Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2020, 01:27   #2
Arthur Fleck
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Dr. Arkham wszedł zdenerwowany do swojego gabinetu. Drzwi zamknął na klucz. Mężczyzna opadł bezradnie na stary, skórzany fotel znajdujący się za masywnym dębowym biurkiem, ściągnął okulary, i zaczał rozmasowywać skronie. Nie wiedział czy bardziej zdenerwował go Nietoperz czy Klaun. Za każdym razem w duchu liczył, że nigdy już nie zobaczy tej trupiobladej roześmianej gęby, że jakaś zbłąkana kula albo zbyt mocno wymierzony cios zakończy ten niekończący się koszmar, od lat dręczący to biedne miasto. Jeremiah w sejfie trzymał niemal, gotową ukończoną książkę o człowieku, przebierającym się za nietoperza. Niemal gotową, ponieważ do tej pory nie dokończył najważniejszego rozdziału, w którym próbował wyjaśnić skomplikowane relacje łączące samozwańczego mściciela i psychopatycznego mordercę. W powszechnej opinii Batman nie zabijał, przynajmniej żadnej zbrodni mu nigdy nie udowodniono. Miało to rzekomo świadczyć o jego niezniszczalnym kręgosłupie moralnym, jednak dyrektor Azylu przeprowadził dokładny research. Z imienia i nazwiska potrafił wymienić ludzi, którym Joker odebrał życie. Znał imiona osierocone dzieci, wdów, pogrążonych w rozpaczy rodziców. Miał swoją własną teorię na temat tego makabrycznego paradoksu, ale nie dokończy rozdziału, dopóki na oddziale nie zjawi się najważniejszy pacjent. Co do tego, że Rycerz Gotham jest chorym szaleńcem i sadystą w białych rękawiczkach, lekarz nie miał najmniejszych wątpliwości.
To nie Joker ani Batman spędzali mu jednak sen z powiek tego wieczoru. Jego opus magnum, projekt życia dzięki któremu nazwisko Arkham wymieniane będzie jednym tchem obok Zygmunta Freuda i Karola Junga stanął właśnie pod wielkim znakiem zapytania.

Kilkanaście miesięcy wcześniej

- Nie bardzo rozumiem, doktorze. Chce pan wypuścić na ulice psychopatów i seryjnych morderców? - senator Collins siedział za biurkiem, łypiąc niepewnie na Jeremiaha z pod swych siwych krzaczastych brwi. Arkham próbował ukryć zdenerwowanie, nigdy nie był najlepszym mówcą, a gdy się stresował trudno mu było wyartykułować myśli.
- Nie wszystkich. Tylko Pacjenta Zero – odpowiedział po chwili zawahania lekarz. W spoconej dłoni kurczowo miętosił ołówek.
- Pacjenta Zero? A kim on do cholery jest? – dociekał polityk.
- Mam paru kandydatów. Pozwoliłem sobie przygotować materiały. – psychiatra rozłożył na stole kilka teczek, na rogach których pozostawił wilgotne plamy potu. Miał złudną nadzieję, że Collins tego nie zauważy. Cóż, nawet jeśli zauważył, nie dał po sobie tego poznać. Otworzył pierwszą z teczek, wyciągnął zdjęcia potwornie oszpeconego człowieka.
- Harvey Dent? Żartuje pan sobie ze mnie? To ostatni człowiek, któremu pozwoliłbym opuścić pański szpital! – oburzył się senator.
- Pan Dent ma klasyczne objawy osobowości mnogiej. Rozdwojenie jaźni ujawniło się po tragicznym wypadku podczas, którego doznał obrażeń twarzy. Zanim jednak popełnił swoją pierwszą zbrodnię, był wziętym prokuratorem. Twardym, nieprzekupnym i nieustępliwym.
- Nie musi mi pan przypominać. – Collins z niemałym obrzydzeniem ale i pewną fascynacją wpatrywał się w zdjęcie Two Face’a – Znam…znałem Denta.
Po chwili senator otworzył kolejną z teczek. Wyciągnął zdjęcia mężczyzny, ubranego w kriogeniczny kombinezon.
- To doktor Victor Freeze. Znany też pod pseudonimem Mr. Freeze. – wyjaśnił Arkham – Zanim trafił do mojej placówki był światowej klasy naukowcem, specjalizującym się w kriogenice. Dziś z jego badań korzystają kliniki specjalizujące się w leczeniu ludzi chorych na nieuleczalne nowotwory.
- Chciał pan powiedzieć, milionerów chorujących na nowotwory – zaznaczył z przekąsem senator.
- Jeśli jego metody zostaną spopularyzowane, ocalimy tysiące jeśli nie miliony ludzkich żyć panie senatorze.
Collins nie odpowiedział, sięgnął za to po kolejną teczkę, z której wyciągnął zdjęcia mężczyzny rozebranego do pasa. Jego klatka piersiowa i przedramiona pokryte były bliznami.
- Tego nie kojarzę.
- Nazywa się Victor Zsasz. Wydaje się całkowicie zdemoralizowany i pozbawiony ludzkich uczuć, jednak jego inteligencja jest po za wszelką skalą. Wyznaje zasadę że wszyscy ludzie są niczym więcej jak maszynami i nic już nikogo nie obchodzą.
- Domyślam się, że nie trafił do Arkham za ładne oczy? Kogo zabił?
- Nie kogo a ilu. Victor Zsasz jest seryjnym zabójcą. Ale w odróżnieniu od innych jemu podobnych nie ma żadnych fetyszów ani zboczeń, ofiary wybiera zupełnie przypadkowo. Za każdym razem gdy zabija, na pamiątkę zostawia sobie bliznę.
Senator zamknął teczkę Zsasza i przeszył Jeremiaha lodowatym spojrzeniem. Wyglądał jak ojciec, który domaga się od syna natychmiastowych wyjaśnień.
- Zostało jeszcze parę teczek do omówienia. – zauważył nieśmiało psychiatra.
- Nie bardzo rozumiem do czego ma zmierzać ta rozmowa doktorze Arkham. To co pan proponuje to czysty obłęd, szaleństwo! Nikt nie sfinansuje pańskich eksperymentów, a już na pewno nie ja! Wręcz przeciwnie! Jako osoba reprezentująca ten stan będą ostatnią osobą, która na to pozwoli!
Arkham przez chwilę milczał, czekając aż senator ochłonie. Wciąż miętosił ołówek w spoconych dłoniach.
- Ci wszyscy ludzie…chorzy ludzie. Proszę zauważyć, że każdy jeden, zanim popełnił zbrodnię był jednostką wybitną. Wyjątkową. Jak wyglądałby nasz świat, nasza rzeczywistość, gdyby Albert Einstein, Robert Openhaimer czy Thomas Edison przetrzymywani byli by przez całe życie w odosobnieniu?
- Więc mamy wypuścić tych morderców, bo mają większe IQ niż ja i pan? – Collins kipiał z oburzenia.
- Proszę pozwolić mi dokończyć. To że ludzie chorzy umysłowo mogą przysłużyć się społeczeństwu, to potwierdzony fakt. Najlepszym przykładem jest chociażby Batman.
- Porównuje pan Rycerza Gotham do Harveya Denta? Albo tego…Zsasza?
- Mężczyzna przebierający się za nietoperza nie jest zdrowy psychiczne. I mówi to panu specjalista. – Jeremiah po raz pierwszy wysilił się na pobłażliwy uśmiech względem polityka – Tak czy inaczej Nietoperz w jakiś sposób przebiegunował swoje schorzenia. Nie popieram tego co robi, ale też nie mogę zaprzeczyć, że jego działania przynoszą pozytywny efekt. Odkąd się pojawił w Gotham przestępczość systematycznie spada.
- Czyli co? Zamierza pan przebrać swoich pacjentów za nietoperzy i liczyć, że zaczną walczyć z kryminalistami? – tym razem to senator uśmiechnął się z pewną pobłażliwością.
- Za pomocą leków, hipnozy oraz odpowiednich instrumentów, jestem w stanie przekierunkować ich sposób myślenia. Nauczyć empatii i altruizmu, które cechują naszego zamaskowanego obrońcę Gotham.
- Jakich instrumentów?
- Właśnie to chciałem się z panem przedyskutować senatorze. To co zamierzam zrobić będzie wymagało pewnych nakładów finansowych, których obecnie nie posiadam.

Jeremiah wyszedł z biura senatora Collinsa na chwiejnych nogach. Był blady jak ściana, w spoconej dłoni, pod skórą wciąż tkwiła drzazga ołówka, który złamał gdy usłyszał odmowę. Jak żywy trup, włócząc nogami ruszył w kierunku postoju taksówek. Czarna limuzyna podjechała na krawężnik, zatrzymała się, tylne drzwi samochodu otworzyły się na całą szerokość.
- Zapraszam do środka panie doktorze - kobieta, która siedziała w środku była w średnim wieku i ubierała jak typowa urzędniczka. Nie pasowała do takiego luksusowego auta.
- Znamy się? -
- Od jakiegoś czasu śledzę pańskie badania. Specjalnie dla pana przyleciałam dzisiaj z Luizjany.
Lekarz był całkowicie zbity z tropu. W końcu jednak wiedziony ciekawością wsiadł do limuzyny. Czarnoskóra kobieta zamknęła za nim drzwi i wyciągnęła rękę na przywitanie.
- Amanda Weller – przedstawiła się.

Teraz


Jeremiah niespokojnym spojrzeniem omiótł gabinet, w którym niegdyś urzędował jego wuj Amadeusz. Psychiatra przebudował i wyremontował Azyl od piwnic aż po strych, ulepszył i wzmocnił systemy bezpieczeństwa, jednak nie odważył się nigdy tknąć gabinetu wuja. Mógłby to zrobić, ale wciąż nie czuł się godzien. Kiedyś nazwisko Arkham, tak jak Wayne, Loeb czy Kane coś w tym mieście znaczyło. Dziś Jeremiah postrzegany był jako zwyczajny urzędnik, którego można w każdej chwili zastąpić kimś innym. Myśl, że odejdzie z tego świata, jako nic nie znaczący trybik w maszynie napawała go przerażeniem, odbierała dech w piersiach, nie pozwalała spokojnie przespać nocy. Klaun był ostatnią przeszkodą w jego wielkim eksperymencie. Wszyscy pacjenci, którzy przebywali w Azylu mogli zostać uleczeni i przywróceni społeczeństwu. Być potwierdzeniem teorii Jeremiaha. Wszyscy po za Klaunem. Jego jedynego, Arkham nie był w stanie nigdy rozgryźć. Nie zrobili tego też Strange ani Zajcev. Psychiatra nie wierzył w zło absolutne, lecz czasem miał wrażenie, że ten upiorny, blady, roześmiany od ucha do ucha szaleniec jest wyjątkiem od reguły. Co gorsza, to on, Joker, Książe Zbrodni z Gotham, zgodnie z umową daną tej parszywej suce, Weller, miał zostać Pacjentem Zero.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 20-03-2020 o 01:44.
Arthur Fleck jest offline