Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2020, 12:03   #466
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Tak, nie sądziłam, że będzie mi tak dobrze w bieli - stwierdziła. Uśmiechnęła się do Esmeraldy.
- W młodości bałam się białych ubrań - odpowiedziała de Trafford. - Gdzieś usiądę i zbiorę kurz. Każda najdrobniejsza plamka od razu widoczna. Kiedy miałam okres, dodatkowo obawiałam się bieli, choć było to raczej mało prawdopodobne, żeby… zresztą rozumiesz - Esmeralda zdecydowała się porzucić ten temat. Poczuła się lekko zażenowana tymi opowieściami.
- Dziękuję za dobranie wspaniałej sukni, teraz obie wyglądamy zjawiskowo… No… Ale pora zająć się ostatnimi przygotowaniami do wieczoru… Pójdę znaleźć Marthę i ubrać burty - dodała. Rękawiczki miała już na dłoniach. Ruszyła w stronę wyjścia, by poszukać gospodyni.

Znalazła ją przy drzwiach wejściowych. Polerowała klamki.
- Tak, Alice? - zapytała. Wydawała się zdenerwowana. - Widzisz tę drobną plamkę? Ona nie chce zejść, a Esmeralda kazała mi się… to znaczy pani Esmeralda. Kazała mi się jej pozbyć. Trę wszystkim, specjalnymi środkami… wszystkim. Może po prostu wezmę ocet. Im prostszy związek, tym lepiej działa. Albo sodę… - myślała.
- Martho… To nie plamka… To odbija się dziurka od klucza… - powiedziała Alice, przyglądając się chwilę wypolerowanej na blask klamce.
- O mój… słodki, słodki Jezu… - Martha prawie się popluła. - To nie może być prawda. Nie jestem taką idiotką…
Wyjęła telefon i włączyła w nim latarkę, żeby zobaczyć, czy plamka zniknie po potraktowaniu jej światłem. Okazało się działać lepiej od octu i sody.
- Mogłabyś mi pomóc? Chciałabym upiąć włosy w kok. Lepiej będą pasować do sukni - wyjaśniła, oczywiście prezentując swoją kreację.
- Właśnie widzę… pięknie wyglądasz - powiedziała.
Trochę posmutniała. Ona była od czyszczenia klamek, a wokół niej dużo piękniejsze kobiety ubierały się w piękne stroje. Życie było niesprawiedliwe, jednak starała się zdusić w głowie tę myśl. Nie każdy mógł być księżniczką.
- Czy masz na myśli jakiś konkretny kok? - zapytała z uśmiechem, którego przypomniała sobie przywdziać. - Jakieś zdjęcie? Mam katalog, mogę pokazać coś, co ci się spodoba - zaproponowała.
Poprawiła warkocz. Pasemko włosów wymsknęło się z niego, kiedy polerowała klamkę.
Alice zastanawiała się.
- To nie musi być coś widowiskowego. Po prostu by był uniesiony nieco wyżej i elegancki, bo chciałabym, żebyś wplotła mi we włosy to - i pokazała wisiorek.
- Dobrze - powiedziała. - Masz czyste włosy, nie wymagają mycia - oceniła. - Zastanawiam się, czy wyprostujemy je, jednak obawiam się, że tylko ci je spalę. Zaplecione będą ładne tak czy tak - rzekła. - Wolałabyś mieć ten wisiorek z tyłu, czy z przodu? - zapytała.
- Z przodu - stwierdziła Alice. Rzecz jasna tam będzie wyglądać najładniej, gdy będzie siedziała, a ktoś będzie stał, lub przechodził obok. Harper zastanawiała się chwilę.
- To trochę, jak indyjska księżniczka, tyle że wprawię ci to rzecz jasna nie na środek czoła, lecz we włosy - Martha uśmiechnęła się lekko.
- Może chodźmy do mnie, to od razu podepniemy wsuwki i mam szczotkę na stoliku. Na pewno będzie łatwiej niż gdziekolwiek indziej - zaproponowała i skierowała się w stronę schodów.
