Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2020, 20:42   #284
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Bardka oblizała łyżkę i odłożyła ją do pustej miski. Nie wiedziała, że była głodna, dopóki nie zaczęła jeść, a gdy już zaczęła, to nie mogła przestać, aż nie skończyła potrawki jako pierwsza. Nie bardzo interesowała ją rozmowa, bowiem nie bardzo interesował ją los czarodzieja i jego przydupasów. Jako Dholianka wyznawała zasadę testu przydatności, który każda istota powinna zdać, by móc zostać uznaną za przydatną dla danej społeczności. Ona sama, od wypłynięcia, zdała co najmniej trzy takie testy, udowadniając reszcie swoją wartość, czego nie mogła powiedzieć o zaginionym.
Gamveel był bezużyteczny i kobieta nie czuła odpowiedzialności, by mu pomóc. Jeśli Axamander chce się dla kogoś takiego narażać, to już jego sprawa, ale ona nie zamierza iść na dno z tego powodu.
Ludzie pustyni potrafili segregować śmieci, przy czym śmieciami nazywali istoty, które tak jak mag, były bezużyteczne.

- Zostanę pilnować obozu - rzekła na głos Chaaya, odstawiając naczynie do umycia, po czym wstała z miejsca, by udać się do biblioteki.
- Ja z nią zostanę - odparł Jarvis, co wyraźnie zasmuciło rogacza… który też nie palił się do ratowania aroganckiego arystokraty. Tym bardziej w mniej licznym towarzystwie, bo ograniczonym do złodzieja i druida. Niemniej był przywódcą wyprawy, więc musiał iść, a wraz z nim jego podwładni, Faelsenor i Sharima.
Tancerka spojrzała chmurnym wzrokiem na kochanka, który w rankingu przydatności plasował się zaraz koło zaginionego i diablęcia. Jej nastrój diametralnie się zmienił, jeszcze w bibliotece parzyła namiętnością, teraz mroziła obojętnością.
- Ona... sobie poradzi - mruknęła ironicznie - ty… przydasz się w walce z koboldami.
~ Jesteś pewna? Nie chciałbym, żebyś znów poczuła się osamotniona ~ odparł telepatycznie czarownik podążając wzrokiem za enigmatyczną tawaif, która potrząsnęła charakterystycznie głową. Odpowiedzi na to pytanie musiał się sam domyślić.
~ Wolałbym zostać z tobą ~ przyznał magik nie spuszczając wzroku z ukochanej. ~ Acz im szybciej uratujemy naszego arystokratę, tym szybciej zakończymy misję.

Tymczasem złotoskóra piękność nieczuła na tęskne wyznania partnera, oddaliła się wolnym krokiem w kierunku czytelni, planując co będzie robić w nocy, kiedy wszyscy ciemiężyciele wybędą z obozu. Tylko ona, książki i sowie okulary! Do pełni szczęścia brakowało tylko słodyczy, ale w życiu nie można było mieć wszystkiego. Jako kurtyzana z dobrze prosperującego zamtuza, musiała przyzwyczaić się do takich “wyrzeczeń”. Zwłaszcza, że tym razem trafiły jej się teksty na temat ciekawych rzeczy. Na przykład kastowość elfiego ludu, która nie była zbyt sztywna, przynajmniej w obrębie podras. Jeśli jakiś elf z niższej kasty wykazywał właściwe talenty (na przykład magiczne), to mógł awansować do kasty wyższej w której jego umiejętności były docenione. Co prawda nie było drogi w “dół” i nie można było wylecieć z kasty rodziców jeśli się nie wykazało odpowiednimi umiejętnościami, a przynajmniej było tak w czasach, gdy powstawał ten traktat, ale w dawnych wiekach elfie umiejętności decydowały o tym, czy elf awansował, był degradowany, czy zostawał w danej kaście. Księga nie rozpisywała się na temat samych kast, niemniej wspominała o barierach rasowych i najważniejszym problemie… półelfach i rosnącej ich ilości. Ta “podrasa” była coraz większym problemem dla elfiego ludu. Nie wiadomo czy były one niewolnikami, czy raczej rasą elfów stojącą na najniższym szczebelku drabiny. Autor tekstu stał na stanowisku, że półelfy były niewolnikami, a stosunki intymne między elfami, a ludźmi powinny być zakazane.

Jarvis pojawił się w jej “samotni” pod koniec czytania tej księgi. Uśmiechnął się do bardki, pochylił i cmoknął czytającą kochankę w ucho, stawiając na blacie fiolkę.
~ Udaję się z nimi. Tu masz miksturę z postacią gazową. W razie kłopotów użyj jej i ukryj się na bagnach ~ rzekł w ramach pożegnania.
~ Mmmhm… ~ Dziewczę uniosło spojrzenie na twarz narzeczonego, muskając ustami jego brodę. ~ Uważaj na siebie, masz wrócić w jednym kawałku, bo inaczej z rozpaczy rzucę się w ramiona innego ~ odparła z troską ale i łobuzerią. Jej pożegnanie było równie pełne sprzeczności co jej zawiły charakter.
~ Postaram się cię nie zasmucić ~ mruknął jej wybranek całując policzek, a potem szyję, po czym oddalił się, a Chaaya wzięła kolejną księgę w swoje dłonie i… nie mogła jej odczytać. Słowa, które widziała były zapisane elfim pismem, ale ich znaczenie było niezrozumiałe. Znaki tworzyły bełkot niedopasowanych do siebie sylab. O dziwo… sam tytuł był jak najbardziej czytelny. Demografia miasta. Coś tu nie pasowało.
W końcu zorientowała się co. Treść tekstu była zakodowana. Zaintrygowana takim obrotem sprawy, zaczęła szukać klucza do rozwiązania zagadki tajemniczej treści książki. Wpierw szukając punktów wspólnych - takie same obrazki, takie same znaki, takie same sylaby, tak by móc określić choćby najpopularniejszą głoskę w tym języku. I właśnie sylaby okazały się właściwym tropem, bo tekst składał się z przesadnie długich słów. Poszczególne sylaby oznaczały oddzielne litery i okazały się dość prymitywnym kodem. Nic zresztą dziwnego, autorka musiała być amatorką, a jej dzieło intymnym pamiętnikiem i zarazem zapisem zakazanej miłości.
Tancerka podniecona znaleziskiem w mig pognała po swój notatnik, atrament i pióro. W drodze powrotnej przypomniała sobie o ciasteczko-sucharkach i suszonych owocach, które zakupiła w ramach racji żywnościowych, więc zawróciła spod drzwi z powrotem do namiotu, by zgarnąć całą wałówkę, by w nocy, na spokojnie, odcyfrować cały wolumin.

