Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2020, 12:08   #65
Dedallot
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– To i tak nie ma znaczenia… – Rzuciła. – Jeśli chcesz ocalić tą kobietę, weź mojego syna i ostrzeż ją… ja zajmę plemię i oddalę atak… a gdy zastaną chatę pustą, możesz być pewna, że wódz zadba o to bym odpowiedziała za wszystkie swoje winy.

- Wódz zakazał mi opuszczania osady aż do świtu - pokręciłam głową, zwracając uwagę na to, że moje przedwczesne wyjście z tego miejsca skończy się awanturą. Niby mały "chochlik" tak jakby zgodził się mi pomóc w dostaniu się do Druidki, ale wciąż miałam nadzieję, że może uda mi się nawiązać coś na kształt porozumienia między półelfką, a tym klanem.

– O to się nie martw. Zadbam aby nikt nie zwrócił uwagi na waszą nieobecność. Tylko wymknijcie się przed początkiem uczty. I tak nie chciałabyś się tam znaleźć – Powiedziała.

- Podejrzewam, że serwowane na niej "dania" mogą mi nie przypaść do gustu... - mruknęłam. Powoli pokiwałam głową. - Dobrze, w takim razie tak zrobimy - zgodziłam się.

– Postaraj się zabrać ze sobą tylko niezbędne rzeczy… jeśli potrzebujesz czegoś co ja mogę dostarczyć, mów śmiało. – Stwierdziła.

Pokręciłam głową przecząco.
- Wiele mi nie potrzeba, a to co mam wystarczy - wyjaśniłam.

– Dobrze. – Wyruszcie kiedy się ściemni. – Jutro o tej porze w plemieniu będzie już nowa szamanka… a ja konająca będę tkwić nabita na pal – Powiedziała z ponurym uśmiechem. – Może to wreszcie przebłaga bogów, jeśli jacyś istnieją i choć mój syn będzie mógł być wolny od klątwy jaką na siebie i mych bliskich ściągnęłam.

- Skoro taka jest twoja wola - powiedziałam jej.

– A czy mam inne wyjście? – Zapytała. – Czy umiesz odprawić rytuał, który pozwoli mi odzyskać choć jednego z moich synów? Czy jakieś z twoich modłów mogą odmienić mój los? Wszystkim się wydaje, że mam nieograniczony wpływ na wodza… że wódz nie wiedział, że pomagałam Arkhanowi. On nie jest głupi, wie, że jako były niewolnik ludzi, jako wyrzutek z własnego plemienia tylko siłą i zdecydowaniem mógł zdobyć swoją pozycję… lecz żeby ją utrzymać musi być jeszcze sprytny. Plemię chce wodza, który nie ma skrupułów i który zawsze zapewnia plemieniu błogosławieństwo Seres. Dlatego gdy głos bogini przemawia publicznie słucha go z pokorą i wykonuje, każde słowo… lecz gdy szamanka przestaje spełniać swe zadanie nie będzie żyć długo. Gniew boga, musi mieć swoje źródło. Wódz tolerował mnie i Arkhana bo byłam skuteczna… ale ostatnio zaczęło się to zmieniać o czym ci już mówiłam… to z druidką było ostatnią próbą ratowania pozycji mojej i co za tym idzie moich synów… ale teraz gdy jeden z nich jest martwy, a drugi odchodzi… nie mam już o co walczyć. Czy zatem widzisz jakąś inną drogę, jaką mogłabym wybrać?

- Możesz jeszcze uciec i zobaczyć co bogowie ci ześlą lub zakończyć swój żywot na własnych warunkach... - odparłam jej na to.

– Uciec… – Mruknęła. – Gdzie ucieknę? Step nie jest miłościwy dla tchórzy. Wiem, że jeśli ucieknę, los dopadnie mojego syna… tak jak było to zawsze gdy uciekałam przed swoją odpowiedzialnością. – Wstała. – Zabierz mojego syna i odejdź, daj mu szansę zobaczyć świat.

Pokiwałam głową, milcząc.

Kobieta wyszła nic więcej nie mówiąc.

Westchnęłam przeciągle i spojrzałam w górę. Przez chwilę wpatrywałam się w niebo które było widać u szczytu namiotu. Pragnęłam jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce.
- Amelio - zawołałam niziołkę.

– Tak moja Pan? – Niziołka weszła do namiotu.

Pokiwawałam do niej palcem by zbliżyła się do mnie.
- Jak przygotowania do drogi? - zapytałam ją. Nie chciałam jeszcze co prawda jej mówić, że opuścimy to miejsce wcześniej niż planowo, ale to już nie miało znaczenia, bo i tak mogliśmy zabrać tylko tyle ile w dłoniach uniesiemy.

– Zostały tylko posłania, reszta przygotowana, moja Pani. – Odparła.

- Doskonale - ucieszyłam się. - Przygotuj proszę posiłek. Zjemy wspólnie - zaznaczyłam. Po walce zrobiłam się głodna, a przed drogą dobrze było się najeść, bo okoliczności na zjedzenie czegoś w drodze mogły być bardzo niesprzyjające. - Ja pójdę teraz do namiotu w którego posiadanie weszłam po walce - oznajmiłam jej i wyszłam.

Od razu po wyjściu zobaczyłaś Falrisa.
– I jak rozmowa? Udało się? Matka wyglądała dziwnie…

Nawet ucieszyłam się na jego widok.
- Jak widać nie zabiła mnie, choć chęć dokonania na mnie mordu wylewał się z jej spojrzenia - powiedziałam idąc przed siebie. Machnęłam na niego ręką, zapraszając by podążył za mną. A gdy się do mnie zbliżył to dalej mówiłam szeptem. - Ale uzmysłowiłam sobie, że jeśli mam pomóc Druidce to muszę ją ostrzec przed atakiem... Nie ma możliwości, żeby klan zaakceptował ją w sąsiedztwie - westchnęłam.

– Czyli uciekamy z chochlikiem… a jak odwrócimy uwagę plemienia aby uciec przed porankiem?

- Wszyscy będą zajęci szykowaniem uczty - odparłam na to.

– No ale jak matka zobaczy, że cię nie ma to pewnie zaraz zwróci na to uwagę wodza i zaraz wyślą za nami pościg. – Stwierdził.

Nie chciałam mu kłamać, ale mówienie prawdy w tej chwili też teraz niewiele by pomogło.
- O to się nie martw - odparłam więc krótko. - Wykorzystamy zamieszanie przy przygotowaniach do uczty i jak zacznie zmierzchać to wyruszymy tylko z tym co zmieścimy w rękach. Dlatego lepiej najedz się na zapas.

– Czyli dziś stąd odchodzę raz na zawsze – Uśmiechnął się. – A zatem dziś ostatni dzień, kiedy mogę zjeść pieczeń z orka – Powiedział i puścił ci oko.

- Fuj... - skomentowałam zniesmaczona i przyspieszyłam kroku.

– Żartowałem – Rzucił. – Pewnie dla ciebie to odrażające, ale w kulturach stepu uzasadnione. Widzisz, tu często było krucho z żywnością, dlatego każde zabite zwierzę każdy tu starał się wykorzystać jak mógł najbardziej… ba wyrzucanie jakiejś części ofiary uchodziło by za nie okazanie szacunku stepowi i wielkiej matce. Po tym jak ludzie zaczęli grabić step ze zwierzyny, często pozostawiając za sobą tylko oskórowane, gnijące truchła… było jeszcze gorzej. Dlatego zabity wróg też był traktowany tak samo… jako źródło mięsa, skór i kości, których zaczynało brakować. Więc dla tutejszych byłoby to nawet dyshonorem, gdyby ciało wroga porzucono by gniło na pustkowiu, zwłaszcza, że mogło wyżywić całą rodzinę. Sam miałem opory przed zjadaniem rozumnych istot… ale skłamałbym, gdybym powiedział, że nie wiem jak smakuje niziołek czy goblin. Czy to czyni mnie złą osobą?

- Obym sama nigdy nie musiała być tak zdesperowana - mruknęłam na jego wywód.

– Nie życzę ci tego… – Powiedział trochę bardziej ponuro. – To do czego zmusza nas sytuacja często sprawia, że przestajemy być sobą… jednak to co po tym pozostaje pozostawia niezmazywalny ślad. – Rzucił. – To cytat z jednej z ksiąg jakie ma u siebie moja matka.

- Tego mi nie musisz mówić... - na mojej twarzy pojawił się grymas złości.

– Wybacz – Powiedział i zamilkł. Powoli dotarliście do namiotu, który niegdyś należał do Arkhana.

Weszłam do środka i zaczęłam przeglądać to co teraz należało dla mnie.

W namiocie było całe mnóstwo różnych trofeów. Głównie kości i czaszek, nie tylko zwierzęcych. Większość rzeczy była jednak tylko przedmiotami na pokaz bez większej wartości praktycznej. Jedynymi praktycznymi przedmiotami były oczywiście ubrania, zbyt duże na ciebie… a nawet na Falrisa, oraz broń… Od razu, na pierwszy rzut oka widziałaś, że te noże i włócznie wykonano ze szczególnym staraniem i były niemal doskonałej jakości, godne najlepszego wojownika.

Wybrałam jedną włócznię, która najlepiej leżała mi w ręku oraz dwa noże stosując tą samą metodę oceny ich przydatności. Trzeci nóż podałam Farlisowi.
- Ciekawe czy znajdę tu jakieś błyskotki... - rozejrzałam się dokładniej. Jeśli musiałam po tym wszystkim odejść z zakonu to przyjemniej miałabym coś przydatnego ma "start w nowe życie".

Szybko udało ci się znaleźć sporo świecidełek różnej wartości. Były to zapewne łupy z rozbojów. Sporo jednak ze zdobytych przedmiotów miało na sobie obce, nieznane ci symbole, które nie przypominały ani sztuki ludzi, ani elfów. Na twoje niewprawne w tej dziedzinie oko, przedmioty mogły być warte może i nawet jedną złotą monetę…

Zebrałam świecidełka, bo je najłatwiej było zabrać w obecnej sytuacji.
- To będzie wszystko - powiedziałam na koniec poszukiwań. - To teraz trzeba zjeść i czekać na zachód.

– Jasne – Przytaknął. – Nie będzie mi brakować tego miejsca… – Rzucił ważąc nóż w dłoni.

- Co tu zostało do jedzenia po poprzednim właścicielu... Nie, coś mi mówi że nie będzie to nic w dobrym guście... - zrezygnowałam i dzierżąc to co mi odpowiadało, wyszłam z namiotu. - Zapraszam do mnie na posiłek, trzeba w końcu wykorzystać zapasy jedzenia.

Mężczyzna schował nóż za pas i ruszył za tobą.

Gdy usiedliście w namiocie i zaczęliście jeść, spojrzał ci w oczy i zapytał.

– O czym tak naprawdę rozmawiałaś z moją matką?

- Pozwolisz że odpowiedź na to otrzymasz gdy będziemy mieć to całe szaleństwo za sobą? - zapytałam.

– Ufam ci… naprawdę… ale chciałbym wiedzieć, co ona ci powiedziała… cokolwiek… – Westchnął. – Chyba umiesz to zrozumieć.

- Rozumiem, dlatego proszę by to poczekało - nalegałam.

– Dobrze… – Skinął. – Opuśćmy to miejsce…
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline