Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2020, 20:48   #413
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Cytat:
"Oddajcie chwałę Panu, Bogu waszemu, zanim ciemności nastaną
i zanim potykać się będą wasze nogi w mrocznych górach.
Wyczekujecie światła, lecz On je zamieni w ciemności,
rozprzestrzeni mroki."

Księga świętego Jeremiasza, rozdział 13, wers 16.
Piątek, 5 sierpnia AD 1250,


Francisca

Sprawdziłą wszystko. Przekazała wytyczne dla służby. Ostatnich posłańców z kondolencjami odprawiła ocierając łzy w oku. Każdy, kogoby zapytać rzekłby iż Wenecjanka przeżywa życiową tragedię. A gdy tylko żałobnicy wychodzili dziewczyna gładziła swoją suknię, ocierała łzy i z kamienną twarzą przekazywała kolejne polecenia w zakresie stypy.

Witold zaproponował swoje towarzystwo gdy tylko Wenecjanka była gotowa do podróży. Zaskoczeniem dla kobiety był fakt, że młody duchowny mimo swego stanu nawykł do etykiety i służył jej ramieniem całą drogę do kostnicy.

Padało. Wenecjanka zaczynała przywykać do tego, że w mieście cały czas pada. Deszcz nie znikał, jedynie zmieniał swoją intensywność do mrzawki, po to, by za kilka godziny znów uderzyć z siła ulewy. W pierwszej chwili zdawaćby się mogło, że uda im się szybko pochować towarzyszy. Wszak ziemia miękka. Jednak to było ledwie pół prawdy. Ziemia zmieniała się w błoto tak bardzo, że do wykopanego dołu niemal natychmiast zaczynał spływać gęsty szlam. Pierwszy raz Francisca odnotowała problem z pogodą. Bo oto pogoda mogła być problemem przy organizacji pochówku. Francisca bardzo lubiła być zorganizowana.

Do kostnicy weszła ubrana w żałobny strój. Natychmiast poczuła zimny dreszcz na plecach. Znała to uczucie. Obecność duchów. Była na nią czuła odkąd pamiętała.

W pomieszczeniu było sporo miejsca. Brak okien powodował, że trzeba bylo wewnątrz cały czas palić świece. Na szczęście ciągle padający deszcz powodował znaczący spadek temperatury. Dlatego zapach świec dominował nad zapachem rozkładających się zwłok.

Witold przeszedł przemianę. Gdy maszerowali obok siebie w drodze do kapliczki był wyprostowanym młodym mężczyzną. Gdy zaś zobaczył ułożone na kamiennej płycie zwłoki Klary wyglądało to jakby nagle postarzał się o dwie dekady. Zaczął się garbić. Jego twarz wykręcił grymas smutku. Przyklęknął przy ciele zakonnicy i zapadł w niemą modlitwę.

Fyodor leżał ułożony w dostojnej pozycji. Jego dłonie oplatał różaniec. Miał na sobie czerwone szaty z elementami złotych wzorów.

W kaplicy poza wyjściem i ciężką drewnianą furtką było jeszcze przejście zasłonięte czarną zasłoną.

Francisca wiedziała, że jest to zasłonięcie przed żałobnikami zejścia do podziemia kapliczki. Z kaplicy przechodziło się bezpośrednio do podziemnego grobowca, w którym chowano kapłanów sprawujących posługę w katedrze.

- Nie chcę go tutaj. Pomóż go wypędzić.

Lodowe ostrze wbiło się w szyję Francisci. Wszystkie włosy na ciele stanęły jej dęba. Ktokolwiek przemawiał do niej zza zasłony nie był człowiekiem. Czuła, że nie był już związany z tymże padołem łez inaczej niż przez ciało, które spoczywało gdzieś w krypcie.

Za to pogrążony w żałobie Witold niczego nie usłyszał.

Anna

Zakonnica zarzuciła na siebie płaszcz podszywany skórą susła. Nie wiedziała skąd w domu znalazło się coś takiego, ale dziękowała za ochronę przed deszczem. Ciężko było jednoznacznie powiedzieć czy była to pozostałość po Dohnie czy jedna z poczynionych przez Franciscę inwestycji. Kierowała się w stronę katedry z nadzieją, że zastanie tam Franciscę, jednak wcześniej zahaczył ją mały Jaś.

Ciągnął ją o zgrozo w stronę odwiedzonego wcześniej przybytku rozpusty. Z jego urywanych wypowiedzi ciężko było coś wywnioskować. Inkwizytor. Pijany. W zamtuzie.
“Gerge” pomyślała. Potem myśli zaczęły krążyć wokół faktu, że mężczyzna zdawał się nienasycony. Może też dotarły do niego błędy dnia wczorajszego.

Rzeczywistość okazała się mniej romantyczna. W zamtuzie przy długiej ławie siedział Eberhard. Choć określenie, że siedział stanowiło nadużycie. On na wpół wisiał na ławce ściągany do ziemi ciężką butlą miodu, którą najwyraźniej opróżnił. Jego czerwone szaty wisiały przerzucone przez ławę. Miał na sobie brązowe spodnie i pożółkłą koszulę. Ciało jakie wystawało spod tej koszuli natomiast nie kojarzyło się ze starcem, jak do tej pory myślała Anna. Miał jędrne i dobrze zarysowane mięśnie. Prawie jak jej Gerge. I wtedy ją zobaczył. Jego bystre oczka przewierciły ją, jakby chciały wejrzeć w jej duszę. I wtedy w złości rzucił butlą o ścianę przybytku i wydał z siebie nieartykułowany dźwięk, który z był przepełniony gniewem.

Bogumysł.

Bestia przechyliła lekko głowę i powoli ruszyła w stronę inkwizytora.
Bogumysł słyszał jak jego towarzysze uciekają w popłochu. Słyszał pacnięcia srebrnych ostrzy o błoto. Słyszał rżące konie, które próbowały się wyrwać.

Wraz z kolejnymi słowami modlitwy bestia podchodziłą coraz bliżej. Opadła na cztery łapy, co ją odczłowieczało. Dopiero gdy dzieliło ich kilka kroków potwór znów się podniósł. Był nadludzkich rozmiarów. Z jego gardła wyrwało się warknięcie.
- Grrhhhh kto… wy… hrrr. Szemu nie - sapnął wywalając wielki jęzor - nie usiekać.

Wtedy do Bogumysła dotarła jeszcze jedna rzecz:
Za jego plecami stał Dobromir ze swoją srebrną bronią.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline