Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2020, 09:39   #416
druidh
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Wenecjance prawdziwą przyjemność sprawiła obecność Witolda. Młody człowiek okazał się pozytywną odmianą w świecie cuchnących gnojem pochłaniaczy rzepy. Francisca nie traciła z oczu celu, ale potrafiła znakomicie cieszyć się drobnymi przyjemnościami, które zsyłał jej Pan. W drodze zabawiała Witolda rozmową starannie unikając wydarzeń kilku ostatnich dni. Opowiedziała mu o Wenecji, życiu w dużym mieście, akcentując trudności i zabawne zdarzenia, tak aby nie zawstydzić młodzieńca swoim pochodzeniem. Wypytała też go uprzejmie, o jego historię i edukację, dając do zrozumienia, że jest to coś z czego powinien być dumny.

Owszem, Witold pochodził z małopolski. Z bogatej rodziny. Był drugim synem, w związku z czym został przekazany do stanu duchownego, ale pozostawał dumny ze swego dziedzictwa. Później odbywał posługę na południu i na wschodzie. Aż w końcu przydzielono go do opieki nad niezwykłą dziewczyną. Dziewczynką, która w młodości w tragicznym wypadku straciła swoją bliźniaczkę i wzrok. Klara w wieku, w którym kobiety zyskują dojrzałość objawiła stygmaty. Dlatego kościół się nią zainteresował. I to zmieniło całe życie Witolda. Stał się jej spowiednikiem, opiekunem, towarzyszem i jedynym przyjacielem.
Mimo wszelkich historii o Wenecji przed wejściem do kaplicy znów łamał mu się głos.

* * *

Francisca znała ten stan. To nie powodowało, że bała się choćby odrobinę mniej. Za każdym razem obecność duchów wywoływała u niej przejmujący strach. Do tego nie dało się przyzwyczaić. Jej ciało instynktownie reagowało na zagrożenie, tak jakby obecność niematerialnej istoty, mogło je wziąć w posiadanie i wykorzystać. Miała też jednak doświadczenie, które pomimo strachu pozwoliło jej zareagować. Przede wszystkim nie ruszała się, pozostając w pozycji modlitewnej. I nie musiała się rozglądać, była pewna, że nikt inny tego głosu nie słyszy. Chyba, że sam posiada ten dar od Pana. Nie była też pewna jak długo zniesie wsłuchiwanie się w głos ducha. Ale czy nie to właśnie miała na celu idąc tutaj?

"Jestem Inkwizytorem, który szuka istoty krzewiącej zło w tym mieście. Czy to ciebie szukam, czy też tą właśnie istotę chcesz stąd wypędzić?"

"Przybył tu… On nie żyje… jak ja… ale inaczej… jego plugawe rytuały… on kruszy ściany między naszymi światami… ja… on może posłać moją nieśmiertelną duszę w otchłań…"


W tonie głosu było coś dziwnego. Był dziwny. Nieludzki. A jednak był w nim strach. Duch, który przemawiał bał się.
Kobieta wciągnęła przez nos chłodne wilgotne powietrze, aby zachować przytomność umysłu.
"Jakiej pomocy oczekujesz? Jaką pomoc możesz dać nam?"
"Pozbądź się go. Pozbądź się bramy do Otchłani. Nie mam jak wam pomóc. Jestem związany."

Nagle manifestacja ducha zaczynała odchodzić. Francisca czuła jak jego obecność słabnie. Zaczynało jej się robić cieplej.
Czarna zasłona wisząca w kapliczce zafalowała. Podobnie płomień najbliższej pochodni. Kątem oka dziewczyna dojrzała ruch cienia. Chłód związany z obecnością ducha zastąpił dziwny zimny dreszcz związany ze wspomnieniem cieni wokół katedry. Tych samych cieni, jakie obserwowali z Gergem.
Francisca wytężyła zmysły starając się wyczuć jak najwięcej. Jednocześnie zaczęła odmawiać Modlitwę Pańską skupiając swoje myśli, nie na rozwiązywaniu sprawy, ale na prośbach kierowanych do Boga. Nic jednak się nie wydarzyło. Duch odszedł, ale to co zajęło jego miejsce było nieme. Francisca podniosła się z kolan i odczekała chwilę, aby ból w nogach minął. Potem cichym krokiem ruszyła w kierunku kotary. Mijając mężczyznę szepnęła.
- Coś tu jest.
Witold w pierwszej chwili nie usłyszał. Był pogrążony w smutku przy ciele dziewczyny. Jednak w pewnym momencie poczuł na sobie wzrok swojej towarzyszki.
- Tak? - wstał bez wahania. Czuł, że coś jest nie tak, choć nie miał pojęcia o obecności ducha.

Za kotarą znajdowały się schody. Schody prowadzące w głąb krypty. W krypcie spoczywały ciała księży, którzy zmarli pełniąc posługę w Płocku. Witold stanął na wysokości zadania i rozpalił niewielką pochodnię, która oświetlała schody w dół. Schody zupełnie podobne do tych w podziemiach Mogilna. Francisca mimowolnie w myślach powróciła na moment do tamtych zamkniętych drzwi. Jednak tutaj zamiast drzwi zamkniętych na klucz była jedynie ciężka, czarna zasłona. Kobieta wciągnęła powietrze, obejrzała się na Witolda i spojrzała w ciemność.
Na dole był ktoś. Jeden człowiek. Chyba człowiek. Coś wielkości człowieka stojące w ciszy. Oddychające powoli. Na dole było też widać jakieś przebłyski. Było tam jakieś źródło światła, ale dość daleko od schodów. Za tym, kto się tam znajdował?
“Uważajcie”
Usłyszała tuż przy swoim uchu głos z którym wcześniej rozmawiała. Był tak blisko… usłyszała szept.
“To jego sługa”
Francisca cofnęła się. Spojrzała na Witolda.
"Co to za istotą? Czemu jej jeszcze nie spotkaliśmy?"
“Nie wiem”

Głos ducha zaczynał brzmieć tak, jakby wyrzucał on sobie to, że jest nieprzydatny.
“On pozostaje w cieniu.”
"Zrobię co w mojej mocy. To nasz wspólny wróg. Jeśli jest to w twojej mocy postaraj się coś dowiedzieć o nich. Każda wiedza jest dla nas cenna."
Francisca wykonała coś w rodzaju skinięcia głową i spojrzała na Witolda.
- Chodźmy stąd. Musimy naradzić się z braćmi i siostrą.
Witold nie miał ochoty zostawać w tym miejscu. Odkłonił się i ruszył do wyjścia.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline