Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2020, 21:27   #1740
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Axel Mayer, Bernhardt Zingger

Nie czekając na pozostałą, nieco ociągającą się i marudzącą dwójkę, Axel pierwszy, a tuż za nim Berni wybiegli na deszcz. Nad nimi, z pomieszczeń na piętrze wydobywały się kłęby dymu. Dziedziniec wciąż siekł, rwany podmuchami wiatru deszcz. Ale burza chyba zrezygnowała z ataku na zamek i teraz jej centrum z wolna wędrowało na zachód. Pioruny nadal rozświetlały nieboskłon, co jakiś czas tworząc upiorne łuki między skłębionymi chmurami a czarnym lasem, ale ich częstotliwość z każdą chwilą spadała. Gdy się nie błyskało, tylko łuna ognia z wyższych kondygnacji budynku oświetlała zamkowy podwórzec. A na nim coś się czaiło. Gdzieś z tyłu, w pobliżu otoczonego murem ogrodu ktoś (lub coś) łaziło wzdłuż zewnętrznej ściany. Dopiero przy kolejnym błysku można było z grubsza stwierdzić, że to jakiś olbrzymi humanoid. Warunki oświetleniowe nie pozwalały dokładnie go obejrzeć, ale widać było, że łaził na dwóch nogach, przygarbiony i pochylony do przodu. W długich łapskach dzierżył olbrzymią, nabijaną kolcami maczugę, a jego głowa była wyraźnie spłaszczona, z szeroką paszczą pełną kołkowatych zębów. Axel i Berni zobaczyli jeszcze, że owa istota ma na sobie nabijaną stalowymi guzami kamizelkę, a jej wyjątkowo małe oczka pałają czerwienią. Olbrzymi stwór przez moment pokręcił się przy bramce do ogrodu i zniknął w środku, a zaraz potem przez szum deszczu i huk ognia dał się słyszeć głuchy odgłos walenia w coś maczugą.

Lothar von Essing, Leonard Geldmann

Lothar i towarzyszący mu Leonard w momencie, w którym pozostała dwójka wyszła na zewnątrz skierowali swoje kroki do przejścia po prawej stronie pomieszczenia, tuż za kominem. Wyszli na częściowo zadaszony taras, ten sam który Berni już wcześniej zwiedził, a skąd rozciągał się widok na skrytą za zasłoną deszczu baronię Wittgenstein, który można było podziwiać z trzech ustawionych tu, komfortowych leżaków. Tuż nad przepaścią, odgrodzone od niej kutą barierką stały cztery ule w kształcie pękatych khazadzkich sylwetek. Cuchnęło spalenizną – pomieszczenia znajdujące się wyżej płonęły na całego. Drzwi na końcu tarasu były zamknięte, ale nie na klucz i wiodły, zgodnie z przewidywaniami do zamkowej kuchni.

W kuchni śmierdziało. Nie był to jednak odór popsutego jedzenia ani zgnilizny. Kuchnia cuchnęła jakby była miejskim wychodkiem. Śmierdziało w niej gównem. Pomieszczenie było puste. Ogień pod płytą płonął jednak nadal. Na długim roboczym stole stały naczynia z częściowo przygotowanymi potrawami, pokrojone dziwaczne warzywa, pociachane na kawałki mięso… W rogu znajdowała się wąska klatka schodowa. Kamienne schodki prowadziły gdzieś wyżej. Pewnie do kwater służby, skąd wezwany Laurenz zszedł, by służyć radą pozostałej trójce służących. Częściowo otwarte drzwi wiodły do holu wejściowego, przez który jakiś czas temu weszli do tej części zamku, zajmowanej przez służbę.
 
xeper jest offline