Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2020, 11:52   #462
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
***

To było przyjemne gospodarstwo na uboczu. Kompletnie normalne… kuchnia, jadalnia, salon, łazienki, pokoje… A jednak wkoło rozbrzmiewała dziwna cisza. Kazała Jennifer zastanawiać się, gdzie znajdują się prawdziwi właściciele domu.
- Chyba w porządku - powiedział Zola, bandażując jej udo. - Połknij jeszcze te tabletki - polecił i chyba powinno być w porządku. Ale przez najbliższe miesiące nie dam ci skakać… musisz odpocząć - uśmiechnął się do niej i pocałował ją w usta.
Przybliżył się i przytulił się do niej. To był ten miły Zola. Ten, który nie znał się na niczym, prócz… opieki nad chorym. Najwyraźniej.
- Szkoda, skakanie to też całkiem przyjemne… Zwłaszcza na czymś - odpowiedziała Jenny i mruknęła na pocałunek. Był krótki, ale i tak w porządku. Zdążyła już odrobinę przywyknąć do miłego Zoli. Był trochę jak… Nastolatek z amerykańskiego liceum. Tak jej się przynajmniej kojarzył. Przeszła się po chatce, po czym, kiedy zorientowała się, że rzeczywiście wszystko jest w porządku, zaczęła się rozbierać. I tak spodnie miała już ściągnięte, na rzecz bandażowania uda. Była więc w samych majtkach i koszulce wraz z bluzą. Zaczęła od ściągania bluzy. W chatce było jeszcze chłodno, bo dopiero co odpalili ogrzewanie, ale niedługo powinno się zrobić dużo cieplej.
Ten widok wystarczył, żeby Zola odwrócił wzrok. Zarumieniłby się, gdyby kolor skóry mu na to pozwolił.
- Nienawidzisz mnie? Wiem, że masz prawo - powiedział. - Ale nie chcę, żebyś mnie nienawidziła. Wiem, że zrobiłem dużo złego… Ale nie chcę tego do siebie dopuścić… - zawiesił głos.
Poskrobał się po kolanie. Czy naprawdę zamordował tak wiele osób? To wydawało się dziwnym snem. Koszmarem. Nie rzeczywistością. Przecież nawet nie byłby w stanie tak po prostu uderzyć kogoś w twarz…! A co dopiero zabrać życie tak wielu osobom. Wspomnienia go o tym informowały, ale jakaś jego część twierdziła, że to był tylko sen…
- Gdybym cię nienawidziła, to wysadziłabym cię… A żyjesz - zauważyła Jenny i popatrzyła na niego, stojąc teraz w samych majtkach i t-shircie. Nie miała rzecz jasna stanika, bo akurat tego jej Zola nie załatwił. Popatrzyła na niego i odrzuciła bluzę na kanapę w salonie gdzie akurat byli.
- Żyję… - szepnął Zaira.
- Nie podobam ci się? - zapytała wyzywająco. W końcu odwracał od niej wzrok.
Spojrzał na nią.
- Podobasz mi się aż za bardzo - powiedział. - Jednak nie chciałbym, żebyś czuła się niekomfortowo. Wiem, że jesteś przyzwyczajona do wysokich standardów… jako wysoko urodzona dama… a ja…
Tu nie chodziło o to, że ona była biała, a on czarny. Chyba… o to nie chodziło. A jednak z jakiegoś powodu czuł się gorszy. Spojrzał na swoje dłonie. Ciemna karnacja. Wiedział, że pewnie jej przodkowie wykorzystywali jego przodków jako niewolników.
- Kocham cię, Jennifer - powiedział Zola. - Może tego nie chcesz… może ja nie powinienem tego chcieć… ale myślę, że jesteś moja. Że ja jestem twój. Że należymy do siebie nawzajem. To dla mnie szok, że mnie nie nienawidzisz. Myślę, że powinnaś.
Jenny przyglądała mu się. Po czym podeszła do niego i po prostu na nim usiadła.
- Ja jestem dużą dziewczynką i doskonale wiem co powinnam, a czego nie. Zdecydowanie nienawidzenie cię do tego nie należy. A teraz rozbierz mnie do końca. Jest mi zimno, ogrzewanie jeszcze nie zaczęło działać. To twój obowiązek rozgrzać mnie - poleciła mu i pogładziła go po policzku. Byli bezpieczni, chciała, by już ją rżnął…
Zola oczywiście też tego chciał. Erekcja już zaczęła napierać na materiał jego bokserek.
- Chyba nigdy nie będę wiedział, czy naprawdę mnie chcesz… czy może to przez to, co z tobą zrobiłem… choć tego nawet nie chciałem. Czy to prawdziwa, czysta miłość… lub pożądanie… czy też sztucznie stworzony przeze mnie związek. Pewnie nie powinno mi zależeć, bo seks to seks. I chcę seksu. Ale boję się… że możesz być jedyną bliską mi osobą… w całym tym zimnym, ponurym świecie… Nie chcę być kompletnie sam… Byłem sam… przez bardzo, bardzo długo… Przez siedem lat… ale siedem lat… może bardzo długo trwać…
Rozpłakał się jak mały chłopiec.
- Przepraszam - szepnął.
Był na siebie zły, bo to było naprawdę nieseksowne, a chciał, aby de Trafford go pożądała. Ale nie był w stanie się powstrzymać. Czuł kiełkującą złość względem samego siebie.
To rzeczywiście podziałało na nią studząco. Popatrzyła na niego… Chyba nikt na świecie nie chciał być samotny. Ona też. Nic nie powiedziała, tylko przytuliła go i dała mu wypłakać się w swój biust, głaszcząc go po głowie. Najwyraźniej ten delikatny Zola miał wyrzuty sumienia. Co za święta… W cenie jednego faceta, dostała dwóch…
- Zabiłabyś mnie, gdybyś tylko się odważyła - powiedział Zaira. - A jeśli nie, to jedynie dlatego, bo potrafię zaserwować zajebiste orgazmy… przynajmniej… ten drugi, mroczniejszy ja. Tak, jestem świadomy jego istnienia. Boję się go. Wiem… czuję… Że najchętniej by mnie zabił. Pokonał mnie. On nie chce, żebym żył, bo jestem tylko utrapieniem dla niego. Pracuje nad tym, żeby mnie przezwyciężyć. Boję się, że zginę, zabity… przeze mnie samego. Może to dobrze? Przecież najłatwiej byłoby nie mieć w tym świecie uczuć - westchnął. - Po prostu działać, tak jak on. Zaspokajać swoje pragnienia. Być w tym bezmyślnym. Wiem, że jestem ja i jestem on. Kogo bardziej kochasz? - spojrzał na nią.
Jednak znał odpowiedź. Kobiety nie potrzebowały wrażliwych, uczuciowych gości. Od skomplikowanych emocji miały same siebie. Pragnęły kogoś, kto by je po prostu wziął. Dzięki któremu poczułyby się wyjątkowe i warte… tego czegoś.
- Szaleję… - szepnął Zola. - Szaleję na twoim punkcie.
To wysłało dreszcz po kręgosłupie de Trafford. Przyjrzała mu się jednak uważnie.
- Jesteście różni, ale jesteście teraz jedną osobą… Ja właściwie nie używam słowa kocham… Przywykłam, że jak zaczynam, to potem ten ktoś ginie i tylko mi jest gorzej - powiedziała, ale pogłaskała go po głowie.
- Pewnie jest wiele osób takich jak ty… - mruknął Zola.
- Ale podoba mi się bycie i przy tobie i przy drugim tobie. To miłe urozmaicenie i ciekawe. Więc już się nie smuć - poleciła mu.
- Ale cię porwałem, prawda? Gdybyś mnie mogła wydać, to już byś to zrobiła. Jemu zależy tylko na seksie. Żeby tylko zalać cię swoją spermą. Ale ja chcę wiedzieć różne rzeczy na twój temat. Jaki jest twój ulubiony film… Jaką kreskówkę oglądałaś, kiedy byłaś mała… co lubisz jeść…
Zaira przestał na moment. Przybliżył się i pocałował ją mocno. To nie było tak, że kompletnie tchórzył.
- Nie chcę być z tobą tylko dla seksu. I nie wiem, czy mi zaufasz… Wiem, że wszyscy twoi przyjaciele mnie nienawidzą… Jednak czuję się zagubiony… i mam tu przed sobą tylko ciebie… Wiesz, czego się boję?
- Odnoszę wrażenie, że nie do końca wszyscy… Na pewno kilkoro, głównie dlatego, że no cóż… Pokazałeś im się z tej strony, która robiła im psychiczną krzywdę… Ale z tobą na pewno by się dogadali… Możesz zadawać mi pytania, ale powiedz mi czego się boisz - powiedziała dalej go głaszcząc. Kompletnie na razie odechciało jej się uprawiać seksu, przynajmniej w tej minucie.
- Obawiam się, że jeśli chociażby na chwilę odpuszczę… to minie trochę czasu… i jak się obudzę, to dowiem się, że zabiłem dziesiątki ludzi. Myślisz, że należy mnie zabić? Bo ja nie jestem w stanie ręczyć za siebie - zaśmiał się ze łzami w oczach. - Jestem terrorystą, wszyscy mają mnie za terrorystę. I słusznie. Ale to ten drugi ja. Ten pierwszy… klęczy tu przerażony… klęczy przed tobą…
Pochylił się przed nią niczym służący. Pocałował ją w stopę. Z jego oczu wciąż płynęły łzy. Myślał o swojej babci… myślał o IBPI… myślał o… prawdziwych… ludziach… których… zabił… bez… powodu…?
…?
- Nie mam słów - szepnął.
- To nie mów… Nie musisz… Czasem nasza natura nakłania nas do robienia złych rzeczy, ale co z tego. Tacy jesteśmy. Najważniejsze, to nie być w tym samotnym, a ty masz o… Mnie i swoją drugą stronę. To już całe dwie osoby w takiej samej sytuacji. Nie martw się… - Jenny nie umiała podnosić na duchu. Zazwyczaj po prostu brała butelkę i piła do nieprzytomności.
- Może jest tu jakiś alkohol… Napijemy się trochę - zaproponowała.
- Nie piłem od… dosłownie, lat - powiedział Zaira. - Ale nie powinnaś łączyć alkoholu z antybiotykami. Lepiej tego nie rób… - zawiesił głos. - Cieszę się, że jestem z tobą - nachylił się, żeby przytulić się do niej mocniej.
Nie było w tym nic erotycznego. Po prostu pragnął poczuć bliskość…
- Swoją drogą… zauważyłem, że wróciło połączenie z siecią - powiedział. - Tu masz telefon. Możesz zadzwonić i mnie wydać - zaśmiał się gorzko i podał jej telefon.
Jennifer wzięła od niego telefon, po czym westchnęła i odrzuciła go na bok. Pocałowała go w policzek.
- Mój ulubiony kolor to czarny… - powiedziała w odpowiedzi na randomowe pytanie.
Zaira pocałował ją mocno w odpowiedzi. Wsunął język prosto w jej usta i czuł się z tym świetnie. Trwało to sekundę, a może wieczność… jednak w końcu odsunęli się od siebie. Zola spojrzał na telefon, po czym odrzucił go na bok. Zaczął zdzierać z niej ubrania.
- Chcę, żebyś urodziła mi dzieci. Chcę być dla ciebie ostoją. Jednak mam drugą stronę, na której nie można polegać. Radzę ci trzymać się ode mnie z daleka. Jeśli jednak jesteś głupia… pocałuj mnie. I daj mi znać, że będziesz ze mną zawsze, bez względu na wszystko… - zawiesił głos.
Do tej chwili Zola zdążył rozerwać koszulkę, którą miała na sobie, uwalniając jej piersi. Z tej perspektywy, Jenny zauważyła, że były nieco większe. Już wcześniej o tym myślała, ale dopiero teraz dostrzegła to tak dobrze. Zerknęła na Zairę, siedząc wyłącznie w majtkach. Czy była gotowa na dawanie takich… Wiecznych przysiąg? Oczywiście, że nie. Nie wiedziała nawet co przyniesie jutrzejszy poranek… Ale fajnie było choć przez ten moment pomyśleć o tym, że mogłaby mieć dla siebie kogoś, z kim dalej przebywałaby… Razem. Do końca wszechświata.
De Trafford pochyliła się i pocałowała go.

- Mhm… słodka niczym miód - Zola roześmiał się. - Właśnie taką cię lubię. Wiesz co, sprawić, żeby mężczyzna pragnął cię tak bardzo… jak ja cię teraz pragnę - westchnął i rozszerzył jej nogi. Znajdowały się tam tylko majtki… ale wsunął w nie dłoń i dotknął jej płci. Wsunął się w środek, kiedy tylko doświadczył wilgoci. - Będziemy się tu rżnąć przez wieczność, Jennifer - mruknął, uśmiechając się. - Zabiję wszystkich, którzy chcą cię mi odebrać. A może po prostu zabiję wszystkich - roześmiał się, jak przy opowiedzeniu dobrego żartu. - Prawda jest taka, że nie mam skonkretyzowanego planu. Chcę zabić IBPI, bo mnie więzili. Chcę trzymać cię, bo najwyraźniej mój organizm określił cię jako stację rozpłodową. Co powinienem więc uczynić, kiedy znudzi się nam przebywanie na tym kompletnym pustkowiu?
- Polecimy na wakacje w cieplejsze kraje? - zaproponowała Jenny, siedząc przed nim z rozchylonymi nogami. Zaczynało jej się ciężko myśleć, kiedy czuła, że jej organizm zaczynał na niego reagować dreszczami i wyczekiwaniem.
- Pewnie tak… - mruknął Zola. - A może w te… zimniejsze.
Zamknął oczy.
- Czy to możliwe, żeby twój adres mailowy brzmiał… jennifer.detrafford@gmail.com? - zapytał.
- Hmm, a skąd to dziwne pytanie? - zapytała Jennifer, bo co prawda to był jej mail, ale dlaczego teraz go przytaczał? - Tak, to mój mail - odpowiedziała na jego pytanie.
- Bo zostałaś zaproszona na Śnieżny Bal De Traffordów, który będzie miał miejsce w posiadłości niedaleko Manchesteru. Code dress? Cali na biało. To na dzisiaj, w wigilię… jakaś Esmeralda de Trafford chce, żebyś tam się stawiła. A przynajmniej wysłała ci zaproszenie - zaśmiał się Zola.
- To moja przybrana mama… - powiedziała Jennifer bez cienia rozbawienia. Rzeczywiście byli dziś umówieni na wspólną Wigilię w rezydencji. Czy Alice i reszta w ogóle zdołali wydostać się z bazy, nim napadło ich IBPI? Czy ktokolwiek z zaproszonych uczestników w ogóle zdoła tam dotrzeć? Czy ona powinna chcieć tam dotrzeć? Te pytania zaczęły zaprzątać jej umysł.
Zola uśmiechnął się lekko.
- I co, jedziemy? To znaczy… lecimy? - zapytał. - Obiecuję, że będę grzeczny - zażartował. - Przynajmniej przy innych. Kiedy będziemy sami… hmm.. to inna sprawa - nachylił się i pocałował ją prosto w usta.
- A chcesz? Znaczy się… Tam będzie Alice i jej rodzina… Poza tym, nie jestem fanką takich wystawnych, eleganckich imprez… No i musielibyśmy być na biało, a to nieszczególnie mój kolor, wolę czerń - mruknęła blondynka.
- Ale to wigilia - powiedział Zola. - Będą się martwić, że cię porwałem. I też na pewno będą tęsknić… Może założysz mnie na tę imprezę? - uśmiechnął się. - Będziesz miała biały kombinezon, a pod nim ja… i też w tobie ja… być może w którymś momencie.
Podniecała go wizja brania Jennifer w trakcie przyjęcia wigilijnego. Przy ludziach, którzy nie będą nawet świadomi tego, co się działo pod ubraniem de Trafford.
Jenny otworzyła szerzej oczy, rozchyliła lekko usta i oblizała je. Ewidentnie rozważała propozycję Zairy.
- Tak… Tak może być… Tak… bierz mnie cały czas...A ja będę musiała udawać, że wszystko jest ok i chodzić po przyjęciu… A potem pójdziemy do mnie i już będę mogła tylko skupić się na tym, co mi robisz… - powiedziała i uśmiechnęła się z zadowoleniem. I ją podniecała taka wizja.
- Jakbyś zaczęła jęczeć, to powiesz, że to dlatego, bo noga cię boli. I spojrzysz z wyrzutem na Alice. Idealna zmiana tematu i odwrócenie uwagi - powiedział Zaira. - Gdzie cię zabrać na zakupy? Nie mamy ani białego kostiumu, ani sukienki. Mediolan? Madryt? Paryż? Londyn? Dolecę wszędzie, gdzie będziesz chciała… - zawiesił głos.
- Londyn, jest bliżej, a Esmeralda nie lubi spóźnień… - powiedziała i westchnęła. Wieczór zapowiadał się iście zabawnie.

***

Emma znała już cały alfabet runiczny. A przynajmniej dużą jego część. Zdawało jej się, że Ogórek dokładał wymyślone znaczki i śmiał się z niej po cichu, kiedy próbowała je zapamiętać. Potem jednak odnajdywała je w tej wielkiej księdze, którą dała jej Gryla.
- I tak właśnie szyje się ogrodniczki - powiedział goblin. - Bardzo lubimy ogrodniczki, bo pasują i do dziewczynki i do chłopca. Więc jak nie jesteśmy pewni płci, to dajemy ogrodniczki - nachylił się nad księgą i wskazał obrazek przedstawiający krój. - A ty lubisz nosić ogrodniczki, Baryłeczko ty moja kochana?
- Lubię, ale wolę sukienki - odpowiedziała Emma… To jest Baryłka. Zerknęła na krój, kolejny, którego ją uczono. Była zmęczona, trochę chciało jej się płakać, ale cieszyło ją, że jej przyjaciele uciekli bezpieczni. Na pewno o niej nie zapomną i ktoś kiedyś ją uratuje. Tak sobie mówiła.
- We wszystkim na pewno wyglądasz cudownie.
Ogórek spojrzał na nią.
- Chyba już jesteś zmęczona modą. Może teraz porobimy coś dla zabawy? Może trygonometria? Też kochasz trygonometrię? - uszy goblina poruszyły się z ekscytacji.
- Try-go-no-metria… To z matematyki, co nie? Ja dla zabawy, lubię się bawić… Lepiłeś kiedyś bałwana? - zapytała Emma.
- Bałwana? - Ogórek spojrzał na nią. - Czy to jakieś przekleństwo? - zapytał. - Trygonometria to dział matematyki, który zajmuje się zależnościami między długościami boków, a miarami kątów wewnętrznych w trójkątach. Mam tutaj kilka zeszytów. Policzylibyśmy sinusa, cosinusa, tangensa i mojego ulubionego cotangensa.
- Bałwan to nie przekleństwo. Chodź. Pokażę ci, a potem porobimy trygonometrię… - próbowała zachęcić Ogórka do faktycznej zabawy. Nie chciała matematyki, średnio za nią przepadała.
- Dobrze - powiedział goblin.
Wstał i poprawił swój surducik. Spojrzał na swoje odbicie w tafli lodu. Chciał być dla Baryłki przystojniakiem. Zawiązał sobie nawet czerwoną kokardkę na szyi, żeby podobać się jej jeszcze bardziej. Chciał być goblinem, któremu za kilka lat sama będzie chciała oddać swój wianek.
- A z kogo będziemy robić bałwana? - zapytał, podchodząc do drzwi prowadzących na korytarz. Otworzył je.
- Tak też można, ale takiego prawdziwego bałwana to się lepi Ogórku. Ze śniegu… Turlasz kule i ustawiasz i powstaje bałwan. Pokażę ci, tylko musimy znaleźć miejsce gdzie jest śnieg - powiedziała tłumacząc mu, gdy już byli na korytarzu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline