W końcu znaleźli dobre miejsce do obrony, w skalnym przesmyku nie mogli zostać otoczeni. Cóż z tego, skoro szkielety niestrudzenie parły wprzód, nie okazując strachu ni zmęczenia. Mechanicznie unosiły swe bronie i atakowały, raz za razem.
Rache dyszał z wysiłku. Nie walczył, ale odciąganie rannych w bezpieczne miejsce nie było łatwe. Wodospad był coraz bliżej, huk wody rozbijającej się gdzieś w dole stawał się wyraźniejszy, a wilgotna mgiełka niesiona przez wiatr osiadała na twarzach. Dietmar złapał długi konar leżący na ziemi, oparł go o głaz i złamał nogą na dwie części. Przekazał je tym, którzy mogli sami iść.
- Opierajcie się na nich. Dalej jest ślisko. Idźcie ostrożnie.
Sam złapał pod pachami jednego z górników, którego imienia nie pamiętał, a któremu ożywieńcy paskudnie rozcięli udo. Na pół ciągnął go w tył, na pół podtrzymywał, a krasnolud pomagał jak mógł, posykując z bólu przy każdym ruchu.