- To zaraz dołączę do ciebie - powiedziała Martha. - Jednak wpierw ruszę do swojego pokoju. Mam tam wsuwki, szczotki i inne akcesoria. To nie jest takie proste, zrobić piękną fryzurę - uśmiechnęła się lekko. - Normalnie potrzebowałabym dobrą godzinę i to tak minimalnie. Ale skoro nie będziemy myć i pozostaniemy tylko przy rozczesywaniu… I skoro nie chcesz niczego widowiskowego… to może uda mi się w pół godziny - powiedziała. - Ale nie gwarantuję. Masz teraz tyle czasu? - zapytała.
- Owszem. Za niecałą godzinę wybije właściwa pora, może zjawią się pierwsi goście, może jeszcze nie. W takim razie pół godziny da jeszcze czas, byś i ty się upiększyła Martho - zauważyła. - W końcu to nie tylko wigilia dla mnie, Esmeraldy, czy gości, ale i dla ciebie i dla wszystkich mieszkańców posiadłości - zauważyła i uśmiechnęła się do niej.
- Ja się nie upiększę - powiedziała Martha. - Znaczy przywdzieję odpowiedni, biały, skromny strój. Ale będę wydawać dania i tym podobne - rzekła. - Będę posługiwać, takie moje zadanie i jestem z niego dumna - to zabrzmiało może trochę agresywnie, jak gdyby Alice zaraz zamierzała jej żałować.
Harper przechyliła głowę.
- Chyba lubisz swoja pracę… Ale to dobrze… Bo myślę, że żadna inna gosposia nie byłaby dość odpowiednia do tej roli niż ty - powiedziała tylko. Mogły teraz spokojnie ruszyć i zająć się jej kokiem. Alice zastanawiała się kogo jeszcze Esmeralda zaprosiła na bal. Listę pozostawiała w tajemnicy, jedynie zdradziła, że jej rodzina się na niej znajduje, w tym większość jej przybranych braci.
- To prawda… jednak nie lubię świąt. Taka prawda. Jeszcze bardziej nie znoszę Nowego Roku, jednak Wigilia… tylko przypominam sobie tych wszystkich ludzi, których z nami nie ma. Mamy, taty… pana Terrence’a - westchnęła. - Jak można świętować narodziny boga, kiedy zabrał nam tylu ludzi - powiedziała, wchodząc po schodach. Bez wątpienia nie była w najlepszym nastroju. - Proszę jednak nie słuchać starej Marthy - westchnęła, choć wcale nie była taka stara. - Nie chce popsuć twojej zabawy, Alice.
Niestety, Martha już to uczyniła. Wspominanie o wszystkich, których nie będzie na tej wigilii sprawiło, że Alice stała się milcząca i nieco zamyślona. Znów powróciły myśli o zmęczeniu i chęci pozostania w swoim pokoju. Milczała, obserwując, jak Martha zabiera się do zaczesywania jej koka. Nie zagadywała jej i na pytania czy wszystko w porządku i czy jej się podoba, potakiwała delikatnie, albo uśmiechała się nieco. Z kim chciałaby tak naprawdę spędzić dziś te święta? Było kilka takich osób. Jedna permanentnie na zawsze już nieobecna… Pozostałe gdzieś na świecie i tylko mogła się zastanawiać co się z nimi działo… Joakim nie odpisał do tej pory, a przynajmniej tak sądziła, bo od pewnego czasu nie patrzyła na swój telefon, ani na komputer. Teraz był czas dla rezydencji Traffordów. Musiała się rozchmurzyć do samej kolacji. Czekała więc, aż gospodyni skończy…
- Masz naprawdę cudowną urodę - powiedziała Martha. - Czesałam wiele kobiet. Mogłam stawać na głowie i zajmować się każdym włosem z osobna, robić cuda, a i tak wyglądały tak, jak wyglądały. Niektóre kobiety natomiast są takie piękne, że nawet w najprostszej fryzurze… zwykłych uczesanych włosach… wyglądają zniewalająco. Tak to jest. Przy narodzinach Bóg rzuca kośćmi i co komu wypadnie. Mi wypadła pracowitość, tobie wypadła uroda - powiedziała. Zamilkła na chwilę. - Nie, żebym sugerowała, że nie jesteś pracowita - dodała. - Widziałam, ile ślęczeliście nad komputerami z panem Terrencem - wspomniała jego imię i westchnęła.
‘Powinnaś dodać jeszcze, że do tej urody w pakiecie zawsze dodają wielki pech… Spójrz na Esmeraldę, Joakima… Mnie, czy Terrence’a…’ - pomyślała sama do siebie.
- Bardzo mi miło Martho, dziękuję za pomoc i za komplement - powiedziała Alice i uśmiechnęła się do kobiety. Podniosła się, by podejść do swojej kosmetyczki. Jako, że jej biżuteria nosiła śladowe ilości jasnego niebieskiego odcienia, dodała nieco cieni do powiek w tym konkretnym, chłodnym kolorze do swojego makijażu, by lepiej pasowały. Następnie założyła buty na lekkim obcasie, by wygodnie chodziło jej się przez cały wieczór i jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Gdyby dodać welon, mogłaby być panną młodą. Ale nie była. To była suknia na bal, choć zapewne niektóre kobiety włożyłyby ją do ślubu, myląc się tak sromotnie.
Harper po tym jak Martha opuściła pokój wyjrzała przez okno. Rozejrzała się po ogrodzie, który był tak pięknie przystrojony. Była ciekawa, czy ktoś się po nim włóczył.
Widziała jednego z synów ogrodników. Strzepywał śnieg, który właśnie napadał na ławki. Jednak kątem oka zobaczył ruch w oknie, kiedy Alice pojawiła się w nim. Zerknął w tamtą stronę… a potem ją zobaczył… Zastygł w bezruchu. Harper nawet z odległości widziała, jak szeroko rozwarł usta. Najwyraźniej robiła wrażenie na płci przeciwnej. Na jej własnej, pięknej, zapewne również. Choć kompletnie innego, bardziej zazdrosnego rodzaju.
Harper pomachała mu delikatnie ręką, po czym odsunęła się od okna. Było miło tak odrobinę połechtać swoje ego… Zerknęła na zegarek, by dowiedzieć się, która była godzina.
Następnie ruszyła do wyjścia z pokoju, by zajrzeć do tych, zajmowanych przez Arthura i Thomasa.
Mężczyzn w środku nie było. Jednak ujrzała jedną ze sprzątaczek, która miała na sobie już biały, formalny kostium.
- Pięknie pani wygląda, pani Alice - powiedziała. Miała na imię Amelia, co przypominało Harper jej matkę. - Nie ma pani braci. Zostali w Manchesterze, był telefon. Są z rodziną w ich hotelu i przyjadą z nimi razem na bal - powiedziała. - Już powinien się zaczynać, ta godzina… ale jeszcze nikogo nie ma - rzekła lekko zaniepokojonym głosem.
- To pewnie z powodu rzeki… Dziękuję za informację Amelio i za komplement… - powiedziała, po czym opuściła pomieszczenie. Ruszyła więc na dół po schodach. Skierowała się do mniejszej jadalni, w której zazwyczaj jadano posiłki. Ona również przystrojona była świątecznie, aczkolwiek dziś dość pusta. Na stole ustawiono jedynie wazę z sokiem, by można było się napić, przebywając w pomieszczeniu. Harper podeszła do niej i nalała sobie odrobinę do szklanki, a następnie ruszyła do fortepianu. Usiadła przy nim i odsłoniła klawisze. Spróbowała zacząć grać kolędę, ale bez dwóch palców lewej ręki i z niedowładem w prawej było jej dużo ciężej niż wcześniej. Nadal nie dawała rady.
Westchnęła, po czym, dwoma palcami lewej ręki i wskazującym prawej zaczęła grać nieco inną, ale również pasującą do nastroju wieczoru melodię.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=l1K07dQND-A[/media]

Martha weszła do pomieszczenia. Nieporadnie zapukała o framugę drzwi, chcąc, aby Alice na chwilę przerwała grę. Nie odezwała się, gdyż byłoby to bardzo niekulturalne, przerywać taką piękną melodię, którą grała Harper.
Alice przestała grać i zerknęła na Marthę. Wzięła szklankę soku i napiła się.
- Tak Martho? - zapytała uprzejmie.
- Pierwsi goście już przybyli - powiedziała. - Otrzymaliśmy telefon, że za chwilę zajadą jedną z wynajętych limuzyn. Pani Esmeralda pyta, czy zechce pani być przy witaniu gości - rzekła.
Teraz też już była ubrana w kostium obsługi. Tak naprawdę był całkiem ładny i elegancki. Jednoczęściowy, biały kostium układał się wzdłuż szyi, tułowia, rąk i nóg. Było w nim na pewno ciepło. Miał ładne, srebrne guziki oraz srebrny pas wokół talii. Martha spięła włosy w kucyk. Gdyby miała kopertówkę, mogłaby oszukać ludzi, że jest jednym z gości… gdyby wszystkie kelnerki również nie były ubrane w to samo.
- Wyglądasz bardzo elegancko Martho… - pochwaliła jej wygląd. Napiła się soku. - A czy, gdy to mówiła, uśmiechnęła się, a kąciki jej oczu nie ruszały się, czy może nie? - zapytała.
Martha zmarszczyła brwi.
- Nie pamiętam - powiedziała. Jej mina wskazywała na to, że uważała to za dziwne pytanie. - Ale chyba miała swoją zwykłą… twarz. To było krótkie polecenie - powiedziała. - Co odpowiedzieć pani Esmeraldzie?
- Już idę, sama jej odpowiem… Dziękuję za informację Martho - powiedziała, po czym dopiła sok i wstała od fortepianu. Zostawiła na nim szklankę, zamierzając później do niej wrócić.
- Miło mi - powiedziała Martha i ruszyła w stronę brudnego naczynia, nawet o tym za bardzo nie myśląc. Była przyzwyczajona do automatycznego czyszczenia wszystkich takich oczywistych nieczystości.
- Potem do niej wrócę, niech tu zostanie - powiedziała Alice i ruszyła do hali wejściowej przy schodach.
Martha walczyła z sobą, ale udało jej się pozostawić brudną szklankę.
Harper tymczasem ruszyła w stronę głównych drzwi prowadzących do rezydencji.
- Alice, cudownie - Esmeralda już stała przy nich, piękna i uśmiechnięta. - Czy zechcesz wziąć ten koszyk? Przygotowałam w nim śnieżynki ze szkła barwionego. To spinki, które będziemy przypinać gościom. Zostanie im jako pamiątka, a poza tym będziemy mogli łatwo dostrzec nieproszone osoby na terenie posiadłości.
- A co, wpięłaś nadajniki gps? Albo coś? - podniosła jedną ze spinek, jakby chciała to dowcipnie sprawdzić. Alice wzięła jednak cały koszyk, by dopomóc Esmeraldzie w tym zadaniu, rzecz jasna.
- Oczywiście, że nie. Zobacz - powiedziała.
To były bardzo ładne, robione na zamówienie spinki. Nie były ostre, nie można więc było się nimi zranić. Barwione szkło wyglądało niezwykle ozdobnie. Miało delikatne, błękitne zabarwienie.
- Prawie jak kryształki Swarovskiego, prawda? - zapytała Esmeralda.
- Mhmm, myślę że przypadną wszystkim do gustu. Są bardzo ładne - powiedziała i uśmiechnęła się do niej lekko. Miała nadzieję, że Esmeraldzie podobało się jak Martha ułożyła jej włosy i dodała wisiorek, a także jak Alice podkreśliła oczy. Teraz jednak Harper skoncentrowała się na drzwiach wejściowych, gdzie za moment powinni pojawić się pierwsi goście.
- Podoba mi się to, jak dostosowałaś swój makijaż do biżuterii - pochwaliła ją Esmeralda.
Podeszła do okna.
- Zaraz wejdą - szepnęła. Widzisz limuzynę?
Alice widziała.


Szofer wyszedł pierwszy. Zaczął otwierać drzwi. Damy i dżentelmeni zaczęli gremialnie wyciekać z długiego pojazdu. A to był dopiero pierwszy w kolejności.
- Wyprostuj się - powiedziała Esmeralda, choć Alice była wyprostowana. Nawet na nią nie spojrzała.
Harper jednak odruchowo zareagowała na tę komendę. Jej babcia powtarzała ją całe jej dzieciństwo.
- Przypomnij mi… Ilu mamy mieć tych wigilijnych gości? - zapytała widząc limuzynę i zastanawiając się ile jeszcze potencjalnie miałoby takich nadjechać.
- Około trzystu pięćdziesięciu - odpowiedziała Esmeralda. - Nie wiem jednak, czy pojawią się szkockie klany, mają bardziej tradycyjne podejście do Wigilii - mruknęła.
Odwróciła się do Alice z rozradowanym uśmiechem. Wyglądał nawet naturalnie. De Trafford była stworzona do tego typu zadań, choć oczywiście w środku wciąż się denerwowała.
- Trz... Trzszz…. Ilu? Esmeraldo… Mój Boże… To prawie jak wesele, nie wigilia… - powiedziała, bo teraz to zrobiło jej się trochę słabo. No tak, nie miała wstępu do wielkiej sali balowej. Głównie dlatego, że były opisane miejsca, a Esmeralda nie chciała, by wiedziała kogo dokładnie zaprosiła… Alice była w lekkim szoku. No tak… To był zdecydowanie inny wymiar świąt, do jakiego przywykła… Małego, z domowymi wypiekami, ze starszą sąsiadką i jej wnukiem, panem z pierwszego piętra, zagubioną dziewczyną i małą dziewczynką, która miała nieuprzejmą mamę. Te czasy najwyraźniej się skończyły…

- Russelu? - Esmeralda zapytała śpiewającym, nieco wyższym tonem.
Ogrodnik w białym garniturze pospieszył do drzwi. Zdążył w ostatnim momencie. Szedł ze strony kuchni. Być może chciał spróbować jakiegoś specjału przedpremierowo. Alice wiedziała, że na czas świąt Esmeralda zatrudniła dziesięć kelnerek, trzy dodatkowe kucharki i dziesięć osób do pomocy kuchennej. Nie mieli jednak odźwiernego z prawdziwego zdarzenia.
- Gotowy do otwierania drzwi - powiedział Russel.
- Gotowa? - zapytała Esmeralda Alice.
Harper kiwnęła głową i przypilnowała, by być na pewno wyprostowaną. Czekała z koszem. Domyślała się, że po przybyciu choćby połowy tej ludności, którą Esme zaprosiła, będzie zmęczona. Nie pokazała po sobie jednak, że była zmęczona samą myślą na ten temat. Przywdziała łagodny uśmiech, wytrenowany przez granie w sztukach i czekała.
- Już - zadecydowała Esmeralda.
Russel otworzył drzwi. Alice ujrzała w oddali limuzynę, z której wciąż wysiadali ludzie. Ustawiali się parami. Kobiety były ubrane w piękne, białe suknie. Niektóre z nich szczyciły się urodą i młodością, większość jednak wyglądała… normalnie. Każda z nich była zadbana, jednak żadna nie dorównywała urodzie Alice i Esmeraldzie. Mężczyźni mieli na sobie białe garnitury. Większość z nich zdawała się otyła i w średnim wieku, jednak znalazł się jeden czy dwóch młodszych i może nawet przystojnych.
- Lord i lady Astley - Esmeralda zaśmiała się. - Nie widziałam was tak długo, a i tak nic się nie zmieniliście - de Trafford przywitała pierwszą parę. - Witajcie w posiadłości de Traffordów. Jak miło, że skorzystaliście z mojego zaproszenia - wyciągnęła dłoń, którą pocałował niski mężczyzna o okrągłej twarzy.
- Jak dobrze widzieć cię taką zdrową i piękną, lady de Trafford - powiedziała wysoka i szczupła kobieta.
Esmeralda zerknęła na Alice jakby wyczekująco.
Rudowłosa zerknęła na nią.
- Serdecznie witamy na Śnieżnym Balu… Przyszykowaliśmy coś dla Państwa w formie pamiątki… - zagadnęła, mając nadzieję, że jej słowa były w porządku, skoro to ona dzierżyła koszyk z toną ozdóbek do przypięcia. Wyciągnęła dwie na swoją lewą dłoń. Ozdoby ładnie prezentowały się na jej białej rękawiczce. Alice była zadowolona, że je miała na sobie. Zerknęła teraz na Esme, bo domyślała się, że to ona je przypnie, jako gospodyni imprezy.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline