Wolfgang Techler
Smak podanego mu napoju był paskudny. Czarodziej powstrzymał odruch wymiotny i przełknął płyn, który rozlał mu się ciepłem po gardle, przełyku i żołądku. Podejrzewał, że jest w nim alkohol. I z pewnością magia, tego był pewien. Buteleczka, w której pozostały resztki mikstury oglądana dodatkowym magicznym zmysłem jarzyła się wielobarwną poświatą. Nie minęła nawet minuta, a mag poczuł się lepiej, jakby w jego ciało wstąpiła nowa, świeża energia. Mimo, że rany nadal doskwierały, to ból stał się przyćmiony, a jasność umysłu powróciła. Wstał, otrzepał szatę i ruszył szybkim krokiem na most, tam gdzie zniknęli jego towarzysze.
Axel Mayer, Bernhardt Zingger, Lothar von Essing, Leonard Geldmann
Pozszywana, na wpół ożywiona pokraka lazła prosto w kierunku najbliższego wskazanego jej przez baronównę celu. A był nim Leonard, w wyzywającej postawie czekający na potwora. Trzy bełty pomknęły ku celowi, a tymczasem Lothar szybko obiegł zakratowaną, tajemniczą dziurę w podwórcu, aby czekać na Franka po drugiej stronie. Tuż pod nim, w zagłębieniu falowała i burzyła się mgła, skrywająca coś, co znajdowało się w dziurze. Szlachcic aż się wzdrygnął, gdy usłyszał z dołu przeciągły jęk.
Zobaczył też coś innego. Pozostali skupieni na strzelaniu do elektro-potwora spuścili z oczu młodą arystokratkę. A teraz Essing widział jak ta, wymachując w powietrzu wykonaną z czarnego minerału różdżką o żelaznym zakończeniu wypowiada jakieś zaklęcie. Powietrze przed nią falowało, ale na efekt czaru trzeba było jeszcze chwilę poczekać.
Tylko Berni nie trafił w potwora Wittgensteinów. Pozostałe dwa bełty wbiły się w ciało stwora aż po lotki. Nie było jednak krwi, ani okrzyków bólu. Po prostu potworem dwa razy zarzuciło i parł dalej w kierunku Geldmanna. Ten odwrócił się i zaczął uciekać naokoło dziury, tak żeby ta znalazła się miedzy nim a stworem.
Wolfgang Techler
Mag przeszedł przez nadwyrężony most. Słyszał już huk płomieni trawiących zamek i widział w otwartej bramie poblask ognia. Gdy się zbliżył, zobaczył strzelających do jakiejś maszkary Axela i Berniego. Gdzieś z przodu wyczuwał plugawą magię. Jej zapach był wyraźny, podobnie jak ślad rysujący się niczym czarna chmura spowijająca jakąś stojącą tuż przy drzwiach postać. Dhar. I było jeszcze coś znacznie bliżej. Za murkiem okalającym zarośnięty ogród. Wolfgang nie widział, ale czuł to. Coś co mogło lada chwila stamtąd wyjść i zaatakować jego zajętych strzelaniem towarzyszy z flanki.