Po chwilowej pomocy ze strony Agnes, grupka sierżanta Reynoldsa pokonała pierwszą parę wrót w korytarzach bez używania siły. Następnie jednak obie cywilne kobiety skręciły w bok, odchodząc z Bravo 4 w innym kierunku. Nie pozostało więc nic innego jak…
-
Sting, Ferris, rozcinacie kolejne drzwi palnikami, my was osłaniamy - Powiedział Reynolds, no i jak powiedział, tak też zabrano się za ową robotę. Jednak nie bez komentarzy.
-
Sierżancie, po cholerę my to robimy? - odezwała się Sanders, a widząc minę podoficera, sprecyzowała swoje pytanie -
Czemu nie otwieramy drzwi po ludzku? Kartami, albo kodami… i czemu je w ogóle otwieramy?? Takie szukanie kolonistów to nam tydzień zajmie, a jeszcze przez te drzwi to uwolnimy jakieś Xeno...
-
No właśnie - przytaknął Pits.
-
Nie wiem, spytaj porucznika - odpowiedział krótko sierżant.
Billy miał swoje podejrzenia, ale wolał się nimi nie dzielić z pozostałymi.
-
Te Centrum Dowodzenia to dobry pomysł, stamtąd można uzyskać wiele danych, i mieć wgląd na całą kolonię i po kiego... - trajkotała dalej Sanders.
-
Nie. Wiem. Spytaj. Porucznika - wycedził Reynolds.
-
Kontakt!! - Wrzasnął nagle Francis, wgapiony w Motion Tracker, i wszyscy zastygli w pół ruchu, a Marine informował -
Pojedynczy cel. 20 metrów. Za rozcinanymi wrotami...
-
Albo kolonista, albo Xeno - powiedział spokojnie Billy. -
Zarówno jeden jak i drugi może poczekać, aż w kolonii zacznie działać wewnętrzna łączność. Ale możesz zastukać i poczekać na odpowiedź...
-
Może spytamy panią dyrektor, czy pozwoli nam rozpruć te drzwi? - dodał z ironią.
-
Zarówno jedno, jak i drugie, nie - warknął sierżant, a Francis nadal meldował:
-
15 metrów, 10 metrów… idzie prosto na nas!
Marines odsunęli się od wrót blokujących korytarz, kierując w owe wrota lufy broni…
-
5 metrów - Operator Motion Trackera zaczął się pocić na gębie, spoglądając nerwowo na swoich kumpli, to na urządzenie jakie trzymał, to na wrota…
Bum! Coś w nie przywaliło. Bum! Bum! Ale solidna, stalowa zapora wytrzymała, nawet za bardzo się nie wybrzuszając.
-
Fuck - szepnęła Sanders, mocno ściskając swój miotacz ognia w łapkach.
-
No to mamy odpowiedź na pytanie, czy to swój, czy obcy - stwierdził Billy.
-
Sierżancie... - zaskomlał Francis, a jego MT zaczął pipkać jak oszalały. Liczba celów, jakie były wykrywane, nagle zaczęła rosnąć i rosnąć, a cała ta zgraja zapieprzała prosto na wrota, dzielące ich od Marines.
A wtedy też...
- Bravo 3, oczyścić obszar dookoła szpitala, ale pod żadnym pozorem nie wkraczać do środka, ani nie otwierać drzwi do niego.- nagle odezwał się Hawkes informując, akurat w momencie, gdy wrota oberwały z potworną siłą dwóch tuzinów Xeno, próbujących je sforsować. Metal zaczął się wybrzuszać i wyginać, a pieprzone potwory bez ustanku w nie waliły… swoimi łbami??
-
Musimy stąd spieprzać!! - wydarł się przerażony Ferris.
-
Tu Bravo trzy - rzucił Billy w eter, równocześnie dając znać dłonią, by wszyscy się cofnęli. -
Mamy za drzwiami całą bandę Xeno! - Bravo trzy, wycofując się kierujcie się na pozycje początkowe. Tam was wesprze pluton Charlie - odezwał się porucznik wydając rozkazy.
-
Natrafiliśmy na całe stado! Musimy się wycofać! Wybijają grodzie! - odezwał się sierżant, po czym puścił mocną wiązankę…
-
Spieprzamy! - dodał do swoich ludzi.
Nie było na co czekać.
Billy sprawdził, czy do wszystkich polecenie dotarło, gotów spóźnialskiego zmotywować solidnym pchnięciem, po czym ruszył biegiem w stronę plutonu Charlie.
Bravo 3 zasuwało więc ile sił w nogach korytarzami, siarczyście przeklinając i co chwilę oglądając się za siebie. Jeszcze ich nikt nie gonił, jeszcze nie… wyraźnie jednak słyszeli, jak wrota puszczają, jak metal zostaje wygięty, czy i w końcu rozerwany. Nikt nie chciał widzieć tej sceny, nikt nie chciał tam w jej trakcie przebywać, dobrze jednak wiedzieli, co nadchodziło, i to biegnąc o wiele szybciej, niż ktokolwiek z nich.
Zdążyli jednak na czas. Wpadli z wywalonymi jęzorami na znajomy teren, na… lufy plutonu Charlie. Nikt się jednak nie pomylił, nikomu nie puściły nerwy, Bravo 3 wbiegło między innych Marines, plując, rzężąc z wysiłku, złorzecząc. Na nic więcej czasu jednak nie było. Z korytarza, w którym przed chwilą jeszcze biegli, wypadła chmara cholernych Xeno.
Biegły niczym czarna, sycząca złowrogo fala, wypełniając sobą całą przestrzeń korytarza. Poruszały się nawet po ścianach i sufitach, i to w zawrotnym tempie, godnym olimpijczyka.
-
Ognia!! - krzyknęła porucznik Brooks.
-
Ognia!! - ryknął sierżant Reynolds.
W takich sytuacjach Billy żałował, że jego M42A nie wypluwa tysiąca pocisków na minutę. Spróbował opanować oddech, wycelował w łeb jednego z Xeno, a potem nacisnął spust. A potem po raz kolejny. Pierwszy strzał trafił prosto w łeb jedną z bestyjek, zabijając na miejscu, drugi poszedł gdzieś po prostu w całą tą ich masę, wypadającą korytarzem. Było ich dużo, poruszały się szybko, dokładniejsze celowanie było utrudnione...
Ani jedna, pieprzona bestyjka, nie była w stanie podejść blisko jakiegoś Marine, ginąc pod setkami kul, wystrzelonych w ich kierunku… jeden czy drugi żołnierz, użył nawet podwieszanego granatnika, zwiększając efekty, wśród jakich ginęły te podłe kreatury.
Był jednak mały problem, o którym jak na razie, zdało sobie sprawę niewielu. Ginące Xeno, zalewały swoją juchą-kwasem podłogę, a przez to ta się pod nią topiła, i powstawały naprawdę sporę dziury, prosto do poziomu -01. W końcu zjawił się i porucznik wraz z Bravo 1.
Ocenił on sytuację, ale.. zdał sobie sprawę, że nic nie mogli na to poradzić. Przynajmniej do czasu, aż zneutralizuje się obecne zagrożenie.
-
Krótkimi seriami, ognia! - wydał rozkaz sam celując ze swojej broni w jednego z potworów. Im szybciej się z tym uporają, tym lepiej.
Billy kontynuował ostrzał, tym razem staranniej wybierając cele, by nie marnować amunicji.