Gdy dostała wiadomość z biura, że ma przyjechać, wiedziała, że szykuje się coś grubego. Zwykle bowiem nie fatygowali się, by ją fatygować na miejsce, a gdy któryś z pracowników potrzebował informacji, to albo robił to przez internet, albo w ostateczności przyjeżdżał do niej do Biblioteki Narodowej przy alei Niepodległości, gdzie na co dzień pracowała. Kochała książki a miłość tę przekazywano w jej rodzinie z dziada pradziada i to z nimi związała swoje życie. Najbardziej jednak kręciło ją zgłębianie okultystycznych ksiąg, które nie dla wszystkich były dostępne.
A ona świetnie się w nich orientowała i odnajdywała. Miała wiedzę, która dla zwykłych śmiertelników byłaby tylko głupim gadaniem, bajkami dla dzieci, ewentualnie - w najlepszym wypadku - wysyłaliby ją na leczenie do jakiegoś specjalisty. Dlatego nie dzieliła się swoją wiedzą z miałkimi umysłami, nie potrafiącymi udźwignąć faktu, że obok zwykłego, materialnego życia, istnieje też niematerialne, które może wyrządzić wiele złego.
Ubrała się szybko i skoro wezwano ją na miejsce, postawiła na luźne ubrania - bojówki, bluzę z kapturem, wygodne buty. Wyglądało na to, że będzie zaangażowana osobiście, więc rozciągnięty sweter, wielkie okulary zerówki i glany za kostkę, które zwykle zakładała do pracy, by wyglądać na "typową bibliotekarkę" mogłyby się nie sprawdzić. Narzuciła na siebie kurtkę typu bomber i wybiegła z mieszkania na Ochocie odziedziczonego po dziadkach.
Czasami miała wrażenie, że działa jak jakiś okultystyczny superbohater - w pinglach w bibliotece, jako oddany pracownik, by po godzinach zajmować się ratowaniem świata przed bytami nie z tego świata. Prawie jak damska wersja Supermana. Nagle jej się przypomniało, że nie zadzwoniła, żeby wziąć urlop na żądanie. Shiiit... dobrze, że kierownik się w niej podkochiwał, to i nie będzie problemu, żeby jej to puścił bokiem.
Na miejscu wysłuchała, co ma do powiedzenia szef, analizując sobie jego słowa w głowie.
- Znowu nawiedzony dom? Zaczynam być polowym ekspertem od takich - rzuciła wesoło, uśmiechając się półgębkiem. Przyglądała się przez dłuższą chwilę zdjęciu byłego klubu "Grota". -
Rzeczywiście będzie spory tłok z pozostałymi. Czy jest jeszcze coś, co powinniśmy wiedzieć, zanim tam pojedziemy? Jakieś detale? - Spojrzała na szefa.
Jednocześnie czytała kopie raportu na temat zaginionych pięciolatków. Policja nic nie znalazła, typowe w tym kraju.