Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2020, 20:16   #12
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Warszawa, 21.03.2019, czwartek, poranek - część druga

Stańczyk stał w drzwiach apartamentu Marcela, oparty o framugę. Prawdopodobnie jednym okiem oglądał stąd nadal włączony telewizor, jednocześnie będąc dość blisko Marcela, by nad nim czuwać.
- Czytałem cały cykl tych książek, ale nigdy nie oglądałem filmu - przyznał Konrad. - Zaciekawiłeś mnie. Myślę, że to dobra propozycja na jakiś długi wieczór.
Konrad okrążył karton, by otworzyć kluczami drzwi do apartamentu.
- A oglądałeś może Makowe Wzgórze? - zapytał podczas tej czynności.
- Nie, ale oglądałem Spirited Away… no i Totoro, Hauru, Mononoke, Kiki… Nie jestem wielkim koneserem. To prawda. Ale może dzięki temu będziemy mogli obejrzeć razem coś nowego dziś wieczorem… Ostatnio mam w nocy bardzo dziwne koszmary i chyba potrzebuję trochę normalnych interakcji międzyludzkich, żeby po nich odtajać.
“Choć wieczorem planowałem udać się do kliniki… Zrobić rezonans magnetyczny albo tomografię komputerową w poszukiwaniu wszczepu, który zesłał na mnie ten dziwny sen”, pomyślał Marcel. “Może jednak spędzę ten wieczór z nowym kolegą, nie obawiając się ataku ze strony Rosjan? No ale w sumie tak, on sam może być nadal rosyjskim naukowcem”.

- W takim razie możemy razem obejrzeć Makowe Wzgórze. Jeszcze nie oglądałem go. Przyszło mi na myśl, bo to ten sam reżyser - Konrad otworzył drzwi do apartamentu i wetknął klucze do kieszeni. Wrócił na swoje stanowisko do pchania kartonu. - Koszmary? Mogę zapytać, czym się zajmujesz?
- Jestem malarzem. Cholernie dobrym. Ale wcześniej byłem pianistą… też cholernie dobrym. Ale Rosjanie musieli mi to odebrać… - Marcel zawiesił głos.
Nagle uświadomił sobie, jak to musiało brzmieć. Na pewno kompletnie szalenie.
- To znaczy byłem świetnym pianistą aż do czasu urazu - spojrzał na swoje dłonie. - Okazało się, że uraz nie był dość dotkliwy, żeby mnie kompletnie sparaliżować. I chwyciłem za pędzel - wyjaśnił. - Czasami mam wrażenie, że to jedno i to samo. Malowanie i granie na instrumencie. Tylko zakamuflowane w kompletnie inny sposób - zawiesił głos. - Może masz jeszcze jakieś ciężary do przeniesienia? - zapytał.
Zazwyczaj nie poruszał takich filozoficznych, wydumanych tematów w rozmowach z nieznajomymi i pewnie dlatego poczuł się niezręcznie.

- Malarz! Niesamowite - odparł mężczyzna. Po tych słowach bez ogródek zmierzył Marcela wzrokiem. Dosłownie przyjrzał mu się od stóp do głowy, jakby sam oglądał jakiś obraz. Chwilę dłużej zatrzymał wzrok na dłoniach - To bardzo przykre, co cię spotkało. To z tego powodu masz koszmary?
Karton znalazł się w środku pomieszczenia. Apartament był lustrzaną wersją domu Marcela.
- Jeszcze jedno pudło jest w aucie - dodał model, odpowiadając na pytanie.
Marcel uśmiechnął się smutno.
- Tak… można tak powiedzieć po części, że z tego powodu - nie chciał dokładnie opowiadać, w jaki sposób jego dłonie zostały uszkodzone. - Choć ostatnio mam niezależnie zupełnie inne sny - sprecyzował. - Czasami przydarzają nam się rzeczy, nad którymi nie mamy zbyt wiele kontroli - dodał.
Zamilkł na moment i spojrzał na ręce.
- Aż tak rzucają się w oczy? - Feliński zaśmiał się. Dość niezręcznie. - Ale na razie dają radę i to jest najważniejsze. I wciąż mogę pewnym uchwytem trzymać pędzel. A także pudła. Powinniśmy udać się w stronę twojego samochodu, skoro masz jeszcze bagaże - Marcel lekko uśmiechnął się do Konrada.
- Chodźmy - odpowiedział model.
Poczekał, aż Marcel przejdzie przez wciąż otwarte drzwi, po czym zamknął je na klucz. Razem skierowali się do auta.
- Nie rzucają się tak bardzo w oczy. Twoje dłonie - dodał po drodze Konrad. - Pierwsza w oczy rzuciła mi się twoja kształtna żuchwa i harmonijne rysy twarzy. Jesteś bardzo przystojny - mężczyzna uśmiechnął się, zerkając na Marcela.
- Ja… przystojny? Serio? - zapytał Feliński. - Wcale nie czuję się zbytnio atrakcyjny. Ale dziękuję.
“Chyba że mówisz to wszystko tylko po to, żeby zdobyć moje zaufanie. A tak naprawdę masz złe intencje”, pomyślał. “Pieprzony Rosjanin.”
- Ty z kolei jesteś w bardzo oczywisty sposób piękny - rzekł. - Czy chciałbyś kiedyś być modelem do mojego obrazu? Nie maluję takich prostych portretów, więc najpewniej nieco przerobiłbym cię. Mógłbym dodać ci aureolę i miecz. Poza tym skrzydła. Już jakiś czas temu chciałem namalować tryptyk ukazujący upadek Szatana. Widzę to jako trzy obrazy. W pierwszym jest pięknym aniołem, choć czerwony błysk w oku sugeruje kiełkujące ziarno zepsucia. Na drugim walczyłbyś ze swoimi dwiema spierającymi się stronami. Jestem najbardziej podeksytowany właśnie tym obrazem, chciałbym uwiecznić cały ten niepokój, szaleństwo, zmartwienie, przemianę… Trzeci i ostatni obraz ukazywałby cię już po transformacji jako króla piekła. Oczywiście zapłacę ci część przychodu za obrazy - powiedział, aby nie było niedomówień. - Mieszkamy blisko, więc szłoby to całkiem sprawnie - rzekł, opierając się o samochód Konrada.
- Brzmi rewelacyjnie - odpowiedział model. - Z największą przyjemnością. Chętnie zobaczę kiedyś twoje prace.

Jak się okazało, model jeździł niebieską Toyotą Yaris Hybrid. Była zaparkowana tuż pod apartamentowcem. Miała francuskie blachy. Lekka rysa na lakierze po lewej stronie przy tylnym kole trochę odbierała mu blasku. W aucie faktycznie znajdowało się jeszcze jedno pudło, podobnych gabarytów, co poprzednie.
Stańczyk niezadowolony z oddalenia się od tv poczłapał za nimi.
- Następnym razem dobrze byłoby pakować swoje rzeczy w mniejsze pudła - rzucił Marcel. - Te są chyba na wózek widłowy. I tak jestem pod wrażeniem, że udało ci się to poprzednie tak daleko samemu zanieść.
Spojrzał z niechęcią na kolejną porcję bagażu. Na szczęście było już tylko jedno.
- To znaczy, jeśli będzie następny raz… W sumie wprowadzasz się tutaj na stałe? - zapytał. - Czy tylko na jakiś czas? Czy może jeszcze nie wiesz?
- Na razie mam kontrakt na pół roku - odpowiedział model - a później zobaczymy.

We dwoje wyciągnięcie pudła z auta poszło dość sprawnie. W takim samym układzie jak poprzednio zaczęli pchać / ciągnąć je w stronę apartamentu.
- Nigdy więcej takie duże pudła. Słowo daję - powiedział Konrad. - Takie miałem po prostu pod ręką. Teraz już wiem, że to kiepski pomysł. Cóż, uczymy się na błędach.
- Obyśmy w życiu popełniali tylko takie błędy - Marcel zaśmiał się, lekko sapiąc. - Może to dobrze, trochę intensywniejszych ćwiczeń fizycznych dla nas - dodał, choć wcale nie był zadowolony. - Miło było mi, że mogłem ci pomóc - rzekł, kiedy już zanieśli pudło na miejsce.
Wyprostował się i przeciągnął. Potrzebował chwilę, żeby złapać oddech.
- Dzisiaj idę na imprezę… taką za dnia, rodzinną. Dość szybko powinienem wrócić. Jeśli chcesz, to możesz wpaść do mnie dzisiaj wieczorem… powiedzmy o dwudziestej? - zaproponował. - Zaproszę kilkoro znajomych i będziemy świętować twoje pojawienie się w bloku. Byłoby miło, gdybyś poczuł się tu jak w domu - dodał. - Jesteśmy sąsiadami w wielkim mieście, ale to nie oznacza automatycznie, że musimy się nie znać - uśmiechnął się.
“Bo musimy się poznać”, pomyślał. “Czy to przypadek, że wprowadzasz się naprzeciw akurat mojego apartamentu? Nie sądzę!”
Marcel rzecz jasna przez cały ten czas spodziewał się wszelakich złych intencji. Ale w tej właśnie chwili jedynie uśmiechał się przyjacielsko.
- Ale żeś sobie to wymyślił - zarechotał błazen. Nic jednak więcej nie dodał.
- Świetnie! Bardzo chętnie i bardzo dziękuję. Co mam przynieść? - Konrad wydawał się być zadowolony z propozycji.
- Siebie - zaczął Marcel. - A także… może chłopaka… albo dziewczynę? Jeśli masz? Oraz przyjaciół. Możemy wyprawić małą imprezę. Nie boję się jej - powiedział odważnie.

