek i załadował go na konia. Rad był tylko temu, że hrabia nie do końca zachował się jak kompletna świnia. Jednak jak mawiają mądre baby oliwa zawsze sprawiedliwa i na wierzch wypływa. Oby drogi wiedźmina i hrabiego się już więcej nie skrzyżowały. Jednak jak to często bywał życie pisze własne scenariusze.
-Drzazga, dziękuję ci za ofiarowaną pomoc. Niedługo będą tu wojska Nilfgradu… Jeżeli chcesz to podążaj razem ze mną w bezpieczniejsze krainy. Tyle mogę się odwdzięczyć. - Powiedział Draugdin dosiadając konia.
 
__________________
There can be only One Draugdin!

We're fools to make war on our brothers in arms.
Draugdin jest offline