Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2020, 20:42   #536
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper zmarszczyła lekko brwi, po czym otworzyła oczy i sięgnęła po jego dłoń. Wzięła ją i zaczęła głaskać jej wierzch. Próbowała dodać mu otuchy. Nie chciała by się smucił, a widziała i słyszała że się smucił.
- Cieszę się, że tak sądzisz - powiedział Joakim. Chwycił dłoń Alice, którą go głaskała i ją ścisnął. Zdawało się, że nieco się pobudził i chyba usłyszał coś pozytywnego. - Tak, racja. Jestem po waszej stronie, choć na Kirillu może to nie zrobić wrażenia. Spróbuj się jednak z nim pogodzić. Nie, nie uciekajcie - Dahl lekko zaśmiał się. - Musicie jednak przekazać to Kirze. Jeśli Misha ją przekabaci na waszą stronę, to będzie w stanie uspokoić Kirilla… jeśli ktoś, to ona. Choć pewnie ją też trzeba będzie uspokajać. Jakby co, to napisz do mnie i prześle wam pieniądze. Wszelkie, jakie będziecie potrzebować.
Zamilkł na moment.
- Dobra, pa. Racja, spieszcie się - rzekł i odłożył telefon.
Spojrzał na Alice. Zdawało się, że uczynił wszystko, co tylko mógł.
Rudowłosa obserwowała go. Dalej trzymała jego dłoń.
- Nie wyszło chyba źle? - zapytała. Miała nadzieję, że dobrze wydedukowała po zakończeniu tej rozmowy.
- Na początku było źle. Ale potem powiedział, że chyba raczej dobrze się stało. Bo sam nigdy by tego nie powiedział, a też nie jest już dzieckiem i nie chce mu się ukrywać przed światem swoich związków. I że jak będzie trzeba, to ucieknie z Mishą. I że Kirill musi ich zaakceptować. Przybrał nieco wojowniczą postawę. Chyba nie jest na mnie zły. Jestem zszokowany z tego powodu - Joakim uśmiechnął się delikatnie. - Mam po prostu nadzieję, że to się rzeczywiście dobrze dla nich skończy. Młode miłości rzadko kiedy długo trwają. Oby ta była wyjątkiem.
- Mam nadzieję, że nie odziedziczyli przekleństwa pecha po moim pokoleniu, albo po tobie - parsknęła cicho. Pokręciła głową.
- Myślę, że dadzą sobie radę - stwierdziła.
- Tak czy inaczej… Czyli nie zostałeś wyklętym ojcem. więc skup się na odpoczywaniu. Zastanawiam się, czy to tu masz urlop, czy tam - rzuciła.
- Myślę, że w pewnym sensie cały czas jestem w pracy - odpowiedział Joakim. - Jakie przekleństwo pecha twojego pokolenia? Nic o tym nie słyszałem wcześniej - wydawał się zaskoczony.
- Żartuję, czasem po prostu uważam, że ściągam pecha - powiedziała tłumacząc stwierdzenie.
Joakim zerknął tymczasem w bok na jedną z młodszych pielęgniarek, która obrzuciła go spojrzeniem. Uśmiechnął się do niej lekko, na co ona uśmiechnęła się speszona. Zarumieniła się i odwróciła wzrok. Odeszła do obowiązków.
Rudowłosa zauważyła, ale nie powiedziała nic na temat rumieńca kobiety.
- Zadziwiające… - skomentowała.
- Co takiego? - Joakim nie zrozumiał, przesuwając wzrok na Alice.
- Jak czarujesz - powiedziała i uniosła kącik ust w górę.
- Ciebie? - zapytał Dahl. - Miło mi, że tak sądzisz. Włosy będą musiały mi dopiero odrosnąć, ale twarz pozostaje taka sama - zażartował lekko.
Alice westchnęła i pokręciła rozbawiona głową.
- Tak, zabawne, że Kirill postanowił zgolić ci włosy… Zupełnie tak, jakbyś nie miał powalającego uśmiechu… Dobrze, że na to nie wpadł… Bo zrobiłby się jeszcze bardziej pomysłowy - stwierdziła.
- Chyba chciał odciąć mi nogę, ale po kilkunastu godzinach doszedł do wniosku, że jednak spasuje. Ale miał taki początkowy zamiar. Ciekawe, kto by wygrał w starciu. Rosyjska mafia czy Valkoinen - Joakim zażartował. - No cóż… chyba teraz zdrzemnę się - powiedział i położył. Wcześniej siedział. - Chyba, że chcesz jeszcze o czymś porozmawiać? Jak nie, to z chęcią przyjmę pocałunek na dobranoc - rzekł.
Alice uniosła się z krzesła. Podeszła do niego i pocałowała delikatnie w usta.
- Dobranoc, wypoczywaj. Przyjdę jeszcze do ciebie - powiedziała uprzejmie.
- W śnie czy na jawie? - zapytał Joakim, uśmiechając się lekko i przymrużając oczy.
- Najchętniej i tak i tak, hmm? - zażartowała.
- Sen mamy zagwarantowany. Pragnąłbym jednak jeszcze zobaczyć cię tutaj we własnej osobie - mruknął Joakim. - Do zobaczenia, Alice. Życz mi słodkich snów - rzekł i ziewnął. Bez wątpienia potrzebował dużo odpoczynku i czasu, żeby się zregenerować.
- Życzę ci słodkich snów. Żebyś wrócił szybko do zdrowia. Przyda ci się dużo siły. Przed powrotem do IBPI i czymkolwiek co tam cię czeka - stwierdziła i pogłaskała go jeszcze po policzku. Powoli. Jakby właściwie nie chciała sobie iść.


- Pamiętaj… - szepnął ciężkim głosem - ...że bardzo cię kochałem.
Następnie odszedł od niej. Bahri szedł za nim z ręką wyciągniętą w stronę potylicy Anglika. Broń tylko czekała na wypalenie.
Alice zadrżała i poczuła bardzo głęboki ból psychiczny. Popatrzyła w szoku na Sharifa, potem na Bahriego, a na końcu na Terrence’a, który zaczął się od niej oddalać
- Nie… Terrence, nie! Tak nie można… - obejrzała się na Sharifa - Nie możesz! Jak możesz! Nie jesteś żadnym prawem, żeby decydować o tym kto zasługuje, by żyć, lub nie! - nakrzyczała na niego jak zraniona lwica.

De Trafford słyszał te słowa. Ale nie odezwał się. Co mógł powiedzieć, co złagodziłoby jej ból? Wszystko już zostało przez niego wypowiedziane. Pragnął, aby jego ostatnimi słowami było wyznanie miłości. Miał nadzieję, że Alice je zapamięta. I że będzie rozgrzewało jej serce w trudnych chwilach. A tylko takie obecnie mieli.
- Zrobię co chcesz, tylko odwołaj ten cholerny rozkaz! - Alice wybuchnęła lekko łamiącym się tonem.
Starania Harper łamały mu serce. A jednocześnie było w nich coś słodkiego. Miło było umrzeć ze świadomością, że ktoś będzie za tobą tęsknił. Że ktoś walczył za twoje życie. Że ktoś będzie cię opłakiwał i ktoś odczuje twój brak. Z drugiej strony nie chciał być powodem rozpaczy w życiu Alice. Zrobił coś źle po drodze. Mógł to wszystko inaczej rozwiązać. Brakło mu zdolności organizacyjnych, intelektu… talentu telekinetycznego. Jakiś lepszy mężczyzna byłby w stanie pokonać Arabów i uratować siebie. A także swoją miłość. Jednak Terry nie był tym lepszym mężczyzną. I właśnie dlatego szedł przed siebie, prosto w las. Czuł na potylicy chłód pistoletu, choć ten fizycznie nie był dociśnięty do jego czaszki. Niby chłód, ale zarazem wypalał mu dziurę, jak gdyby wydobywała się z niego skoncentrowana wiązka lasera. Gdyby był Joakimem, na pewno udałoby mu się wykaraskać. Jakoś wyjść z tej sytuacji. Co by zrobił Dahl na jego miejscu?

- Nie musisz mnie wcale zabijać… - zaczął.
- Proszę, zamilcz - Bahri odpowiedział od razu.
- Jestem bogatym i wpływowym człowiekiem. Dla Sharifa jesteś nikim. Jednym z wielu pionków. Jak mnie teraz puścisz wolno, to staniesz się dla mnie bardzo ważną osobą.
- Cicho… - Egipcjaninowi wcale też nie było aż tak łatwo.
- Mam wielu przyjaciół, którzy mnie kochają. I którzy ci tego nie przepuszczą. Jak zabijesz mnie, to podpiszesz wyrok śmierci również na siebie. Możemy zostać przyjaciółmi, Bahri. Naprawdę w to wierzę.

To prawie zadziałało.
Bahri rzeczywiście zawahał się przez chwilę.
Ale wtedy przypomniał sobie o trzech dezerterach z ich małej armii. O tym, co Habid im zrobił przy wszystkich. Nie można było nie uszanować rozkazu Sharifa i przeżyć. Arab oskalpował tę trójkę. Wyciągnął im jelita na zewnątrz, kiedy jeszcze żyli. Zaczął oskórowywać, ale wtedy umarli. Habida tak to rozwścieczyło, że wypił całą butelkę wódki i podpalił hotel, w którym przebywali.

Bahri zdołał polubić Terry’ego i Alice. Był na siebie wściekły z tego powodu. Nie chciał ich zabić. Z drugiej strony…
- Lepsza twoja śmierć, niż moja - rzekł.
Nacisnął spust.
Kula wbiła się w potylicę de Trafforda. Padł na ziemię. Kawałki kości, mózgu i krwi rozproszyły się dookoła.

Zapadła cisza.

- Przykro mi - załkał Bahri. - Tak bardzo mi przykro… - zawiesił głos.
Z jego oczu zaczęły lać się łzy. Opadł na kolana i mocno zacisnął pięści. Paznokcie boleśnie wbiły mu się w skórę, zostawiając krwawe ślady. Zaczął oddychać przez usta. Ale nie mógł nabrać powietrza. Dostał napadu paniki. Cały czas słyszał głos Terrence’a. A także huk wystrzału…

Minęło kilka minut i Bahri zdołał się opanować. Czuł nudności, ale nie wymiotował. Dlaczego ze wszystkich osób akurat jemu rozkazano dokonać egzekucji…?
“Jesteś pieprzonym mordercą”, pomyślał. “Powinieneś wziął ten pistolet i sam wpakować sobie kulę w mózg. Posmakuj swojego własnego lekarstwa”.
Wpatrywał się przez chwilę w pistolet. Jego metaliczny błysk oddziaływał na niego hipnotycznie…

Nagle usłyszał dziwny dźwięk. Nieopodal pomiędzy drzewami pojawił się rozbłysk światła. Bahri miał ochotę przetrzeć oczy niczym postać z kreskówki. Jednak blask tylko wzmocnił się. Nagle powiększył się i uformowała się z niego tarcza zegara. Wyskoczył z niej mały, uroczy lisek. Biało-różowy. Kiedy stanął na trawie, portal za nim zniknął.
Dziwne zwierze lekko fosforyzowało. Bił z niego jego własny blask. Co więcej, zdawał się półprzezroczysty, jak gdyby był tutaj bardziej duchem, niż ciałem. Bahri odniósł wrażenie, że gdyby podszedł i go dotknął, jego palce przeszłyby na wylot.

Lisek skoczył przed siebie i wylądował na zmarłym de Traffordzie. Polizał go w policzek. W tym miejscu rozbłysło delikatne światło, które powoli zaczęło się rozprzestrzeniać na otaczającą skórę. Potem duch polizał inne miejsce i jeszcze kolejne… żeby jak najszybciej całe ciało Anglika zostało pokryte tym samym, gwiezdnym blaskiem.

Czas stanął dla Terrence’a. Krew przestała wypływać z jego żył, neurony przestały obumierać z powodu niedotlenienia, proces formowanie skrzeplin został wstrzymany, zanim jeszcze na dobre się zaczął.
Śmierć, która oblepiła całe ciało Anglika zaczęła się skraplać w jednym punkcie. Formowała się z niej biała, gęsta ektoplazma. Lisek rozwarł usta mężczyzny i zaczął ją wyssać z wnętrza. Wyglądało to trochę tak jak gdyby go całował.
Kiedy dokończył, nabrał powietrza, i tchnął wewnątrz Terry’ego błękitne, promieniujące światło życia. To zaczęło wypełniać wszystkie szczeliny i zakątki. Pobiegło naczyniami krwionośnymi jakby światłowodami. Tkanka mózgowa zaczęła się regenerować, a uszkodzona czaszka odbudowywać.

Kilka minut później proces dokończył się.
Terrence de Trafford zaczął oddychać.
Lisek rozproszył się w nicość. Złocista energia, która go napędzała, kompletnie rozprysła się. Całą, jaką miał, wydał na bardzo trudny i skomplikowany rytuał Czasu, Życia i Śmierci. Z tego też powodu przestał istnieć.

Bahri otworzył usta i zaczął przez nie głośno oddychać. Podszedł i sprawdził puls mężczyzny. Dotknął jego czaszki w miejscu, w którym została wbita kula. To był prawdziwy… cud. Zaczął się śmiać.
- Zdaje się, że nie było ci pisane w gwiazdach, żeby dzisiaj umrzeć - mruknął.
Schylił się i wziął mężczyznę na ramiona. Z trudem, bo nie był wcale lekki. Na szczęście Bahri posiadał trochę mięśni.
- Już wolę narazić się Habidowi - powiedział. - Niż bogom.

Następnie odszedł, żeby znaleźć dla de Trafforda bezpieczne miejsce.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline