No kurwa, kocham tego popierdolonego świra, pomyślał Sidney zaciągając się mocno Camelem. Wypuścił dym z głową do góry, a potem ziewnął. Abe, totalnie odpierdalał na dodatek zupełnie spontanicznie zmienił fryzurę. Zastanawiał się czy nie ma jakiegoś spida na którym mógł właśnie być, bo poprzedniej nocy May w ogóle nie mógł usnąć, więc obecnie trzymały go rdzawe okowy zmęczenia. Bezsenność miała go w garści od bardzo dawna, każda noc stawała pod pogrubionym znakiem zapytania, więc często łykał jakieś zamulacze w stylu Paxium lub Sleepexanu.
Solo przyzwyczaił się już do charakteru Abe’a. W sumie nie wyobrażał sobie kilku takich gości, gdzieś na wojennej ścieżce na usługach watażki w jakimś zadupiu rozgrzanej rydwanem Heliosa Afryki. Zgasił papierosa i wrzucił go do słoika po majonezie pełnego cuchnących petów.
May musiał przyznać, że sterczący z białych gaci potężny członek i sploty idealnie wyrzeźbionych hebanowych mięśni nieco na niego działały. Nikt z drużyny tego nie wiedział, choć bał się, że mogą się domyślać o jego potajemnych nocnych wypadach do “Velvet Glove” w Górnej Marinie czy kilku innych podziemnych gejowskich barów. Zresztą częściej widzieli go z jakimiś nastoletnimi cipami, które często przesiadywały w ich melinie puszczając się pod wpływem alkoholu i tanich prochów. A May umiał wykorzystywać ludzi, jeśli tylko naszła go taka ochota, bez nuty poczucia winy.
-Abe, kurwa zwolnij tempo. Mam trochę taniej whisky w moim pokoju…- przerwał celowo i ironicznie.- Do którego nie życzę by ktoś wchodził.- uśmiechnął się w podły, cwaniacki, nieco cyniczny ale pogodzony z sobą sposób.
Dickens zdecydowanie się ożywił, a Sid wrócił do swojego pokoju i wyjął spod łóżka, leżącą koło skrzyneczki na Epke litrową butelkę “Golden Pigeona”- najtańszego syfu, który jednak miał odpowiednie właściwości do zabicia komórek mózgowych razem z nudą, czy innymi nieprzyjemnymi objawami nad wyraz aktywnej, wybujałej świadomości. Co prawda w kwadratowej butelce zostało może z 400 ml, ale i tak wszyscy powinni walnąć po jednej bombie.
Sidney położył butelkę na stole pełnym ciemnych klejących się okręgów po kubkach z kawą i zastanowił się czy wyjmować szkło, ale uznał, że po prostu walną z gwinta. Złapał umiarkowany łyk i podał kolejkę do Afrykańczyka.
-Smirnov, pijesz? I co ważniejsze co dostaniemy za pomoc staremu? Jego rodzinka to dupki, on jeden trzyma może łeb na karku, ale inni...- wyjął kolejnego papierosa, kiedy whisky dało trochę dopaminy w jego skroniach- To tępe dzidy. Abe wyjmie tą kulkę i zmywamy się czym prędzej.- odparł nieco znudzony solo- Teraz przynajmniej nie powinny drżeć Ci ręce.- mężczyzna dodał nieco sucho zwracając się do prowizorycznego medyka.