Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2020, 20:40   #13
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Czekano już na nich, gdy wyjeżdżali z Granite Falls drogą na północ. Czarne terenowe auto stało na środku drogi, na włączonych światłach, tyłem do nadjeżdżających w nieustającej, nieprzyjemnej mżawce najemników. Jak tylko podjechali w bezpośrednie jego pobliże, przyciemniana szyba kierowcy otworzyła się i na zewnątrz wyjrzała głowa kobiety o żółto-niebieskich, zaczesanych modnie na jedną stronę włosach. Pod okiem i na szyi miała tatuaże, fioletowe oczy także pasowały do obecnego trendu - kolejny niepasujący element obrazu Republiki, jaki to roztaczano w mediach społecznościowych. Wszyscy byli na pewno równi, po prostu niektórzy byli równiejsi. Błysnęła zębami, lustrując wzrokiem ich motory.
- Trzeba przyznać, że z cukru to nie jesteście. Jedźcie za nami, nasz przystanek jest oddalony o dwadzieścia kilometrów.
Skinęła im i zamknęła szybę. Zdążyli jeszcze ujrzeć mężczyznę na siedzeniu pasażera, bez wątpienia zadrutowanego.

Droga prowadziła najpierw na północ, niedługo po przekroczeniu rzeki skręcając na wschód i już tak pozostając. Z każdym kilomentrem zbliżali się do ledwo widocznych w tej aurze gór, niektóre pojedyncze szczyty znajdowały się znacznie bliżej od innych, bez wątpienia tworząc malowniczy krajobraz. Najemnicy nie widzieli go prawie wcale. Jezdnia utrzymana była o wiele lepiej niż ta, którą poruszali się do Granite Falls, widać było tu i ówdzie ślady kładzenia nowego asfaltu. Prowadziła w tunelu, pomiędzy starymi, wysokimi drzewami pnącymi się po obu jej stronach. Prawie nie było tu odnóg, zjazdów, budynków. Minęli kilka niedużych farm i to wszystko, aż do momentu, gdy na liczniku zbliżało się zapowiedziane dwadzieścia kilometrów. Zaczęły się pojawiać pojedyncze domki w miejscach bez nazwy, sądząc po starych mapach ciągnęły się jeszcze przez jakiś czas, ale ich przewodnicy skręcili nagle w boczną, polną drogę. Po następnym kilometrze wjechali pomiędzy stojące pomiędzy drzewami baraki, przykryte dodatkowo maskującymi siatkami. Samochód zatrzymał się i dwójka ludzi wyszła z niego, czekając aż wszyscy zatrzymają się i wyłączą silniki.

- Witajcie w jednym z naszych obozów treningowych - odezwała się wtedy kobieta, która nie robiła sobie wiele z dziesięciu stopni i deszczu, ubrana w glany, wojskowe spodnie i top bez rękawów pod którym nawet nie miała stanika. - Jestem Eve, to Lucas - wskazała na kompana, w stroju zdecydowanie bardziej bojowym. - Szef wspominał, że tym razem nie trafiły się nam żółtodzioby co nie umieją patyka w łapie trzymać. Byłoby miło, ale i tak mamy was przetestować.
- Przydałoby się wiedzieć co kto umie, bez ściem - dodał Lucas, odzywając się po raz pierwszy.
- Zaoszczędzimy sobie mnóstwo czasu.
- I jeszcze ładne buźki w komplecie, jesteście sparowani? - tę dwójkę wydawała się cechować bezpośredniość, pewna odmiana od ostatnich rozmów.
Deszcz pod siatką i drzewami niemal nie istniał, wilgoć to była jednakże inna bajka. Mieli wrażenie, że wszystko im przemokło, choć dla żadnego z nich nie stanowiło to dużego problemu. Gdzieś z północy rozległy się stłumione odległością wystrzały, żadne z dwójki kadry szkoleniowej nawet nie drgnęło.
Valerie zeszła z motoru i podeszła do przewodników. Ciągle miała na sobie kombinezon, więc mimo niezbyt ciepłego ubrania wierzchniego, nie odczuwała dotkliwego zimna. Odgarnęła z twarzy mokre włosy. Słysząc bezpośrednie pytania posłała rozbawione spojrzenie w stronę Kane'a:
- Powiedzmy, że jesteśmy sobie dość bliscy. Kwestia wspólnych lat i celów. Jestem Shade i w tej ekipie pełnię rolę zwiadowcy. Jestem dobra w podchodach, rzucaniu i ogólnie posługiwaniu się nożem, całkiem niezła w walce wręcz. Potrafię celnie strzelać. - Wzruszyła ramionami. - Kiedy się o tym mówi, wydaje się, że to niewiele.
- Jeśli to dobre podchody, to na tym terenie jedna z ważniejszych umiejętności - bystre spojrzenie Valerie bez trudu dostrzegło jak uważnie zlustrował jej figurę Lucas.
- Jak do tej pory nikt nie narzekał. - Kobieta bez skrupułów odpowiedziała mu równie taksującym spojrzeniem uśmiechając się dwuznacznie.
- Czyli jednak kolejny test - skomentował Felix, rozglądając się po obozie. W swoim stroju ciągle wyglądał na Nomada, chociaż feniks na prawym ramieniu jego kurtki zmoczył sobie piórka. - Mówią mi Fox, jeśli jestem sparowany, to sam o tym nie wiem. U nas po prostu przyjęło się takie, nazwijmy to, równouprawnienie - Raver spojrzał po kolei na “trenerów”, znacznie wyróżniających się na tle wszystkich Republikanów, których spotkali wcześniej. Im głębiej wchodzili na teren Republiki, tym bardziej bzdurne wydawały się te propagandowe obrazki. No ale trzeba przyznać, że stojąc tak sobie pod siateczką mieli tak piękne 50/50, że ktoś mógłby stworzyć z tego kolejny taki obrazek.
- Jestem strzelcem, według niektórych wyborowym - kontynuował, przechodząc stricte do tematu. - Broń palna, w zasadzie wszelkiego rodzaju, ale zwłaszcza długodystansowa. Karabiny snajperskie, szturmówki. Potrafię być mobilny, nie lubię jednak pchać się na pierwszą linię frontu, gdy nie muszę - snajper wzruszył ramionami.
Kane spokojnie zszedł z motoru, zdjął kurtkę i zbliżył się do rozmawiających. Na spojrzenie Rusht błysnął zębami, mrugając do Lucasa.
- Niestety do tej pory to ona przewodzi w tych podchodach i nie daje nawet popatrzeć - westchnął, dając się wypowiedzieć Foxowi. Dopiero wtedy on zaczął.
- Ja już dość się nagadałem w tamtej wiosce. Gębą się niewiele udowadnia, lepiej się rozruszać.
I wyprowadził prawy sierpowy prosto w szczękę Lucasa, używając przy tym pełnej prędkości, ale nie całej siły. Sparing, nie morderstwo.
Tamten nie miał szans się zasłonić, ale zdążył odchylić się na tyle, aby pięść tylko odrobinę zahaczyła o szczękę. Wyprowadził też szybki cios w brzuch Irlandczyka, niezbyt bolesny, i odskoczył zwinnie, przybierając pozycję pasującą bardziej do kogoś trenującego sztuki walki niż boks albo zwykłą bijatykę. Uśmiech na jego ustach przypominał wilczy.
- Tak chcesz się bawić?
- Ah, chłopcy - roześmiała się Eve i cofnęła, nie próbując nikogo zatrzymywać. - Powiem szczerze, że nie uwierzyłam za mocno w to uciekanie przed toporem przez rok. Słyszałam, że taką bajeczkę sprzedawaliście w Granite Falls.
Fox pokręcił głową, trochę z niedowierzaniem. O’Hara musiał się chyba ostro nudzić.
- A co Wy tutaj robicie? Sami zupełnie nie przypominacie ludzi z Granite Falls. Taka jest “pięść” Republiki?
Widząc co się dzieje, Scrap postanowiła nie wdawać się na razie w rozmowę. Zamiast tego zaczęła raz jeszcze wyjmować części Boba i skręcać go sprawnymi ruchami. Podróżowanie motorem miało dla niej odrobinę irytujące konsekwencje - czego może po kobiecie widać nie było na pierwszy rzut oka, kiedy z niesłabnącym entuzjazmem przywracała do “życia” bojowego drona. To była też niejako prezentacja możliwości, podobnie jak Kane nie miała ochoty opowiadać o nich słownie po raz kolejny.
- Nikt nie mówił o toporze. - Zwiadowczyni wzruszyła ramionami przyglądając się z ciekawością dwóm kogutom stroszącym obok swoje piórka. - Raczej o wędrówce w poszukiwaniu swojego miejsca, do którego można wracać. Trochę mamy dusze nomadów, a trochę po prostu lubimy przygody i zdecydowanie nie nadajemy się na sztandarowych przedstawicieli republiki.
- W nocy nie zdążyłem się porządnie rozgrzać - wyszczerzył się Irlandczyk i wyskoczył do przodu. Przyjął postawę bokserską i atakował póki co tylko rękami, ciekawy co oponent ma do zaoferowania. Szybko, prawa, lewa, prawa. Na dystans, korzystając ze swojej szybkości.

Walka była szybka i brutalna, nie mając w sobie nic z tego co widywało się w filmach. Wszczepy Lucasa były pierwsza klasa, podobnie jak jego umiejętności. Pierwszej serii ciosów uniknął, wyprowadzając dwa swoje, tuż pod żebra. Nic jednak czego Kane by nie wytrzymał, szturmując dalej, ciągle bez skutku. Wtedy oberwał nogą w piszczel i dłonią w skroń. Tu przeciwnik go nie docenił, bo twarda Irlandzka głowa wcale nie odskoczyła i teraz to dwie pięści zderzyły się z szkoleniowcem Republiki, posyłając go dwa kroki w tył. Co jak co, siły O'Hara miał o wiele więcej. Doskoczyli jeszcze raz, polała się krew z rozbitego nosa Lucasa i przeciętej wargi najemnika. Wtedy Eve uznała, że wystarczy, wchodząc między nich.
- No już, już. Pokazaliście co chcieliście, może się z Shade wami jakoś podzielimy - roześmiała się, poklepując obu po ramionach. - Nie jesteśmy "pięścią" tylko siłami bezpieczeństwa. Ja i Lucas nie jesteśmy zwykle potrzebni na wezwania, nasze zadanie to głównie trening i ocena możliwości. Słyszałam, że chcecie dopiero zdecydować w co się pakować. Na pierwszy rzut oka bardziej byście pasowali jako siły mobilne, z tymi motorami zwłaszcza.
Dawn zdążyła złożyć drona i razem z nim dołączyć do pozostałych.
- Jestem Scrap. Nie jestem tak mobilna jak oni, ale rekompensuję sobie tym - pogłaskała Boba czule. - Razem z waszym szefem poznaliśmy niejaką Nicole, która coś wspominała o laboratoriach. Inni pewnie takich wymagań nie mają, ale mój nowy dom musiałby mieć miejsce, w którym mogę pracować nad moimi robotami.
Tymczasem Valerie podeszła do Irlandczyka i pocałowała go w rozciętą wargę, zlizując językiem krew:
- To był całkiem niezły pokaz. - Odezwała się z rozbawieniem. - Jeśli chodzi o mnie zrobił wrażenie.
- To jak będzie z tym dzieleniem się? - podobnie rozbawionym tonem zapytał Lucas, kierując pytanie ni to do Eve, ni to do innych. Przyłożył wyciągniętą skądeś chusteczką do rozbitego nosa.
- Ja tam jestem otwarta - podjęła jego towarzyszka. Tego typu rozmowy i zachowania nie były im obce. Kto wie jaką mieli przeszłość i skąd trafili do Republiki. - I laboratoria się znajdą. Jest tu trochę takich, którzy przyjechali właśnie z tego powodu - ciągnęła dalej kobieta. - Ja się na tym nie znam, ale brat tej całej Nicole - zaakcentowała to imię w dziwny sposób - to chyba nosa nie wyściubia spod ziemi.
Kane błysnął zębami w szerokim, zadowolonym uśmiechu. Podał Lucasowi rękę i mocno uścisnął.
- Szybki jesteś. Z dzieleniem i tak to panie zawsze ostatecznie decydują - roześmiał się. - Dobrze byłoby się dowiedzieć dokładniej z czym się tu jako Republika mierzycie, zanim zdecydujemy. To nie brzmi jak decyzja nie do zmiany, aye? A właśnie, mówcie mi Irishman. Przywykliśmy do używania ksywek.
- Ja wolę świeże powietrze i trochę słońca. Mam nadzieję, że nie wszystkich trzymacie pod ziemią? - zażartowała Dawn, choć jej głównym celem było pociągnięcie kobiety za język. Widać, że wiedziała dużo i wcale nie pilnowała się zbyt mocno z tą wiedzą. Z tajemnicami w Republice nie było dobrze… lub to nie były wcale tajemnice.
- Jak mówiłam, nie znam się na tym, ale jestem prawie pewna, że on akurat siedzi pod ziemią - Eve wzruszyła ramionami. Może nie była to tajemnica, a może już zostali do nich dopuszczeni. - Na tych terenach takich miejsc odkryliśmy co najmniej kilka. Ale nie bój się, twoje roboty i inne zabawki nie wymagają chowania się tam - mrugnęła do niej, przyglądając się ciekawie zarówno Scrap jak i jej dronowi.
- Lepiej chodźmy do środka, zanim wrócą żółtodzioby - Lucas wskazał na jeden z baraków. - Luksusów nie ma, ale da się żyć. Szef ma przyjechać najszybciej jak tylko załatwi sprawy w tamtej mieścinie. Ale przyznajcie, Cave robi niezłe wrażenie na naiwniakach?
- Gość wyjęty jak z filmiku - potwierdził Fox. - Wszędzie go zresztą pełno w necie - po tych słowach snajper zaczął już iść w kierunku baraku wskazanego przez Lucasa. - W ogóle jak to ostatnio u Was jest z tą rekrutacją? Filmików nie brakuje, ale słyszeliśmy, że już nie bierzecie wszystkich jak leci? Siły mobilne natomiast już nam sugerowano, lecz jeszcze bez szczegółów, podobnie jak nie za dużo mówiono o alternatywach. Jak nie te siły mobilne, to stacjonarna ochrona jakiegoś określonego miejsca czy inaczej przydzielacie tutaj zadania?
- Ha, nigdy nie przyjmowaliśmy wszystkich - parsknął Lucas. Barak był… barakiem. Prycze, pomieszczenia gospodarcze, łazienki i niewiele poza tym. Stały tu takie trzy, każdy mógł pomieścić przynajmniej po piętnaście osób. Było jednak sucho i ciepło, a mała jadalnia pozwalała usiąść i pogadać. Rekrutów trenowano tu najwyraźniej niczym standardowe wojsko.
- Taki twór jak ten to dużo zagrożeń. Dookoła gangi, rząd próbuje coś zdziałać, a na dodatek wielu próbuje przeniknąć na teren Republiki na własną rękę. Siły mobilne łapią głównie takich, choć w nocy mieliście przykład innych problemów. Bez dostaw trudno się obyć - dodała kobieta. - I jak wszędzie, niektóre obiekty zawsze będą ważniejsze od innych, a w takim górzystym terenie trudno o błyskawiczny transport.
Scrap siadła wygodnie na jednym z krzeseł, zastanawiając się moment, zanim się znowu odezwała.
- Jaka jest mniej propagandowa wersja powstania Republiki? Ile osób tym naprawdę zarządza?
- Podejrzewam, że wie to garstka osób - Lucas wzruszył ramionami.
- A my się do nich nie zaliczamy. Najpowszechniejsza opinia tu wewnątrz sugeruje, że to grupa dobrze sytuowanych osób, którzy dysponując odpowiednimi zasobami chcieli stworzyć swój własny raj. Wątpimy, żeby chodziło o raj dla wszystkich zainteresowanych. Napijecie się czegoś? - Eve wyjmowała kubki.
- Dziwne miejsce na tworzenie raju. - Zwiadowczyni usiadła obok Dawn z wyraźnie zadowoloną miną. W takich miejscach jak to, czuła się zdecydowanie bardziej swojsko niż w domku, który zaoferowano im poprzedniej nocy. Zwłaszcza towarzystwo było o niebo lepsze. - Jak bym miała kasę, kupiłabym raczej jakąś tropikalna wyspę, w miejscu gdzie nikt cię nie napada z nienacka, a pogoda zawsze jest idealna.
- Duża tropikalna wyspa nie jest tania - Kane też usiadł przy stole, zezując na Evę. - Napiłbym się czegoś mocniejszego na tę wargę - błysnął zębami. - Tu skorzystali na terenie niczyim. Ludzie mogę próbować się tu dostać, ale może o to chodzi? To miejsce wzięli z całym dobrodziejstwem inwentarza.
- Mocniejsze rzeczy to jak już się z wami szef rozmówi i zdecyduje co dalej. Lepiej mu nie chuchać - nalała jednak czegoś, co mogło uchodzić za domowej roboty piwo. Lucas w tym czasie zmył się do łazienki, próbując powstrzymać krwotok z nosa i zmyć krew. Rekruterka usiadła obok O'Hary. - Jaki powód by nie był, dbają tu o swoich - ucięła nieco domniemania i przypuszczenia. Nie sprawiała wrażenia, że sama ma większą pewność w tym temacie niż najemnicy. - Przynajmniej Vale, on tu jest dla nas szefem. Innych nie znam, nie licząc Nicka. Poczciwy gość z niego, autentycznie wierzy w to co gada.
Raver przeciągnął się na krześle, wysłuchując rozmowy. Żadnego prawdziwego przywódcy jakiejkolwiek większej grupy nie określiłby jako “poczciwego”, więc realną decyzyjność Pana Cave’a należy pewnie między bajki włożyć. Z kolei cały ten Vale, przy ich pierwszym kontakcie, z początku nie wydawał się Foxowi jakoś szczególnie ważny, jednak zarówno ostatnie wydarzenia, jak i słowa rekruterki mogą wskazywać na to, że pełni on tu rolę szarej eminencji. Tak czy siak, pojawił się z jednym z celów najemników, doprowadził ich tutaj, a teraz najwyraźniej ma decydować co dalej.
- W tych siłach bezpieczeństwa będziecie robić za nasz kontakt, zaplecze? Czy szef powierza to innym?
- Może myk w tym, że każdy to miejsce uważa za taki raj, jaki ma w głowie - podsunęła Scrap z uśmiechem. Mało mówiła podczas tej rozmowy, bo sporo myślała. Ciekawiło ją sporo w tej Republice, socjologia była luźną nauką, ale jednak nauką. - Dla nas też może takim być, a na pewno będziemy zauważać zupełnie co innego niż ten różowy plastik szukający lepszego modelu.
- My tu tylko szkolimy żółtodziobów - roześmiała się Eve na słowa Ravera. - Ale zawsze jesteście mile widziani na kilka głębszych.
Lucas wrócił po ogarnięciu krwotoku i następne minuty zleciały im na całkiem przyjemnej pogawędce, przerwanej dopiero tuż przed dwunastą, kiedy na teren ośrodka szkoleniowego wjechały trzy wozy terenowe. Poznawali je coraz lepiej, z jednego wysiadł Norris z Nicole, z pozostałych uzbrojona obstawa.

Vale szybko przeszedł do rzeczy, nie komentując spuchniętego nosa i rozbitej wargi. Włączył holo i wyświetlił mapę, na której zaczął szybko kreślić linie.
- Na czerwono zaznaczyłem umowną granicę, której staramy się trzymać póki co. Na południu chcielibyśmy zdobyć dostęp do drogi, ale to sprawa na osobną operację. Krzyżyki to największe punkty zapalne. Moglibyście stacjonować w ich okolicach, wybierając patrolowanie południowej, zachodniej lub wschodniej granicy. Bylibyście na wezwanie. Kółkami zakreśliłem obiekty, gdzie ochrona byłaby bardziej stała, tam nie możemy sobie pozwolić na reakcję dopiero po jakimś czasie. Przy Mansford czy Lucerne powinno być całkiem spokojnie.
- Pewnie dlatego mój brat lubi te dwa miejsce najbardziej - roześmiała się Nicole, otrzymując karcące spojrzenie od Norrisa.
- Z tego co mówiliście, wolicie akcję niż siedzenie na tyłkach. O obiektach niewiele wam mogę powiedzieć, oprócz tego, że ich większość znajduje się pod ziemią w ten czy inny sposób. Klauzule poufności będą potrzebne, nawet u nas potrzebne są umowy - krzywy uśmiech sugerował, że dla niego to bzdura. - Zastanówcie się i zdecydujcie, od razu mógłbym was zaanonsować w nowym miejscu. Bo podejrzewam, że zostać tu i szkolić zółtodziobów się wam nie uśmiecha - tym razem błysk zębów był bardziej szczery.
- Każdy może u nas znaleźć swoje nowe powołanie - zachichotała Nicole. - Jakbyście pojechali do Corkindale to może Vale by pozwolił, abym się z wami wybrała. Nie widziałam jeszcze tego obiektu, podobno jest fascynujący!
- Nie od razu - pokręcił głową Norris. - Wiesz, że jesteś teraz potrzebna gdzieś indziej.
Kane przyglądał się mapie w zamyśleniu, kreśląc palcem linie po zaznaczonych punktach. Kombinował jak tu nie wyjść na zbyt zainteresowanego dwójką rodzeństwa i pozostać do tego zgodnym z ich wcześniejszymi słowami. Wreszcie odezwał się, wskazując na trójkąt w północno-zachodniej części terenu Republiki.
- W Corkindale możemy na ciebie zaczekać, aż znajdziesz czas nas odwiedzić - mrugnął do Nicole, pokazując Norrisowi tę część mapy. - Miejsce zaznaczyłeś poza granicą, tu może się sporo dziać? W razie nudy to na wezwanie bylibyśmy blisko punktu zapalnego przy Concrete, a i na południe się łatwo cofnąć. Co myślicie? Lub Silverton. Wschód terenu Republiki mi się mniej podoba, mało tam dróg dla naszych motorów. Zwłaszcza na południu.
- Mnie też się podoba ten punkt na północy, poza granicą. Do tych punktów na wschodzie i tak wszędzie niedaleko. Na motorach łatwo i szybko można dojechać. Ale to? - Zwiadowczyni wskazała palcem, na zakreślone kółkiem Lucerne. - Tam w ogóle prowadzi jakaś droga?
- Pewnie nie możemy się od razu dowiedzieć, który ośrodek jakie może mieć ogólne przeznaczenie? - niewinnie spytała Scrap, z nieodłącznym uśmiechem na ustach. - No bo wiecie... - rzuciła spojrzenie na Boba - …chciałabym móc popracować w wolnych chwilach.
Przyjrzała się dokładnie mapie, podobnie jak Irlandczyk trochę wodząc po niej palcem. Piękne miejsce, pięknie niedostępne. W tym mógł tkwić sekret ciągłego istnienia takiej Republiki. Ciekawe ile osób teraz zamieszkiwało te tereny…
- Tak, spróbujmy od tego punktu. Dużo tam się ostatnio działo?
Fox wolał teraz nie zarzucać Vale’a kolejnymi pytaniami, zanim zdążył zareagować na poprzednie. Nie chciał również sprawiać wrażenia, by wszyscy w grupie byli szczególnie zainteresowani jakimś obszarem lub osobami. Zamiast zatem od razu się odezwać, spokojnie spojrzał na Republikanina, dając mu szansę na odpowiedź.
- Corkindale sami odkryliśmy niedawno - przyznał Norris, zerkając w stronę pokazywanego przez Irlandczyka kawałka mapy.
- I dlatego chcę uczestniczyć w odkrywaniu jego tajemnic! - wtrąciła Nicole, wzdychając. Mężczyzna zignorował ją, kontynuując.
- Jak sami zauważyliście, jest na skraju kontrolowanego przez nas terenu. Może być niebezpiecznie, może być nudno. Trudno powiedzieć. Dopóki się nie upewnimy, bylibyście przypisani do tego jednego miejsca. Nawet jakby zaatakowano w innym miejscu, to wy będziecie siedzieć tam w razie, gdyby to była podpucha.
- Patrzcie, tacy nowi, a już dostają ciepłe posadki - zauważyła z udawanym przekąsem Eve. - Do Lucerny tylko drogą powietrzną lub przez jezioro. Łatwe miejsce do obrony.
- Jeśli to wasza decyzja, to zaraz zorientuję się jak z zakwaterunkiem w Corkindale. Moglibyście jechać tam jeszcze dziś.
- Albo zostać do jutra tutaj, dobrze byłoby się zintegrować - podsunął Lucas.
Każde z nich zachowywało się swobodnie, naturalnie. Może z wyjątkiem spiętej trochę Nicole, popatrującej po wszystkich. Fox wyłowił kilka nieśmiałych uśmiechów, które mu posłała, gdy nikt inny na nią nie patrzył.
- Aż tak do akcji mi się nie spieszy - wyszczerzył się Kane, kłamiąc jak z nut. - Możemy tu zostać, aż przygotują nam wygodne łóżeczka. Co myślicie? - zwrócił się do reszty najemników. Jemu plan odpowiadał o tyle, że mieli miejsce niedaleko od przebywania jednego z bliźniaków i zachęcające dla drugiego. Teraz tylko trzeba będzie znaleźć pretekst do odwiedzenia tego pierwszego i zajrzenia tu i ówdzie. Mogło się obyć nawet bez strzelaniny, gdy fortuna będzie sprzyjać - chociaż Irlandczyk nie był aż tak naiwny, aby na to zbyt mocno liczyć.
- Zacznijmy od jutra - zasugerował Raver. - Najlepiej z rana. Mielibyśmy czas zapoznać się z okolicą - dopowiedział, myśląc sobie, że jeżeli mają gdzieś stacjonować, to muszą bazować na tym, co wiedzą, i Corkindale jako znajdujące się nie tak daleko od potencjalnej lokalizacji celów nie będzie takie złe. Gdyby nie paplanie Nicole, sam Fox zasugerowałby Silverton, jako jedyną zaznaczoną przez Vale’a lokalizację pokrywającą się z mapą Alkera. Laboratorium Umbrelii, stare czy nie, to zresztą to miejsce, gdzie spodziewałby się znaleźć naukowców. Zwłaszcza geniuszy, a taka miała być ta dwójka. Jedno było pewne - ta cała Nicole to chodzące źródło informacji. Nawet nie trzeba było jej za bardzo podpuszczać, wystarczyło dać jej mówić. Sam też raz się do niej uśmiechnął. Pogodnie, bez zwracania uwagi, ani wykazywania szczególnego zainteresowania. Najemnik przez chwilę zastanawiał się, czy te wszystkie jej cichoty i podekscytowanie nie są też reakcją na stres. Znał takich ludzi. Może miało to związek z tym, czym miała się tutaj zajmować?
- Sami tu chwilę zostajecie? - spojrzał pytająco na Vale’a i Nicole. - Czy poza Eve i Lucasem, bylibyśmy z chmarą żółtodziobów? - snajper uśmiechnął się z przekąsem.
- Łóżeczka i solidne drukarki 3D co najmniej - Scrap dodała z uśmiechem, trzymając się swojej wersji o chęci tworzenia. Nie było w tym wiele kłamstwa, w tym przypadku kłamać przecież nie potrzebowała. - Jestem ciekawa tych laboratoriów. To pewnie ściśle tajne i takie tam? Będzie mogli wchodzić do środka?
Wolała skierować uwagę na to, niż na osoby. Im dalej od faktycznego celu, dla którego się tu pojawili, tym lepiej.
- Wyruszenie dalej rano nie brzmi źle. - Shade uśmiechnęła się do obcych. - Przecież w mieszkaniu w jednym miejscu chodzi także o jakieś nowe, interesujące więzi społeczne.
- Nie zostajemy, zaraz się zbieramy dalej. Muszę się zająć tym co uratowaliście z konwoju, Nicole dzięki temu będzie mogła dokończyć swój projekt - Norris wyświetlił umowy i podsunął jedną każdemu z najemników. - Klauzula poufności i lojalna w jednym, nic szczególnego, ale wiecie jak to jest. Do środka do pewnego momentu będziecie mogli wejść, może nawet tam będziecie stacjonować. Niższe poziomy są często zbyt niebezpieczne, muszą je badać osoby z odpowiednim sprzętem.
Rzeczywiście dokumenty nie zawierały żadnych kruczków, ale wszystko o czym usłyszą i co zobaczą pozostaje tajemnicą Republiki, a oni nie mogli na dłużej opuszczać granic bez zgody. Lojalka zakładała pracę bezpośrednio dla tego "kraju" i nikogo więcej, konsekwencje zaś zakładały kary finansowe "i inne, zależne od stopnia wykroczenia". Doświadczeni najemnicy widzieli w tym zwykłe "jak spieprzycie, to was dorwiemy i odstrzelimy". Nicole w tym czasie prawie nie spuszczała wzroku z Foxa, niczym nastoletnia podlotka uśmiechając się co i raz. Dłońmi poruszała jakby nerwowo, splatając i rozplatając palce.
Kane przeczytał i bez zawahania dał swój elektroniczny podpis. Nie takie rzeczy już podpisywał, a skoro ci tutaj nie byli usankcjonowanym krajem, to ich prawo działało wyłącznie na terenie Republiki. Podpis najemników na takie okazje i tak nie zawierał prawdziwych danych pozwalających na znalezienie potem podpisującej się osoby. Na to przynajmniej liczył Irlandczyk.
- Jasne, życie nam miłe. Ale i takimi słowami wzmagasz wrodzoną ciekawość - roześmiał się na słowa Norrisa o badaniu laboratoriów.
- Dobrze dobrze, będziemy grzeczni. Ale może ktoś na dole będzie potrzebował pomocy… - Scrap mrugnęła wesoło do Vale’a i podobnie jak Kane, podpisała dokument bez mrugnięcia okiem.
Shade asygnowała dokument podpisem Valerie. Choć większość jej danych była utajniona, zastanawiała się jak dobra w rozgryzaniu tajemnic i jak mściwa może być Republika i czy będzie szukać najemniczki po całym świecie, by dopaść w akcie zemsty i dla przykładu.
Fox złożył podpis bez słowa. Wątpił, by taki dokument cokolwiek znaczył w szerszym świecie z racji na status tutejszej Republiki. Nie żeby to wiele zmieniało, gdyż przy planie, który obrali, innej opcji w zasadzie nie było, więc i dyskusja nie była potrzebna. Jeżeli chodzi o wrogów, narobił sobie ich wielu podczas ostatnich latek i tylko częściowo na własne życzenie. Przy tej robocie uważał to za nieuniknione. Ostateczne był gościem, którego usługi się wynajmowało. Zyskiwał więc klient, zyskiwał i Raver, ale czyjeś interesy generalnie były naruszane.
Najemnik zaśmiał się w duchu, obserwując zachowanie Nicole. Zdecydowanie bawiło go takie zainteresowanie. Kto wie, może jeszcze okaże się przydatne. Snajper natomiast trochę żałował, że nie zdołali sprawdzić, co było ładunkiem konwoju…
Valerie obserwowała zachowanie Nicole i jednocześnie to co prezentował sobą Fox i w końcu nie wytrzymała. Przeszła po pomieszczeniu pod pretekstem zabrania kolejnego piwa i na koniec stanęła przy Angliku. Obcas prawej stopy umieściła dokładnie nad jego śródstopiem i przeniosła cały ciężar ciala na te stronę. Miała nadzieję, że ból przywróci mu pamięć o tym jaki jest cel ich misji, a właściwie kto jest tym celem, i że nie należy marnować pchającej się w ręce okazji.

- Przygotujemy co się da w tak krótkim czasie - Norris odezwał się znowu, kiedy każdy z najemników podpisał klauzulę. - Warunki na razie będziecie mieli pewnie polowę, ale nie wygląda jakby wam to przeszkadzało - błysnął zębami.
- Szefie, nam też przydałaby się relokacja - zasugerowała nie do końca poważnym tonem Eve, ale jej szef tylko na to westchnął.
- Szybciej wyszkolicie nowych, szybciej będziecie robić coś innego.
- Ale ich się nie da… - zaprotestowała jeszcze, ale zbył ją machnięciem ręki. Wkrótce pożegnali i jego i Nicole. Jedynie Fox poczuł, że coś jest wciskane do jego kieszeni. Numer telefonu na kartce papieru, jak się okazało chwilę później. Najwyraźniej pomimo jego braku wyraźnego zainteresowania, dziewczyna nie zamierzała od razu odpuścić.
Jakiś czas później wrócili podopieczni zespołu szkoleniowego, ósemka bardzo różnych ludzi, zaraz pogonionych do innego baraku przez zajmującego się nimi obecnie trzeciego Republikanina. Przedstawił się jako Unit i nie był tak chętny na pogłębianie znajomości jak dwójka jego towarzyszy. Zamiast tego lubił najwyraźniej jak żółtodzioby latały na każde jego polecenie, ogarniając obóz i przygotowując obiad. Eve i Lucasowi za to języki rozwiązały się zupełnie, w końcu najemnicy podpisali wszystko co trzeba. Nie mieli kompletnej wiedzy, na przykład nie wiedzieli ilu dokładnie żołnierzy ma Republika, ale znane im były problemy i możliwości.
- Mamy stare drony, nie to co ten twój - uwaga Lucasa luźno przesuwała się od Shade do Scrap. Nawet nie próbował ukrywać zainteresowania, zresztą tak samo jak Eve Irlandczykiem. Musieli być całkiem znudzeni tym miejscem i brakiem urozmaiceń. - Ale jak tylko coś się dzieje, to je najpierw wysyłają na zwiad. Potem reaguje komórka najbliżej zdarzenia, większość większych mieścin ma załogę, odrobinę na uboczu, aby nie przyciągała spojrzeń.
- Najtrudniej jest z granicami w górach. Drony latają tam regularnie, ale pod drzewami dość łatwo się ukryć, a termowizja nie zawsze dobrze działa - Eve wzruszyła ramionami, stawiając sobie i O'Harze nowe piwo. - Granica po wschodniej stronie jest bardziej spokojna, tu mamy gangi i ciągłe wojenki. Tam częściej zdarzają się za to próby przedostania się do nas pojedynczych osobników. Trudno powiedzieć czego szukają. Pewnie lepszego życia - roześmiała się.
- Albo kogoś za mocno zżera ciekawość.
Zrobił się już wieczór, zapadł zmrok. Nawet żółtodzioby dostały trochę wolnego, gdy Unit dołączył do baraku ekipy szkoleniowej, racząc się szklanką wody.
- Może się popróbujemy w terenie? Żółtki się nie nadają do niczego - mruknął basem. - Nawet się człowiek nie rozrusza.
- Bieg na szczyt i powrót? - Lucas podchwycił pomysł, wskazując pobliskie, niewysokie wzniesienie.
- Kto pierwszy na szczycie, powrót kiedy kto chce - sprecyzowała Eve, mrugając w stronę Shade.
- Pod warunkiem, że biegniemy bez sztucznych dopalaczy. - Zwiadowczyni uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Ma się rozumieć, to bieg na rozruszanie, a nie chwalenie się zabawkami - odpowiedział jej Unit, rozciągając swoje prawdziwe ramię. Lucas wyświetlił mapę, pokazując im dokładnie trasę.
- Jest oznaczona chorągiewkami. My ją znamy, więc może chcecie fory? - wyszczerzył się.
- Fory są dla mięczaków - Stwierdziła kpiąco najemniczka uważnie studiując mapę i starając się zapamiętać charakterystyczne szczegóły.
- Świetny pomysł - powiedział Fox, który i tak nie miał naturalnych płuc, podobnie zresztą jak i niektórych innych części ciała. Patrząc na tutejszych trenerów, ewidentnie nie był jedyny. - To będzie dobre na trawienie - nawiązał do ilości spożytego podczas rozmowy alkoholu - i absolutnie, bez dopalaczy - potwierdził skinieniem głowy, tak naprawdę rozbawiony takim sztucznym rozróżnieniem, trudnym w zasadzie do zdefiniowana. No ale nie o to w tym chodziło. Raver spojrzał na mapę, sprawdzając odległości i szukając punktów orientacyjnych. - Rano, zanim wyjedziemy, chętnie też bym zobaczył, jak strzelają te wasze żółtodzioby, i sam sobie zrobił rozgrzewkę - najemnik wzruszył ramionami. W rzeczywistości oczywiście chciał podpatrzyć, jaki jest poziom trenerów, podobnie jak zresztą podczas już zaplanowanej próby w terenie. Żółtków rano w mniejszym stopniu, ale odnotował w pamięci, by przy okazji zapytać, czy któregoś zamierzają wypuścić z obozu, czy może wszyscy są całkowicie beznadziejni.
Anglik czuł się już nieco rozluźniony. Pomiędzy browarami trzeba było odwiedzać kibel, trudno tutaj o wyjątki. Mijając przy jednej z takich sposobności Valerie, klepnął najemniczkę w ramię.
- Masz brudnego buta, Shade - mruknął, migając jej przez chwilę wymiętoloną karteczką z numerem i przewracając oczami. Nie uważał się za eksperta, ale dawno się przekonał, że stara męska zasada “najpierw ignoruj” działała na gówniary nie gorzej niż inne, bardziej ostentacyjne metody.
- Ja chyba podziękuję - chrząknęła Scrap, uśmiechając się przepraszająco. - No chyba, że zamiast mnie może uczestniczyć Bob - mrugnęła do Lucasa. - Poczekam tu na was, otwarcie przyznaję się do zajęcia ostatniego miejsca.
Nie żeby nie była niesprawna fizycznie, Dawn zdawała sobie sprawę, że nie ma szans z doświadczonymi najemnikami. I chciała też wykorzystać szansę do podładowania Frugo i być może krótkiego zapoznania z żółtodziobami. Zdobywanie plotek nigdy jeszcze nie zaszkodziło.
- A ja się rozprostuję - Kane zgodził się od razu na udział w rywalizacji. Wspomagacze jemu akurat dawały dużo, ale i bez nich był sprawniejszy od wszystkich zwykłych ludzi. Tego typu wysiłek był też ciekawym urozmaiceniem dla ostatnich dni. Wziął jeszcze kilka łyków piwa oferowanego przez Eve i wstał, gotów do wyruszenia. Porozumiewawczo spojrzał na Scrap, następnie na ich motory. Lepiej, żeby żółtodzioby niczego nie próbowały. Irladczykowi nie podobała się idea dzielenia się wszystkim, a cholera wiedziała co mieli w głowie ludzie Republiki.
 
Lady jest offline