Choć wcale nigdy nie organizował przyjęć. Miał nadzieję, że Iga sama wszystko ogarnie i podekscytuje się tym, że jej brat wyszedł z taką inicjatywą. Feliński robił dobrą minę do złej gry. Bał się, że zaraz zaatakuje go panika i wszystko odwoła. Ale naprawdę chciał zobaczyć, w jakim gronie obracał się Konrad.
Model uśmiechnął się lekko, a towarzyszył temu mały błysk w oczach.
- Aktualnie nie mam żadnego chłopaka, czy partnera - odpowiedział najpierw na pierwsze z pytań.
- Co, zainteresowany? - zarechotał błazen, szczerząc zęby w głupkowatym uśmiechu. Po tym podskoczył kilka razy jak królik, doskakując aż do drzwi apartamentu Marcela. - Yuzuru Hanyu, zaraz wrócę - powiedział do drzwi przesuwając po nich tęsknie palcami i przytykając policzek do ich zimnej powierzchni z takim utęsknieniem jakby te drzwi były samym Yuzuru Hanyu. Marcel przeniósł wzrok na błazna. Tak właściwie kompletnie rozumiał jego zaciekawienie łyżwiarstwem figurowym. Sam je przecież podzielał.
“Zainteresowany, ale nie tak, jak ci się zdaje”, odpowiedział mu w myślach na inny temat.

- Mogę zaprosić mojego starszego brata, jeśli zechce przyjść - kontynuował Konrad. - Mieszka tu w Warszawie. Mam też przyjaciółkę nie stąd, przyjedzie do mnie na weekend. Na pewno chętnie cię pozna. Inne kontakty raczej zaniedbane, długo siedziałem w Paryżu.
Marcel kalkulował w głowie.
- Rozumiem… czyli myślisz, że lepiej byłoby urządzić imprezę w ten weekend, kiedy przyjedzie twoja koleżanka? Bo na razie mamy czwartek - mruknął. - Moglibyśmy spokojnie przełożyć przyjęcie na jutro, jeśli pojawi się akurat w piątek. Może to będzie nawet lepiej. Spokojnie kupię wszystkie niezbędne rzeczy w sklepie i nie będę spieszył się. Bo mam dzisiaj urodziny, czy tam imieniny babci. A że jestem bardzo rodzinnym wnusiem, to się pojawię - dodał.

Marcel sam nie chciał przyznawać się przed sobą, jak bardzo ten Paryż robił na nim wrażenie. Pewnie w rzeczywistości było to takie samo miasto, jak każde inne. Jednak wyobrażał sobie stolicę romansu, sztuki, dobrego wina i muzyki… Prawdziwej magii.

- Czyli jutro o dwudziestej, u mnie? - zapytał.
- Dobrze. Tak, tak zdecydowanie będzie lepiej. I większa pewność, że mój brat będzie mógł być. Tylko wiesz, chyba lepiej bym się czuł, mogąc coś przynieść. Zrobię jakieś drobne przekąski, okej? - zaproponował.
Błazen oderwał nos od drzwi i z zaskoczeniem zaczął patrzyć na Konrada świdrującym spojrzeniem. Po tym zaśmiał się pod nosem.
- Zapytaj się go o tą znajomą - poprosił błazen.

Marcel zmarszczył czoło, patrząc na Stańczyka. Z perspektywy Konrada mogło to wyglądać, jak gdyby ciągle zerkał w stronę drzwi prowadzących do swojego mieszkania… co mogło oznaczać, że bardzo chce opuścić swojego rozmówcę i wrócić już do siebie. Niekoniecznie było to prawdą.
- Twoja znajoma też jest modelką? - zapytał uprzejmie. - Mieszkaliście razem w Paryżu?
Nie mógł poprosić go o podanie imienia oraz nazwiska tak znienacka i w sumie bez powodu. Byłoby to dziwne. Marcel spędził lata, starając się nauczyć, jak ukrywać przed ludźmi, że nie był normalny.
- Nie, Marta nie jest modelką. Dam znać, czy zdąży przyjechać w piątek, albo raczej dam znać, jakby miało jej nie być, bo wydaje mi się, że nie będzie to dla niej problem - Konrad popatrzył też w stronę drzwi. - To wszystko ustalone - uśmiechnął się - więc… do zobaczenia.
Błazen zaś choć nic nie skomentował, zaczął pokładać się ze śmiechu, tak mocno, że położył się na podłodze i śmiejąc się trzymał za brzuch i machał nogami niczym chrabąszcz, który upadł do góry nogami.
- No z czego się śmiejesz? - warknął Marcel, spoglądając na Stańczyka.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, jak to musiało wyglądać z perspektywy Konrada.
- W sensie… jakie masz ulubione komedie? Ja jestem fanem Przyjaciół. Widziałem wszystkie odcinki. Nieważne. Może wymienimy się numerami telefonów? - zaproponował. - Mieszkamy niedaleko, ale i tak dobrze jest móc kontaktować się na odległość.
Uśmiechnął się nieco niepewnie do Konrada. Miał nadzieję, że nie wydał mu się zbyt dziwny. Choć też nie łudził się.
Model faktycznie zmarszczył brwi przyglądając się Marcelowi jakby nie za bardzo zrozumiał, co się teraz wydarzyło. Nie skomentował nic, tylko wyjął telefon z kieszeni.
- Dobrze, wymienimy się numerami telefonów - powiedział.
Błazen powoli uspokajał się, a gdy panowie wymienili się numerami i ostatecznie pożegnali, niecierpliwie przebierał nogami, czekając na powrót do apartamentu. Gdy weszli już do środka od razu udał się przed włączony youtube.

Marcel natomiast w pierwszej kolejności ruszył do lodówki. Wyjął z niej jogurt. Wyrzucił wieczko i wziął też łyżeczkę z szuflady. Następnie spróbował zwykłej, truskawkowej jogobelli, siadając obok błazna.
- Co takiego cię rozśmieszyło z tą Martą? - zapytał. - Pięknie wygląda w tym brokacie. W sensie Yuzuru - mruknął, oglądając mistrzowstwa z 2014. - Marta - przypomniał nagle. - Odpowiadaj!
- Mówiłeś, że nie wierzysz w przypadki - odpowiedział błazen, spoglądając na Marcela. - Pamiętasz Martę ze swojego snu? - nie czekał jednak na odpowiedź, wiedział że pamięta. - Ta, o której myślał twój model, ma identyczną twarz.

Feliński otworzył usta i je zamknął. Następnie znów je otworzył. Skoczył na równe nogi. Wyciągnął w górę dłoń z palcem wskazującym jakiś nieokreślony punkt w oddali.
- Wiedziałem! - krzyknął. - Miałem rację! Miałem cholerną rację! Ja zawsze mam rację! - każde zdanie punktował ruchem tej samej ręki.
Usiadł z powrotem i chwycił na w pół zjedzoną jogobellę. Wziął do ust pełną łyżeczkę i zamyślił się, patrząc jak Yuzuru wykonał poczwórnego pirueta.
- Miałem taki dziwny sen. Następnego dnia wprowadza się nowy, przystojny sąsiad. Przypadek? Może. Okazuje się, że ten nowy sąsiad zna i sprowadzi dziewczynę z mojego snu… Przypadek? - zapytał błazna. - Czy to może być kolejny przypadek? Czy to zwykłe zrządzenie losu? - spojrzał na Stańczyka. Milczał przez dobrych dziesięć sekund, myśląc. - Tak właściwie skąd ty wiesz takie rzeczy? - zapytał. - Że to akurat ta Marta? - Marcel wydął wargi podejrzliwie. - Jesteś z nimi w spisku, szumowino… - szepnął.
Stańczyk zaśmiał się głośno.
- Szumowino! SZUMOWINO! Ha ha ha! - przeturlał się po tapczanie trzymając za brzuch. - Wiem, bo o niej pomyślał. Ta sama twarz, inna fryzura. Wiem też, jak się poznali, chociaż o tym nie myślał. Jesteś ciekawy?
- W sensie… na serio nawet wiesz, jak się poznali? - malarz powtórzył za Stańczykiem.

Nie chciał przyznać się do tego przed diabłem… ale tak. Ciekawiło go to. To wszystko było tak surrealistyczne, nawet jak na jego standardy. Głównie dlatego, bo ta psychoza była dziwnie zintegrowana z rzeczywistością. Wyjątkowo nie utrudniała mu funkcjonowania, ale je… wspomagała. Skoro dowiadywał się rzeczy, których nie mógł wiedzieć. Ale czy tak było naprawdę? A może jednak to wszystko było tylko kolejnymi urojeniami?
"Dowiem się tego jutro na tej imprezie, jeśli Marta… ta akurat Marta… rzeczywiście się na niej pojawi."

Dodatkowo Marcel poczuł się trochę samotnie. Właściwie bardziej samotnie, niż zazwyczaj. Bo chciał komuś o tym wszystkim opowiedzieć, ale nie miał komu. Bo nikt z jego bliskich mu nie uwierzy i jedynie zacznie wypytywać o regularne przyjmowanie leków. Marcel nie chciał, aby ludzie martwili się o niego. I też nie chciał zmagać się z ich zmartwieniami, ale to już była kompletnie inna kwestia.
- No jak się poznali? - zapytał.

- Spotkali się 12 maja 2002 roku, o godzinie 18:53. Ciekawe, czy to pamiętają? - Zastanowił się błazen. - W warszawskiej naleśnikarni Bastylia na jednym z pierwszych comiesięcznych spotkań Niedzieli z Lambdą.
- Niedzieli z Lambdą? To jakieś koła zainteresowań? - zapytał Marcel. - Przedziwnie dokładne posiadasz dane… - zawiesił głos, delikatnie zagryzając wargę.
Wziął komórkę i włączył przeglądarkę. Chciał dowiedzieć się, czy ta naleśnikarnia w ogóle istniała. Sam w niej nigdy nie był.
Google pokazało lokalizację restauracji, ale koło niej był napis "zamknięte na stałe". Drugi wpis z 2016 roku informował o zamknięciu po 15 latach tejże naleśnikarni.
Błazen zerknął Marcelowi przez ramię, jakby sam był ciekawy.
Następnie Feliński wpisał “Niedziela Lambda Warszawa”. Ciekawiło go, co to mogły być za kluby. Wyobraźnia podpowiadała mu dwie osobne, ekskluzywne, tajne sekty erotyczne. Spotykały się na luksusowych orgiach i tego dnia spotkanie miało miejsce w tej akurat naleśnikarni. To akurat nie do końca pasowało, jednak… kto wie, co mogło się mieścić w piwnicy budynku. Zamilkł na chwilę i zagryzł wargę, kontemplując tę hipotezę. Wątpił, żeby się potwierdziła, ale zabawnie było myśleć w ten sposób.

Wyświetliło się wiele odnośników do strony lambdawarszawa.org, żaden jednak nie dotyczył niedzielnych spotkań. Były za to informacje o sobotnich spotkaniach przy planszówkach, warsztaty z trudnych emocji, wspólne pisanie listów i informacje wikipedii na temat Stowarzyszenia Lambda Warszawa. Marcel zaczął je czytać. Czyli była to najstarsza działająca polska organizacja LGBT. Potem sprawdził datę pierwszego spotkania Konrada i Marty. To była niedziela według strony z kalendarzami. Stańczyk twierdził, żespotkania miały miejsce co miesiąc i było ich przynajmniej kilka… Czym jednak była organizacja Niedziela? Bo to była chyba jednak organizacja. Na pierwszy rzut oka kojarzyło się to z czymś religijnym. Ale czy stowarzyszenia religijne i związane z mniejszościami seksualnymi naprawdę chciałyby się spotykać? Feliński próbował wyszukać coś na temat Niedzieli w Warszawie, ale oczywiście nie wyskakiwało nic konkretnego.

Założył nogę o nogę. Zaczął bezmyślnie ssać łyżeczkę. Już dawno temu zjadł jogurt. Patrzył na ekran telewizora, ale w rzeczywistości nie oglądał jazdy na lodzie. Przez pewien czas miał w głowie kompletną pustkę. Potem zaczął myśleć o Konradzie. Wcześniej też nie miał wątpliwości, że mężczyzna był gejem, ale jeśli już… to teraz ostatecznie się rozwiały. Prawdopodobnie Marta mogła lubić kobiety, albo kobiety i mężczyzn. Marcel zauważył również, że nie wiedział wcześniej, czym zajmowała się Lambda… o której podpowiedział mu Stańczyk… natomiast kompletnie pasowała do Konrada. Czy to był już finalny dowód, że błazen nie był zwykłym przywidzeniem?
- Jesteś duchem? - zapytał go, przenosząc wzrok na śmieszka. - Który mnie nawiedza?

Po tym jego umysł znów uciekł w stronę Konrada. Przypomniał sobie, jak ładnie wyglądał jego profil w świetle na klatce schodowej. W tym jednym momencie. Marcel starał się zapisać lepiej ten obraz w pamięci, bo potem może na serio go namaluje. Choć mógł po prostu poprosić nowego sąsiada o pozowanie. Ale czy powinien?
Co to by oznaczało?
Dalej ssał łyżeczkę, spoglądając na błazna.

- Duchem? - zdziwił się Stańczyk. Spojrzał na Marcela i przez chwilę widać było, że zastanawia się nad odpowiedzią - I tak i nie - powiedział w końcu - jeśli szukasz nazwy, to bardziej jestem twoim aniołem stróżem - po tych słowach uśmiechnął się od ucha do ucha, wyglądając przy tym co najmniej jak zwariowana osoba.
Brwi Marcela błyskawicznie ruszyły ku górze.
- Czy wszyscy aniołowie są tacy, jak ty? - zapytał. - Czyżby w Niebie nie było żadnych egzaminów, które należałoby zdać, aby dostać licencję na sprawowanie opieki nad śmiertelnikami? - zmrużył oczy. - Wiesz, w nie wszystkich aspektach przypominasz niebiańską istotę… - zawiesił znacząco głos.
Słowa Marcela rozweseliły błazna. Nie pierwszy raz dziś zaczął turlać się ze śmiechu.
- Moja forma - zaczął wyjaśniać, gdy się uspokoił - zależna jest od ciebie. - Resztę pytań pominął i nie wyglądało na to, że ma zamiar na nie odpowiedzieć. - Jesteś gotowy na imprezę u babci? - zmienił temat - Czy powinieneś coś dla niej mieć?
- Cholera - mruknął Feliński.

Oczywiście, że nie przygotował żadnego prezentu dla babci. Spojrzał na zegar. Która była godzina? Może zdążyłby udać się do jubilera? Dzięki malarstwu miał nieco zaoszczędzonych pieniędzy. Nie przepuszczał na zbędne rzeczy… może prócz alkoholu. Większość szła na spłatę kredytu.
- Nazwę cię moim diabłem stróżem - zadecydował Marcel.

I znów pomyślał o Konradzie. Czy powinien zrobić jakiś ruch w jego kierunku? Feliński nigdy nie wykazywał inicjatywy. Był biseksualny i zawsze wydawało mu się, że jeśli znajdzie się w jakimś związku, to będzie on z kobietą. To znacznie wygodniejsze. Nie chciał być cierpiącym na schizofrenię gejem. Jeszcze brakowałoby tylko, żeby był żydem… i może czarnoskórym. Marcela jak najbardziej pociągały kobiety i doceniał ich piękno. Jednak doceniał również piękno mężczyzn i Konrad bez wątpienia był zjawiskowy. Może byli sobie przeznaczeni? Ale czy istniało coś takiego jak przeznaczenie?
“Jeśli zacznie mnie podrywać, to spróbuję mu nie przywalić”, Marcel zdecydował.

Ale też były inne naglące sprawy - jak na przykład przyjęcie babci Basi.
Było bodajże o 16. Feliński uznał, że albo uda się do jubilera - o ile będzie na to czas - albo weźmie obraz ze ściany i ruszy prosto do mieszkania babci. Taki prezent byłby warty dużo, dużo więcej, niż chciałby wydać u jubilera. Dlatego szczególnie nie podobała mu się ta opcja. Z drugiej strony babcia nie miała innych wnuków prócz niego i Igi. Wszystko zostałoby w rodzinie.
“Chyba nie powinienem myśleć tak strategicznie, jeśli chodzi o prezenty.”
Błazen zarechotał pod nosem.
- Diabeł stróż - powtórzył - podoba mi się.
 
Ombrose jest offline