Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2020, 12:12   #124
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Dzień drugi

Remont i kwestie przeprowadzkowe powoli ustabilizowały się. Iwan odwiedzał fundację, pomagając swoją sztuką w bliżej nie zidentyfikowanych czarach nad siedzibą (prawdę mówiąc wyglądało po prostu jakby święcił budynek) wciąż dochodząc do siebie. Główny ciężar remontu padł na Klausa i Patricka oraz ojca Adama. Jonathan wciąż dopełniał bliżej nie zidentyfikowane formalności, a Hannah po raz kolejny malowała w dyskretnych miejscach glify strażnicze.
Oby tym razem się na coś przydały.


Nauki należało łączyć z praktyką. Takie najwyraźniej podejście miał batiuszka i dlatego zagonił Healy’ego do roboty. Patrick oczywiście miał podłoże teoretyczne. Stary Szkot o to zadbał. Niemniej zaświaty ogólnie nie były dotąd czymś co Irlandczyka interesowało. Bo i czemu miało?
Żyjąc w Belfaście zajmował się tym co przelazło do jego z innych miejsc. Dopóki siedziało u siebie Healy kierował się zasadą: Live and let it live.
Miss Storm i jego przydupas zmienili sytuację i zmusili Patricka do poszerzania horyzontów. I zabezpieczania budynku pod przewodnictwem Ojca Iwanowa. I szło mu to zaskakująco gładko.
Przynajmniej z punktu widzenia tych, którzy nie znali przeszłości Healy’ego. Ten bowiem nie zaczynał bowiem jako Syn Eteru. Zanim przystał do tej tradycji podobnie jak ojciec Adam był uczniem w wielu innych… nie mogąc opanować ich sztuki kreowania magii ( z winy wyjątkowo upartego i niereformowalnego awatara, który miał własne zdanie co do tego kim Patrick miał być). Niebiański Chór był pierwszą z Tradycji którą liznął Irlandczyk toteż znał metody ich nauczania i podejście do magyi… nawet jeśli nie potrafił dosłownie stosować ich rytów i musiał je przefiltrować przez paradygmat własnej magyi.
Po zakończeniu zaś… obu magów czekało stworzenie tworzenie korytarza w średniej penumbrze, który miał połączyć ich siedzibę z sanctum Irlandczyka. I przy okazji Healy miał możliwość nauczenia się przez porządnego “nurkowania” w światach umbralnychj.


Trasa umbralna pomiędzy sanktuarium Patricka a nową siedzibą fundacji przebyta nieśpiesznym spacerem zajmowała około godziny. Prowadziła przez penumbrę średniej umbry przez tereny miejskie, czy raczej to co w tej penumbrze mogło uchodzić za miasto. Gdy przecinała centrum, większość budynków jaśniała swym upiornym duchowym odbiciem. Zaś przy bliższych oględzinach przypominały trochę martwą naturę, rzeźby zasuszone w formalinie gęstej pajęczyny wzorca. Srebrne, metaliczne nici (miejscami nawet kryształowe) oplatały to miejsce prawie szczelnie tworząc półprzeźroczyste kokony, a pośród tych geometrycznych kształtów przemykały równie regularne kontury pająków, sługów Tkaczki na regularnej wojnie z panoszącymi się gdzieniegdzie pomniejszymi zmorami. Tych kreatur co prawda Patrick nie widział, lecz czuł ich śmierdzący odór i widział poszarpaną, pozlepianą i zniszczoną pajęczynę tworzącą głębokie leje prowadzące do nor między sieciami, a nieraz do dziur w budynkach. Nawet największe pająki wzorca, wielkości małego samochodu, z ostrożnością odbudowywały sieć wokół tamtych miejsc. Wiedziały bowiem jak niebezpieczne bywały zmory, zwłaszcza na swoim terenie. I Healy to wiedział…

Rejony dalej od centrum były inne. W okolicach nowej zabudowy obszary średniej umbry przypominały las wdzierający się między budynki. Tylko niektóre domy miały już swe odbicie, tworząc nieregularne skupiska. Pajęczyna wzorca była tutaj zdecydowanie mniej gęsta i bardziej świeża i błyszcząca, chociaż równie perfekcyjna, pnąc się od budynków do drzew i polan. Ilość zmor spadała, pozostawiając proste, niemal wierzące istoty podgryzające duchowe odbicia drzew oraz broniące przed nimi pomniejsze duchy natury.Szczególnie widoczne żabopodobne, błotne żywiołaki ziemi oraz ponure, pokryte gęstym siwym futrem oraz płatami szronu, wielorękie wariacje na temat yeti czy inny mitów o wielkiej stopie – tych było co prawda niewiele, ale niespecjalnie kryły się ze swoją obecnością. Patrick wolałby nie wchodzić im w paradę, wszak to pewnie kolejny zagrożony gatunek z Odeszłych. Na szczęście… nie musiał. One miały swoje sprawy, on miał swoje. I ich interesy nie krzyżowały się.

Okolice siedziby fundacji były podobne do centrum, lecz nory zmor były tu sporadyczne, pajęczyna wzorca była mniej obecna, a rolę sług Żmija przejęły pospolite duchy zwierząt robiąc sobie surrealistyczne safari między odbiciami budynków, jakby zwiastując, iż natura wciąż walczy w danej dzielnicy przemysłowej o dominację nad narastającą formą kreowaną przez nieświadomych swoich działań Śpiących.
Całość umbry spowijał dziwny blask czy też aromat. Był bardzo subtelny. Dopiero wiedza Patricka o tym, iż prawie całe miasto charakteryzuje się silnym przepływem Kwintesencji, pozwoliła stwierdzić, iż to jest jego objaw. Na tyle, na ile znał Umbrę, wiedział, iż zobaczył stanowczo za dużo duchów. Nawet w rejonach ciasno opatulonych pajęczyną wzorca, nie widuje się aż tylu pająków. Najwidoczniej wolne zasoby unoszące się wszędzie miały bardzo życiodajną moc, z której korzystały i duchy pozytywne i negatywne.
Właściwie to budziło jego radość, takie obserwowanie obcego środowiska tętniącego życiem. Patrick wszak choć zabijał bez mrugnięcia oka i niszczył co mu kazano, to nie czynił tego z radością. Ot kiedy należało to zrobić, to to czynił. Sama walka jednak go nie rajcowała. Po prostu był w niej dobry i tyle…
W tym co czynił teraz, dobry jednak nie był. Był uczniem batiuszki. Wyszykował z jego pomocą przejście w ich nowej siedzibie. I teraz podążał trasą do swojego sanctum, po drodze zostawiają z pomocą sił niewielkie “okruszki” na trasie. Subtelne nutki dźwięku, które same w sobie nie zwróciłyby na siebie uwagi. No chyba, że… ktoś wiedział co ma usłyszeć.


Tworzenie drugiego przejścia zajęło mu wiele czasu i kilka nieudanych prób z soczewkami i kryształami. Ech pod nadzorem batiuszki przełożenie jego wskazówek na język trybów i układów kabli wydawał się taki prosty. W końcu jednak się udało. Przejście było gotowe.
Spojrzał na komórkę… już osiemnasta. Spojrzał przez okno. Ściemniało się już.
Cały dzień, bez obiadu… Czuł że burczy mu w brzuchu. Pozostało wrócić do ich wspólnego domu i stamtąd zamówić żarcie na wynos… dla całej ekipy. I przy okazji przetestować wyjście awaryjne. Healy przeszedł do umbry zadowolony z siebie.
To był udany dzień.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline