Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2020, 21:54   #26
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Drużyna Bravo 1

Grupa porucznika Hawkesa rozlokowała się w w centralnym punkcie, tuż przy głównym wejściu do koloni. Zaczęto tak zwane “oczekiwanie w obwodzie” i “zabezpieczanie terenu”, a do nich dołączył praktycznie cały pluton Charlie, rozstawiając się dużym pierścieniem wokół nich. Czekano więc, na… cholera wie co, na efekty reszty zwiadu? Wszystko jednak zaczęło się dłużyć. Minuta, trzy, pięć, dziesięć.

W końcu Brooks nie wytrzymała.
- To jaki jest w końcu plan? - Zagadnęła Nathana.
- My ruszymy do centrum rozrywki i mesy. Twoi ludzie niech sprawdzą garaże i magazyny na początek.- zaproponował Hawkes.
- Emm… wolałabym się tak nie rozłazić. Kolonia i tak wielka, nas mało… poślę po drużynie na oba kierunki, a dwie zostaną tu, zabezpieczając wyjście? - Powiedziała Brooks.
-Też wolałbym się nie rozłazić, ale cywilny nadzór ma swoje plany.- wzruszył ramionami Nate.-Tak czy siak musimy spenetrować i oczyścić z zagrożeń jak największy kawałek kolonii. Posłałem moich ludzi, by systematycznie sprawdzili najbliższe pomieszczenia. Zrób tak jak postanowiłaś. To dobra opcja.-
Po czym machnął ręką wskazując kierunek.-Dobra ludziska, skoro porucznik Brooks zabezpiecza nam tyły, to możemy się rozejrzeć czy w centrum rozrywki jest spokój. Szyk standardowy i czujność zachować. Naprzód.-
Następnie ruszył wraz ze swoim oddziałem.

Nagle w komunikatorze odezwała się Winters:
- Bravo 4 do 1. Pani dyrektor przekazuje, wara od rozcinania drzwi szpitala, bo inaczej nie będzie jak z niego korzystać dla kolonistów lub dla nas.
Porucznik westchnął cicho i zakomunikował. - Bravo 3, oczyścić obszar dookoła szpitala, ale pod żadnym pozorem nie wkraczać do środka, ani nie otwierać drzwi do niego.
Brak możliwości skorzystania ze szpitala mógł dość znacznie obniżyć szanse przeżycia i to nie tylko członków drużyn ale i kolonistów. W sumie to głównie kolonistów.
- To się robi dość uciążliwe - Elin zwróciła się bezpośrednio do porucznika. Brak kodów dostępu spowalniał całą akcję, a co za tym szło zwiększał ryzyko jej niepowodzenia. Nie podobało się jej to, chociaż starała się zachować profesjonalną obojętność.
- Urok pracy pod cywilnym nadzorem. Wymagają cudów, a stawiają przeszkody na każdym kroku. Da Silva ma chyba nadzieję, że odblokuje grodzie szpitala z centrali. Cóż… my też miejmy taką nadzieję.- stwierdził cierpko porucznik.
- Miejmy zatem nadzieję, że faktycznie będzie to możliwe - skomentowała pani doktor, z ledwie wyczuwalnym cieniem irytacji w głosie.

Szeroki na 6 metrów, główny korytarz, prowadzący do Centrum Rozrywki i Rekreacji, był… pompatyczny. Na ścianach wisiało wiele ogromnych fotografii, przedstawiających rozwój kolonii, założycieli, ważne osobistości, miejscową florę i faunę, a wszystko w celu zamierzonego ukazania rozmachu i wielkości M&P, na którą to tak ciężko tu przez ostatnie 50 lat pracowano. Dla poprawy morale tu żyjących, dla zaspokojenia ciekawości odwiedzających kolonię, i aby również w tym stalowym kolosie było choć nieco bardziej… ludzko. Mniej mechanicznie, bez ton stali i plastiku, trochę więcej “jak w domu”.

- Sir... - Skrzywił się Ehost, i miał ku temu powody. W nozdrza wszystkich uderzył odór krwi, odchodów, gnijącego mięsa. Fetor trupów.

Kałuże juchy na podłogach, rozbryzgi na ścianach, i nawet sufitach, porozrzucane śmieci, krzesła, kanapy, i w końcu ludzkie szczątki. Jedne, drugie, piąte, dziesiąte. Okropnie zmasakrowane, z urwanymi kończynami, głowami, z wyprutymi flakami, czasem wręcz w kompletnej miazdze, w kawałeczkach. I nie tylko mężczyzn. Xenomorfy nie znały litości, nie oszczędzały nikogo,bez względu na wiek, czy płeć.
- Kurwa… kurwa… kurwa... - Zaczął szeptać Wenstone, a i inni Marines pobledli.

Za tą krwawą jatką, jakieś 20 metrów dalej, były zamknięte wrota, a za nimi ponoć już rozciągał się właściwy kompleks rekreacyjny.
- Czego wyście się do cholery spodziewali, co?! Przecież to przeklęte pasożyty i potwory… sierżant wam wyjaśniał podczas wykładu. Nikt wam nie obiecywał miłych widoczków! - krzyknął Hawkes przelewając cały swój strach i odrazę w inspirujące obsztorcowanie. - Zebrać się do kupy. Jesteście marines, a nie harcerzyki. Przeszukać to miejsce kawałek po kawałeczku. Jeśli są tu jaja kseno, to chcę widzieć w kawałkach!
Elin zamarła, przyglądając się tej rzezi. Była pewna, że dobrze się przygotowała ale żadne przygotowania nie były wystarczające by przejść obojętnie nad czymś takim.
- Nie żyją od co najmniej trzech dni - zdołała w końcu wydusić przez zaciśnięte gardło.
- Myślę, że pozbieranie chipów może zaczekać, aż da Silva zacznie je namierzać z centrali.- zaproponował cicho Nate.
Lekarka odpowiedziała skinieniem głowy. Zdecydowanie ważniejsze teraz było znalezienie jaj, o ile takie się tu znajdowały, niż cokolwiek innego. Z tą myślą dołączyła do poszukiwań, starając się przy tym nie nadepnąć na żadne szczątki.

Marines Bravo 1, na nieco “gumowych” nogach, rozeszli się odrobinę po najbliższym terenie, przeszukując go. Nikt jednak nie znajdował się dalej od drugiego niż 5 metrów, mając na uwadze własne bezpieczeństwo, jak i kumpli. Po minucie czasu, byli gotowi, i to również wewnętrznie. Jaj nie znaleziono…

Wenstone podpierał się ręką o jakąś kolumnę, ciężko oddychał, i wyraźnie się trząsł na całym ciele. Szeptał coś pod nosem, chyba sam do siebie.
- Elin… sprawdź co z nim, dobrze?- rzekł cicho Hawkes, choć i jemu żołądek podchodził do gardła na widok tej jatki.
Lekarka skinęła głową i od razu ruszyła w stronę starszego szeregowego.
- Wenstone? Słyszysz mnie? - zapytała, starając się stanąć tak by ten po podniesieniu głowy mógł spojrzeć na nią zamiast na ślady pozostawione przez xeno.
- Skurwysyny… skurwysyny... - Szeptał Marine, po czym spojrzał na Lekarkę szklącym wzrokiem.
Ta zaś uśmiechnęła się miło, uspokajająco.
- Nie da się tego ukryć - zgodziła się. - Teraz jednak musimy się skupić na tym byśmy wszyscy wrócili cało z powrotem na statek więc… Chcesz coś czy poradzisz sobie bez leków?
- Daj - Wychrypiał, po czym nagle… złapał ją obiema dłońmi za policzki. Spojrzał w oczy Elin, ciężko odetchnął - Cokolwiek zrobisz, nie patrz w prawo, pod stół. Tam leżą resztki małej dziewczynki... - Po policzkach mężczyzny popłynęły łzy.
- Nie będę - zapewniła, wyciągając rękę i kładąc ją uspokajająco na jego ramieniu. - Nikt nie powinien. Jeżeli będzie taka możliwość to zajmiemy się ciałami. Zostaną pochowani tak jak powinni, z szacunkiem - kontynuowała, starając się by zarówno ton jej głosu jak i spojrzenie działały łagodząco. - Nie poddamy się. - dodała jeszcze zanim zaaplikowała leki dzięki którym powinien, przynajmniej na jakiś czas, odzyskać władzę nad sobą.

- Tu Bravo trzy - usłyszeli Billy’ego. - Mamy za drzwiami całą bandę Xeno!
- Bravo trzy wycofując się, kierujcie się na pozycje początkowe. Tam was wesprze pluton Charlie.- nakazał Hawkes spokojnym i opanowanym głosem. Nie było wszak powodu do paniki. Jeszcze nie…
Natrafiliśmy na całe stado! Musimy się wycofać! Wybijają grodzie! - Odezwał się sierżant.
- Przecież to właśnie… eeech - westchnął Hawkes i odezwał się do Brooks. - Pani porucznik, grupa Bravo trzy podąża na wasze pozycje ścigana przez stado ksenomorfów. Proszę zgotować piekło potworkom ścigającym moich ludzi. Postaram się dołączyć do was jak najszybciej.
Następnie krzyknął do swojej grupy.
- Czas na nasz test bojowy! Resztę tego pomieszczenia przeszukamy później. Na razie mamy gadziny do wybicia! Za mną!

Biegnąca korytarzami drużyna Bravo 1, w pewnym momencie usłyszała potężną kanonadę, gdzieś niedaleko przed sobą. A więc zaczęło się, pluton Charlie rozpoczął pierwsze starcie z Xenomorfami, oby nie fatalne w skutkach… jeszcze 10 metrów, jeszcze jeden zakręt, zaraz tam będą… Hawkes sam nie wiedział, czemu w trakcie biegu spojrzał w prawo, akurat gdy mijali główne wrota, przez które oba plutony wkroczyły do kolonii, gdzie nadal stał ich APC…

To co tam zobaczył, mocno go zaniepokoiło.

Obok APC stało dwóch Marines z plutonu Charlie, i strzelali do czegoś w jednym z bocznych magazynów? A strzelali przez otwarte już wrota do jednego z pomieszczeń, o których sprawdzenie sugerował wcześniej sam Hawkes do Brooks.
- Pani porucznik, jaka sytuacja?!- krzyknął Nate do komunikatora.
- Walimy!! - Kobieta przekrzykiwała kanonadę, w środku której sama była.
Hawkes podążył w kierunku Brooks i jej ludzi, by dołączyć swoją drużynę i jej siłę ognia z jej oddziałem.
Elin podążyła za porucznikiem, chociaż nieco z tyłu. Nie zamierzała strzelać dopóki nie zobaczy celu.

Bravo 1 dotarło na finał dziurawienia licznych Xenomorfów, wybiegających z odległych zakątków kolonii. Ani jedna, pieprzona bestyjka, nie była w stanie podejść blisko jakiegoś Marine, ginąc pod setkami kul, wystrzelonych w ich kierunku… jeden czy drugi żołnierz, użył nawet podwieszanego granatnika, zwiększając efekty, wśród jakich ginęły te podłe kreatury.

Był jednak mały problem, o którym jak na razie, zdało sobie sprawę niewielu. Ginące Xeno, zalewały swoją juchą-kwasem podłogę, a przez to ta się pod nią topiła, i powstawały naprawdę sporę dziury, prosto do poziomu -01.
Na to jednak niewiele się dało poradzić w tej chwili. Najpierw trzeba było zlikwidować obecne zagrożenie. Toteż Hawkes wycelowawszy swój oręż w najbliższego ksenomorfa zaczął strzelać krzycząc.
- Krótkimi seriami, aż żaden nie będzie żył! I uważać na dziury w podłodze.
Co by do nich nie spaść, jak i… pilnować, by nic z nich nie wylazło.
- Nie sądzi pan, poruczniku, że przez te dziury może ich wyjść więcej? - zapytała Elin, na chwilę przerywając ostrzał, chociaż broń nadal miała w pogotowiu.
- Możliwe, ale nie mamy aż tylu miotaczy ognia, by opierać ostrzał tylko na nich. A poza tym… i tak musimy wybić wszystkie te potwory, co do jednego.- przypomniał jej Nate. Bądź co bądź, głównym ich celem całkowita eksterminacja ksenomorfów. Zaś ratowanie kolonistów było na drugim miejscu. Głównie z tego powodu, że zwykle w takich sytuacjach nie było kogo ratować.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline