Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2020, 07:34   #19
Kesseg
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Ethan przejeżdżał koło długiego, wysokiego muru oddzielającego rezedencję Vercettiego od reszty Wyspy Rozgwiazdy. Żaden człowiek nie przedostałby się przez takie ogrodzenie, ale dla tych gości z muzeum nie stanowiłoby ono przeszkody - pomyślał sobie, ale szybko odgonił od siebie te myśli, by nie psuć sobie znowu humoru. Podjechał pod bramę, nacisnął guzik i podał strażnikowi hasło. Brama otworzyła się z lekkim zgrzytem. Wjechał do środka i zostawił samochód na podjeździe przy froncie willi, koło garaży, gdzie - jak wiedział, choć nie pamiętał skąd - znajdowały się sportowe samochody, każdy w specjalny sposób zmodyfikowany, unikalny…
Wysiadł z samochodu. Owiała go lekka bryza, która zakołysała liśćmi palm i słodko pachnącymi kwiatami rosnącymi na ozdobnych krzewach. Z tarasu na piętrze obserwowało go dwóch gości w hawajskich koszulach. Przypomniał sobie, że koszule takie nosili wszyscy zaufani Księcia. Widział to kiedy był tu poprzednim, jedynym razem, na ceremonii… Wspomnienia były niejasne, poszarpane. Pamiętał labirynt z żywopłotu, przystań dla jachtu i motorówek, basen i kort tenisowy znajdujące się na tyłach willi. Oglądał je, kiedy czekał aż zostanie oficjalnie przedstawiony. Nawet Noctrum była wtedy przejęta, choć oczywiście starała się to ukryć. Noctrum…
- Witam! - Jakiś mężczyzna niespodziewanie znalazł się tuż przy Grinie. Zakradł się? A może to wina tego rozkojarzenia…? Młodzieniec miał kasztanoworude włosy, oliwkowe oczy, lekki zarost i ujmujący uśmiech. Czarny t-shirt ciasno opinał mięśnie. Człowiek? Ghoul? Wampir? Ethan nie był w stanie powiedzieć na pierwszy rzut oka.
- Nazywam się Bobby Vercetti. W imieniu Księcia, witam pana serdecznie, panie Grin. Nie musimy być jednak formalni… - zasugerował z szelmowskim mrugnięciem.

Marlo rozglądał się po posiadłości starając się poskładać w jedno luźne wspomnienia. Zanim przybył na miejsce spotkał się jeszcze z funkami. Na jego prośbę zapaliły przy nim jednak… nie wiele. Tyle by mógł się rozluźnić i przestać patrzeć na każdego w zasięgu wzroku jak na potencjalny posiłek. Próbował sobie też przypomnieć czy była z nimi ta dziewczyna którą trochę za „ostro” potraktował w muzeum. Ale… Fakt faktem. Nie wiedział.
Po przekroczeniu bramy zaczął sobie już coś przypominać. Że był tu… Zaparkował wręcz automatycznie. Przynajmniej początek imprezy dobrze kojarzył. Wysiadł z samochodu i wziął głęboki wdech rozkoszując się cudowną nocna wonią. Może sam powinien mieć przy sobie więcej kwiatów. W końcu były takie piękne. Zwłaszcza białe orchidea i… lilie. Kiedy nagle usłyszał głos za sobą odwrócił się szybko, za szybko. Instynktownie sięgając po broń. Która jednak… cóż została w muzeum jak uciekał stamtąd na złamanie karku. Ale… nie wyglądało na to żeby ją potrzebował.
Potarł zażenowany kark i uśmiechnął się trochę nerwowo starając się naprawić „pierwsze wrażenie”.
-Dobrze Boby mów mi więc Marlo. - powiedział wyciągając dłoń żeby się przywitać. I… W sumie gdy pomyślał o tym, że jest bezbronny bardzo chciał się znaleźć w zamkniętym pomieszczeniu.
-Książę jeszcze jest zajęty? - spojrzał na budynek.
-Możemy poczekać gdzieś w środku? - Zapytał a wspomnienia o Noctrum znowu wróciły. Pachniała wtedy jak róża. Poczuł żal i zmieszanie. Powinien powiedzieć Księciu że ją zostawił, a podczas wymiany zdań z porywaczami planował wszystkich wysadzić w powietrze i to zanim jeszcze dowiedział się że to tylko „zaliczka” i że najpewniej jej nie wezmą? Zaczął sobie masować skronie. Za dużo ostatnio miał na głowie, za dużo.

- Jasne, chodźmy - odparł Bobby z uśmiechem i ruszył po schodach w kierunku frontowego wejścia. - I wybacz, spotkanie z Malkavianami się przeciągnęło. Jak zwykle zresztą. Wiesz jacy oni są trudni…
Gestem dał znać strażnikom, aby wrócili do swojego pokoju, gdzie na wielkim telewizorze leciały właśnie Kroniki Riddicka.
- Więc… jak to jest urodzić się takim mega-dzianym? Znaczy, mnie teraz niczego też nie brakuje, ale jak sobie pomyślę, że za dzieciaka… - pokręcił głową. - Bo do szkoły pewnie chodziłeś prywatnej? Czy może uczyli cię w domu?

Marlo poczuł się trochę lepiej gdy wszedł do środka.
-Nie no nie uczyłem się w domu. W domu miałem tylko korki. To że mój ojciec był dziany to żadna tajemnica ale to też była presja wiesz? Generalnie jak byłem mały to bardzo chciałem go zadowolić. Bałem się że jak go rozczaruje to mnie zostawi. Tak jak moja matka. W sumie dopiero jak poszedłem na studia zrozumiałem że mogę robić co chce a i tak wszystko co jego będzie moje bo on nie ma nikogo innego. - popatrzył na chłopaka który go prowadził…. czy mógł rozmawiać z człowiekiem? No ale były sprawy ważniejsze.
-Słuchaj… Ta ochrona? Poradziliby sobie z kimś kogo nie widać? Albo potrafi wyrwać drzwi z jadącego auta? - czoło przecięła mu pojedyncza zmarszczka.
-Zaraz…. Malkavianie trudni? Nie… Czemu? - zapytał bez sarkazmu szukając wzrokowcy najszybszych możliwości ucieczki bo jakby go tu znaleźli nie będzie miał czasu na złe decyzje.

- Robić co się tylko chce… brzmi super - westchnął z zazdrością i rozmarzył się nieco. - Ochrona? Ci tutaj są bardziej na pokaz i na posyłki - machnął lekceważąco ręką. - No, ale w walce by się sprawdzili. Dobrze strzelają a i z wyrwaniem drzwi mogliby mieć szansę, choć oczywiście nigdy tego nie testowaliśmy - zaśmiał się. - Jesteśmy przygotowani na wypadek wtargnięcia niewidzialnego.Cały teren jest obserwowany przez ukryte kamery, a niewidoczni dla oka Spokrewnieni wciąż pojawiają się na nagraniu. Do tego mamy jeszcze czujniki ruchu, nacisku i inne bajery - pochwalił się, chociaż łatwo można było się domyślić, że nie zna szczegółów całego systemu.
- Nie miałeś okazji spotkać się z Malkavianami? Szczęściarz! - uśmiechnął się Bobby. - Każdy z nich ma nierówno pod sufitem, chociaż bardzo różnie się to objawia. I nigdy nie wiesz co zrobią. I weź tu z takim współpracuj! Jeden taki miał zwyczaj całowania klamki zanim przeszedł przez jakiekolwiek drzwi. A jak natrafił na drzwi bez klamki to się wściekł i nie chciał przez nie przejść - wzdrygnął się na wspomnienie. - Całe szczęście, że był tylko przejazdem…
Przez chwilę szli w milczeniu, po schodach na piętro, po czym Bobby znów podjął temat:
- Z takich, co tu się częściej pojawiali to tylko ich Primogen ze swoją ochroniarką, zawsze mam dreszcze jak któreś z nich przechodzi obok… Jedyny jakiego znam, który jest spoko, to Devin Tańczący Na Szkle. Gość jest w umiarkowanie punkowych klimatach, no i jest poprztykany ze swoim upiornym Primogenem, co w moich oczach dodaje mu kilka punktów. Jest gość odważny, trzeba mu przyznać.

Marlo popatrzył na ochronę.
-Może powinienem ich sprawdzić? - uśmiechnął się lekko.
-No bo jak na ten przykład nie są w stanie poradzić sobie z „przeciętnym DJ-jem” to na serio zginą jeśli pojawi się poważniejszy problem. - podrapał się po głowie i uśmiechnął się lekko.
-I dzięki za objaśnienie klanu ale widzisz ja generalnie znam Malkavian. A jedną nawet całkiem dobrze. W sumie nie robią na mnie złego wrażenia jako całość. Wydają się ogólnie dość ludzcy a ich sposób widzenia świata. Jest… Ciekawy… w sensie jak naprawdę wsłuchasz się w ich słowa i spróbujesz spojrzeć na świat z ich perspektywy to rzeczywistość nabiera innej głębi. A hmn… jej jakby tekstura ulega no...takiemu... przetarciu… tak... że możesz spojrzeć na zupełnie inny świat. To w sumie tak jakbyś patrzył na inny wymiar egzystencji. To naprawdę wciąga. Ale… Trzeba umieć słuchać. - zamyślił się czując grass w krwiobiegu. Leniwie bo leniwie krążył w jego żyłach. Zawsze obecny. Pomocny. W końcu potrząsnął głową.
-Zaraz… A ten Primogen. To jeszcze raz w sumie czemu jest „upiorny”? - zapytał.

- Sprawdzić? - zdziwił się Bobby. - Co ci chodzi po głowie? Bo ja nie mam nic przeciwko, ale miałbym kłopoty, gdyby tobie się coś stało… Może lepiej nie kusić losu.
Szli po czerwonym dywanie, długim korytarzem. Na ścianach wisiały oprawione, wielkoformatowe zdjęcia przedstawiające piękne widoki z Vice City - zarówno te stworzone przez naturę jak i te, które były dziełem człowieka. Był tu nawet oświetlony w nocy stadion Hymana.
- Nie wiem co bierzesz, żeby tak mówić, ale jeśli ci to rzeczywiście pomaga rozumieć Malkavian może też powinienem kiedyś spróbować - zaśmiał się. - A czemu jest upiorny, zaraz sam zrozumiesz… o wilku mowa.
Z naprzeciwka szedł mężczyzna noszący słomianożółte spodnie i koszulę z kołnierzykiem w kilku odcieniach zieleni. Twarz jego zasłaniała biała, porcelanowa maska, którą ozdobiono malunkiem pawich piór. Nagle zatrzymał się przed jednym ze zdjęć, przekrzywił lekko głowę, przejechał dłonią po swych krótkich, ciemnych włosach, potaknął w milczeniu, po czym ruszył dalej, żwawiej niż poprzednio.
Marlo nadal nie rozumiał opinii swego przewodnika. Primogen rzeczywiście wyglądał i zachowywał się nieco nietypowo, ale żeby zaraz nazywać go upiornym? Olśnienie przyszło, gdy spojrzał w oczodoły maski, gdzie ukrywała się ciemność tak mroczna, jakiej nigdy w życiu nie dane mu było doświadczyć. Ani śladu oczu, jedynie ciemność. Ciemność, jak dwie czarne dziury, wchłaniająca wszystko, kolory, dźwięki, nawet myśli…
Kiedy doszedł do siebie, Bobby siedział pod ścianą, walcząc z mdłościami. Primogena już nie było. Dzięki działaniu grassu, Marlo szybko otrząsnął się z wrażenia, które pozostawiło jego przejście.
- Zawsze coś… nie wiem… nie w humorze - wybełkotał Bobby, podnosząc się chwiejnie.

-Mi? – Podrapał się po podbródku.
- W zasadzie… Jakby nie oderwali mi ręki to pewnie jakoś bym się wylizał. – powiedział uśmiechając się szeroko. Zatrzymał się na chwilę oglądając zdjęcia stadionu. Cóż… Może i był piękny ale teraz najchętniej puściłby go z dymem razem z tymi którzy byli na tyle „głupi”, że odważyli się mu grozić!
Ale cóż… chłopak zawrócił jego myśli na milszy temat. Uśmiechnął się do Bobiego kiedy ten spytał “co właściwie bierze”.
-To tylko trawa przyjacielu. Mam ją zresztą przy sobie. Chcesz? – zapytał kiedy nagle przerwało im pojawienie się Primogena Malkavian. Gość jakoś tak… przyciągał uwagę. I… Marlo od razu zaczął go oceniać. Szacując jakość materiału. Dobór kolorów. Cenę całego zestawu… I… Był generalnie niezły. Kojarzył mu się z wiosną i latem. Słońcem… Tylko… serio po grzyba była mu ta maska? Zaraz… Był brzydki? W sumie…. ładni ludzie nie noszą masek... To go zaciekawiło. Chciał zobaczyć jego oczy… Ale jakoś tak cień od maski który je zakrywał nie był tylko cieniem maski. Był czymś więcej. Czymś ciemnym, mrocznym i zimnym. Czymś co wciągało światło. Jak… Jakaś kosmiczna czarna dziura.
Po chwili otrząsnął się z dziwnego wrażenia jak pies z wody.
-Wow to było mocne! – powiedział uśmiechając się szeroko kiedy zdał sobie sprawę że doświadczył czegoś “ekstremalnego”! Ale.. Hmn.. szybko zorientował się że jego nowy przyjaciel nie ma tyle szczęścia.
-Spokojnie. Powoli. – powiedział podchodząc do Bobiego by pomóc mu utrzymać równowagę.
-Już lepiej? - zapytał chłopaka.
- Ugh, lepiej, ale niesmak jeszcze długo pozostanie… Teraz już rozumiesz, co miałem na myśli? - skrzywił się Bobby. - Mam nadzieję, że prędko tu nie wróci…
Chłopak potrzebował jeszcze chwili, aby w pełni dojść do siebie. Kiedy się ogarnął, uchylił drzwi do gabinetu Księcia, zajrzał ostrożnie, po czym odwrócił się do Marlo z uśmiechem.
- Wszystko w porządku, zapraszamy… - powiedział i otworzył drzwi szeroko.
Oczom Torreadora ukazał się przestronny pokój. Po lewej stronie od wejścia rzędem stały różnego rodzaju automaty do gry. W centrum czarne biurko, za którym na obrotowym krześle siedział mężczyzna w seledynowej, hawajskiej koszuli. Po prawej zaś miejsce zajmowały wygodna kanapa, szklany, niski stół, akwarium oraz stojak na wino - z tym, że butelki pewnie zawierały specjalnie spreparowaną krew. Kamienną podłogę zdobił wzorzysty, fioletowy dywan. Na ścianach wisiały plakaty filmowe filmów akcji klasy B i pornograficznych oraz zdjęcia różnorodnych nieruchomości znajdujących się na terenie Vice City, a należących prawdopodobnie do Księcia.
- Witaj, Ethanie, wchodź śmiało! - zawołał przyjaźnie mężczyzna, wstając zza biurka. Średniego wzrostu, starannie wystrzyżony i ogolony, o urodzie wyraźnie wskazującej na włoskie korzenie. - Mam nadzieję, że w międzyczasie skorzystałeś z mojej rady i jesteś już trochę spokojniejszy?
- Powodzenia - szepnął tymczasem Bobby i zamknął za Marlo drzwi, zostawiając go sam na sam z wampirzym władcą miasta.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline