Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2020, 12:05   #468
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa przełknęła ślinę. Zerknęła przelotnie na Esmeraldę.
- To nic wielkiego… - powiedziała skromnie. Nie kłamała, naprawdę jej role w teatrze nie były jeszcze takie duże, rzeczywiście Wesele Figara było jej pierwszą naprawdę większą i zarazem ostatnią… Jeszcze przez około minutę była zarumieniona, nim ostygła i zdołała się opanować przed kolejną parą.
Minęło jakieś pół godziny i kilka dodatkowych zdjęć, kiedy Alice i Esmeralda wróciły raz jeszcze pod drzwi, które utworzył Russel.
- ...jak jakiś nawiedzony dom, na pewno tu straszy…
- Ćśś, kochanie… - rozległ się zmęczony głos mężczyzny.
Mia Douglas miała na sobie zadziwiająco drogą suknię. Na pewno wydała całą swoją pensję dentyski, żeby ją kupić. A może i dwie lub trzy. Obok niej szedł ojciec Alice, Robert.
- Jak miło was widzieć - powiedziała Esmeralda. - Jak bardzo się cieszę, że skorzystaliście z zaproszenia na nasze kameralne przyjęcie wigilijne - powiedziała.
Alice uśmiechnęła się najpierw do ojca, a potem, nieco mniej ciepło do Mii.
- Bardzo mi miło, że dotarliście. Wiedziałam, że byliście ciekawi gdzie mieszkam i pracuję… Cudownie, że zdołamy spędzić święta razem… Wspaniale wyglądacie… - pochwaliła Harper. Następnie wyciągnęła dwie spinki.
- Witaj córeczko - powiedział Robert. Uśmiechnął się do niej lekko zmieszany.
- Dla naszych gości mamy przygotowane upominki… - pokazała im spinki i podała je Esmeraldzie. Jednak czekała, by móc uścisnąć ojca, kiedy Esme już mu ją przypnie.
- Miło mi poznać ojca mojej drogiej Alice - powiedziała de Trafford. - To bardzo utalentowana kobieta. Wyprowadziła mnie z niezwykle ciężkiej i długoletniej choroby. To prawdziwy skarb. Jestem wdzięczna, że ze mną mieszka, pomaga mi w najróżniejszych kwestiach - uśmiechnęła się do Douglasa.
A potem do Alice… i było w tym coś niegrzecznego. Douglasowie rzecz jasna nie wyłapali tonu.
- Jak dobrze cię znowu widzieć, pasierbico - Mia powiedziała dość oschle, ale mimo wszystko uprzejmym głosem.
- Tak, panią również… - powitała ją nieco bardziej uprzejmym tonem. Alice była rozerwana między radością, że widzi ojca i zdegustowaniem na obecność Mii. - Mam nadzieję, że spodoba wam się wystrój wnętrza… - dodała. - Podróż was nie zmęczyła? Wiem, że to trochę daleko, ale sądzę, że będzie warto, bo Bal zapowiada się wspaniale. Zwłaszcza dzięki temu, że tu dziś będziecie - powiedziała. Naprawdę cieszyło ją, że miała tu dziś bliskich. Pomagali jej odwrócić myśli od nieprzyjemnych rzeczy. Zwłaszcza, że za moment wejdzie również reszta Douglasów.
- Czy warto, to dopiero zobaczymy - Mia roześmiała się.
Zamilkła, widząc chłodne, przeszywające spojrzenie Esmeraldy.
- I już widzę, że pięknie tutaj jest - dentystka powiedziała.
De Trafford skinęła głową i uśmiechnęła się delikatnie.
- Czyż nie? - zapytała. - To ważne, żeby żyć w pięknym otoczeniu. I nie mam tylko na myśli ścian, ale również ludzi, których sobie dobieramy. Mówię rzecz jasna o pięknie wewnętrznym.
Mia pokiwała głową, że się zgadza. Robert natomiast przysunął i podniósł dłonie.
- Mogę cię przytulić? - zapytał Alice.
Harper uśmiechnęła się.
- Myślę, że tak… W końcu nie widzieliśmy się praktycznie miesiąc… - powiedziała i sama zainicjowała przytulenie. Nie było długie, bo w końcu za moment musiały zająć się kolejnymi gośćmi, ale czułe i w miarę mocne. Miała nadzieję, że Esmeralda wybaczy jej to…
Po chwili puściła tatę i poklepała go jeszcze po ramieniu. Odstąpiła o krok i dała im możliwość przejścia nieco dalej, by mogli wejść pozostali goście, a potem tak jak wszystkich pozostałych do tej pory i tę grupę zaprowadzą do sali balowej.
- Wydawało mi się, że nie widzieliśmy się znacznie dłużej - uśmiechnął się Robert.
Po nich weszła Evelyn. Jej włosy były spięte w dość zabawny sposób, który skojarzył się Alice z dziewczynką idącą do pierwszej komunii. Może to też przez sukienkę o dość kiepskim kroju, która wyglądała jak alba. Bez wątpienia to Mia ją wybierała. Chciała prezentować się jak bogini przy synowej. Finn miał zwykły biały garnitur.
- Witaj Alice - powiedział. - Choć myślę, że najpierw powinienem przywitać się z panią domu… - zawiesił głos niezręcznie.
Esmeralda roześmiała się.
- Przecież jesteśmy w rodzinnym gronie - powiedziała.
- Evelyn… Jak się masz? Dobrze się czujesz? - zapytała, oczywiście nawiązując do faktu, że kobieta była w ciąży… Swoją drogą obie o swoich stanach błogosławionych dowiedziały się w dosłownie identycznym czasie… Alice przywitała się uprzejmie z Finnem i jego sympatyczną małżonką. Przedstawiła im Esmeraldę, następnie podziękowała za przybycie i zaprezentowała spinki. Rudowłosa z jednej strony cieszyła się, że Douglasowie tu będą, a z drugiej strony miała ponownie to dziwne uczucie jak na Mauritiusie, że wszyscy razem ponownie od tamtego czasu znajdą się w jednym miejscu…
- Dobrze się czuję - powiedziała Evelyn. - Choć czuję się trochę jak Kopciuszek przy tych wspaniałych damach… a zwłaszcza przy was… - zerknęła na piękne perły we włosach Esmeraldy i akwamaryny zwisające z uszu Alice oraz ten jeden zdobiący jej włosy.
- Ja nie narzekam, bo skoro ty jesteś Kopciuszkiem, to mnie to czyni księciem - zażartował Finn.
De Trafford nie wiedziała do końca, czy powinna zaśmiać się z żartu, czy zaprzeczyć Evelyn. Zwłaszcza że nie mogła skłamać, że ciężarna dobrze wyglądała.
- Najważniejsze, że jesteście obydwoje w bieli - powiedziała. - Ten kolor pasuje zwłaszcza do was. Piękne, czyste, niewinne małżeństwo…
- W sypialni nie takie niewinne - mruknął Finn, uśmiechając się.
Alice nie skomentowała.
- Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić… Chodźcie… - zaprosiła ich do Mii i Roberta. W końcu nie mogli pozwolić, by reszta Douglasów marzła na zewnątrz oczekując na wejście.

Abigail wyglądała pięknie. Jej gęste, czarne włosy odbijały się na tle białego materiału. Po jej obu stronach stało dwóch przystojnych dżentelmenów. Arthur i Thomas.
- A tu to kompletnie niewinnie - Esmeralda uśmiechnęła się. - Trójka prawdziwych przyjaciół.
Thomas zagryzł wargę, po czym parsknął śmiechem. Abby się jakby speszyła. Arthur natomiast uśmiechnął się.
- Bardzo dziękujemy za zaproszenie. Jesteśmy w kiepskiej formie… ale skoro Alice zapowiedziała, że da radę… to czemu my mielibyśmy nie dać? - zaśmiał się.
- Cieszę się że dotarliście i wszyscy w bieli. Mam nadzieję, że zdołacie się zrelaksować po naszej eskapadzie. I proponuję małą grę… Policzcie ilu sławnych aktorów rozpoznacie w sali balowej. Zwycięzca dostanie ode mnie dodatkowy prezent. Nie dziś, ale na pewno w ciągu najbliższych trzech dni - obiecała Alice i zaproponowała tej trójce taką niewinną rozrywkę. Wyciągnęła spinki.
- Spokojnie, mamy dość akcesoriów… - zaczął Arthur, ale przerwał, kiedy Alice kontynuowała.
- To prezenty dla naszych gości… Nie martwcie się, nie mają gps’ów, czy nagrywania dźwięku. Są za to piękne. Esmeralda dobierała - wyjaśniła i zerknęła ciepło na kobietę.
- Miło mi, że ci się podobają - powiedziała. - I mam nadzieję, że wam również - powiedziała.
Wyjęła dwie spinki i przypięła do marynarek obu mężczyzn.
- Bardzo wam do twarzy w bieli - dodała Esme. - Wam wszystkim.
- A te spinki to piękna biżuteria - powiedziała Abby, przyjmując trzecią. - Nigdy jej nie wyrzucę.
- Mam taką nadzieję - powiedziała de Trafford. - Sama posiadam tyle rzeczy służących do zbierania kurzu, że obdarowuje dodatkowymi wszystkich wokół - zażartowała.
- Tak… Trzysta pięćdziesiąt sztuk piechotą nie chodzi… Mam nadzieję, że dobrze spędzicie ten wieczór - powiedziała jeszcze, chcąc tym samym zaprosić ich dalej do środka.
- Te trzy sztuki piechotą natomiast pójdzie - powiedziała Roux.
Wzięła obu mężczyzn pod ramię i pociągnęła ich nieznacznie do przodu. Ruszyli w stronę sali balowej.
Alice i Esmeralda powitały jeszcze kilka kolejnych par z wyższych sfer… dwie ostatnie szły w towarzystwie dwóch mężczyzn w garniturach. Jeden z nich był nieco okrąglejszy na twarzy… oraz starszy…
- Lady de Trafford - powiedziała jedna z dam. - Tu jest cała śmietanka towarzyska! - zakrzyknęła, spoglądając znowu na Eltona Johna. - Dlaczego na moje przyjęcia nie przychodzą takie okazy? - zapytała.
Esmeralda zaśmiała się.
- Baśniowa rezydencja w głuszy, smutne wiadomości o śmierci mojego męża oraz ja, niespodziewanie ozdrowiała - powiedziała. - Sama byłabym ciekawa! Jak miło cię widzieć, lady Hornsby, moja droga przyjaciółko… - westchnęła i przytuliła ją.
- A mnie to się ignoruje - powiedział Elton.
- To ja się niezmiernie cieszę, że mogę pana poznać… Jestem muzykoterapeutką pani Esmeraldy… Nic mi nie mówiła, że będzie pan obecny… Tak wiele pańskich piosenek znam na pamięć… Byłabym zaszczycona, gdyby zaśpiewał pan dziś coś dla nas… Teraz będę się dodatkowo krępować śpiewaniem przy tak niezwykłym i wyśmienitym towarzystwie, oj Esmeraldo… - Alice spojrzała na de Trafford i uśmiechnęła się pobłażliwie, choć czuła jak zrobiło jej się goręcej. Przecież piosenki do Króla lwa to znała na pamięć, nie licząc mnóstwa innych utworów Eltona… Była też ciekawa miny Mii, kiedy jechali z nim wspólnie limuzyną…
- Muzykoterapeutką? Nie wyglądasz mi na muzykoterapeutkę - powiedział Elton. - Wyglądasz mi na…
- Elton, proszę przestań tak na nią patrzeć - wtrącił się jego partner. - Robię się zazdrosny.
- Alice to więcej, niż muzykoterapeutka, dużo więcej - Esmeralda uśmiechnęła się do mężczyzn. Mogła powiedzieć coś jeszcze, ale uznała, że lepiej będzie zostawić pewne niedomówienie.
- W każdym razie ja dzisiaj mam wolne, nie śpiewam - powiedział Elton. - Ale trochę muzykoterapii by mi się przydało - rzekł. - Coś, co oczyściłoby moje uszy z ostatniego skrzeczenia Davida - zerknął na drugiego mężczyznę.
- Ale oni są słodcy - westchnęła lady Hornsby. - A wy jesteście piękne. Każę zrobić wasze rzeźby z marcepanu - spojrzała na Alice i Esmeraldę. - Zjem je na raz - uśmiechnęła się.
- Nie jeden by chciał zjeść je na…
- Eltonie! - zaprotestował David.
- Mam nadzieję, że będą się państwo w takim razie wyśmienicie bawić i że mój śpiew zadowoli państwa gusta… - powiedziała Alice, następnie zaprezentowała spinki w formie upominków i podała je Esmeraldzie po raz… Już straciła rachubę który tego wieczoru.
- Nie tylko śpiew mojej Alice was zabawi - powiedziała Esmeralda. - Mamy dużego gościa specjalnego, który przybył do nas wczoraj w nocy - dodała. - Nie jest taką legendą, jak ty, ale to mężczyzna doprawdy rozgrzewający serca. Skoro mi się spodobał, to bez wątpienia również wy go polubicie - uśmiechnęła się.
Harper zerknęła z zainteresowaniem na Esmeraldę. O kim mówiła tym razem… O Pavarottim? A może wszystkich zaskoczy i to 50 Cent? Alice miała wrażenie, że za moment wybije jej choinka na głowie, bo ten bal jest niewyobrażalnie wspaniały… Brakowało tu tylko telewizji, bo dosłownie taki zlot sławnych gości aż prosił się o ich obecność…
Poszli zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. W wielkiej sali było bardzo głośno. Niektórzy ludzie wychodzili na korytarz, rozmawiając z sobą. Już teraz Trafford Park tętniło życiem. To był piękny widok, ale dziwny.
- O mój Boże… - Martha złapała się za serce i osunęła, widząc Eltona Johna przechodzącego z Esmeraldą i Alice tuż obok niej.
Alice zerknęła na nią i pomogła jej się wyprostować. Poklepała ją po ramieniu.
- Załatwię ci potem autograf - obiecała szeptem i w mgnieniu oka wyprostowała się i wróciła do szyku, prowadząc gości do wielkiej sali. Uznała, że to będzie miły prezent dla Marthy, skoro aż tak zareagowała na widok piosenkarza.
- I’m not still standing - szepnęła Martha i usiadła na jednym z krzeseł.
Uśmiechnięta, ale oszołomiona. Zamrugała oczami i zmarszczyła brwi, spoglądając w jedną stronę… Alice zerknęła w tamtym kierunku. Ian McKellen rozmawiał z kilkoma kobietami. Martha przesunęła wzrok w bok, jakby zastanawiając się, czy może nie zwariowała.
Harper skupiła się już na wprowadzeniu rodziny i bliskich, oraz pozostałych gości do głównej sali balowej. Była ciekawa w którym miejscu Esmeralda przewidziała dla Douglasów stolik i kto jeszcze miałby przy nim zasiąść.
- Moja droga, to jeszcze nie koniec - powiedziała. - Czternasta limuzyna. Już niewiele zostało.
Ruszyły w stronę drzwi wejściowych. Te otworzył Russel… i do środka weszła blondynka w białym kostiumie. Poruszała się jakby nieco ociężale… Może była naprawdę zmęczona. To była… Jennifer.
- Moja droga córka… - Esmeralda uśmiechnęła się. Przybliżyła się, żeby ją uścisnąć.
Jennifer nie miała nic przeciwko, nawet poklepała przybraną matkę po plecach.
- Ale tu tłumu… - zawiesiła głos.
- Samochodem przed tobą przyjechał Elton John… - zagadnęła Alice. Była w szoku. Nie sądziła, że jeszcze kiedyś ją zobaczy… Uśmiechnęła się. - Jennifer… Nawet nie wiesz… Jak bardzo się cieszę, że cię widzę… - powiedziała powoli. - Mam nadzieję, że dobrze się czujesz i że odpoczniesz podczas balu… - powiedziała spokojnym tonem. Podała Esmeraldzie spinkę. - To taki prezent pamiątkowy - wyjaśniła podczas gestu. Była skołowana. Czemu Zola ją puścił. Czy to z powodu tego zachwiania nastrojów wywołanego przez Jen? Harper wyglądała odrobinę jakby nie mogła przetworzyć w umyśle obecności blondynki, ale widocznie była szczęśliwa, że ją widzi.
- Hmm… a mogę dwie? - zapytała.
Nie sprawiała wrażenia ani szczęśliwej, ani też smutnej. Zdawała się neutralna. Zachowywała się tak, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
- A dlaczego dwie? - Esmeralda zdziwiła się.
Jennifer zastanowiła się przez moment. Wzruszyła ramionami.
- To tylko pieprzone spinki - powiedziała.
- Jennifer, nie używaj tego języka przy pozostałych gościach - de Trafford powiedziała.
Blondynka zamknęła oczy na moment. Jęknęła z rozkoszy.
Esmeralda zmarszczyła brwi i spojrzała na Alice.
- To taka… przyjemność… być tutaj z wami - westchnęła… w dość dziwny sposób.
Potem wybuchła śmiechem, który przeszedł płynnie w krótkie “...och”.
Alice zastanawiała się chwilę…
- Jenny brałaś coś silnie przeciwbólowego na ból w udzie? - zapytała spokojnie. Zerknęła na Esmeraldę. Wyjęła drugą spinkę i podała jej po prostu w milczeniu dwie. Miała nadzieję, że Esme nie będzie oponować, da blondynce obie i po prostu przejdą dalej. Najważniejsze było to, że Jenny była tutaj i była cała i zdrowa… Względnie.
- Tak… i nie tylko ja biorę… - powiedziała Jennifer.
- ...co takiego…? - Esme ostrożnie zapytała.
Jej córka przeszła kilka kroków i oparła się o framugę drzwi.
- Mam słabe… nogi - powiedziała i lekko je ugięła. - Bo dużo… chodziłam. Czy jest tu jakieś… - roześmiała się - ...krzesło?
- A wolisz prywatnie czy na głównej sali balowej? - zapytała Alice. Trochę martwiła się. Czy Jennifer przedobrzyła z lekami przeciwbólowymi?
- Dobra, przestań - powiedziała Jenny. - Tak na chwilę chociaż… mówię poważnie.
Harper uniosła brew. Przestała mówić do blondynki…
- Myślę, że Jenny da sobie radę… W końcu to też jej dom… - powiedziała spokojnie do Esmeraldy. Zerknęła na Jennifer. Czy na pewno wszystko było z nią w porządku? Miała taką nadzieję.
- Ech… dzięki - powiedziała blondynka.
Wyprostowała się i przesunęła wzrokiem po Alice i Esmeraldzie.
- Wzięłam japońskie leki przeciwbólowe - rzekła. - Pożyczyłam je od… no cóż, znajomej Japonki. Ale potem wypiłam trochę alkoholu i nieco mi odwala. Ale spokojnie, już wszystko w porządku - uśmiechnęła się. - Alice wie najlepiej, że po Islandii wszyscy mamy prawo do dziwnych zachowań. To, że żyjemy, jest cudem. A jeszcze chce nam się stroić i organizować ogromne bale… Do tego trzeba dużo energii. Chodzę niemrawo, bo mi bardzo doskwiera udo.
- To… to może odpocznij chwilę i wtedy dołącz do nas w głównej sali? - Esme zaproponowała dość niepewnie.
Spojrzała na Alice, jakby oczekując wyjaśnień.
- Jenny została zraniona nożem… Cieszę się jednak, że nie na tyle głęboko, by nie mogła chodzić… - wyjaśniła rudowłosa lekko spiętym tonem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline