Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2020, 19:34   #264
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 37 - Czas zmian

Mervin i Marian



Marian



- Oj, ja chyba nie dam rady. Nie czuję się najlepiej a to nie wygląda na łatwe. - Sharon próbowała wyjechać z tej wąskiej klitki schodów ale coś jej nie szło. Co prawda furgonetka już działała jak dawniej. Przynajmniej na razie. Ale mimo to wyjazd był mocno utrudniony. W końcu trzeba było startować z zerowej prędkości, cofać do tyłu, pod górkę i po schodach. Więc blondynka po tym jak maszyna po pokonaniu kilku schodków niespodziewanie zjechała jej nagle kilka kolejnych schodków w dół przestraszając ją dodatkowo to dała sobie spokój. Chociaż udało jej się mniej więcej nakierować oś furgonetki na środek schodów więc już nie stała po niewygodnym skosie jak do tej pory. No i można już było otworzyć drzwi z obu stron więc przesiadka było sprawniejsza i wygodniejsza niż gdy wcześniej trzeba było się przesuwać po kawałku od strony pasażera.

Więc ostatecznie to Polak usiadł za kierownicą a Sharon obok, na miejscu pasażera. Ale pomagała mu w ten sposób, że odwracała się do tyłu i mówiła mu co widzi przez szyby tylnych drzwi wozu co pomagało w nawigowaniu bo te wsteczne lusterko to jednak dawało dość wąski wgląd na to co się tam z tyłu dzieje.

Ale Marian też nie był zawodowym kierowcą. I to zadanie wyjechania pod górę tych cholernych schodów też sprawiało mu sporą trudność. Jakby dało się jechać przodem, jakby maszyna miała pęd, jakby jechało się w dół schodów… No a tu jak na złość wszystko zdawało się sprzęgnąć przeciwko nim. Ale jeśli zależało im by poruszać się na kółkach a nie na nogach no to po prostu trzeba było jakoś tymi kółkami wyjechać na powierzchnię. No to wyjeżdżał. Kawałek po kawałku, schodek po schodku. A resory i zawieszenie zgrzytały za każdym podskokiem wozu, dwójka załogantów podobnie podskakiwała nieprzyjemnie na każdym schodków, całe te bambetle na pace brzdękały odbijając się od podłogi i ścian.

Ale jak w tym starym, polskim wierszu dla dzieci. “NAjpierw powoli jak żółw ociężale, ruszyła maszyna…”. No bo w końcu ruszyła. Jeden schodek, kolejny, znów kolejny ale w miarę jak silnik przekazywał coraz więcej mocy, kierowca złapał rytm tej zabawy szło mu coraz sprawniej. Kolejne schodki pokonywał coraz szybciej a furgonetka nawet zaczęła nabierać prędkości i chociaż wszystkim i wszystkimi rzucało to dojeżdżali już do końca schodów.

- Już zaraz koniec! Zaraz wyjedziemy! - poinformowała go odwrócona do tyłu Sharon patrząca przez przerwę pomiędzy siedzeniami. Mogła mieć rację bo już w tylnym lusterku Marian widział tylko czerwoną mgłę gdzieś tam dalej a schody już mu zniknęły z widoku. Chociaż maszyna jeszcze chwilę na nich podskakiwała. Aż wreszcie poczuli jak tylne koło wreszcie wyskoczyło na kawałek równego i wiedzieli, że się udało. Jeszcze tylko kilka schodków, Sharon trzęsąca się na tych schodkowych wybojach odwróciła się do równie trzęsącego się kierowcy. Otworzyła swoje pełne usta aby coś powiedzieć, pewnie coś zabawnego albo radosnego sądząc po wyrazie twarzy.



Mervin



Cisza i spokój. Czekał. Wydawało mu się, że jest nieźle schowany. Za plecami solidna ściana z brudnych cegieł. Z prawej strony jakiś automat z przekąskami. Tylko już bez przekąsek i w stanie równie zdezelowanym jak cała stacja Farnborough. Przed sobą miał kawałek ławki więc i z tej strony można było liczyć, że chociaż w pierwszej chwili coś czy ktoś go nie dostrzeże. A poza tym była cisza i spokój.

No w sensie, że nic nie wybuchało, nie było strzelanin ani nie pokazało się coś paskudnego z mackami i pazurami. Bo tak w ogóle to cicho nie było. Strefa chyba nie potrafiła być całkowicie cicho. Tak jak każdy inny biotop, sawanna, dżungla, las czy miasto. Nigdy całkowicie nie zasypiało. Teraz też chociaż nic na razie nie wyskoczyło na Mervina z kłami i pazurami to jednak coś się działo. Coś dalej. Słyszał odgłosy czegoś. Jakieś pomruki, odległe basowe dźwięki jak z jakiejś syreny dawnego parowca, coś gdzieś trzaskało. Widział też ruch. Ten dym w oddali. Jedyne co między niezbyt wysokimi ruinami budynków wznosiło się ponad nimi niknąc w końcu. A może to już czerwona mgła go pochłaniała. Coś się poruszało. Na ulicy. Ale płot a potem wraki przeszkadzały dostrzec co to właściwie było. Może było niewielkie, na tyle by nie wystawać ponad bryły pojazdów jak czynił to wyprostowany człowiek. A może to tam tylko coś powiewało i oczy mamiły Brytyjczyka.

Dlatego nagły wybuch ruchu i dźwięku całkowicie zaskoczył Mervina. I to o wiele bliżej, na samej stacji! Ze schodów jakie prowadziły do stacji metra nagle wyskoczyła znajoma furgonetka. Tyłem! No tak, przecież była tyłem w stronę powierzchni a na schodach nie dało się zawrócić. Ale w ogóle nie słyszał ani uruchomienia silnika ani tego jak wjeżdża po schodach dlatego wyglądało jakby nagle ktoś ją wyrzucił od dołu z kadru niemego filmu. Rozpędzona furgonetka wyskoczyła na peron i trafiła rufą w słup stojącej lampy zatrzymując się gwałtownie, kierowcą rzuciło od tego uderzenia na kierownicę. Poduszki powietrzne już nie działały więc Mervin widział jak Polak trafia twarzą w kierownicę. Wreszcie wszystko skończyło się tak samo nagle jak się zaczęło. Tak samo jak nagle furgonetka pojawiła się na peronie tak samo nagle zatrzymała się na lampie. Silnik zgasł. Marian leżał na kierownicy.



Marian i Mervin



Marian obudził się na kierownicy. Poczuł krew spływającą z rozbitej twarzy. Oczami zresztą też zobaczył błyszczące czerwone perły i zacieki. Na kierownicy, na swoich spodniach, kurtce. Chyba rozbił twarz. Niby nic groźnego no ale z twarzy jucha zawsze mocno leciała. Nic dziwnego. Widocznie przygrzmocił głową w kierownicę gdy dostali uderzenie od tyłu. Nie spodziewał się, że na końcówce pojazd nabierze aż takiej prędkości, że wywali go jak z procy z tych schodów. Jeszcze pamiętał ten zbliżający się słup ale już było zbyt szybko i blisko. Przygrzmocili w ten słup. No ale na chwilę go chyba zamroczyło ale poza tym chyba był cały.

A jednak. A jednak czuł się słabo. Szumiało mu w głowie i zanosiło się na torsje. Ale chyba poza twarzą nie był ranny. Może szok? Może coś innego. Spojrzał w bok na miejsce pasażerki. Przed chwilą tu siedziała. Ta zgrabna blondynka. Sharon. Chyba chciała mu coś powiedzieć jak już wyskakiwali z tych schodów. Uśmiechnęła się. A teraz jej nie było. Chociaż drzwi od strony pasażera dalej były zamknięte. Za to był proszek. Szarobury proszek, niewielkie grudki jakich tutaj na pewno nie było ani jak wsiadali do wozu ani potem. Wiedział co to za proszek. Jak już wyskoczyli na peron. Zanim uderzyli w słup. Jak ta siedząca obok młoda kobieta zaczęła się rozpadać. Zupełnie jakby składała sie z cukru i właśnie rozpadała się na poszczególne kryształki. Twarz, włosy, dłonie, ramiona… cała Sharon… rozpadła się. Nie widział tego do końca bo właśnie trafili w tą lampę. Ale pamiętał jak to się zaczęło. Teraz widocznie było już po wszystkim.

Mervin obserwował to zderzenie vana z lampą. Czy mu się wydawało czy na początku siedziały w szoferce dwie osoby? Ta od strony pasażera śmignęła blond plamą włosów. Ale działo się tak szybko, że wcale nie był tego pewny. Gdy samochód się zatrzymał i mógł mu się przyjrzeć na spokojnie to już widział tylko Mariana leżącego na kierownicy. Ale Polak chyba zaczynał dochodzić do siebie bo właśnie podniósł się z kierownicy i rozglądał dookoła. Mervin zaś dostrzegł coś innego. Tam na tym przewróconym pociągu, na bocznej ścianie jaka teraz byłaby sufitem dla kogoś wewnątrz dostrzegł hellhounda. Psopodobny strefowiec chyba obserwował całą stację, może węszył, nasłuchiwał czy co tam jeszcze robiły te strefowce. No ale chociaż dzieliło go od furgonetki i Mervina kilkadziesiąt kroków, może nawet setka to był to pierwszy strefowiec jakiego dostrzegł Brytyjczyk. I on pierwszy zdawał się zwracać uwagę na to co się dzieje na stacji.



Instytut




David



Australijczyk musiał nieco zweryfikować swoje plany zbadania trupa leżącego za oknem. Owszem on sam był na parterze i zeskok na ziemię nie stanowił większego problemu. Ale był to dość wysoki parter więc z powrotem mógłby jednak być problem. Zwłaszcza jakby się grunt zaczął palić pod nogami. Więc postanowił się wesprzeć krzesłem. Wyrzucił jedno z obrotowych krzeseł jakie stały przy biurkach na zewnątrz. Krzesło trzasnęło o jasny żwir jaki robił tutaj za podłoże ze średnio cichym trzaskiem.

Za krzesłem wylądował David. Też nie bezszelestnie ale chyba i tak ciszej niż martwy przedmiot jaki leżał obok. Teraz mógł sprawdzić cało. Ciało leżało na brzuchu więc musiał się zmusić aby je przewrócić na plecy. Widok nie był zbyt przyjemny. Ciało uległo wysuszeniu i częściowej mumifikacji. Przez co zwłaszcza twarz wydawała się zdeformowana, skóra obciągała czaszkę na której jeszcze zachowały się resztki włosów. Wyglądało to trochę jak w “Krzyku” Munka. Nic przyjemnego. Zwłaszcza z bliska. A jeszcze trzeba było przeszukać ciało.

Sądząc po ubraniu to kiedyś to mógł być jakiś krawaciarz. W każdym razie na to wskazywała koszula, rozpięta marynarka i płócienne spodnie. Chociaż bez przesady bo krawatu nie było a strój kiedyś musiał być niby oficjalny ale jednak też całkiem luźny. Nie w tej chwili oczywiście. Sądząc po plakietce zawieszonej na szyi to był to Timothy Zeller. Informatyk II klasy. Cokolwiek by to znaczyło. Chociaż facjata na zdjęciu kompletnie nie przypominała tej którą z bliska widział David. Na odciski palca Timothy'ego chyba nie mieli co liczyć na pomocną dłoń. Dłonie zdeformowały się, wysuszyły tak samo jak twarz i głowa więc obecnie bardziej przypominały zagięte szpony niż porządne ludzkie dłonie.

W kieszeni spodni znalazł smartfon. Oczywiście urządzenie elektroniczne kompletnie nie reagowało elektronicznym życiem więc nie było wiadomo czy po prostu się rozładowało czy nie działa. Były też klucze od samochodu, portfel i parę osobistych drobiazgów jakie kiedyś ludzie nosili przy sobie w pracy czy gdzie indziej. Wśród tych rzeczy znalazł też wąską, przezroczystą płytkę. Jak z jakiegoś twardego szkła czy plastiku. Długości ludzkiego palca, płaska, trochę od niego szersza. Na jednym z jej węższych końców był kod i cyfrowy i kreskowy. Australijczyk pierwszy raz widział coś takiego więc nie miał pojęcia co to mogło być.



Sigrun i Koichi



Okazało się, że z tym sprawdzeniem trupa za oknem to jednak nie tak hop siup jak to się w pierwszej chwili Davidowi wydawało. Więc widząc jak ten przymierza się do tych skoków, krzeseł i całej reszty Szwedka wróciła na korytarz aby sprawdzić sąsiednie pomieszczenia. Do sąsiedniego pomieszczenia zwabiły ją metaliczne dźwięki. Raz za razem jakby ktoś się tam mocował z opornym metalem. Rzeczywiście gdy zajrzała zastała tam Japończyka który starał się dostać do wnętrza jakiegoś biurka. Akurat coś tam w końcu pykło bo zasapany Koichi wreszcie usłyszał i zobaczył jak drzwiczki odskakują. Dobrze, że to chyba było jakieś lokalne zabezpieczenie a nie nawet zwykły sejfik bo wówczas łom by pewnie niewiele zdziałał.

Wewnątrz znalazł szuflady. A w nich jakieś pudełko z ładnie oznaczonymi nośnikami pamięci flash. Teczkę z napisem “Armia”. Teczka była niezbyt gruba. I w niej było coś jakby lista o dziwnych nazwach. “Tornado”, “Lista osób zaangażowanych”, “Biuro zasobów”, “Sprawy bieżące”, “Uzupełnienia” oraz notka, że reszta potrzebnych dokumentów jest dostępna osobom upoważnionym w “Sekcji 29”. Zupełnie jakby to były nazwy jakichś projektów ale tylko lista. Oboje zorientowali się, że same te projekty to pewnie są właśnie w tym pomieszczeniu. Pewnie na tych częściowo zdezelowanych regałach. Kod był dość prosty bo przypominał ten znany z każdej biblioteki. A do tego na niektórych regałach wciąż zachowały się dawne oznaczenia. Więc wyglądało na to, że dla armii były zarezerwowane te regały na samym końcu, te przy oknie i tym drugim biurku w głębi pomieszczenia.

Akurat na pierwszy rzut oka te “wojskowe” regały niczym nie różniły się od pozostałych. Jeden stał prosto, drugi też a trzeci bawił się w niedokończone domino z sąsiadami bo stał pod skosem a wszystko co mogło z niego wypaść na podłogę to wypadło tworząc nie tak łatwy do przejścia stos. No ale nie, żeby nie dało się tamtędy przecisnąć. Dało się, chociaż wygodne to nie było a “w razie czego” mogło być wąskim gardłem. W jednym z rogów przy tym oknie, pod samym sufitem, była pajęczyna. Co w takiej scenerii nie dziwiło kompletnie. Ale ta pajęczyna jakby pulsowała sama z siebie bo żadnego wiatru nie dało się tutaj wyczuć. Wyglądało na to, że coś tam jest omotane kokonem. Niezbyt dużym, całość nie była większa od piłki do futbolu a ten kokonik był może wielkości piłeczki tenisowej. Tylko nie tak idealnie okrągły.

A na tych regałach jednak nawet jeśli gdzieś były czytelne fragmenty to ani zabójca Yakuzy ani szwedzka hakerka nie odnajdywali się w temacie. Na czuja to wyglądało jak coś pisane przez jednych jajogłowych dla innych jajogłowych. Trochę jak jakieś mapy pogody, geologiczne, trochę jak jakieś zdjęcia satelitarne na jakich zaznaczono nie wiadomo co, trochę jak jakaś zaawansowana chemia czy coś z wzorami w każdym razie no terra incognita. Nie bardzo było wiadomo co jest co i ile to może być dla kogoś za murem warte. Przyda się komuś do czegoś czy nie. A teraz nawet samo przeglądanie tych dokumentów angażowało czas i uwagę.

Sigrun zorientowała się, że biurka w tym pomieszczeniu mają podobne wyposażenie holo jak za ścianą. No pewnie nie tak bogate ale też dostrzegła listwy w biurkach jakie mogły wyświetlać holo ekrany i klawiatury. Podobnie były widoczne kamery bezpieczeństwa i projektory holo. Dzięki tym pierwszym gdzieś w jakimś pomieszczeniu bezpieczeństwa które powinno być gdzieś w tym budynku ochrona miała wgląd na to co się gdzie dzieje. A dzięki tym drugim była możliwa holo komunikacja czy między sobą czy z systemem. Znaczy oczywiście kiedyś tak pewnie było teraz nie było wiadomo czy cokolwiek z tego jeszcze działa skoro wszystko pokrywał kurz, pył i klimat jak po wojnie totalnej. Widziała te pudło z pamięcią flash jakie Koichi znalazł z biurku. Ale tak samo jak ze smartfonami czy laptopami nie było wiadomo czy coś z tego działa jeśli się tego nie wepnie pod jakiś czytnik. Swoją drogą w biurku był jakiś smartfon. Ale albo nie działał albo był po prostu rozładowany. Chociaż na listwie kontaktów przy podłodze wśród innych wpiętych ustrojstw dało się zauważyć wpiętą ładowarkę. Mała diodka mówiła, że wbrew temu klimatowi postapo jaki dominował w budynku i okolicy wciąż po kablach płynie energia.



Joe



Joe uzbierał w szafkach całą kolekcję identyfikatorów. Chyba z tuzin. Zdecydowana większość facjat miała azjatyckie rysy twarzy i dopasowane do tego imiona. Na szczęście poza azjatyckimi “krzaczkami” było też to rozpisane w jakimś europejskim języku więc Xero mógł sobie łamać język nad przeczytaniem tych obco brzmiących nazw. Wśród nich większość chyba była zwykłymi pracownikami bo z tytułami nie imponowali. Tylko w jednym znalazł w nazwie “manager” co dawało szansę… na właściwie nie wiadomo na co. No ale pęczek plastikowych kart mocno wypełnił mu jedną z kieszeni ubrania ale poza tym nie był zbyt uciążliwy.

No ale kwestia kart i identyfikatorów zeszła na trochę dalszy plan w zderzeniu z wycelowaną lufą. Tak, wycelowana w głowę lufa dość mocno przykuwała uwagę. Pocieszające było to, że jeszcze nie strzelała. I całe szczęście! Przecież było parę chwil co te sufitowa lufa mogła otworzyć do Joego ogień zanim ten by ją jeszcze w ciemnościach zobaczył. No ale nie otworzyła. Jak stał w progu też nie. Ani jak opuścił lufy. Ani gdy dał powoli pierwszy krok za próg zatrzymując się na chwilę. Wiedział, że nie zdążyłby umknąć przed ołowiem gdyby w tej chwili wieżyczka otwarła ogień. Mógł liczyć tylko na to, że spudłuje albo się zatnie. Albo zwyczajnie już nie będzie działać.

No ale jednak działało. Ledo dał ten pierwszy krok. Wreszcie stanął cały z aprogiem to jeszcze nic się nie działo. Zrobił więc drugi krok. I na drugi już wieżyczka zareagowała przesuwając się z cichym brzękiem siłowników aby nie stracić go z pola widzenia. I zorientował się, że jest tutaj więcej wieżyczek. Chyba na każdym rogu jaki widział. Może nawet jakoś mógłby slalomować między kulami tej pierwszej co pilnowała drzwi no ale pozostałe mogły go wziąć w krzyżowy ogień. Gdyby działały. No ale te dwie co widział w narożnikach też coś bez większych trudów celowały w niego lufami. Chociaż żadna nie strzelała to jednak czuł ten nacisk w żołądku jak przed spodziewanym ciosem jaki mógł nadejść w każdej chwili. Więc kobiecy głos dobiegający z głośnika wdarł się w tą napiętą ciszę zupełnie niespodziewanie.

- Nie powinno cię tu być. Ale to jedyna dostępna dla ciebie droga. Proszę skieruj się teraz w prawo i wyjdź przez drzwi jakie tam będą. Bardzo cię proszę, nie ruszaj niczego w tym pomieszczeniu. Ostrzegam, że jeśli nie posłuchasz będę musiała wyciągnąć konsekwencje. - głos był uprzejmy i spokojny. Emanował nawet jakby troską, zupełnie jak wtedy w śluzie co ostrzegał przed groźbą uszkodzenia wzroku. Chyba mógł to być nawet ten sam głos.

Joe zerknął w te prawo. To był ten dłuższy kawałek do przejścia. Chyba ze 20 kroków tak najkrótszą drogą. Może trochę więcej. Jeśli by po prostu ominąć te stanowiska z panelami jakie były ustawione przy ścianie. Tam pod sufitem też była wieżyczka która i teraz celowała do niego swoją lufą. No ale nie strzelała. Chociaż niema groźba, że w każdej chwili może zacząć była dość czytelna. Z tego miejsca co był w tej chwili nie widział żadnych innych drzwi niż te wciąż otwarte jakie miał tuż za plecami. Ale jeśli tam były no to może z tego narożnika co widział stąd będzie je widać. Alternatywy miał dwie. Nie posłuchać głosu i pójść w lewo, w stronę bliższego narożnika i bliższej wieżyczki no albo zawrócić do tego korytarza z jakiego przyszedł.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline