Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2020, 16:56   #13
Ayoze
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację
Szalejąca ulewa i panujący zmrok nie pomagał Grecie oraz Bastianowi w szperaniu w ziemi, ale i tak co chwilę wyciągali na płachtę rozłożoną przez Laurę kolejne fragmenty kości obleczone w resztki tkanek. Piszczele, kawałki żeber i czaszki, inne szczątki, których nie potrafiliście nawet nazwać. Do tego resztki prostych, podróżnych ubrań, co mogło zdradzać, że wrzucony tu nieszczęśnik mógł być zwykłym awanturnikiem lub banitą, jakich pełno na tych ziemiach. Wbrew jednak obawom Wincklera, nieboszczyk, czy raczej to, co z niego zostało, nie zapragnął wrócić do życia, by szukać zemsty. Przeszukiwanie dołu trwało długą chwilę, podczas której Manfred i Hildebrand rozglądali się po czujnie okolicy, jednak nic osobliwego nie dostrzegli. Choć mrok rozciągającego się jak okiem sięgnąć lasu nie nastrajał dobrze, to nic się w nim nie czaiło. Przynajmniej takie mieli przeświadczenie.

Gdy Morrytka upewniła się, że nic więcej nie znajdą, zawinięto kości w materiał i złożono do prowizorycznej mogiły. Zasypaliście ją mokrą górą ziemi znajdującą się obok i Greta zmówiła modlitwę polecającą duszę bezimiennego nieszczęśnika Morrowi. Po skończonej ceremonii, przemoknięci i zziębnięci ruszyliście w dalszą drogę. Las skończył się niebawem, otwierając przed wami nagle rozległą, pustą przestrzeń - po prostu zarośnięte chwastami pole. Deszcz wcale nie zelżał - przeciwnie - zdawało się, jakby przybrał na sile. Dokoła nie widać było prawie nic. Przez głowy przeszło wam, że przydałaby się gdzieś w pobliżu jakaś karczma.


I w rzeczy samej karczma w pobliżu byla.

Niebawem spostrzegliście gdzieś w polu wątłe, żółte światełko. Natychmiast tam ruszyliście i wkrótce znaleźliście się przed ponurym, krytym słomianą strzechą, piętrowym domostwem. W mroku panującym przed karczmą Laura, Greta i Hildebrand ledwie zdołali odczytać wypłowiały szyld. Karczma zwała się „Pod Ostrzem Topora". Nazwa nie była może tak obiecująca, jak byście tego pragnęli, lecz podeszliście do drzwi, a potem Manfred zaczął walić pięścią w okute żelazem wrota.
- Czego tam?! - ozwał się po drugiej stronie gruby, nieprzyjemny głos. - Kto tam?
- Goście!
- Jacy goście?
- Szukający schronienia, karczmarzu!

Minęła następna chwila, nim drzwi otwarły się nieco. W szparze zabłysło światło, a w jego blasku dostrzegliście czarny, rozszerzający się lejkowato otwór lufy garłacza.
- Ilu was? - zapytał szorstko gospodarz.

Odpowiedzieliście i po krótkiej chwili wahania drzwi otworzyły się szerzej. Oniemieliście, widząc karczmarza. Mężczyzna przewyższał najwyższego Bastiana o dobre dwie głowy, był szeroki niczym niedźwiedź i wyglądał jak prawdziwa góra mięśni. Oprócz tego był niezmiernie brzydki i odstręczający. Potężny brzuch oberżysty przywodził na myśl beczkę piwa a opinający go fartuch wyglądał na zakrwawiony. Wyglądał tak ponuro, iż wydało się, że od postaci tamtego ciągnie nieuchwytnym, lodowatym chłodem.


- Knut, zajmij się koniem pana! - tamten zerknął za ramię Manfreda, za którym znajdował się jego wierzchowiec.
- Aaa... Aaa... - rozległo się zawodzenie z tyłu. Obok karczmarza przecisnął się kulejący wyrostek o długich czarnych włosach. - Aaa...
- A was zapraszam do środka! W taką pogodę nie przystoi na szlaku nocować!
Karczmarz usunął się na bok, przepuścił was do sieni i wskazał otwarte drzwi. Weszliście do mrocznej izby, oświetlonej żółtawym światłem kaganka. Od razu rzuciło wam się w oczy panujące tutaj zaniedbanie. Stoły i szynkwas pokrywała gruba warstwa kurzu, po kątach zwisały wiotkie przędze pajęczyn. Naczynia stojące na kontuarze były zaśniedziałe. Biorąc jednak pod uwagę pogodę panującą za oknem, woleliście tę mordownię, niż nocleg na zewnątrz.

- Gośćcie się, gośćcie, mili państwo. - Zatarł wielkie, niczym bochny chleba dłonie. - Co będzie? Mam gorzałkę, dobrą, swojej receptury. Wisielczą, kołem łamaną, piszczelówkę, czaszkową, dybiarską i wypalankę. Wisielcza każdego powiesi nad ziemią tak, że dyndać zacznie, kołem łamana tak połamie, że i kamraci do domu nie doniosą. Piszczelówka i wypalanka za to jest tak mocna, że z człowieka same kości po wypiciu zostaną. A po katowskiej niejednego bolała głowa bardziej niźli ścięta na katowskim pniaku. - Zaśmiał się rubasznie. - Z posiłków to mam królika po katowsku, kapustę zwykłą, kapustę ćwiartowaną z mięsem, królika patroszonego z kaszą, kiełbasę... białą jak szkielet i kiełbasę zwykłą, dziczyznę, no i dziczyznę po katowsku.

Gospodarz przyjął zamówienia i zniknął na zapleczu. Mogliście teraz chwilę w spokoju porozmawiać, choć wnętrze karczmy jakoś nie nastrajało do wesołych pogaduszek. Szyby w oknach siekał deszcz, w kominie hulał wiatr. Zanosiło się na paskudną noc.

Bastian, Manfred

Wcześniej tego nie zauważyliście, ale teraz, siedząc przy stole i będąc zwróconymi w stronę drzwi, wasz wzrok zatrzymał się na zakurzonych, popękanych deskach podłogi. Od stołu, przy którym siedzieliście, ciągnął się w stronę korytarza nieopodal rządek ledwie widocznych, brązowych plamek. Zupełnie jak gdyby niesiono, lub ciągnięto tam kogoś krwawiącego. Być może w stronę pokojów znajdujących się na parterze?



 

Ostatnio edytowane przez Ayoze : 26-02-2020 o 17:02.
Ayoze jest offline