Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2020, 20:09   #125
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Dzień drugi



Mervi na wstępie, gdy tylko weszła do pokoju Firesona, zobaczyła wirtualnego o kulach, który z trudem pakował ubrania do torby. Podeszła bliżej ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach.
- A ty niby gdzie się wybierasz?
- Z dala od tego domu wariatów - wirtualny fuknął na jednym wdechu, jakby bojąc się bólu, tak, iż ostatnie słowa były prawie niesłyszalne.
- W tym stanie, tchórzu? - prychnęła - Nie dajesz sobie pomóc. Znowu ten sam błąd chcesz popełnić, zostać samemu.
- Gdybym był sam to byłbym bezpieczny - zasapał się, stanął na kulach przed Mervi - ratowałem dupsko pewnej wirtualnej. Może znasz.
- Och, a więc teraz, wiedząc co się stanie, podjąłbyś inną decyzję i nie pomógł?
- Nie - powiedział twardo, siadając na łóżku. Syknął przez zaciśnięte zęby - ale temu mnie ten skurwysyn dopadł. Nie temu, że nie trzymałem się z wami. Dlatego, że śledzili hotel, że mieliście tutaj cholernego nephandusa który spalił wam melinę. Bez wyrzutów mi tu.
- Bo co? Ty mi robisz. - usiadła obok Firesona - Czemu sądzisz, że teraz będzie cacy? I jak w tym ma pomóc upartość w unikaniu leczenia?
- Znowu zniknę i tyle - powiedział z mniejszym przekonaniem.
- A oni znowu cię znajdą i teraz ty będziesz robił za vessel dla Ktulu. - zacisnęła pięści dłoni ułożonych na kolanach - Nie igraj z losem, nie bądź uparty. Zostań z nami i do cholery daj się wyleczyć.
- Ma przy mnie gmerać ten grabaż?
- Przy mnie gmerał, a teraz jest moim terapeutą. - spojrzała z irytacją.
- To temu walisz trupem - pociągnął nosem z lekkim uśmiechem.
- Przynajmniej nie ja usilnie próbuję trupem zostać. - spojrzała poważnie z dziwną troską.
- Nie?
Mervi przewróciła oczami.
- Daj się wyleczyć i zostań z nami. - położyła dłoń na dłoni Firesona - Proszę.
Wirtualny adept wyraźnie zesztywniał.
- Trzeba zabrać książkę z mojego mieszkania.
- Załatwię to. - Mervi spojrzała na dłoń Firesona - ...ty nie lubisz jak dotyka cię ktoś?
- Nie przepadam.
Mervi z lekkim wahaniem zdjęła dłoń.
- Tak... Całkowicie? Ktokolwiek? Bo wiesz... - spojrzała sama lekko zdenerwowana - Myślałam, że może my...
- Nie będziemy razem pić, alkoholu też nie lubię - pokręcił głową - muszę też odszyfrować miejsce tego węzła. Dalej nie chcę go podać hermetykom.
- Tak... - Mervi spojrzała w dół - Czyli nie zrozumiałeś... - wzięła oddech - Myślałam, że my... może... będziemy razem... Jako para... - dokończyła cicho.
Wirtualny adept pobladł.
- Ale... dlaczego?
- Po prostu... podobasz mi się i... jest coś w tobie... Tak to działa jak... ktoś się w kimś podkocha... - zamilkła - ...przepraszam?
- Dam ci cynk co z księgą. Jutro wybywam z tego miejsca. - rzucił słowa szybko patrząc w ścianę.
- Bo nie chcesz, abym była. - westchnęła - Zrozumiałam, źle sądziłam. Nie chcę byś odszedł, byś odrzucił leczenie.
- Sam się polatam. A wy potrzebujecie kogoś na zewnątrz.
- Adam... Nie rób tego.
Wirtualny adept milczał.

***

Tomas głównie zajmował się rannymi. Wyglądał na prawdziwie umęczonego trudem, i co ciekawe, mimo zimnej kontroli emocji w takich chwilach, prawdziwie poirytowanego. O ile do dziewczyny Patricka podchodził z prawdziwą czułością i empatią godną uzdrowiciela, to gdy po raz kolejny Fireson odmówił leczenia, Eutanatos wieczorem zaszedł do niego, a krzyk nastawianych kości niósł się echem korytarzy fundacji, aż zbudził Hannah. Pokój w którym odbywało się “przymusowe uzdrawianie” wykazywał anormalne stężenie fluidów sił i umysłu. Chyba pacjent stawiał opór.

Dzień trzeci


Miejscowe wampiry, zgodnie z obietnicą, dostarczyły dodatkowe informacje dla magów. Pobieżne oględziny, wykonanie głównie przez ojca Iwana, Jonathana wraz z małym współudziałem Tomasa (eutanatos był ciągle zajęty dziewczyną) nie ujawniły nic szczególnie ważnego. Kilka akt morderstw, nie wszystkie nawet tyczyły seryjnego mordercy, wiele było sprawami z podejrzeniem skierowanym na Sabat, informacje o spalonym wysypisku śmieci czy potwierdzenie ruchów Sabatu na mapie. Na pewno bęða musieli jeszcze dokładniej poświęcić temu uwagę.

***

Mervi siedziała na pikselach tworzacych powalony pień drzewa złożonego z wielobarwnych pikseli,obserwując jak ich kolor zmienia się w chaotycznym rytmie. Dotknęła jeden ze zglitchowanych pikseli leżący pośród reszty ustawionych w równych szeregach. Sam avatar jaki przyjęła Merv do najbardziej idealnych nie należał. Co chwila był on zaburzany przez zakłócenia i cechował go brak wyraźności sylwetki... dziewczyny chyba? Ciężko było określić jako że i biustu poskąpiono...
Pozornie bez emocji oczekiwała na Joela. Wydawało się jej, iż jej mentor lubił się spóźniać… Ale czy na pewno? Wszystko się mieszało. Dawne wspomnienia, suche fakty, pozbawione kontekstu emocjonalnego były nierealne jak czytanie książki o cudzym życiu. Wie się, że to się wydarzyło, lecz nie do końca się ufa, nie zawsze ma się świadomość, i ostatecznie - nie przywiązuje się aż takiej wagi do obcych swemu ja faktów.
Cyfrowy kot kot pojawił się w tumanach czarno-szarych wokseli. Witając się się z Mervi marudził pod nosem dlaczego znowu muszą spotykać się w nie do końca sformatowanym sektorze. Było to raczej przyjacielskie przekomarzanie.
- Takie są najlepsze. - odparła i poczochrała piksele między uszami kota.
- Po ostatnich przygodach wolałbym chyba coś spokojniejszego - westchnął.
- Ostatnio to ty wybierałeś sektor. - przypomniała.
- Właśnie - słowa Joela zabrzmiały jak “Miaaałśnie!”.
- Jak masz lepsze miejsce to powiedz. - wzruszyła ramionami - Ja nie mam nastroju na kombinowanie nad wallpaperem.
- To nie wallpapery, miau! - skrzywił się - To nasz raj...
Mervi wzruszyła ramionami.
- Nad rajem też nie mam nastroju się zastanawiać. - przesunęła kilka kawałków ziemi, które rozpadły się jak na życzenie.
- Może - jakaś dziwna tęsknota odbijała się w mądrych, kocich oczach.
Mervi milczała wciąż przemieszczając kawałki ziemi.
- Inaczej byś patrzył, gdyby Ktulu ci wepchnął macki w gardło.
- Ciekawe nazywasz swego chłopaka i jego penisa, mia - Joel ledwo zdławił śmiech.
Mervi spojrzała z wyraźną złością i bólem.
Kot zrobił oczy jak spodki.
- Ja… ja… miał… przepraszam… O co chodzi Mervi?
Dotknął ją puszystą, miękką łapą w ramię.
- Myślisz, że żartuję? Nie, poznałam już mackowate syfy, barabusa hermetyków... - jęknęła.
- W co ty się wkopałaś?
- W Fundację Wojenną, która natrafiła na ktulowate, zmiennokształtne potwory i ich nephandycznego kumpla.
Kot wytrzeszczył oczy.
- Miał?
- Co? - Mervi spojrzała na Joela.
- Aż tak? Opowiadaj...
Mervi zaczęła mówić o Einarze, tym jak był jej "przyjacielem" i do czego ufność doprowadziła. Powiedziała, że Ktulu jest więcej, że przez jednego miała zostać zapłodniona.
- Fireson mnie uratował... bo tak to Glitch by to zrobił i miałbyś podopiecznego marudera...
- Nie sądze aby było tak łatwo oszaleć, i to w ten sposób - na koniec miauknął z przejęciem - kurcze… nie jest dobrze. Trzymasz się po tym? Jak wy tam trzymacie się ogólnie, jako całość?
- Joel... Glitch już mnie przygotowywał do maruderowania. - w tym momencie opisała nocne akcje - Był jeden sposób na niego... - ściszyła głos - Przez niego jestem teraz na odwyku...
Kot schował twarz w dłoniach, jakby musząc się zastanowić i posmucić. Wreszcie wymruczał.
- Jakby ci było mało… jakbym mógł pomóc?
- Potrzebuję od ciebie... tutorialu. Jesteś zmyślną kicią.
- Nie znam się na walce z takimi cholerstwami. Mogę im co najwyżej nasrać do butów.
- Albo podzielić się wiedzą o entropii. Bardziej. - spojrzała z lekką naganą.
- Czyli rzyganie do butów. Radzisz sobie już z zabijaniem maszyn?
- Cóż... - Mervi zastanowiła się - Może to nie jest zabijanie maszyn, ale doszłam do tego, jak sprawić, by działały lepiej. Wiesz, bez zwiechy.... To naprawdę dobre. Jedyne co niszczy to bugi i crashe możliwe czyniąc maszynkę lepszą. - odparła z jakąś dumą. - Po prostu podmieniam wadliwe stałe i modyfikuję procesy zmiennych, aby nie było zakłóceń w działaniu.
- Boisz się chaosu - kot zamrugał uśmiechając się.
Mervi zamrugała.
- Co ty. Po prostu nie będę psuła sprzętu dla samego psucia. Glitch tak robi.
- Czy łatwiej jest ci pokierować układem w stanie stabilnym przy też doprowadzić go do stanu dynamiki?
- Statyka jest bezpieczniejsza...
- Bezpieczeństwo to też brak zmian - kot powiedział poważnie - zatem w imię bezpieczeństwa nie powinnaś zagłębiać entropii.
- Nie chcę robić tego w imię bezpieczeństwa. - spojrzała urażona - Powinieneś zauważyć po tym w co się pakuję i jak.
- Entropia to sztuka kontroli chaosu. Możesz go albo zamrozić, albo manipulować światem w jego morzu. Połączyć się tego nie da - kot wzruszył ramionami - albo ja nie potrafię, też to całkiem możliwe, mia.
- Więc... wystarczy, że odwrócę proces poprawy działania , aby mieć jego zniszczenie?
Kot śmiałym zamachem ruszył dłonią jakby zrzucał jakaś kurtyną. W powietrzu zalśniła czarna pusta, dysk barwy głębokiej czerwieni na którym zaczęły pojawiać się białe symbole. Matematyka, setki równań termodynamiki… Chociaż nie. Zaczynało się od równań termodynamiki, potem przez analogię przechodziło do teorii informacji, a na koniec do zupełnie nieznanych Mervi obliczeń. Część kojarzyła, niektóre zależności nawet stosowała, lecz to wszystko sięgało wyników o kilkanaście kroków dalej niż ona była w stanie samodzielnie ogarnąć.
- Nie do końca, mia - kot pokazał puchatą łapką jedna równanie - zmiana znaku czwartej pochodnej nie wystarczy, patrz na to ogólne równanie. Pewnie sama ułożyłaś podobne?
- Tak... ale nie mogłam znaleźć ogólnego rozwiązania. - mruknęła z irytacją.
- Proszę.
Ekran pokazał ciąg wyprowadzeń i rozwiązań. Były… magiczne, sprytne, śmiałe. I… przerażające. W ogólnych rozwiązaniach czaił się chaos którego Mervi nie potrafiła zaakceptować, może dlatego nawet o nich nie pomyślała jako o użytecznych? Pochodne energii proporcjonalne wykładniczo do zmian, bezwzględne wartości parametrów nie zatrzymane w ryzach, rozwiązanie nawet nie zakładało warunków na stabilność… Gorzej! Ono było niestabilne.
Kot zaśmiał się.
- To rozwiązanie działa też dla organizmów żywych, ale to sobie sama wykreślisz zbędne czynniki. Po redukcji jest już sprawniejsze do wykorzystania, mia.
- Czemu to ty nie masz Glitcha? - zmarszczyła brwi patrząc na działania - Pokochałby cię.
- Mam równie upierdliwego Geniusza - Joel odruchowo użył terminu Unii.
- Ty stary technokrato. - wyszczerzyła się.
- To dobry termin - zaśmiał się - zamiast tego magicznego mambo-dżambo.
- Czyli to - wskazała na działania - wystarczy mi?
- Oczywiście, że nie - wystawił koci język - to ma ci pomóc we własnych badaniach. Biorąc gotowe formułki… nie jesteśmy w Unii.
- Może zacznę mówić o Geniuszu. I tak nawet Fireson moje metody technokratycznymi nazywa, a jedna werbena nazwała pieskiem Unii... i po tym jak się odcięłam wyzwala mnie na certamen.
- Uważaj - mentor wirtualnej spoważniał - Verbeny.. są… Jak tam sprawdzenie sygnatury?
- Dałam dane Firesonowi do porównania... ma mi wyniki przesłać... - ból pojawił się w jej słowach.
Nagle przytuliła kota. Joel odwzajemnił uścisk bez słowa.
- Byłeś kiedyś z kimś? Ja byłam? - zapytała ze smutkiem.
- Mało mówiłaś o swoich prywatnych sprawach. Szczególnie pod koniec, jakbyś była tajniakiem.
- Dostałam kosza... i nie wiem jak z tym żyć...
Joel milczał.
- Nie jestem dobry w te klocki, była żona potwierdzi, miał.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline