Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2020, 19:34   #128
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Akt IV


Some of the evil of my tale may have been inherent in our circumstances. For years we lived anyhow with one another in the naked desert, under the indifferent heaven.

― T. E. Lawrence


Wstali o świcie. Podróżowali cały dzień. Może i okres od wschodu do zachodu jawił się Nanie jako nieco krótszy niż te, do których przywykła na Ziemi, jednak dwie zawieszone pośród zieleni nieba kule, tutejsze słońca, czyniły przeprawę przez pustynne tereny bardzo trudną do zniesienia. Pot lał się z dziewczyny strumieniami, wiatr ciął wzory pośród smolistych wzniesień ze zgrzytliwym, irytującym pogłosem, a trupie ptaki eskortowały ich pochód podczas wczesnych godzin porannych i późnych popołudniowych. Najpewniej liczyły na to, że ktoś padnie z wyczerpania, a pozostali zostawią najsłabsze ogniwo na pastwę losu. Łowcy padliny byli jednak zmuszeni zacisnąć upierzonego pasa - chłopak imieniem Alex, mimo iż młody, znał się na swoim fachu. Znał także tor lotu nieubłaganych kul żaru. Gdy nadarzała się sposobność, obierał kurs przez rejony nizinne, gdzie wędrowcy mogli zakosztować odrobiny cienia i odetchnąć od ukropu. Gdy nadeszło południe i nie było gdzie się ukryć, młodzian pilnował, by każdy nawodnił się jak należy - dotyczyło to zwilżania gardeł, jak i rozgrzanych do czerwoności łepetyn. A jako że dzięki jego stariom perspektywa śmierci w tym miejscu wydawała się nader odległa, członkowie eskapady zagryzali wargi w determinacji i, często klnąc na czym świat stoi, parli niezmordowanie do przodu. Gdy tej nocy rozbili improwizowany obóz i zatrzymali się na odpoczynek, bardziej niż zmęczenie pulsowała od nich wszystkich jakaś pierwotna, dzika forma satysfakcji. Świadomość, że zdołali o własnych siłach przebrnąć przez piekielny krajobraz. A majaczące w oddali czarne iglice rysowały się jako uwieńczenie ich trudu, jako dowód, że “nagroda” jest w zasięgu wzroku, prawie że na wyciągnięcie ręki.

Obowiązki podzielono prędko i bez szemrania. Nana i Valerius rozłożyli namioty, Kaala oraz Erma zaczęły rozpalać ognisko, a Fenn i Alex drapnęli za łopaty, aby wykopać kilka pułapek na wilgoć. Torg ruszył w mrok, coby, jak to malowniczo określił, “czoś zaszasnąć”. Mimo że członkowie ekspedycji znali się niespełna jedną dobę (ile by ona w Habroxii nie wynosiła), zdawali się tworzyć zgrany zespół.


Shateiel zmusił Nanę do kilku ćwiczeń, mimo dnia pełnego emocji. Nadal irytował go stan, w jakim znajdowało się ciało zakonnicy. Nie dziwota, że tak łatwo było jej zrobić krzywdę. Przekonał ją głównie tym, że łatwiej będzie im po wszystkim zasnąć, szczególnie teraz, gdy odnalezienie Valeriusa przyniosło siedzącej w jego głowie dziewczynie ulgę. W międzyczasie Nana miała okazję, by przyjrzeć się “znajomym” Alexa. Kaala okazała się być nastoletnią dziewczyną o czarnych włosach i niebieskich oczach. Erma funkcjonowała chyba jako jakaś jej przyzwoitka - w zaawansowanym wieku, cała opatulona bandażami, markotna i małomówna. Przywodziła zakonnicy na myśl, o dziwo, miłe wspomnienia. Po wszystkim, co spotykało Nanę w murach klasztoru, niegdysiejsza opieka nad paniami pokroju Ermy stanowiła dla dziewczyny pozytywną odskocznię - a przynajmniej takie wnioski wysnuł anioł z migawek, które była duchowna mu przekazała. Torg rysował się jako wysoki (wysokości Vala) kloc mięśni i tłuszczu, który ledwie co potrafił się wysłowić. Ponoć był myśliwym z dziada pradziada. Shateiel wierzył na słowo, na pewno mężczyzna miał do podobnych zajęć predyspozycje, choć na razie Halaku nie mógł sobie wyobrazić, jak ten słoń do czegokolwiek się podkrada. Fenn prezentował się jako dość zapuszczony facet po trzydziestce. Ponoć kiedyś parał się profesją kupiecką, ale stracił wszystko, kiedy jakieś piaskowe ustrojstwa zaatakowały jego karawanę. Obecne realia zmusiły go do szperania po wspomnianych przez Alexa ruinach licząc, że wyhaczy jakiś pomniejszy artefakt, którego sprzedaż pozwoli mu zacząć od nowa. No i byli także oni… dwójka aniołów wrzucona w środek tej menażerii.

- Masz może jakieś pomysły, co my tu robimy? - Nana skończyła ćwiczenia i przysiadła przy ognisku obok Vala, trzymając na kolanach plecak. Trochę miała nadzieje, że znajdująca się w nim głowa nagle przemówi i powie coś w stylu “Proszę mnie zanieść pod wskazany adres.” Tak się jednak nie stało. Ryży anioł, zadumany, snuł zamki na piasku. Odezwał się ledwie na chwilę przed ponowieniem pytania przez koleżankę.
- Ta... wiem, gdzie idziemy. W dobrą stronę. Do tej ich zrzynki z "Opowieści tysiąca i jednej nocy". Jak on to nazwał? Czarna Metropolia? Heh... jak już dojdziemy na miejsce, trzeba będzie pogadać z lokalnym Hancho. No i właśnie z tym może być problem... hrm. - Val mruknął gardłowo, zdradzając narastającą mu w żołądku frustrację. Alex i Fenn, wykonawszy co swoje, dosiedli się przy ognisku do dwójki skrzydlatych.


- Skąd te kwaśne miny? - podpytał przyjaźnie przewodnik, ogrzewając sobie dłonie przy trzaskającym cicho chruście.
- Jeszcze nie wiem - mruknęła Nana zerkając na Alexa i powracając po chwili wzrokiem do Vala. - Kim jest ten Hancho?
- Żebym to ja, kurwa, wiedział. Widziałem go w migawce wywołanej przez bazgroły Esha... naszego koordynatora -
rudowłosy ugryzł się w język, choć nieco po czasie. Wyjawiony przypadkiem pierwszy człon imienia sprawił, że w oczach siedzących przy ognisku śmiertelników zaczęła tlić się ciekawość.
- Facet wyglądał jak zlepek sękatych kijów wrzuconych do czarnego wora. Z brodą jak pieprzony Karl Marx i spojrzeniem, które... erm. No z bardzo “wiekowym” spojrzeniem - kontynuował ognisty anioł. W równej mierze chciał odwrócić uwagę słuchaczy od poprzedniego wątku oraz zaznajomić Nanę z nowymi informacjami.
- To nie był lokalny Hancho - wciął się blondyn. Spojrzenia jego i Vala ścięły się w falującym nad ogniskiem powietrzu. Anioł Kuźni parsknął.
- Gówno tam wiesz - warknął Valerius, najwyraźniej (mylnie) sądząc, że młody zarzuca mu kłamstwo. A może jego pyskówka była motywowana chęcią rozjuszenia rozmówcy, tak aby ten w całości porzucił rozważania o tajemniczym "Escha-...koordynatorze".

- Wiem, że facet, którego opisałeś, jest wysoko postawionym namiestnikiem Czarnej Metropolii. Jest Wielkim Wezyrem, ale nie Wielkim “Hancho”. Znacznie bliżej mu do sentencji “Ja na tym terenie jestem drugi po Bogu” - zdradził z szelmowskim uśmiechem chłopak o złotych włosach. Ale czy ta ciesząca się gęba zdradzała, że chłopak łyknął przynętę Valeriusa, czy też była świadectwem tego, że młodzian z łatwością przejrzał próbę nabicia go w butelkę? To już wiedział tylko sam Alex.

- Cóż, nie ważne jaki tam tytuł nosi, musimy z nim porozmawiać, prawda? - Nana westchnęła, dostrzegając tu pewną bitwę, o której nieraz słyszała od pań w szpitalu. To chyba były te klasyczne tarcia między samcami.
- Pewnie niezbyt łatwo porozmawiać z tym Wezyrem? - Spojrzała na Alexa.
- Po prostu wytyczę ścieżkę jak zawsze i wylądujemy u niego na dywaniku, omijając wszystkie cholerstwa po drodze - nie ustępował Valerius.

- Znajdziecie się u niego na dywaniku, gdzie Windykatorzy wywrócą was na drugą stronę i spędzicie resztę życia w otumaniającym zmysły cierpieniu, torturowani dzień po dniu. Próba przełamania barier pałacu to czysta głupota... moim skromnym zdaniem - ostrzegł Alex, malując ponury obrazek losu, jaki czekał skrzydlatych jeśli będą oni działać bez namysłu. Jego dobitność i rzeczowość doprowadziły ego Valeriusa do wrzenia.

- Posłuchaj no, ty blond włosy pedziu... - sarknął anioł, szykując się przy tym do poważniejszej, pozbawionej hamulców, tyrady.
- Nie. To Ty posłuchaj, przyjacielu - skontrował chłopak, a jego głos był jak sople lodu wbijające się w kręgosłup. - Rozumiem, że masz ideały. Ideały, w które zażarcie wierzysz. Ale wydaje mi się, że przyćmiewają one Twoją ocenę sytuacji. Która, dodam, jest dość pochopna. Wasza dwójka nic nie wie o panujących tu realiach. O rządzących tu frakcjach i mocach, jakimi się posługują. Że nie wspomnę o politycznych utarczkach.
- Psinco mnie to obchodzi. Prawi mogą poprzeć swoją piąchę siłą własnych racji. Jeśli mają wystarczająco determinacji, samozaparcia, zawsze dopną swego u kresu drogi -
tym razem to ryży zapędził się, by spiorunować blondyna. Być może nazbyt się pośpieszył, bo jego argument sięgnął głuchych uszu. Nawet Nanie słowa przyjaciela zdawały się zwykłą zabawą w adwokata diabła, szaradą, w której Val doskonale wiedział, że nie ma racji, ale mimo to brnął do przodu. Nie liczyły się śmierć logicznego myślenia oraz rozrost hipokryzji - ważne było tylko utarcie nosa przemądrzalcowi z naprzeciwka.

Ale wykolejeńcza ofensywa Valeriusa jedynie dostarczyła przewodnikowi dodatkowej amunicji. Z której ten ostatni skorzystał nader sprawnie.
- Tak, w książkach dla dzieci i przypowiastkach wysnutych z cienkich jak mokry papier ideologii. W tym świecie wygrywa jednak ten, kto kontroluje paradygmat. Wygrywa ten, kto jest silniejszy - mentalnie, fizycznie, ekonomicznie, etc. Jedyną bronią słabych są błędy silnych i żadna idealistyczna mrzonka nie zdoła tego zmienić.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 16-04-2020 o 20:14.
Highlander jest offline