Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2020, 11:13   #16
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
- Oczywiście, proszę pana, zajmę się tym jak najszybciej - zapewniła Elizabeth głosem tak spokojnym i zdecydowanym, że sam Marlo poczuł się pewniej.
Kiedy go zostawiła, złapał telefon. Przez dłuższy czas nikt nie odbierał, Ethan jednak wiedział, że Czarna Dama się nie śpieszy, szczególnie zaś do nowoczesnych urządzeń… Zawsze musiał czekać, żeby odebrała. Przyzwyczaił się.
Wreszcie połączenie zostało nawiązane, ale w słuchawce odezwał się nieznajomy, męski głos z europejskim akcentem… greckim chyba.
- Proszę o wybaczenie, ale właścicielka tego urządzenia nie może w tej chwili rozmawiać. Coś jej przekazać?

Marlo odprowadził Elizabeth wzrokiem. No co on by bez niej zrobił? Może, może jak to wszystko przeżyje to da jej podwyżkę. Byle nie urlop. Potrzebował jej. Spróbował zadzwonić jeszcze raz i… Zdębiał słysząc męski głos. Usiłował sobie przypomnieć czy słyszał go też wczoraj wieczorem. Nie był pewny. Nie podobało mu się to wszystko. Wpadł w szybki gniew.
- Co z nią zrobiliście sukinsyny?! Gadaj albo znajdę tą Waszą żałosną kryjówkę i zmiotę ją z powierzchni ziemi nawet jakbym miał skołować atomówkę - ściszył głos. - A stać mnie na to… I nie tylko na to…

- Cóż za elektryzujące oświadczenie! - ucieszył się rozmówca. - Musisz być właścicielem samochodu bez drzwi... Nie obawiaj się, twoja przyjaciółka, jeśli można ją tak nazwać, nie odniosła żadnych trwałych uszkodzeń. Chcesz, aby tak zostało? Możemy się dogadać. Przyjedź jutro równo o północy przed Stadion Hymana. Sam. Z milionem dolarów w walizce jako prezentem powitalnym. Jeśli się spóźnisz albo będziesz próbował czegoś głupiego… cóż, nie będę mógł już zagwarantować bezpieczeństwa "Lady" Noctrum - ostatnie słowa wypowiedział z mieszaniną pogardy i nieskrywanej groźby.]

Marlo poczuł zimne ukłucie w mostku. Musiał to dobrze rozegrać, bo inaczej sam zginie i nikomu nie pomoże. Przecież to na serio było jasne, że zabiją go, wezmą kasę, a z samą Nocrum zrobią co zechcą. Tak! Powie reszcie z klanu, na pewno razem będą mieli jakąś szansę. W końcu przerwał ciszę i… udając kretyna za jakiego najwyraźniej go mieli, podjął te niedorzeczne „mediacje”.
- Macie mnie za idiotę?! Zabijecie mnie weźmiecie kasę a z samą Nocrum zrobicie co chcecie. Jeśli mam się zgodzić na to całe „szaleństwo” to zabiorę z sobą nie więcej niż 300 000 a resztę dostaniecie dopiero jak wrócę z Nocrum całą i zdrową do domu. - wziął głęboki wdech i… czekał. I cóż… Tak prawdę mówiąc to ich odpowiedź była bez znaczenia ale wypadało „udawać przejętego”. Nie planował zabrać żadnych pieniędzy. Planował ich zabić. Nawet jakby miał wysadzić ten cholerny stadion i pół dzielnicy…

Rozmówca zaśmiał się złośliwie.
- Trzysta tysięcy? Dla ciebie to przecież drobniaki… Poza tym powiedziałem ci już, że *milion* - położył nacisk na to słowo - który nam przywieziesz, to prezent powitalny. Podarunek, żebyśmy nie zmienili cię w kupkę popiołu już na przywitanie. Łapówka, żeby w ogóle móc dyskutować o prawdziwej cenie bezpieczeństwa twojej przyjaciółki… Do zobaczenia. Miej przy sobie ten telefon i nie spóźnij się - po tych słowach zerwał połączenie.

Marlo schował telefon. Zły uśmiech przeciął mu twarz. Nie zamierzali na wymianę zabierać Noctrum jeśli nawet żyła to mógł zabić tych drani nie krzywdząc jej. Ale musiał działać szybko. Potrzebował teraz zaufanej osoby która wysadziła by stadion z hmn… rozsądnym przyległym obszarem. „Zobaczymy z kogo zostanie kupka popiołu.” Pomyślał… I przypomniał sobie o jednorękim Philu. Nie znał go osobiście, ale słyszał o nim. To byłby idealny gość do takiego zadania.
W końcu ruszył w stronę swoich aut planując odwiedzić wysypisko.
Wyciągnął telefon i jeszcze raz zadzwonił do Elizum. Mając nadzieję połączyć albo z Harpią albo z Rosenbergiem. I… po chwili zastanowienia uznał że nie chce ich wtajemniczać w jego plan rozwiązania problemu. Napastnicy którzy go napadli byli zamaskowani. Dlaczego? Zwykła ostrożność przy włamie. Czy coś innego... Chodziło im o coś z wystawy czy samą Noctrum? Pośpiesznie przemierzał korytarz by jak najszybciej dostać się do samochodu.

Marlo wybrał najmniej rzucający się w oczy samochód i pojechał do Małego Haiti. Dzielnica miała reputację najgorszej części miasta, a wysypisko znajdowało się na jej północnej granicy. I prawdę mówiąc nie wyróżniało się jakoś szczególnie. Może tylko tym, że na jego terenie śmieci rzeczywiście miały się znajdować.
Jechał głównymi ulicami. Tu paliło się większość świateł, tu znajdowały się sklepy i firmy, jak na przykład główna siedziba Taksówek Kaufmana, należących do Księcia. Ethan wiedział, że członkowie gangu V mają takie miejsca na oku 24 godziny na dobę, więc w ich pobliżu jest stosunkowo bezpiecznie.
Minął sklep z bronią. "Phil Cassidy's Fully Cocked Gun Shop". To dopiero dłuuuga nazwa. Prowadził go jeden z ghouli Jednorękiego. Tutaj jednak sprzedawana była jedynie broń legalna. Prawdziwe cacka, ciężki sprzęt i materiały wybuchowe można było dostać tylko u samego Phila, na wysypisku. Miał zorganizowany całkiem niezły system, jeśli chodzi o przemyt, a dzięki ochronie Księcia i gangu V, działał właściwie nie niepokojony przez stróżów prawa. Gangsterzy też zwykle mieli dość intelektu by okazywać stosowny respekt. Ci, którym go brakowało, zwykle kończyli podziurawieni. Kulami lub kłami, w zależności od nastroju Cassidy'ego.
Brama była otwarta. Wjechał więc do środka. Nie był tej nocy jedynym klientem. Przed hangarem, w którym rezydował Jednoręki, stało kilka motorów, a ze środka dochodziły podniesione głosy. Dwóch latynosów, którzy zostali na zewnątrz, na straży, spoglądało podejrzliwie, w milczeniu, na samochód Ethana. Obaj byli widocznie uzbrojeni.

Marlo był trzeźwy na tyle na ile potrafił i głodny. Nic nie pił bo chciał klarownie myśleć. Działał głównie dzięki adrenalinie. Chciał tych gości pogrzebać tak żeby nic z nich nie zostało. Nie podobało mu się że ktoś miał czelność mu grozić. Mu i całej spuściźnie rodziny Grimów. No i nie podobało mu się że groził mu ktoś faktycznie silniejszy od niego. Ktoś kogo musiał się pozbyć nie bacząc na konsekwencje.
Ruszył na wysypisko starając się wybrać najmniej rzucający się w oczy samochód. Ale… Prawdę mówiąc miał gdzieś czy ktoś go zauważy i rozpozna. Miał to dziś załatwić i tyle. Nie było siły która by go powstrzymała. Bo Marlo był wielki, silny i wiedział jak zdominować ludzi. Mógł sprawić żeby go kochali, ale mógł też sprawić by uciekli z krzykiem. Nie lubił siebie za to i nie tego chciał generalnie dla nich. Ale teraz, teraz po prostu musiał usunąć tych zimnokrwistyh sukinsynów za wszelka cenę zanim zaczną być „prawdziwym” problemem. Jednak nie przydarzył mu się żaden incydent. Może to dlatego że go nie poznano, a może właśnie dlatego że go kojarzono. Nie miało to znaczenia. Wjechał w bramę. I trochę zirytował się kiedy zorientował się że musi czekać. Zdecydowanie nie był w swoim “ulubionym nastroju”. Był głodny i podenerwowany. Jednak postanowił że nie pozostawia rysy na swoim wizerunku. Wziął się w garść i spokojnie wyszedł z wozu. Podszedł do ochrony spokojnie trzymając dłonie na widoku a na twarzy szeroki uśmiech. Oczy skrywały mu czarne szkła.
- Co tam przyjaciele? - zaczął. - Widzę że spory ruch tu macie. Phil jest zawsze taki rozchwytywany czy trafiłem na bardziej „gorący” okres? - zapytał wyraźnie modulując głos tak by słyszano go zarówno na zewnątrz jak i w środku.

Jeden z mężczyzn zaświergotał coś po hiszpańsku. Drugi prychnął, wstrzymując śmiech i odpowiedział:
- Teraz my kupujemy. Ty czekaj na swoją kolej. No chyba że umowy nie będzie, zrobi się gorąco, to możesz się nie doczekać.
- ...nie ma mowy! - dało się słyszeć rozwścieczony głos z południowym akcentem. - Nie przyjmuję reklamacji i nie negocjuję cen! A jak wam się nie podoba, to idźcie się bić na kije i kamienie! To jest wasz poziom…
Tyrada została nagle przerwana wystrzałem.
- Kurwa! Moja ulubiona koszulka! Trafiłeś w orła! Symbol Ameryki! Urwę ci tą bluźnierczą rękę…!
Stojący na zewnątrz latynosi, z początku pewni siebie, teraz stali skołowani. A gdy nocne powietrze rozdarła seria krzyków przerażenia i agoni, spanikowali i rzucili się ku motorom. Zaryczały silniki. Z wnętrza hangaru huknął strzał, cięższy niż wcześniej, a jeden z latynosów przewrócił się na ziemię. Drugi ruszył z piskiem opon. Huknęło znowu i głowa uciekającego eksplodowała, a motocykl rozbił się na stercie starych opon.
- Tak kończą ci, co orła nie szanują! Od orła giną! - podsumował gniewnie mężczyzna wychodzący z hangaru. Miał krótkie, ciemnoblond włosy, jednodniowy zarost i dziurę w szarym bezrękawniku z orłem na piersiach. W dłoni jedynej ręki trzymał ciężki pistolet.
- Ty nie wyglądasz na jednego z tych idiotów! Coś za jeden?! - zwrócił się, wciąż agresywnie, w kierunku Marlo.

Wszystko działo się tak szybko że Marlo nie zdążył zareagować i nim się zorientował było już po sprawie. I… Cóż… Trupy nieszczególnie go nie ruszyły, może tylko trochę dłużej zawiesił wzrok na kąpiącej z nich krwi. Kiedy Phil… Najprawdopodobniej Phil zwrócił się do niego. Czoło przecięła mu ostra zmarszczka irytacji. Do cholery no jak można go nie kojarzyć. Jego Ethana Grima! Głód jeszcze wyostrzył uczucia. Wyprostował się i odchylił głowę do tyłu. Patrzył na rozmówcę z góry i naprawdę korciło go żeby użyć teraz prezencji. Nawet jakby potem oszalały z głodu miał wgryźć się w blachę własnej bryki czy leżące na ziemi trupy. Jednak teraz rozsądek przeważył jak i cichy głos w środku że część wampirów tego nie lubi, a mu „naprawdę” zależy na zbudowaniu teraz „dobrej relacji.”’
- Jestem Ethan Grim, dla przyjaciół Marlo. - wyciągnął dłoń.
- Przyjechałem tu bo potrzebuje doświadczonego weterana, który pomoże mi raz na zawsze pozbyć się pewnego irytującego problemu. A hmn… mówiąc bardziej dosłownie zmiecie go z powierzchni ziemi. Zresztą… Prawdę mówiąc to przysłuży się to całemu miastu i naszej… małej społeczności. Ale trzeba działać szybko i możliwie najdyskretniej jak się da. Koszta właściwie nie grają roli. - Marlo uśmiechnął się lekko.
- Właściwie będzie cię ograniczał tylko czas i Twoja własna wyobraźnia.
 
Rot jest offline