Opowieść dotyczyła elfki z wysokiej kasty - aeomancerki. Wedle tego co dało się zrozumieć z tekstu, była magiczką skupioną na żywiole powietrza, a zajmującej się komponowaniem esencji i zapachów rozwieszanych w pomieszczeniach na magicznej mgiełce. Miała męża, z którym się wcześniej zaręczyła, bo był przystojny, dobrze wychowany, ambitny i zdolny. Autorka pamiętnika koncentrowała się na swoich uczuciach i unikała detali, które mogłyby ją zidentyfikować. Miała, oprócz męża, kochankę i przyjaciółkę zarazem. Co jednak było akurat usankcjonowane prawem jak i znane jej mężowi. Tym bardziej, że jej kochanka była też jej partnerką podczas rytuałów ku czci bogini pogody i powietrza. Zresztą wyglądało na to, że ów romans jej przyjaciółka traktowała o wiele poważniej niż sama pisarka. Dla niej bowiem było to tylko urozmaiceniem dnia.
Kamala dobrze rozumiała punkt widzenia Rodzynki, jak już zdążyła nazwać autorkę tekstu. Jako tawaif, wychowana była do spełniania życzeń mężczyzn, za to jej własne potrzeby często były zaspokajane przez siostry i kuzynki - bardziej jako narzędzia, niźli pełnoprawne kochanki. Postać Zefirki (czyli towarzyszki Rodzynki) była jednak bardzo orientalna i kusząca, bowiem owiana była tajemnicą. Sundari bardzo chciała poznać dalsze ich losy.
Z początku wydawało się, że to Zefirka będzie ważnym punktem tej historii, bo Rodzynka opisywać poczęła wyrafinowane spotkania przechodzące w namiętne randki. Zefirka podobnie jak Rodzynka miała męża, ale skarżyła się przy tym na jego impotencję. Rozdynka nie miała takiego problemu. Jej mąż był przystojny i sprawny, a także płodny, bo Rodzynka wspomina o urodzeniu bliźniąt. Niemniej ambicja męża sprawiała, że częściej wolał towarzystwo politycznych przyjaciół niż własnej żony.
I wtedy... pojawił się on. Shar-kear.
~ Cieniożerca. Tak nazywa się… nazywano rasę elfów, która stała się drowami. Cóż... była to obelga bardziej niż określenie ~ wyjaśnił melancholijnie Starzec nie zamierzając stracić okazji by popisać się swoją wiedzą. ~ Nie żeby to miało znaczenie w tym niewdzięcznym świecie.
~ Cicho! ~ skarciła go bardka, poprawiając się na krześle i z prędkością światła pochłaniając rodzynki. Na jej złote policzki wypłynęły rumieńce, a źrenice w orzechowych oczach niebezpiecznie się powiększyły.
Toż to trafiło jej się prawdziwe dzieło! SZTUKA! Ach! Zakazany owoc. Mroczny mężczyzna. Zły. Z przeszłością. Może brutalny, może zawistny, może dziki i nieokiełznany i ona… to znaczy Rodzynka, przybyła, żeby go naprawić i pokazać mu co to jest MIŁOŚĆ! To prawie tak jak ona z Ranveerem!
- Aaaa… - wymsknęło się zaaferowanej czytelniczce, która poczuła jak fala gorąca zalewa jej płuca.
Nic to. Musi czytać dalej!
Ów elf został strażnikiem Rodzynki i jej dzieci, gdyż polityczne ambicje męża narobiły mu wrogów. Był wysoki, o szarej skórze, zimnym spojrzeniu, umięśniony jak ludzcy niewolnicy.
Rodzynkę jego wygląd oburzał, co nie przeszkadzało jej opisywać go ze wszystkim detalami. Takimi jak prosty nos i wydatne kości policzkowe, długie rzęsy czy zadbane paznokcie. Shar-kear oburzał ją plebejskimi manierami, więc zaczęła go uczyć jak ma się zachowywać w towarzystwie. Z początku znosił to cierpliwie… aż któregoś dnia tych nauk wybuchł gniewem i docisnął biedną Rodzynkę do ściany, sycząc jakieś złe słowa w swoim plebejskim języku! To było upokarzające. Lecz mimo to, biedna Rodzynka nie mogła przestać myśleć o tej chwili. I jego wargach blisko jej własnych ust.
Chaaya odsunęła księgę i z ciężko bijącym sercem, odpięła zapinkę we włosach, po czym pociągnęła się za pukle, tupiąc przy tym nogami. Jak dobrze, że jednak pozbyła się Jarvisa i mogła do woli piszczeć, wić się i wygłupiać, w przerwach od pełnego nieopisanego napięcia seksualnego spektaklu w postaci pamiętnika.
Nawet Deewani, która z romantycznością miała tyle wspólnego co Ferragus z baletem, nie mogła się oprzeć nęcącej tajemniczy, dawno wygasłego związku.
Kolejne strony zapełnione były rozterkami Rodzynki, która nie potrafiła sobie poradzić z tą sytuacją. Skończyła z udzielaniem nauk szaremu barbarzyńcy, bo rumieniła się przy każdej rozmowie z nim. Nie potrafiła się też skupić na swojej sztuce, jak i… na innych dylematach. Nie brała też pod uwagę chwili namiętności z istotą, która stała w jednym szeregu z gnomami i krasnoludami. Był wszak z podrasy elfów powszechnie pogardzanej i uważanej za zdradziecką. Był członkiem niskiej kasty, ale jego ust zapomnieć nie mogła. Więc zwróciła się ze swoim dylematem do Zefirki, a ta poradziła ukaraniem go za bezczelność biczami na nagie plecy. Jej kochanka była wręcz zszokowana, że Rodzynka nie ukarała go od razu!
Dwaj półorczy strażnicy załatwili sprawę szybko i sprawnie. “Szarak” stawił im dzielnie opór, raniąc poważnie jednego z nich. Niemniej zaatakowany z zaskoczenia, przez lepiej uzbrojonych żołnierzy, nie miał szans. Wkrótce, poobijany i związany, klęczał przed dziewczyną obrzucając ją nienawistnym spojrzeniem.
I tu zaczęły się schody dla biednej Rodzynki. Nie była tawaif, nie miała za wiele doświadczeń z mężczyznami innymi niż dobrze urodzone elfy z wyższych kast. Nie była w stanie wydukać z siebie słowa przy półorkach, dlatego popełniła błąd każąc im się oddalić.
Wtedy jakimś cudem wyjąkała przed Szarakiem czemu kazała go związać i jak go ukarze, a ten ten… ordynus śmiał się jej odszczekać. Nazwać ją arogancką!! Jak... jak... on śmiał?! Rodzynce to nie mieściło się w głowie. Zawstydzona i rozwścieczona użyła bicza na jego plecach, znacząc je krwawymi pręgami, ale to co się stało później… później…
Chaaya zorientowała się nagle, że jej paluszki trafiają w próżnię. Tragedia nastąpiła! Ciasteczka i owoce się skończyły. Wyrwana ze świata marzeń, popatrzyła na pusty woreczek, całkowicie zdjęta grozą nastałej chwili. Jak ona przeżyje dalsze losy bohaterki, nie mając niczego do podjadania?! Przecież tak się nie da żyć! Tak się nie da normalnie funkcjonować! Dlaczego musiała akurat teraz utknąć w sercu dzikiej dżungli, sama, bez słodkości?!

“To wszystko wina Jarvisa” syknęły rozzłoszoczone maski na cukrowym głodzie. “Zabrał nas na przedmieścia cywilizacji. Zmusił nas do życia jak plebejskie dziewuchy!” Oj tak. To wszystko była wina tego mrukliwego maga! Nie dość, że zabrał ją tu gdzie ją zabrał to jeszcze zostawił ją, nie dbając o jej potrzeby!
Co to za narzeczony, który nie wie, że kochanka na głodzie to wściekła kochanka?!
“Zabijmy go!” Zawołała entuzjastycznie Deewani, ale o dziwo nie zaznała posłuchu, bowiem co zaradniejsze emanacje, już planowały bohaterski wymarsz do lasu w poszukiwaniu dzikich owoców. Wszelkie próby racjonalnego podejścia do problemu zostały szybko zdławione w zarodku i tak, kurtyzana w nocy o północy, z sowimi okularkami na nosie i rozczochraną burzą loków, wypadła z biblioteki i jak wściekły pies pognała najprostszą drogą w leśną gęstwinę.
Jakże się ucieszyła z wiedzy jaką zdążyła zgromadzić od początku pobytu w tym mieście. Szybko odnalazła słodkie owoce barwiny błotnej. Wedle jej wiedzy owe owoce były dodatkami do wielu cia… ale kogo to obchodzi! Było ich dużo, były w jej zasięgu… wystarczyło tylko przebrnąć przez pokryty rzęsą, błotnisty staw. Na szczęście woda była do pasa… choć mętna, aż nie chciało się moczyć najmniejszego palca u stopy. Zresztą, nie była aż tak zdesperowana, by to samej robić - od tego miała niewolników, czy tam służbę.

Dholianka pokręciła nosem, zacmokała wybrednie i wróciła do obozu w celu odnalezienia jednego z przydupasów, co zaciągnęli się u niej w porcie. Imionami mężczyzn nie zaprzątała sobie głowy, bo i po co? To tylko nic nie warci… choć niektórzy całkiem seksowni… pyłki pod jej złotymi sandałkami. Tych “pyłków” kilka, silnych, nieco zarośniętych na twarzach, umięśnionych i prostackich w ruchach. Byli muskułami do wynajęcia, a ona… była urodzoną władczynią samców… no i aktualnie była sama w obozie. Była… królową.
- Hej ty! Tak do ciebie mówię! - zawołała władczo, wskazując palcem na ofiarę o najwyższym wzroście. - Jesteś mi potrzebny, chodź za mną. Teraz - dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym dla podkreślenia swojej upartości skrzyżowała ręce na piersi i wyprostowała się z dumą zakrawającą o skrajną pychę.
Mężczyzna kojarzący się z wołem, bo masywny i powolny, podszedł do dziewczyny i spojrzał na nią spod gęstych brwi.
- O co chodzi panienko? - zapytał.
- Idziesz z a mną - powtórzyła uparcie, nie tracąc rezonu przy tak wielkim rozmówcy.

“Na bogów… jakby mnie pacnął, to trzy dni bym leciała i prosiła bogów o przystanek” pomyślała z niejaką grozą, choć… zadarła głowę, by rzucić mężczyźnie wyzywające spojrzenie. Już nie takich dryblasów tresowała! Wszyscy byli jej potulni, jak małe, puchate kotki!

- Ruszamy na wycieczkę - zaordynowała, odwijając się na pięcie jak nadgorliwy żołnierzyk, po czym weszła w gąszcz, wykrzykując. - Iiidziesz??!!
- Ja mam robotę przy garach i ognisku. - Podlec śmiał się opierać. Machając łapą wielką jak u niedźwiedzia, wskazywał na środek obozu. - Umyć trzeba, piaskiem wyczyścić. Drwa przynieść, popiół wynieść.
- Nie płacę ci za sklecanie wierszy, więc rusz się wreszcie! - zawołała okrągła buzia wysuwająca się z listowia. - Ognisko może poczekać, tak samo zmywanie.
- Mała krzykaczka - burknął sługa, ale ruszył za tancerką, która nie zwracała uwagi na kąśliwe uwagi. Niewolnik miał się słuchać, a reszta była jeno dodatkiem.

Kamala wróciła nad brzeg moczydła, które dzieliło ją od słodkich smakowitości matki natury i odetchnęła z ulgą, że nadal tam były.
- Weź mnie na barana i przejdź przez wodę ooo tam. - Pokazała dłonią i rezolutnie wzięła się pod boki. - Jaaa… chcę… - wyjaśniła ową oczywistość, pamiętając, że wyrażanie swoich chęci działało na Jarvisa, więc pewnie i na jego pobratymców również winno zadziałać. - ...chcę nazrywać owoców, by mieć co jeść podczas czytania “traktatów”. Weźmiesz mnię?
“Niewolnik” popatrzył na bagnisko, potem na bardkę, potem na bagnisko, potem znów na tancerkę.
- A jak… coś siedzi w wodzie? Nie płacą mi za narażanie życia - zdobył się na nieśmiały protest.
Podszedł do pobliskiego drzewa, odłamał spory konar, obrał z gałęzi tworząc dużą lagę. - No… ale jak wezmę panienkę na barana to, musi panienka tą pałą odganiać potwory.
Sundari popatrzyła na lagę i ułamała od niej suchą witkę, którą była w stanie trzymać.
- Wiesz, że umiem czarować… ale skoro prosisz to będę cie bronić… - stwierdziła polubownie, wpatrując się z konsternacją w “broń”.

To był idealny moment na tyradę Laboni. Babka zatrzepotała szatami, pocmokała jak wodna kurka i zaczęła…
“Biali mężczyźni to ogółem są jacyś niedorobieni…” Na początku było w miarę niewinnie, dlatego maski uśpiły swoją czujność, przez co nie miały okazji osłonić się przed atakiem, który był niczym wybuch kuli ognistej.
“Już pomijam fakt, że kochają się w szczudłatych lafiryndach co to giną w połogu jak muchy w occie, jak także pomijam fakt, że ubierają się zupełnie nie jak mężczyźni, a bezdomne psy z rynsztoka, przez co ich jasna cera kolorem przypomina barwę błota, a zęby zamiast białych są brązowe jak dziurka od tyłka. To jeszcze podoba im się, gdy kobieta wcale kobietą nie jest i wyraża swoje opinie twardo i po męsku. Ja chcę, ja zrobię. A oni jak te kwoki co to całe życie spędzają w praniu, kuchni i powijakach, bez słowa, potulnie, jak dobrze ułożone zwierzątka, słuchają się i wypełniają rozkazy, choćby były najgłupszymi jakie usłyszeli w swoim życiu. Proszę bardzo… pomińmy… spokojnie, pomińmy drogie panie niemęskiego Jarvisa… da się do tego szczupaka przyzwyczaić, bo pocieszny i jako nieliczny potrafi czarować swoim flecikiem, ale teeen… tuuuu… zamiast niedźwiedzia mamy miśka, którego trzeba bronić! BRONIĆ! MY JEGO! Przed czym?! Przed pijawkami co się jeno mogą dossać do jego kuśki?! Niesłychane! Nic dziwnego, że biały niewolnik to dobry niewolnik. Oni tylko nadają się na łańcuch, aż dziw, że potrafią gromadzić się w miastach i tworzyć królestwa!”
“Ja tam nie lubie jego fiutka” stwierdziła Deewani, która słyszała tylko to co chciała, czyli zniewagi w kierunku czarownika. “Jak już mam oceniać to wolałabym Ranveera, przynajmniej nie był babą…”
Tymczasem nieświadomy, mentalnego mieszania z błotem, mężczyzna kucnął, by tawaif mogła na niego wleźć. Panna zwinnie się wdrapała, a w zasadzie to wskoczyła, oplatając nogami szyję jucznego “wielbłąda”.

“To jest wstyd! To jest hańba! To jest żałość nad żałościami…” trąbiła mentorka, nie mogąc przeboleć upadku płci, którą od zawsze pogardzała, ale szanowała(?). “Jak można się tak stoczyć? Już niżej nie da się chyba upaść, żeby miejska kurwa broniła dzikiego barbarzyńcę przed leśnymi zagrożeniami!
Uważaj Chaayu, ja ci dobrze radzę, wracaj do domu, zanim nie przesiąkniesz tą zgnilizną białej hołoty i twój duch i wola walki nie osłabnie. Jesteś za dobra, by obracać się w tak żałosnym towarzystwie. Ja wiem, wiem kochanie, że go kochasz i jeszcze ten smok ci truje w duszy, ale powiadam ci… rzuć to w cholerę i wracaj do prawdziwych mężczyzn i prawdziwych kobiet! Do prawdziwej kultury! Do rodziny. Jeśli chcesz, mój pierwowzór z pewnością zgodzi się na nowego niewolnika. Zabierzesz swój magiczny flecik ze sobą i będziesz szczęśliwa… i bezpieczna! Kto wie, czy nie zbieleje ci skóra od zbyt długiego przebywania wśród tych ludzkich pomyj?”
~ Zapominasz stary babsztylu po co tu jesteśmy. By znaleźć dla mnie nowe potężne, ciało, ale też i dlatego, że nasi wrogowie mają trudności ze znalezieniem nas tutaj. Wróć do rodziny, a twój mały kraik będzie zmagał się z falą demonów i kultystów, którzy będą chcieli się do nas dobrać. ~ Smok wtrącił się komentując wypowiedź nauczycielki i skończył wszystko melancholijnym komentarzem. ~ Ale wróć, bo wszystko nie ma sensu.

- Mała jak moja córka, a dwa razy cięższa… zadek ci ciąży panienko. - Mimo tego komentarza mężczyzna uniósł kurtyzanę bez problemu i ruszył w bagno, zanurzając się po pas w błotnistej brei.
- Prawda? A i tak schudłam i nie jest w całej swojej okazałości… ach… słodycze u was mało słodkie i nie mogę wrócić do dawnej formy. - Złotoskóra westchnęła smętnie nad losem swojej pięknej pupy, źle odbierając, lub nie chcąc odebrać inaczej słów sługusa. Dla niej jej tyłek nie był ciężki, był wręcz odrobinę za mały.

“Sprawa twojego nędznego cielska to twój problem. Trzeba było nie udawać, że jest się sprytnym” stwierdziła cynicznie babka “my Dholianie nie jesteśmy jak ci tutaj, jesteśmy silni, nasza krew nie jest rozwodniona wodą z bagna i czerwonym winem, a zmieszana jest z ogniem i jadem! My, najjadowitsi z najjadowitszych, wypędziliśmy jiny z ich własnego królestwa! Zbudowaliśmy swój świat i kulturę na ciałach naszych wrogów…”
“Bla bla bla… i tak tak nikt nie wierzy w te głupie legendy” burknęła Deewani, gdy tymczasem babka piała w maniakalnym transie.
“Jesteśmy linią najgroźniejszych ludzi na tym świecieeee! Przechytrzyliśmy samych bogów! Spełniliśmy niemożliwe! Pokonaliśmy samą Śmierć i zmusiliśmy ją do uległości! Biada temu, kto podniesie rękę na złotoskórego padlinożercę!”
~ I słusznie Deewani, bo w zmyślaniu bajek nikt nie prześcignie ludzkiej rasy ~ stwierdził antyczny smok, ziewając i przedrzeźniając Laboni (bo to zawsze poprawiało mu humor). ~ Przechytrzyliśmy bogów, pokonaliśmy śmierć, wypędziliśmy jiny z ich własnego… ech… kawał piesku na tej planecie to nie jest królestwo jinów. To ich kolonia. Zakładają ich dziesiątki na wielu różnych światach. A z moich obserwacji ludzie wszędzie są tacy sami… mocni w gębie i łatwopalni. Demoniczne legiony zaś nie przejmują się tym co płynie w żyłach twoich ziomków. Jad, ogień, wódka… bez różnicy. I tak z przyjemnością wytoczą to co w nich płynie.

- Ee tam… duże też piękne. A pupa panienki krągła jak pączek i tak samo mięciutka - odparł dobrodusznie chłop podążając ku celowi z tancerką na plecach. - Idealna.
- Mogłaby być jeszcze nieco krąglejsza, ale doceniam twój komplement - mruknęła ułaskawiona ślicznotka.

“Faktem jest…”
“O nie… tylko nie ona” jęknęła Umrao.
“Faaaktem jeeest…” ciągnęła Ada zarażona mentorskim tonem “że historia potwierdza te ‘bajeczki’. Wielu uczonych chciało obalić naszą kulturę, ale ciężko jest, gdy wszystkie przesłania skłaniają się ku naszej racji. Otóż…” Tu maska odchrząknęła, wyraźnie szykując się do potoku intelektualnego bełkotu.
“Zabij mnie…” Chłopczyca szepnęła do “ucha” koczującego Ferragusa. Zapewne w innej sytuacji smok by temu przystał, ale teraz jakoś nie bardzo się palił do zabijania “głosiku” w głowie swojego naczynia.
“...musimy się cofnąć do imperium elfów. To właśnie w ich księgach spisana jest historia Dholiańczyków. Gdy świat chylił się ku upadkowi, a było to dawno, dawno temu, spowodowanym degeneracją długowicznych ras panujących na tym planie. Siedem zaprzysiężonych królestw, jedynych na rozległej pustyni, wypuściło na piach…”
“Ona serio zamierza nam teraz to wszystko opowiadać?” Sheesa wtrąciła się bez pardonu, mącąc kobiecie myśli. “Chyba wszyscy znamy tą historię… prawda?”
“Prrrawdaaa” odpowiedziały panny chórem.
~ Ha, ha, ha… ~ Zarechotał głośno smok. ~ Widziałaś elfy, czytałaś ich księgi… rozmawiałaś nawet z jedną z nich i nie zauważyłaś czegoś? Czegoś ważnego?
Ferragus nadął się z dumy i mentorskim tonem rzekł. ~ Elfy nie traktują i nie traktowały ludzi jak równorzędną im rasę. Nigdy. Dlaczego miałyby więc spisywac historię Dholiańczyków? Dlaczego mieliby poświęcać swój czas na jakiś tam podgatunek? Nie zrobiłyby tego. Księgi może i są spisane w elfim, ale żaden elf nie był ich autorem. To fałszywka, by nadać przeszłości piękną ułudę, a w elfim… no bo snoby są wszędzie. Królestwa, nawet te elfie, nie mają nigdy ładnej historii powstania. Zawsze jest na początku krew, wyzysk i zbrodnia.

Tymczasem, nieświadom sporu tytanów w głowie Chaai, mężczyzna przeniósł dziewczynę na drugi brzeg i postawił na wysepce ze smakołykami. Bardka kucnęła przy krzaczku jeżyn, które wpierw musiały zdać test smaku. Kiedy owocki były dostatecznie słodki, zadowolona panna zaczęła je zrywać do kieszeni spodni, wesoło przy tym nucąc.

Ada nie była tylko piękną tawaif, która lubiła czytać książki. Była inteligentna, światła, oczytana… była stworzona do dyskusji nie tylko politycznej, nie tylko filozoficznej, ale także ściśle naukowej. Ada była ambicją i ciekawością. Im bardziej była ciekawa, tym bardziej stawała się ambitna, a im bardziej była ambitna, tym ciekawość dosłownie zjadała ją od środka.
Wielu mężczyzn bało się takich jak ona - kobiet, które chciały i mogły się kształcić, bowiem zazwyczaj wychodziły na jaw ich lenistwo i brak konsekwencji w dążeniu po swoje. Bali się bardziej nie tego, że koiety zajmą ich miejsca pracy, a tego, że okażą się w tym lepsze od nich. Mężczyźni bowiem przekładali władzę ponad wiedzę i umiejętności, a swoją niepewność i obawy przekuwali w podcinanie skrzydeł swoim matkom, żonom i córkom. Właśnie tak jak teraz próbował to zrobić Starzec. Co innego, gdyby próbował zasiać ziarno niepokoju w Nimfetce, czy innej masce, ale Ada… Ada była zbyt wysoką ligą.
“Ekhm… jestem w stanie przełknąć większość twoich bezeceństw, ale to już zakrawa o skrajny idiotyzm i brak elementarnej wiedzy” odparła, na szczęście, tylko oburzonym tonem głosu. Wiedziała, że aktualnie była w mniejszości, więc nie zamierzała popadać w belferski ton, czy wyzywać smoka na polemikę. “Kiedy przemyślisz swoje błądzenie i poprosisz o opowiedzenie historii, której najwyraźniej nie słyszałeś, nie widziałeś i nie czytałeś, to z chęcią ci ją wyłuszczę.”
Emanacje wstrzymały oddech, niepewne co się zaraz stanie, nawet Kismis przebudziła się z drzemki, a Deewani cieszyła się na pyskówkę, która gęstniała w powietrzu.
~ Dooooprawdy? To, że przez jakiś czas ukry… żyłem na pustyni i obserwowałem wasze plemiona walczące o kozy i dostęp do wody nie ma znaczenia? To, że przeżyłem więcej stuleci niż ma twoje państwo również nie ma znaczenia? ~ syknął urażonym tonem Starzec niczym wąż i nadymając się niczym żaba. Uśmiechnął się szeroko odsłaniając złowieszczo kły (których było więcej niż w normalnym uzębieniu smoka). ~ Ale chętnie posłucham bajek. Oświeć mnie o tym jak to twoi ludzie piszą o swojej historii.~ po czym kontynuował mówiąc. ~ Bo widzisz moja droga, ty też nie widziałaś tego co wydarzyło się w przeszłości. A jedynie przeczytałaś w księgach. A to co ludzie i nieludzie piszą w księgach bywa mocno… podkoloryzowane. Ale bądź tak dobra i popisz się swoją wiedzą. Jak to powstało twoje państwo?
“Doprawdy… twoja ignorancja nie zna granic” oceniła obojętnie maska, nie zamierzając wchodzić w polemikę z kapuścianym głąbem.
Kilka słuchaczek zachichotało psotliwie, wyraźnie lubując się w sztuczkach bezwzględnej intelektualistki.
~ Po prostu nie pokładam ślepej wiary w słowa napisane przez kogoś kogo nie znałem. Więcej jest kłamstw na papierze niż na języku ~ odparł z wyższością Starzec, przy okazji ten rozdwojony język wystawiając z pyska.

W międzyczasie służący z kijem w dłoni, obserwował okolicę i wypatrywał zagrożeń.
- Długo jeszcze? - spytał cicho zbierającej, która przewróciła oczami. Jak to możliwe, że taki konus był taką panienką?!
- Długo - odburknęła dobitnie - jeśli chcesz bym się szybko uwinęła to mi pomóż! Czego się tak cykasz? Łosia? Głuszca? Traszki?
- Cóż… krabobestii na przykład, wodnego skorpiona albo olbrzymich węży, ale najgorsi są nieumarli. Zombie, duchy… albo te upiory co wysysają dusze swoich ofiar spojrzeniem. Elfie ruiny je przyciągają. - Mężczyzna był więcej niż szczęśliwy mogąc zacytować Chaai listę swoich lęków. Dziewczyna nie wydawała się jednak tym przejmować, włożyła do ust jeżynę i poczekała, aż rozmówca skończy.
- Czy uspokoi cię fakt, że nie jestem człowiekiem, a smokiem i jak coś na nas wyskoczy to to po prostu zjem? - spytała obojętnie, perfidnie kłamiąc (a może nie) jak z nut.
Mężczyzna przyglądał się tancerce próbując w niej zobaczyć owego strasznego smoka, ale drobniutka bardka objadająca się owocami nijak mu do tego obrazu nie pasowała.
- No… - rzekł w końcu udając kiepsko, że jej wierzy. Niemniej zamknął usta, a o to wszak tawaif chodziło. Zadowolona wróciła do obrywania krzaka, nucąc przy tym wesoło… co tylko dodało grozy, kiedy wraz z zakończeniem przyjemnej “mruczanki” nie ostał się ani jeden owoc na gałązce. Dholianka nie oszczędziła nawet zielonkawych zalążków, nie zlitowała się nad niedojrzałymi i kawśnymi jeżynami. Nie brała jeńców. Wszystkich zamierzała pożreć.

- Gotowe, możemy wracać - zawyrokowała pogodnie, dumna ze swojego “dewastacyjnego” dzieła.
- Dobrze… - westchnął ciężko sługa i pochylił się, by złotoskóra mogła się na niego wdrapać, a gdy to zrobiła, ruszył przez błocko w powrotną drogę. Kiedy byli już blisko obozu, panna czym prędzej pognała do biblioteki, rzucając przez ramię “dzięki za pomoc”, choć jak gderała Laboni, wcale taki pomocny nie był i ogółem to jej wnuczka była bardziej męska od niego.
Kurtyzana szybko wyparła z pamięci boidudkowego delikwenta, usadowiła się przy biurku, wyłożyła sakawy z przekąskami, zanurkowała dłonią po garść owoców i… wróciła do porywającej historii (jak miała nadzieję) miłosnej.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline