Korytarz już był po części ogarnięty płomieniami. Kłęby dymu gromadziły się pod powałą i wciskały we wszystkie zakamarki. Z każdą chwilą na piętrze robiło się coraz bardziej gorąco i duszno. Nie pozostawało nic innego jak tylko zejść po wciąż dostępnych schodach i poczekać na zewnątrz. Poczekać, aż zamczysko Wittgenstein zamieni się w wypaloną ogniem skorupę. Trzej zakrwawieni, poobijani i zmęczeni kompani zeszli ze schodów, kierując się do wielkiego holu. Tam czekał na nich Axel. Podzielił się z nimi niepokojącą informacją o tym, że na dziedzińcu znajduje się jakaś istota. Axel, będąc na dole wcześniej nie zauważył pewnej rzeczy, którą teraz wyłapał Leonard. Drzwi, te znajdujące się pod galerią, między schodami były otwarte. Ziały czernią i zapachem wilgotnej pleśni, charakterystycznej dla podziemi, lochów i kazamatów…
I właśnie gdzieś stamtąd, z dołu, z czeluści pod zamkiem znów dobiegły świdrujące odgłosy, połączone z delikatnym wibrowaniem ścian i podłogi. Dał się też słyszeć jakby odgłos kucia, rytmicznego uderzania metalu w kamień.
A jakby tego było mało, na górze, tam gdzie szalał ogień też coś się działo. Przez huk płomieni pożerających łatwopalną materię, przebijał się jakiś łomot. Miarowe uderzenia kogoś, kto z wielką siłą stara się przebić przez jakąś przeszkodę. A w momencie, gdy owe uderzenia ustały rozległ się rozkaz, wypowiedziany mocnym, kobiecym głosem.
- Na dół!