Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2020, 19:57   #4
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Pół roku przed pierwszym spotkaniem Jokera i Harleen


Dwóch mężczyzn z wymalowanymi jak klauni twarzami paliło papierosy w zakamarku jednego z opuszczonych magazynów w dokach Gotham City.

-A słyszałeś to? He he he… Każdy zna Wayne’ów co nie?
No więc, mały Bruce prosi…


Nagle ktoś, bezpardonowo przerwał rozmowę, wchodząc między dwójkę przestępców.

-Co tu się wyprawia? Co wyprawiają moi dwaj UlUbieeeNi pomagierzy?

-Szef? No ten no… Jimmy opowiada kawał.


-Kawał? Jim? Lubisz kawały? Czemu nikt mi nie powiedział, że mamy w ekipie takiego dowcipnisia? Zrobiłbym Cię moją prawą ręką!

-Ja ten no…

Drągal wyraźnie był zakłopotany i nie wiedział jak powinien zareagować.

-No co tak stoisz wiejski ćwoku? Dokończ ten cholerny kawał żebyśmy mogli mieć razem jeden wielki, cholerny ubaw. Nie żebyście mieli załadować te beczki z kwasem na pakę nim znajdzie nas Batman, ale… Batman nie królik, tylko nietoperz więc chyba poczeka nie UwAżżaCieee?

-Eeee… Zależy czy jest dzień szefie? No bo ten... Nietoperze śpią w dzień.

Jimmy najwyraźniej nie słyszał w swoim życiu o pytaniach retorycznych, sarkazmie i tym podobnych. Joker przestał się uśmiechać i odciągnął powoli cyngiel swojego rewolweru, który nagle znalazł się w jego ręku. Powiedział tylko jedno słowo świadczące o tym, że traci cierpliwość.

-KAWAŁ.

Łysiejący sługus Jokera, Jimmy zaczął pocić się nerwowo i drapać niepewnie po skroni. Podjął jednak szybko z powrotem wiedząc, że teraz już musi dokończyć.

-No więc, znacie Waynów prawda? No każdy zna Waynów i ten no…
Mały Bruce mówi, więc do ojca tato, tato! Kup mi bilet na karuzelę!

Na co jego ojciec odpowiada.

Daj spokój synu! Nie ci wystarczy ci, że świat kręci się wokół nas?
Kapujecie? Bo.. bo.. Waynowi są tak bogaci i jednocześnie ską…


Wystrzał z pistoletu rozwalił mózg Jima pomagiera zanim ten zdążył dokończyć zdanie.

-Brakowało mi jakiejś wybuchowej puenty na koniec ha ha ha… Ej ty! Jakby co to ten kawał by mój kApiSzzz?

Joker mrugnął znacząco do drugiego ze swoich pachołków. Z jego długolufowego staromodnego rewolweru wciąż unosiła się długa strużka dymu.

-Ba.. Ba.. Ba..

-Baba? Proszę niech to nie będzie kawał typu przychodzi baba do lekarza bo dołączysz do Jima jąkając się w anielskim chórze.

-Chyba miał na myśli Batmana.

Głęboki, pozbawiony emocji głos sprawił, że klaun nagle stracił swoją pewność siebie.

-Oh… Stoi za moimi plecami prawda?

Joker odwrócił się szybko, ale nie dość szybko. Pięść w skórzanej rękawicy pozbawiła Księcia Zbrodni świadomości.

[MEDIA]http://i.pinimg.com/originals/ff/89/c0/ff89c094fbe4e662cc60de6005ef3ce0.gif[/MEDIA]


Kilka dni po pierwszym spotkaniu Jokera i Harleen


-Panno Queen. Pomyślałem, że się Pani przyda..

-Życzenia powodzenia naczelniku?

-Nie, nie oczywiście że nie. Skąd w ogóle ten pomysł?


Jeremiah Arkham spochmurniał jakby sama myśl, że miałby żartować w pracy z podwładną była odrażająca.

-Chodziło mi o to, że skoro ma pani sprawować pieczę nad zdrowiem psychicznym naszego najbardziej znanego pacjenta… To może pomoże pani zapis jego sesji terapeutycznych z doktorem Laruso.

-Laruso? Nie słyszałam tu tego nazwiska.

-Tak Ekhm… To smutna historia i staramy się nie mówić zbyt głośno o tym co spotkało dobrego doktora.

-A co spotkało jeśli można wiedzieć?


Dr Quinzel podświadomie przełknęła ślinę. Uważała się z profesjonalistkę, ale to? To mogło ją przerosnąć i zaczynała zdawać sobie z tego sprawę.

-Nie żyje… W każdym razie śmiem przypuszczać, że sprawa z Jokerem mogła być jednym z czynników, które spowodowały jego problemy rodzinne co…

Arkham przerwał czując na sobie spojrzenie jednego ze strażników. No tak, pewne rzeczy lepiej zachować dla siebie nawet jeśli to on jest tu szefem. Chrząknął znacząco i przeprosił zostawiając zaskoczoną Harleen samą na korytarzu.


Zapis sesji nr 15 doktora Roberta Laruso z pacjentem o pseudonimie “JOKER”


-Może tym razem zrobimy jakie postępy co Joe?

-Mówiłem, że nie nazywam się Joe doktorze. Ani Cesar, ani Jack, nie Heath, raczej nie Joaquin, chyba nie Mark, a już na pewno nie Jared!

-Czekam więc cały czas, aż zdradzisz mi prawdziwe imię. Ja zdradziłem ci swoje.

-Jest na plakietce głuptasie. Ciężko to nazwać tajemnicą.


Klaun w kaftanie bezpieczeństwa teatralnie przewrócił oczami. Lekarz jednak pozostawał nieugięty i nie przejmował się postawą pacjenta.

-Może zdradzisz mi jakąś prawdziwą tajemnicę, a ja zdradzę ci swoją?

Szaleniec uśmiechnął się na pozór niewinnie. Bawiła go gra w kotka i myszkę z tym psychiatrą.

-Dobrze. No więc... Strasznie chrapię przez sen z czego nie jestem dumny, ale jeszcze nikt z sąsiadów nie zadzwonił po policję.

Doktor Laruso uśmiechnął się szczerze tak jak ktoś kto tłumaczy dziecku jak działa świat. Uśmiech mający wzbudzać zaufanie.

- Jesteś wśród przyjaciół Joe. Możesz śmiało mówić co leży ci na wątrobie. Jak wyglądało twoje dzieciństwo?

-Ja… Dobrze doktorze, dałem słowo więc zdradzę ci tajemnicę swojego dzieciństwa.

Psychiatra zaczął notować, jednocześnie uważając by nie zdradzać za bardzo swojego podekscytowania.

-Proszę kontynuuj.

-Miałem dobre, zwyczajne życie.
Byłem jedynakiem mieszkającym z rodzicami na peryferiach miasta, ale to była dobra dzielnica. Sąsiedzi sobie ufali tak, że można było poprosić ich o pilnowanie domu kiedy jechało się na wakacje. Mama pracowała w domu, gotowała, sprzątała, zajmowała nami, zadowolała mojego ojca żeby ten nie myślał tyle o pracy. Mama bardzo mnie kochała, a ja kochałem mamę. Tata… Taty nie było za bardzo w domu, miał waŻnnnnĄ pracę i wracał późno do domu. Odpoczywał, oglądał telewizję, słuchał muzyki, czytał książki i pił alkohol. Nigdy nie nauczyłem się jeździć na rowerze bo nie miał mnie kto nauczyć. Pamiętam jak dzieci sąsiadów śmiały się ze mnie z tego powodu, próbowałem się nauczyć, naprawdę! Jednak ciągle spadałem z siodełka, jak prosiłem tatę o pomoc to mówił, że nie ma czasu na bzdury, jego ojciec też niczego nie nauczył.

“Żeby być mężczyzną musisz dojść do czegoś sam chłopcze. Jesteś mężczyzną prawda?”

-Mimo wszystko żyło się nam całkiem dobrze. Typowa amerykańska rOdddzInKa. Do momentu gdy nie przebrałem się za klauna. Uuuu można powiedzieć, że tata nie był zachwycony… Widzisz zawsze lubiłem klaunów, poprawiali mi humor! Nieśli ludziom radość! Mój ojciec nigdy nie potrafił tego zrozumieć. Matka mnie kochała, ale była zbyt słaba by się mu postawić. Zabiłem swojego ojca… To był wypadek, głupi wypadek, ale zabiłem go. Chciałem tylko… Myślałem, że będzie się śmiał.


Robert Laruso nie mógł uwierzyć własnym oczom, czy ten najbardziej znany morderca Ameryki od czasów Bundego i Mansona płakał? Otwierał się przed nim? Musiał to wykorzystać. To będzie jego bilet do sławy, ale musi rozegrać to z głową.

-Przerwijmy w tym miejscu. Dziękuję za zaufanie Joe

Koniec nagrania



Zapis sesji nr 22 doktora Roberta Laruso z pacjentem o pseudonimie “JOKER”

-Wiesz, że każda religia ma ze sobą coś wspólnego? Każda oparta jest na kłamstwie. Bogiem jest bowiem ten kto trzyma pistolet przy twoim czole i decyduje czy zrobi on *BANG*. Powiedz mi doktorze? Spotkałeś już swojego boga?

-Ja… Skąd ta nagła agresja Joe? Może wrócimy do tematu twojego dzieciństwa? To zawsze cię uspokaja.

-MÓWIŁEM, ŻE NIE NAZYWAM SIĘ JOE.


Joker uśmiechał się w sposób wymuszony, zaciskał przy tym zęby tak mocno, że z dziąsła wydawały się krwawić.

-Co u żony? Cathrine? I u młodego Bobbego Juniora? Ile on ma już lat? Siedem-osiem?

Powiedział powoli przez zaciśnięte zęby niczym brzuchomówca.

-Skąd ty… Przerwa. Przerwa w nagraniu!

Doktor zerwał się z miejsca by wyłączyć aparaturę. Zanim to zrobił dało się słyszeć jeszcze głos jego pacjenta.

-Na twoim miejscu wróciłbym do domu i sprawdził czy nic im nie jest tAtUuUsIu. Czasem wąż musi zjeść własny ogon.

Koniec nagrania



[MEDIA]https://media3.giphy.com/media/vLlqXqIlV9gcM/giphy.gif[/MEDIA]

Robert Laruso miał dobre, zwyczajne życie.

Mały domek na przedmieściach miasta. Co jakiś czas wyprawiał grila dla znajomych by pochwalić się kochającą żoną której zazdrościli mu kumple. Widział to na ich twarzach i czuł się mężczyzną. Miał pięknego chłopca, swojego pierworodnego syna, Bobbego. Junior, tak na niego mówił. Może był dla niego odrobinę ostry, ale wyznawał zasadę że diament trzeba oszlifować trudną metodą. Poza tym on, ojciec domu, żywiciel rodziny zasługiwał na należny sobie szacunek prawda? Przed wyjazdem do pracy chłopak przebrał się za klauna. Cholernego klauna, jakby Joker w robocie mu nie wystarczył. Co więc mógł zrobić Robert? Jak zareagować ? To co zrobiłby każdy normalny ojciec prawda? Sprał dzieciaka tak by temu nie przychodziły do głowy kolejne głupie pomysły i pojechał do pracy. Miał lekkie wyrzuty sumienia, ale Cathrine się nim zajmie, pocieszy od tego są kobiety. Ich słabość, jest naszą siłą lubił myśleć.

Teraz ten klaun powiedział… Skąd znał ich imiona? Jego żony i syna? Nie mógł znać tych informacji, na pewno mu ich nie zdradzał, zresztą w pracy nie rozmawiał o prywatnych sprawach z nikim. Arkham podsunął mu je z jego teczki? A może to był Strange? Walnie w mordę tego kto pomagał temu wariatowi, tego był pewien. Wciskał pedał gazu do dechy, w domu nikt nie odbierał, ale chyba mieli gdzieś wyjść prawda? Co prawda zabronił Juniorowi wychodzić, ale wiedział że Cathrine, głupia, słaba Cathrine ulitowała się nad nim i pewnie poszli. Co to miało być? Parada? Wesołe miasteczko? Cyrk czy inna niedorzeczność? Mógł wyrazić się jaśniej, teraz pozostało tylko spieszyć się do domu. Nie było sensu dzwonić na policję.

Śmiech Jokera dzwonił mu długo w uszach jak pospiesznie wychodził, ale to te… oczy nie pozwalały o sobie zapomnieć bardziej. Po krótkiej, ale szalonej jeździe która dla niego wydawała się wiecznością, dotarł w końcu do swojej dzielnicy. Skręcił we właściwą ulicę i zdecydowanie za szybko podjechał pod dom tak, że zaparkował na własnym trawniku. Otworzył drzwi swojego Pontiaca nie próbując ich nawet zamykać i pognał ile tylko miał sił w stronę frontowych drzwi, potykając się przy okazji i gubiąc buta. W końcu dopadł do klamki i energicznym ruchem otworzył wpadając do środka.


Bobby Laruso Junior miał dobre, zwyczajne życie.

Ten dzień był jednak inny. Ojciec uderzył go, zostało brzydkie limo, ale mama przyłożyła lód i poprawiła jego makijaż klauna tak, że prawie nie było nic widać, a już na pewno nie to, że płakał. Ojciec byłby wściekły, przecież prawdziwi mężczyźni nie płaczą. On jednak był inny i mimo szczerych chęci nie umiał przystosować się do bycia kimś, kim oczekiwał od niego jego ojciec. Próbował mu wytłumaczyć, że ubrał się tak bo do miasta przyjechało wesołe miasteczko. Od małego lubił klaunów i nie widział w tym nic złego. Chciał żeby ludzie cieszyli się na jego widok tak jak nich. Czemu ojciec zareagował tak ostro? Mama przytulała go i tłumaczyła, że on wcale nie chciał i to zwykłe nieporozumienie, ale Bobby bał się ojca, chciał tylko żeby ten go akceptował. Nie czuł się akceptowany, czuł się inny, ale czy to źle?

Wyszli z mamą i Panią Collins do wesołego miasteczka. Tak długo czekał na to aż zobaczy klaunów! Zje watę cukrową i przejdzie się kolejką górską. Bobby przysiągł sobie,ze nie będzie więcej płakać. Nie będzie płakał za tym co było “wczoraj”, chce tylko zwyczajnego świata i jakoś przetrwa to próbując znaleźć do niego drogę.

Wesołe miasteczko było lepsze niż podejrzewał, wszędzie wokół ludzie, rodziny śmiali się i cieszyli chwilą, która dla Bobbego mogła trwać wiecznie. Mama zagadała się z Panią Collins o następnym spotkaniu koła gospodyń miejskich. Miał wrażenie, że przyszły tu tylko dla niego, doceniał to, ale nie chciał dłużej być dla nikogo ciężarem.

-Mamo? Mogę pójść poszukać na kolejkę?

-Oczywiście kochanie, ale nie oddalaj się poza ogrodzony teren dobrze? Za godzinę bądź w tym miejscu.

-Dobrze mamo! Kocham cię!


Chłopiec w przebraniu klauna oddalił się tak szybko jak tylko mógł wciągnięty przez kolorowy świat. Zachwycał się siłaczem Henrym, który unosił nad głowę najcięższą kobietę świata (Bobby podejrzewał, że wcale nie jest najcięższa, ale bał się tego powiedzieć na głos). Był pod wrażeniem zaklinającej węże Jasminy czy starszego pana, który zawsze zgadywał dokładną ilość pieniędzy w słoju. Wśród tych dziwolągów czuł się jak w domu a jego uśmiech poszerzał się z każdą chwilą.

-A cóż to za mŁooooDy człowiek? Ubrany jak prawdziwy artysta! Brawo, brawo.

Mężczyzna w cyrkowym stroju uderzał zamaszyście o siebie dłonie na których tkwiły gumowe rękawice.

-Pan mówi do mnie?

Chłopak ze zdziwieniem spoglądał na dorosłego mężczyznę przebranego za klauna!

-Nie widzę tu innego chłopca, który ma tak dobry gust do ubierania a ty?

Mężczyzna się uśmiechnął i ukłonił nisko zamiatając podłogę swoim kapeluszem.

-Witaj chłopcze nazywam się Joe.

-Nie wolno mi rozmawiać z obcymi…


Syn państwa Laruso wydawał się być zmieszany tym, że nieznajomy zwrócił się prosto do niego.

-Phi! Nosens, tak przecież mówi się dzieciom, a ty chyba jesteś prawdziwym mężczyzną prawda?

-No… No tak proszę Pana. Na imię mam Bobby.


Chłopiec uśmiechnął się z ufnością. Nabrał pewności siebie, gdy ten dorosły nie tylko go dostrzegł, ale jeszcze mówił takie miłe rzeczy!

-Zaprzyjaźnimy się Bobby? Jestem klaunem i lubię rozweselać ludzi!

-Ja też!


Powietrze wypełnił śmiech ich obojga. Część ludzi przelotnie im się przyjrzało, ale nie skupili długo swojej uwagi biorąc ich za syna i ojca. W końcu byli w wesołym miasteczku.

-Chodźmy na kolejkę!

No i poszli. Przez blisko godzinę śmiali się i rozmawiali o świecie, ludziach, klaunach, ojcach i synach. Życie było trochę mniej zwyczajne dla Bobbego kiedy ze swoim nowym przyjacielem podnosił ręcę do góry i wrzeszczał na kolejce, zderzał elektrycznymi samochodzikami, jadł watę cukrową czy strzelał w kaczki na strzelnicy.

-Która godzina? Mama mówiła, że mam się nie oddalać. Na pewno się martwi…

-Oj Bobby, Bobby… Tego byśmy nie chcieli prawda? Żeby twoja mama była zła.


Chłopiec przecząco pokręcił głową i chciał już się pożegnać, kiedy jego przyjaciel nagle wyjął czarny zabawkowy pistolet. Bobbemu oczy wyszły z orbit.


-Ładny prawda? Każdy prawdziwy mężczyzna musi mieć pistolet, to czyni go mężczyzną!


Klaun skierował broń na kobietę, która szła niedaleko nich niosąc torbę popcornu.

-Patrz młody przyjacielu!

“Joe” wycelował pistolet w kobietę i krzyknął *BANG*! Wcisnął spust, po czym z lufu broni wystrzeliła chorągiewka z tym właśnie napisem. Kobieta przewróciła się wypuszczając z rąk popcorn, który rozsypał się po ziemi.

-No wie pan co! Trochę powagi! Jaki przykład pan daje dziecku?

Wściekła i zawstydzona zerwała się na nogi i odeszła w przeciwnym kierunku. W tej samej chwili “Joe” i Bobby kolejny raz tego popołudnia wybuchnęli śmiechem.

-Widzisz? Co ci mówiłem? To dosSssKooonaŁy żart!

-To prawda Joe!

-Wiesz co? Mam pomysł! Jak twój tata wróci dzisiaj do domu to zrób mu taki sam kawał. To kawał dla prawdziwych mężczyzn, który na pewno doceni!

-Tak myślisz Joe?

-Jestem wręcz przekonany mój mały przyjacielu. Tylko nie mów nikomu dobrze? Niech to będzie nasza sŁŁŁoDka tajemnica.


Klaun uśmiechnął się przebiegle jak lis w kurniku, ale chłopiec niczego nie zauważył, schował broń do kieszeni swojej kurtki. Chwilę później biegł już do mamy, która martwiła się nie na żarty nieobecnością syna. Dostał burę i wracali za karę do domu, ale poznał dzisiaj swojego pierwszego przyjaciela! No i nie mógł doczekać się miny ojca jak wróci do domu!


Czasy współczesne
Kilka dni po pierwszym spotkaniu Jokera i Harleen


- I? Co było dalej?

-Ja naprawdę nie powinienem o tym mówić, ale skoro pani doktor spytała… Mały rzeczywiście zastrzelił ojca. Mówił, że to miał być kawał. Nie wiadomo skąd miał broń, chociaż kilka osób widziało przebranego za klauna chłopca i mężczyznę w podobnym stroju na wesołym miasteczku to jednak… To nie mógł być Joker prawda? On cały czas był w Arkham, więc…


Strażnik Joseph Conrad podrapał się po głowie. Był stróżem w Arkham dobre kilka lat i niejedno już widział. Okazja by zaimponować wiedzą młodej, ładnej lekarce była zbyt kusząca by nie skorzystać. Od kilku dni przynosił jej ranoj świeżą kawę, pili ją razem, rozmawiali a on objaśniał jej kto tu jest kim i jak to wszystko funkcjonuje. Dla Harleen okazał się skarbnicą wiedzy.

-A jego rodzina? Matka i chłopiec?

-Matka się powiesiła. Chłopak podobno od tego czasu się nie odezwał, zamknęli go w jednej z instytucji dla młodocianych i raczej prędko nie wyjdzie.

-Niezwykła historia. Aż mi…


Doktor Quinzel straciła równowagę, ale Conrad podtrzymał ją zdecydowanie by nie upadła na ziemię.

-Wszystko w porządku pani doktor?

-Tak, tak.. Trochę zakręciło mi się w głowie. Już dobrze, muszę tylko usiąść na chwilę.


Gdzieś z oddali dało się słychać wrzaski, ale strażnik nawet nie reagował. Czyżby to była normalność w tym miejscu? W co ona najlepszego się wpakowała.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=eYf-EsadU7I[/MEDIA]
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 28-03-2020 o 21:49.
traveller jest offline