Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2020, 01:55   #206
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 63 - IX.20; wt; przedpołudnie

Czas: IX.20; wt; ranek
Miejsce: wielkie miasto;
Warunki: jasno, umiarkowanie, deszcz, opustoszała osada i dżungla, woda do kolan


Marcus



Marcus znów trafił do kombiaka Lemay’a. Razem z nim jechali jeszcze Ricardo i Barry. We czwórkę to ten kombiak nie był taki ciasny jak się bagaże wpakowało na tylny kufer. Wciąż padało. Ten deszcz przyniósł jednak trochę ochłody. Wreszcie zrobiło się względnie normalnie. Poza deszczem nadal nie ustępowała mgła dodatkowo wymuszając niezbyt szybką jazdę samochodem. No ale i tak szybszą niż gdyby szło się na piechotę. No i nie trzeba było na sobie dźwigać całego ekwipunku.

Nastroje trójki towarzyszy były dość ponure. W końcu dopiero coś jakieś świństwo z bagna zeżarło im kolegę. Nawet nie było jak pochować jego ciała. W końcu razem służyli w milicji chroniącej Nice City i okolice, byli swoimi sąsiadami mniej lub bardziej a teraz jednego z nich zabrała dżungla. Rozmowy w tej mgle i deszczu więc niezbyt się kleiły. Jechali jako drudzy w kolumnie za osobówką Raula a przed terenówką Federaty. Na końcu jechała furgonetka prowadzona przez Alexa.

Podróż była dość standardowa jak na podróż przez bezludną dżunglę. Czyli co jakiś czas trzeba było omijać powalone pnie i głazy, wymijać porzucone od nie wiadomo ilu dekad wraki i za każdym takim razem trudno było nie powstrzymać się od wrażenia, że to idealne miejsce na zasadzkę. Wówczas pojazdy które przez ten deszcz i mgłę i tak jechały dość wolno musiały zwolnić jeszcze bardziej. Ale jakoś tym razem nic ani nikt ich nie zaatakował. Znów wjechali w kolejne bezimienne, płaskie budynki jakiegoś osiedla. Były tak samo zatopione w wodzie, deszczu, dżungli i mgle jak te co mijali do tej pory. Od czasu rozstania się z niedobitkami Teksańczyków wczoraj rano nie spotkali żadnego człowieka w tej dziczy. A tamtych też właściwie tylko przelotem podczas wspólnego noclegu w tym samym miejscu. A tak to nikogo.

- Cholera, chyba tu jest coraz więcej mgły i wody. - mruknął Lamay z jawnym niezadowoleniem. No miał chyba rację. Mgła zrobiła się jakaś szara jakby dym z ogniska. Tylko nie pachniała ogniskiem ani dymem no i musiałoby to być gigantyczne ognisko by przesłonić całą okolicę. Widoczność spadła do dwóch, trzech długości samochodu. Przed sobą widzieli tylko tylne światła i zarys kombiaka Raula. Za sobą podobnie wyglądała terenówka Federaty. Wozu Detroitczyków najczęściej już nie było widać. Wody też było sporo. Praktycznie już nie wyjeżdżali z kałuż. Momentami było jej tak dużo, że przelewała się nadprożami do środka kabiny, zwłaszcza jak samochód wjeżdżał i zjeżdżał przez jakieś wyboje i inne pomniejsze przeszkody.





Widok za oknami nie był zbyt optymistyczny. Woda, deszcz, mgła, dżungla i mijane, zdezelowane budynki, posesje, wraki, ulice. Na jednej z nich wyłożył się Raul. Kombiak jadący na czele nagle podskoczył jakby na coś najechał po czym zatrzymał się gwałtownie. Widoczność była słaba ale też i dlatego pojazdy jechały dość wolno. Dlatego Lamay zdążył zahamować podobnie jak jadące za nim samochody. Zrobiło się nerwowo bo w pierwszej chwili nie było wiadomo co się stało. Dłonie same spoczęły na uchwytach broni rozglądając się nerwowo dookoła. W tej mgle i deszczu niewiele to dawało bo z kilkunastu kroków widoczność zaczynała sie robić mniej wyraźna a za kolejne kilkanascie już wszystko tonęło w kłębach szarej mgły. Z tej mgły, domów, kamieni, drzew i innych zasłon w każdej chwili mógł paść strzał czy zacząć się inny atak. No ale się jednak nie zaczął.

Raul wysiadł z samochodu i razem z kolegami poszedł od strony maski i coś tam oglądał. Potem pochylali się w tej parującej mgłą, mętnej wodzie kaszląc i zasłaniając twarz chustami. W końcu dali znać, że pojazd będzie jechał dalej no ale na postoju będą potrzebować czas aby się nim zająć. No ale by nie dobić uszkodzonej maszyny to teraz Lamay musiał wysunąć się na prowadzenie i zamienić miejscami.

- Świetnie. Coraz lepiej. - mruknął Lamay gdy minęli wóz podobnej klasy który do tej pory prowadził ich kolumnę. Teraz im przypadła ta zaszczytna chociaż i potencjalnie najmniej bezpieczna rola. Znów jechali mijając na przemian połacie dżungli i zdezelowanych osiedli. Te osiedla jednak były w coraz mniejszej odległości od siebie chociaż wszystkie jednakowo były przykryte dżunglą, wodą i mgłą.

- Ktoś mi w ogóle powie gdzie my właściwie jedziemy? Albo gdzie jesteśmy? - Lamay zapytał raczej retorycznie wpatrując się głównie w drogę przed reflektorami pojazdu. Na razie po prostu jechali tą drogą jaka wydawała się ta główna. Żadnej rzeki czy jeziora nie było widać ani przez chwilę. Ale to nie było wcale dziwne. Przy tej burej mgle wielka woda mogła się zaczynać zaraz na podwórku budynków jakie mijali od frontu a i tak by pewnie tego nie dostrzegli. A z kolei wysiadać co chwilę i sprawdzać te domy i podwórka to nie było sensu jechać samochodem. Więc tak mijali kolejne zdezelowane domy i płoty aż niespodziewanie minęli podnoszącą się sylwetkę.

Widok był tak zaskakujący, że nawet Marcus dostrzegł na jednym z mijanych ganków tą postać dopiero gdy już ją właściwie minęli. I tylko pewnie dlatego, że postać w przeciwdeszczowym płaszczu i kapturze się właśnie podniosła. Postać miała broń w rękach chociaż luźno opuszczoną wzdłuż ciała więc chyba tak od ręki przynajmniej nie zamierzała do nich strzelać. W zamian za to podniosła wolną dłoń gdzieś do wysokości twarzy i zaraz rozległ się krótki, ostry gwizd.

- Co to było? - Lamay odruchowo spojrzał w deskę rozdzielczą a zaraz potem równie nerwowo na maskę jakby to miało być coś z samochodem.

- Jakby ktoś gwizdał. - mruknął Ricardo rozglądając się dookoła przez zalane deszczem szyby.

- Też właśnie tak coś słyszałem. - Barry rozglądał się po swojej stronie więc i Lamay podniósł głowę aby rozejrzeć się przez szyby.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline