Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2020, 12:05   #469
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Ja się cieszę dużo bardziej - powiedziała blondynka.
- Może rzeczywiście odpocznij nieco Jenny? Bal będzie trwał, nie skończy się w pół godziny, czy godzinę… - zaproponowała popierając propozycję Esmeraldy.
- Ale chcę być na otwarciu.
Esmeralda nieoczekiwanie skinęła głową.
- Tak, powinnaś być. Zaśpiewa specjalny gość. No to idź. Jak się źle poczujesz, to pójdziesz na górę. Twój pokój… twoje pokoje… wciąż są twoje. Widziałaś, że Jenny ma dwie sypialnię? - spojrzała na Alice.
- Coś słyszałam na ten temat… - powiedziała spokojnie rudowłosa. Miała nadzieję, że Jenny rzeczywiście dobrze się czuła i że wszystko już będzie z nią w porządku. Ona sama zaczynała czuć się już odrobinę zmęczona, a tu jeszcze reszta gości czternastej limuzyny i trzy ostatnie. Sapnęła. Czy to już trzy godziny przyjmowania gości? Czy może dwie? Zgubiła poczucie czasu.
Alice usłyszała piknięcie. Ktoś wysłał jej wiadomość na komórkę.
Harper wyciągnęła ją z malutkiej, białej torebki, którą miała przy sobie. Zerknęła na ekran, póki była chwila zanim kolejni goście wejdą.
Ujrzała urocze zdjęcie. Bee przy stole wigilijnym ze swoją mamą, zapewne również ojcem i kuzynami lub rodzeństwem. To była całkiem duża rodzina. Siedzieli przy suto zastawionym stole.

Cytat:
Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia!!!
<3
Nie wybaczyłam, że mnie wtedy wypchałaś, ale cieszę się, że wy też świętujecie! Tęsknie za wami, ale moim obowiązkiem jest być dzisiaj przy rodzinie. Wypijcie za mnie kieliszka! O ile pijecie w święta.
- Bee
Alice uśmiechnęła się. Cieszyło ją, że Bee również była bezpieczna. Schowała ponownie telefon… Była gotowana ostatnie dostawy gości.
Rozpoznawała coraz mniej celebrytów… choć to wcale nie znaczyło, że to były nieznane osoby. Usłyszała, że jedna z kobiet była prezenterką BBC, a inny mężczyzna kustoszem jakiegoś znakomitego muzeum w Londynie… Dwie limuzyny cały czas kursowały, dowożąc kolejnych gości. Esmeralda i Alice czekały na ostatnią.
- Jak dobrze, że wszyscy bezpiecznie przybyli - powiedziała de Trafford. - Bałam się, że ktoś wypadnie z łodzi i utopi się, a ja będę za to odpowiedzialna. Mało prawdopodobne, ale czasami zdarza się - mruknęła, wspominając siostrę Terrence’a.
Alice była już lekko zmęczona. W obecnej chwili myślała o tym, że potrzebowała usiąść i napić się wody.
- To dobrze… Została ostatnia limuzyna i właściwie wszyscy przybyli, czyż nie? Ktoś się nie odliczył? - zapytała, bo tylko Esmeralda znała listę gości.
- Tylko kilka osób, które poczuły się chore - powiedziała de Trafford. - Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że zrobi mi się tutaj tak wielki bal. Rozesłałam zaproszenie do ogromnej rzeszy osób, to prawda… ale myślałam, że wigilia to taki okres, że odpowiedzą jedynie ci najbardziej samotni… jakieś dwadzieścia procent. Nie wzięłam pod uwagę tych wszystkich czynników, o których wcześniej wspomniałam. Tajemnicza posiadłość na uboczu, do której ludzie nie byli zapraszani od dekad, niedawno ogłoszona śmierć mojego cudownego męża filantropa, która zbiegła się w czasie z moim uzdrowieniem. Wyobraź sobie te wszystkie scenariusze i plotki, które powstawały w ich głowach… Usłyszałam wersję, oczywiście przypadkiem, że trzymał mnie w piwnicy i mogłam wyjść na zewnątrz dopiero wtedy, kiedy go zabrakło - uśmiechnęła się jakby lekko rozbawiona.
- Gdyby moja piwnica wyglądała tak jak chociaż jedno pomieszczenie w tej rezydencji… To mogłabym w takiej piwnicy żyć - powiedziała cicho i pokręciła głową. Ludzie mieli niezwykłą wyobraźnię i pomysły.
- Większość z nich nigdy tu nie było. Taka zdecydowana większość. W internecie nie znajdziesz ani jednego zdjęcia posiadłości, nie jest nawet naniesiona na wielu mapach - powiedziała Esmeralda. - Oczywiście sprawka Kościoła Konsumentów. Chodzi o bezpieczeństwo. Jednak w rzeczywistości jeżeli ktoś naprawdę chciał poznać adres i współrzędne Trafford Park, to wystarczyło popytać odpowiednich ludzi. Już wystarczająco chowałam się w cieniu. Teraz chcę wrócić do ludzi, obracać się wokół nich. Chcę wreszcie zacząć żyć - mówiła.
Alice kiwnęła głową.
- W końcu po to odzyskałaś zdrowie Esmeraldo - powiedziała spokojnym, ciepłym tonem. Zerknęła na kosz, w którym zostało jeszcze trochę spinek. Była ciekawa kto przybędzie ostatnim samochodem… I kto specjalny miał śpiewać na rozpoczęciu…
Kilka kolejnych wspaniałych dam i lordów. Jednak również pojawiło się nieco Hastingsów. Choć Alice na początku nie rozpoznała rodzinnego podobieństwa. Kobieta była starsza i miała czarne włosy, ale farbowane. Poza tym wyglądała na dużo niższą od Esmeraldy. Niegdyś była może piękna, jednak wiek zabrał jej dużo urody.
- Mamo, jak miło cię widzieć - powiedziała Esmeralda. - Alice, poznaj proszę lady Ethelindę Hastings. Mamo, poznaj proszę Alice Harper, to moja muzykoterapeutka.
Kobieta podeszła nieco bliżej.
- Kim ty jesteś kobieto? - zapytała Esmeraldę.
Tej mina od razu zwiędła.
- Mama ma chorobę Alzheimera - szepnęła do Alice. - Nie poznaje nikogo z rodziny… a mnie to na pewno nie pozna…
- To wspaniała organizatorka tego Śnieżnego balu. Esmeralda - przedstawiła ją Alice. - Miło nam, że pani przybyła, pani Hastings - dodała z należytym starszej damie szacunkiem.
Tuż za nią dreptała bardzo niska, pochylona postać. Sięgała Alice może do pępka. Była bardzo szczupła i wychudzona, ale jakoś była w stanie udźwignąć ogromne, białe futro na jej plecach. Miała nawet kolczyki i lekki makijaż, choć jej pomarszczonej twarzy nie dodawał wiele uroku. Na białych włosach znajdował się biały kapelusik, który skojarzył się Harper z Królową Elżbietą. Staruszka poruszała się o dwóch luksusowych laskach. Były chyba ze szczerego złota. Jedną podniosła i uderzyła dwa razy w goleń Ethelindy.
- To twoja córka, Esmeralda! - zaskrzeczała wysokim głosikiem. - Patrz, jaka jest piękna! - uderzyła ją trzeci raz.
- Babcia Ernestine… - Esmeralda była naprawdę zaskoczona, że babuleńka pojawiła się na jej balu.
Harper popatrzyła na starszą kobietę. Obserwowanie pań, które miały ścisły związek z wydarzeniami na Isle of Man wywoływało w niej dziwne uczucie. Jakby je dobrze znała, a jednocześnie… Nie do końca…
- A co to za rude dziewczęcie tam stoi? - Ernestine spojrzała na Alice. - Przybliż się no dziecko, niech na ciebie spojrzę…
- Pani Ernestine, może chciałaby pani usiąść? - gdzieś w tle rozbrzmiał nieśmiały kobiecy głos… bardzo dobrze znany Alice. To była Darleth. - Miło mi cię widzieć, Alice - powiedziała, uśmiechając się do niej.
- Bardzo mi miło, jestem Alice Harper. Muzykoterapeutka Esmeraldy… - przedstawiła się starszej kobiecie Alice. Damy w tej rodzinie były… Wiekowe… I nadal miały się całkiem nieźle… Długowieczność to dobra cecha. Na pewno kiedyś miała ogromne znaczenie w doboru partnerów, szczególnie wśród szlachty… Po powitaniu i zaprezentowaniu się babci Esmeraldy, uśmiechnęła się na powitanie do Darleth. Dobrze było ją widzieć, w końcu również była konsumentką…
Ernestine podreptała do Alice.
- Nachyl się tu do mnie, bo cię dobrze nie widzę, wiek nie ten sam, co kiedyś…
Wedle prośby, Alice podeszła i pochyliła się, by kobieta mogła się jej przyjrzeć.
Tymczasem Esmeralda zajęła się swoją mamą, która potrzebowała więcej pomocy, niż jej babcia. Darleth natomiast podeszła do Russela.
- Ja też jestem ich pracownicą - powiedziała.
Ogrodnik pokiwał głową, nie wiedząc, co na to powiedzieć.
Ernestine tymczasem złapała Harper za policzek i uszczypnęła.
- Który to miesiąc, moje dziecko? - zaskrzeczała.
Alice zamrugała. Miesiąc? Miesiąc czego? Pracy tutaj? Jaki dziś jest miesiąc? Chyba nie pytała o ciążę…
- Przepraszam, ale pani pyta o… - zapytała ostrożnie, z delikatnym uśmiechem.
- O kolejne dziecko, jeszcze mniejsze od ciebie. Ile ty masz lat? Piętnaście? - zmrużyła oczy. - Ani jednej zmarszczki nie widzę. Choć to, że ja czegoś nie widzę to nic jeszcze nie znaczy.
- Ah… No nie mam na szczęście piętnastu lat… Tylko o jedenaście więcej, a miesiąc minął drugi - wyjaśniła i uśmiechnęła się uprzejmie do kobiety.
- Jak chcesz, żeby dziecko było zdrowe to każdego miesiąca w czasie, kiedy powinnaś mieć okres, nacieraj całe ciało swoim porannym moczem - doradziła Ernestine. - Wtedy ty będziesz żyła długo i twoje dziecko też. Mam sto trzeci rok, wiem o czym mówię.
Alice zamrugała. Zastanawiała się, czy to naprawdę mogła być tajemnica długowieczności kobiet w tej rodzinie… Miała nadzieję na kąpiel w kozim mleku o zmierzchu, a nie mocz o poranku… No cóż… Mimo wszystko uśmiechnęła się.
- Dziękuję za świetną radę… Bez wątpienia zna się pani na rzeczy… Mam nadzieję, że będzie się pani dobrze bawić na balu - powiedziała i zaraz wyprostowała i zaprezentowała spinki. Miała też nadzieję, że kobieta nie starła jej makijażu, bo będzie musiała pójść przypudrować nieco zasiniony policzek. Jednak potrzebowała lustra, żeby to ocenić.
- Alice, to szczera prawda z tym moczem - powiedziała Darleth. - Skoro na Filipinach tak się robi i na drugim końca świata też, to nie może to być wyssane z palca - rzekła. - Ale czasami sędziwy wiek to przekleństwo, nie błogosławieństwo. Więc zrobisz, jak uważasz. G-gdyby miłość mojego życia żyła i nosiłabym w sobie jego dziecko… t-to nie zrezygnowałabym z większej l-liczy lat spędzonych razem - jej głos zaczął się lekko trząść.
- Tego kwiatu jest pół światu - zaskrzeczała Ernestine. - Jeszcze znajdziesz ogiera. Właśnie od tego są zabawy. Dziecko, nie pokazuj mi bibelotów, tylko zważ na mój wiek i długą podróż - przeniosła wzrok na Alice. - Poproszę kieliszka, jeśli łaska.
Harper zerknęła na Esmeraldę, która to miała monopol na wskazywanie kierunku dalszej podróży po posiadłości.
Ta przypinała spinkę swojej mamie, potem Darleth i na koniec nachyliła się do babci.
- Oj, po tobie to choroby nie widać - powiedziała Ernestine. - Sama też tak robiłam w młodości. Symulowałam, że boli mnie brzuch, a tak naprawdę wymykałam się do chłopaka.
Esmeralda skrzywiła się lekko. Dla niej to nie był zabawny temat.
- No chodź już babciu, pójdziemy do…
Zastygła, kiedy usłyszała w tle męski głos.
- Przepraszam… może jeszcze ja dostałbym taką spinkę? - zapytał.
Esme przesunęła wzrok na mężczyznę, który wysunął się do przodu. Był przystojnym, już nie takim młodym dżentelmenem.
- William…? - szepnęła de Trafford. - To ty?
Zdawała się osłupiała.
Alice była delikatnie zdezorientowana. Bardzo rzadko widywała taką minę u Esmeraldy. Przesunęła spojrzeniem po mężczyźnie. Musiał być jej jakimś dawnym znajomym. Postanowiła więc nie wtrącać się w konwersację i jedynie czekała co zadecyduje de Trafford.
- Czy zaprowadziłabyś może moją mamę i babcię do fotografa? - zapytała Esmeralda, przenosząc wzrok na Alice. - I tę damę - zerknęła na Darleth. Zmarszczyła brwi, widząc jej złoty, brokatowy pas z dużym znakiem $ na samym środku.
Harper kiwnęła głową.
- Oczywiście… Nie ma problemu - odstawiła kosz ze spinkami na mały stoliczek, po czym zwróciła się do starszych pań i Darleth.
- Cudownie - powiedziała Esmeralda.
- Proszę tędy, zaprowadzę panie do głównej sali balowej. Mamy przygotowane dla wszystkich miejsca, a także cały wieczór będzie można robić sobie pamiątkowe zdjęcia… - przedstawiła sprawę.
- Mi to by się przydały - Ethelinda westchnęła.
- Alkohol również będzie - zapewniła babcię Hastings i pokierowała je do śnieżnej sali. Nieco martwiła się. Do tej pory Esmeralda nie rozbijała grupy na dwa. A tu nastąpiła pauza na środku…
- Ale ja wcale nie jestem pijaczką! - Ernestine podniosła do góry jeden z palców, nie wypuszczając wcale złotej laski.
Powoli dreptała w stronę sali, prowadzona przez Alice. Tymczasem Esmeralda rozmawiała z Williamem. Harper odniosła wrażenie, że wyglądała dwa razy młodziej przy nim. Jej oczy zrobiły się jakby większe i okrąglejsze, kiedy na niego patrzyła. A że miał prawie dwa metry wzrostu, to musiała wysoko zadzierać głowę. Mężczyzna uśmiechał się do niej i patrzył na nią ciepło. Zanim Alice straciła ich z oczu, spostrzegła, że zarówno mężczyźnie, jak i kobiecie zbierało się na płacz. Zdawali się wyjątkowo wzruszeni.
- A gdzie twój kawaler? - zapytała Ernestine. - Mam nadzieję, że to nie jeden z tych, co zrobią dziecko i się zmyją. Jak tak, to mi pokaż, a ja mu zaraz wtulę palicą.
- Mój kawaler… Cóż… Ojciec dziecka niestety nie mógł przyjechać… Jest w dalekiej delegacji, poza tym, nie utrzymujemy kontaktu, trochę nam się jednak nie ułożyło - powiedziała smutnym tonem.
- W takim razie… Jakbyś była moją córką, to włożyłabym ci łeb do kibla - powiedziała Ernestine. - Może więc dobrze, że nią nie jesteś.
Kobieta bez wątpienia miała bardzo tradycyjne podejście do zakładania rodziny.
- A ktoś, kogo bym chciała, by tu dziś był, no cóż, to również zapracowany mężczyzna… Ale i ja jestem pracowitą kobietą, nawet dziś będę tu dawać pokaz swoich umiejętności śpiewackich, więc… Cieszę się, że mamy tylu wspaniałych gości i postaram się, by wszyscy spędzili miły wieczór w takim gronie - powiedziała spokojnie do kobiety i uśmiechnęła się. Nie mogła powiedzieć, że ojciec dziecka nie żyje, to by się zbyt dokładnie pokrywało ze śmiercią Terrence’a…
- Uczep się go i nie mów mu o ciąży. Niech myśli, że to jego. Masz jeszcze szansę, żeby się dobrze wydać, kiedy brzucha nie widać. Bo ludzie zazwyczaj dostrzegają oznaki tylko wtedy, kiedy kobieta waży już dwa razy więcej - powiedziała Ernestine, wchodząc do sali. - O jaki tu gwar. Na szczęście jestem półgłucha. Hałas mnie nie męczy. Gdzie jest ten fotograf?
Harper wskazała miejsce do zdjęć. Zaraz przekazała też obie kobiety w ręce Amelii, która miała później zaprowadzić je do stolika. Zastanawiała się co działo się między Esmeraldą i Williamem. Miała dziwne wrażenie ukłucia zazdrości widząc ich miny. Odsunęła je na szczęście i nim skończyła zajmować się damami Hastings, była już kompletnie spokojna wracając do wejścia głównego.
Zobaczyła jednak, że Esmeraldy i Williama tam nie było. Musieli wrócić do głównej sali, kiedy Alice i panie Hastings znajdowały się u fotografa.
- Poszli już we trójkę, pani Alice - rzucił Russel. - To już chyba wszyscy. Ostatni raz tyle ludzi widziałem w Trafford Park w siedemdziesiątym ósmym roku!
- Trójkę? Ktoś jeszcze dołączył? - zapytała z zaciekawieniem kto był ostatnim gościem. Zerknęła na koszyk i westchnęła. Wyglądało więc na to, że teraz będzie musiała znaleźć Amelię, by wskazała jej jej własne miejsce.
W koszyku znajdowało się jeszcze kilkanaście zapasowych przypinek.
- Pani Esmeralda poszła do głównej sali ze swoim przyjacielem, panem Williamem Jollandem oraz krewnym Shanem Hastingsem - rzekł Russel. - Nie widziała ich pani?
Alice zmarszczyła lekko brwi.
- Nie, jakoś mi umknęli… Ale to nic, pewnie zaraz ich znajdę. Dziękuję za pomoc Russelu, myślę że zasłużyliśmy dziś na trochę odpoczynku… Ja to później, ale ty to już… - powiedziała.
- Jestem głodny jak borsuk na pustyni - powiedział ogrodnik.
- Myślę, że więcej spóźnionych i ostatnich gości nie będzie, skoro Esmeralda już udała się do głównej sali, więc i my możemy się tam udać - oznajmiła i westchnęła. Ruszyła w stronę sali balowej. Potrzebowała wytropić Amelię.
- Dobry pomysł - powiedział mężczyzna.

Amelia zaprosiła Alice do jednego ze stolików na środku pomieszczenia. Siedzieli przy nim Robert, Mia, Finn, Evelyn, Abigail, Thomas i Arthur. Znalazło się ósme miejsce dla Harper. Stoliki były tak przygotowane, że siedziało przy nich albo osiem, albo sześć osób w zależności od społecznych konwenansów. Macocha Alice czyściła z zapałem wszystkie sztućce, choć wiadomo było, że nie zostały położone brudne. Finn rozmawiał z Thomasem i Arthurem. Śmiali się i wydawali radośni. Abigail natomiast z Evelyn. Robert podniósł dłoń i pogłaskał nią plecy swojej żony.
- Alice! - ucieszył się na widok swojej córki.
 
Ombrose jest offline