Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2020, 10:50   #61
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Daleko nie uciekali, ale pośpiech i ferwor walki podziałały i Villem oddychał ciężko patrząc na czarodziejkę gdy już się zatrzymali się w bezpiecznej odległości od pijawek. I nieoczekiwanie zaśmiał się jakby zadowolony z tej nieprzyjemnej przygody.
- Okropne stworzenia - powiedział co i rusz jeszcze rzucając okiem na pobliskie bagienne odmęty, czy skąd jakiś ruch, czy bulgotanie nie dochodzi - Należałoby wrócić tam z ogniem i stalą, by zniszczyć ich gniazdo.
Podszedł do czarodziejki i klęknął przed nią wskazując na nogę dziewczyny.
- Jeśli pozwolisz… Rana w walce odniesiona często nie wydaje się groźna walczącemu.
- Tak, masz rację - Carys wysunęła nogę w przód, oparła się również ręką o ramię rycerza co miało jej pomóc w utrzymaniu równowagi.
Rycerz ujął ją pod kolanem i na chwilę zawahał się. Zaraz jednak skupił się na śladzie po ugryzieniu, który z racji natury pijawek krwawił bardziej niżby się można spodziewać po powadze odniesionej przez Carys rany. W Chessencie medycy, z których usług korzystały rody, stosowali pijawki do upuszczania krwi chorym. Oczywiście znacznie mniejszych.
Wyjął z ich torby kawałek tkaniny i obwiązał nim starannie nogę. Na koniec nadal klęcząc uniósł wzrok i spojrzał na swoją towarzyszkę z uśmiechem.
Gdy wzrok Villema napotkał jej Carys lekko się spłoniła, ale i uśmiechnęła podtrzymując ten kontak. W tym nieprzyjemnym, nieprzyjaznym i jakże dalekim od cywilizacji miejscu takiego widoku nie można przecież było się spodziewać. A jednak. Villem klęczał przed nią, tak jak rycerz przed swoją panią. Nie, nie tak jak rycerz przed damą. Bo przecież młody Adlerberg trzymał cały czas dłonie na jej łydce. A to dodawał tej sytuacji jakiejś takiej… pikanterii. A gdy ta myśl zaświtała w umyśle czarodziejki ta zaczerwieniła się jeszcze bardziej, ale nadal wpatrywała się w rycerza wzrokiem, z którego dało się wyczytać przywiązania, podziw, wdzięczność i miłość.
Villem chciał coś powiedzieć. Otworzywszy jednak usta nie wydobył z nich dźwięku. Nie był w stanie. Nie do końca rozumiejąc co się dzieje, ale pewnym będąc, że nie chce żeby dziać się to przestało. Bezwiednie niemal puścił jej łydkę i wstał z klęczek powoli cały czas związany jakimś czarem splecionych spojrzeń. Niczym piorun wróciło mu na myśl tamto wspomnienie nocy na wzgórzu. I nieprzeparte pragnienie by przypomnieć sobie tamte doznania. Tamtą bliskość. Z nią. Z Carys.
Jeden impuls. Jeden ruch. Pozbawiony wątpliwości i przemyśleń. Zbliżył do niej twarz i pocałował ją. Z początku jego wargi dotknęły tylko jej ust jak przy czułym acz niepewnym wyznaniu. Zaraz jednak powtórzył ten ruch obejmując ją ramionami. I znowu, a za każdym razem pieszczota tulących się ze sobą ust była intensywniejsza, bliższa i mocniejsza.
Tym ruchem kompletnie zaskoczył czarodziejkę. Wszak Villem narzeczoną posiadał i takie zachowanie, taka czułość, nie licowało z honorem.
A jednak, mimo iż Carys wiedziała, że nie powinni, że nie wolno im, to odpowiedziała ba tę pieszczotę. A gdy ramiona młodego Adlerberga oplotły ją, gdy poczuła się bezpieczna w czułym uścisku odwzajemniła go jak i pieszczoty, którymi jego usta jej obdarowały zatracając się w tych pocałunkach.
Chwila trwała więc… bogowie raczą wiedzieć ile trwała. Może mgnienie oka. Równie dobrze wieczność. Gdy minęła ich usta rozdzieliły się, żegnając się łaknącym ostatnim poruszeniem, a Villem otworzył oczy. W jego wzroku nadal tkwiła ta iskra nieprzepartej siły, ale tym razem było coś jeszcze. Świadomość popełnionego czynu.
Rycerz uwolnił czarodziejkę z ramion i opuścił je powoli. Spojrzał na nią z widocznym zawahaniem.
- Carys… ja… - dwukrotnie próbował przemówić nie mogąc jednak dokończyć żadnej myśli. W końcu wyprostował się jakby stał przed kimś komu winien swoje bezwzględne posłuszeństwo - Wybacz mi proszę.
Zakłopotana czarodziejka spojrzała na rycerza. Jej też zabrakło słów. Poczucie winy zduszone przez te nieznane, nieoczekiwanie przyjemne uczucie, które tak przyjemniej paliło w trzewiach dawało jednak o sobie znać. Zwłaszcza gdy Villem swym zachowaniem przypomniał jej o pojemnościach i obowiązkach. Uwolniona z objęcia zrobiła niechętnie krok w tył by zwiększyć dystans, który miał obojgu pomóc w przypomnieniu sobie kim są i kim winni być. I choć chciałaby ta chwila trwała dalej, wiedziała, że to nie może się powtórzyć.
- To ja winnam cię o wybaczenie prosić - powiedziała starając się zachować spokój.
- Żadną miarą takiej prośby nie miałbym prawa słyszeć - pokręcił szybko głową, ale i odetchnął jakby obawiał się z jej strony innej reakcji.
Wiedział, że powinien czuć się winny. Że tego by od niego teraz oczekiwano. I sam właściwie tego oczekiwał. Ale z jakiejś przyczyny widząc czarodziejkę, czuł się po prostu szczęśliwy.
- Może chodźmy poszukać pozostałych.
Carys przytaknęła i ruszyła przodem.


Wszyscy odnaleźli się już bez dalszych nieprzyjemności ze strony bagiennych stworów. I raczej w dobrej kondycji. Tylko bardka była nadal blada, ale za to pod troskliwą opieką krasnoluda, który nie szczędził jej atencji. Młody Adlerberg w tym wszystkim wydawał się więc słusznie zadowolony. Choć jego zadowolenie nie tylko przecież w samym wyniku potyczki miało podłoże. Ale o tym wiedział tylko on. I Carys. I jego poczucie honoru, które mimo, że teraz przyduszone, nie zamierzało tej sytuacji tak pozostawić bez reakcji.

Rycerz musiał też przyznać, że choć drużyna okazała się głucha na głos rozsądku w postaci konieczności ucieczki z kolonii pijawek, w starciu radziła sobie doskonale. Walka ramię w ramię z Laugą, która samojedna rozsiekła kilka otaczających stworów, dobrze wróżyła na batalię ze smokiem. A i gryfia postać druida, oraz jego niepokojąca zdolność przyzywania drapieżnych gadów dodawała istotnej przewagi. Należało po prostu pamiętać, o czym się rycerz już później pod zamkiem przekonał, że z przymrużeniem oka należy traktować to co Daveth mówi.


- Ktoś chce się przebijać do zamku? Jeśli nie to proponuję powrót do znalezionego wcześniej obozowiska i tam lizanie ran.- podtrzymujący Amaranthe kapłan był najwyraźniej w kiepskim humorze.
- W zamku przynajmniej nic nie wyjdzie z podłogi - stwierdziła Caistina, zsiadając z Gryfa, po którego karku przejechała dłonią…
- Muszę się zgodzić z panią Trannyth - poparł jej słowa rycerz - w dodatku zamek jest znacznie bliżej i może dostarczyć dobrego punktu widokowego na okolicę.
Gryf, nie zważając na prowadzoną na ziemi dyskusję, pofrunął w stronę zamku, wypatrując potencjalnych niebezpieczeństw. Tygrysica pobiegła za nim.
- No chyba że tam są duchy, to wyjdą z podłogi.- ocenił Olgrim.- Nie ma co pchać się kupą. Może wpierw jakiś zwiad?-
- Do zamku jest bliżej - dodała Carys. - Daveth już tam się udał.
- To poczekamy aż wróci. Na chwilę obecną wolałbym pomagać jedynie zwyczajnym leczeniem. Ale gdy noc nadejdzie i udamy się na spoczynek, to przed nim mogę zużyć udzielone mi łaski na uzdrawianie. Kto potrzebuje leczenia?- zapytał na razie zajęty oględzinami stanu Amaranthe.
- Z całym szacunkiem dla druida, nie dał on znać, że wrócić zamierza - Rycerz nie widział w tym co prawda niczyjej złej woli, ale uznał takie założenie za słuszne - A czekając tu, wabimy jedynie okoliczne stwory do siebie. Ruszajmy od razu. Jeśli poniesiesz Olgrimie pannę Shimboris, zapewnię Wam ochronę.
- Niech ci będzie… choć sądziłem, że cierpliwość to cnota.- odparł niechętnie kapłan i podparł bardkę swoim ciałem.- Poniosę do zamku.-
- Jak i roztropność Olgrimie. A najroztorpniej będzie się trzymać z daleka od gniazda pijawek- powiedziała czarodziejka.
- Wybacz pani, że nie znajduję niczego roztropnego w pchaniu się na nierozpoznany teren, gdy wcześniej minęliśmy już gotowe obozowisko.- odparł kapłan cicho.
- Obóz, którego właściciel zginął nocując w nim- zauważyła Carys.
- Teraz zamierzamy koło pijawek założyć obóz… więc… jaka to różnica?- wzruszył ramionami krasnolud.
- Taka, że wiemy co na nas czyha - powiedziała rudowłosa - Jakkolwiek twe obawy są uzasadnione, to uważam, że pokładasz zbyt mało wiary w siebie i nas.
- Wleźliśmy na te pijawy jak banda ślepców… w kogoś na pewno utraciłem wiarę.- westchnął ciężko krasnolud zerkając na ich przewodniczkę.
- Bo co? - obruszyła się Caistina. - Magicznego wzroku nie mam, nie wszystko zauważę na czas, proste. Nikt tak nie potrafi. - Półelfka wzruszyła ramionami.
- Dobrze, już dobrze - Carys starała się załagodzić sytuację. - Wzajemne pretensje i obwinianie się do niczego dobrego nie doprowadźmy. Chodźmy już do tych ruin, bo stojąc tu ściągamy na siebie niechybnie niebezpieczeństwo.
Krasnolud nie był szczególnie przekonany słowami ich przewodniczki. Rozejrzał się po okolicy, westchnął i ruszył. Wydawało się że chciał coś powiedzieć, ale najwyraźniej zrezygnował z dalszego wypowiadania się.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 31-03-2020 o 10:53.
Marrrt jest offline