16-03-2020, 09:42
|
#274 |
Markiz de Szatie | Słyszał swój oddech, ocierające się z chrzęstem o buty kamyki i warknięcia auta. A może pomruki tego stwora, który chwilowo zniknął mu z pola widzenia? Mervin instynktownie przyspieszył, jak zwierzyna, która czuje na plecach oddech nieustępliwego, krwiożerczego łowcy. Mina i nerwowe zachowanie Polaka świadczyły, iż nie jest dobrze. Ten strefowiec, niczym dziki gepard połykał kolejne metry wielkimi susami. Biologowi mignęły jak żywe obrazy z polowań podczas pobytu w Kenii i znajome kadry z kanałów przyrodniczych BBC... Miarowe odgłosy, były jak nieuchronnie tykające wskazówki zegara. Odliczające czas do wybicia dzwonu przeznaczenia...
Wilgraines czuł, że bestia jest tuż, tuż, lecz nie ryzykował nawet spojrzenia w tył, aby nie stracić rytmu uciekiniera. - Marian, uchyl drzwi pasażera! - krzyknął tylko do kompana. Zamierzał skryć się za ciężkim drzwiami furgonetki, które mogły zastąpić tarczę i skutecznie obronić go przed pierwszym impetem drapieżcy. Przede wszystkim, nie dać sie zranić! - ta myśl kołatała w głowie. A później... później liczyć, że zdołają odpędzić napastliwego stwora albo bezpośrednio usunąć to zagrożenie. Odroczyć kolejne spotkanie, tym razem ze stadem piekielnych pomiotów Strefy. |
| |