Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2020, 22:27   #176
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 47 - 2519.VIII.13; popołudnie

Miejsce: Ostland; Las Cieni; obóz pod Kalkengard
Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); południe
Warunki: jasno, umiarkowanie; pogodnie, chaos i hałas bitwy


Tladin



Tladinowi niezbyt powiodły się jego zamiary aby likwidować przeciwników systematycznie i po kolei. Głównie z dwóch powodów. Pierwszy, że trzy osoby mogły utworzyć zbyt luźny szpaler na tym dwuspadowym dachu aby stworzyć realną zaporę uniemożliwiającą dostęp na swoje zaplecze. Kolejnym zaś to, że przeciwnik bym zdecydowanie mobilniejszy, nawet od ludzkich towarzyszy khazada więc nie miał trudności z ich obejściem. Do tego atakował z węższej i szerszej ściany budynku. Dlatego prawie z miejsca walki na dachu rozdzieliły się na trzy osobne ogniska skoncentrowane wokół trzech imperialnych wojowników gdy tylko napastnicy dopadli do każdego z nich.

Prawie też z miejsca dwóch kopytnych rzuciła się na Tladina wywijając swoimi toporami i maczugami. Dwaj jego towarzysze toczyli oddzielne pojedynki w innej części dachu i póki krasnolud był związany walką nie mógł im pomóc. A walka nie całkiem szła po jego myśli. Niewygodna krzywizna dachu wyraźnie utrudniała manewry podczas tych zmagań. Chociaż tym małpim przeciwników zapewne również. Dawało też o sobie znać osłabienie z powodu upływu krwi z ran. Tak z ostatniej nocy jak i od tej strzały co oberwał teraz. To już go zauważalnie spowalniało. Podobnie jak samotna walka przeciwko dwóm przeciwnikom na raz. Co prawda zorientował się, że żaden z nich nie dorównuje mu umiejętnościami walki. Ale we dwóch na raz robił się już niezły młyn ciosów które bez tarczy parowało mu się wyraźnie trudniej.

Mimo to pierwszego przeciwnika z małymi różkami na czole i kozimi nogami trafił prawie od razu. Tamtego rzuciło do tyłu od tego mocarnego uderzenia i wyglądał na takiego co kolejne trafienie powinno go wykończyć. Zaraz udało mu się trafić kolejnego gdy ten był trochę zbyt wolny przy swoim wypadzie jaki świsnął obok ramienia krasnoluda. Ale jego pomocnikom szło zdecydowanie gorzej.

Ranny już wcześniej Frederik został znów trafiony przez swojego przeciwnika. Złapał się za trafiony bok gdzie topór z krwawym rozbryzgiem właśnie go trafił. Niedługo potem spadł z dachu. Tladin nie widział dokładnie co się stało. Czy ochotnik się potknął podczas walki czy próbował zrobić unik zbyt blisko krawędzi czy może wypchnął go przeciwnik. Dojrzał tylko jak ciężko ranny zbrojny z krzykiem wypada poza krawędź i znika mu z oczu. Jego przeciwnik zaś doskoczył w miejsce tego jakiego właśnie krasnolud zlikwidował więc znów mieli w walce z nim przewagę 2 do 1.

Franz pociągnął trochę dłużej. Zapewne dlatego, ze podczas ostrzału nie został ani razu trafiony i do tego mógł się zasłaniać tladinową tarczą. Ale chociaż stawiał opór dłużej niż jego kolega to w końcu otrzymał jedno, zaraz potem drugie trafienie i w końcu trzecie które go wykończyło. Już prawie na sam koniec gdy Tladin rozpruł trzewia temu który właśnie przed chwilą go trafił Cios jakimś kościanym nadziakiem miał taką siłę uderzenia lub wojenne szczęście, że uniknął zasłony z topora khazada, trafił i przebił się przez bok kolczugi ale na szczęście nie wszedł na tyle głęboko w ciało by poczynić jakieś poważne szkody. Masywne mięśnie krasnoluda pochłonęły impet uderzenia osłabionego wcześniej przez wzmacniane ogniwka kolczugi.

W końcu na dachu zostało ich tylko dwóch żywych i zdatnych do walki. Ranny Tladin i ten chyba w miarę cały, ostatni z czwórki napastników. Temu ostatniemu chyba jednak pojedynek z opancerzonym krasnoludem się nie uśmiechał widząc zagładę swoich kamratów bo odwrócił się i uciekł poza zasięg ciosów topora. Z rozbiegu przeskoczył i wylądował na sąsiednim dachu zostawiając pobojowisko zwycięzcy.

Zwycięstwo walki o dach miało gorzki posmak. Sam Tladin został ranny od trafienia strzałą. Zaliczył też kilka mniej groźnych trafień od postrzałów czy walki wręcz. Wśród czterech trupów jakie leżały zakrwawione na deskach dachu jedno należało do Franza który zapłacił najwyższą cenę w obronie swojej ojczyzny. Frederik przepadł. Tladin nie widział go odkąd spadł z dachu. Chociaż biorąc pod uwagę, że w tamtym momencie był mocno ranny raczej upadek na bruk dwa poziomy niżej raczej nie wróżył mu szczęśliwego zakończenia. Na sąsiednim dachu Tladin dostrzegł podobny widok. Pośród ruchomych sylwetek na tym dachu rozpoznał tylko Karla z mieczem w dłoni.



Karl



Walka na dachu którego bronił Karl ze swoimi ludźmi weszła w bardziej bezpośrednią i decydującą fazę gdy czterech kopytnych skoczków zakończyło ostrzał i zaatakowało bardziej bezpośrednio. Z miejsca zrobiło się walki 2:4. Bogdan i Brend przyjęli na siebie główny impet szarży przeciwników gdy Karl używał swoich pistoletów. Najpierw jednego a potem drugiego. Efekt ostrzału ołowiem był jednak mizerny. Właściwie żaden.

Podczas walki Karl nie miał czasu dochodzić co się stało ale pierwszy pistolet po prostu nie wypalił. Poszła iskra ale huk, błysk i dym nie nastąpił. Nie miał pojęcia dlaczego. Schował ten pistolet do olstra i sięgnął po kolejny. Ten wypalił ale raczej nikogo nie trafił. Schował go i zaczął sięgać po swoją tarczę i miecz aby przygotować się do bezpośredniej walki. Zanim to nastąpiło sytuacja jego ludzi zrobiła się poważna.

Obaj cofali się w jego stronę spychani przez przeważające siły wroga. Każdy samodzielnie walczył z dwoma przeciwnikami na raz. Każdemu udało się zranić kopytnego napastnika, chociaż jednego by zmusić ich do wycofania się z walki. Ci ciężko ranieni odmieńcu rycząc i krwawiąc odwlekli się na przeciwległy kraniec dachu. Ale obaj milicjanci zapłacili za to wysoką cenę. Broczyli krwią z kilku poważnych ran spychani przez dwóch agresywnych kopytnych. Ci też krwawili juchą ze swoich zniekształconych ciał ale chyba nie aż tak jak dwaj obrońcy.

Bogdan w końcu próbował się wycofać ale wróg był bezlitosny. Ostatnie cięcie i Kislevita wrzasnął po czym upadł na dechy dachu. Stoczył się po nim do samego gzymsu a obok niego poszurała jego szabla. I ochotnik i jego oręż znieruchomieli przy tej rynnie. Nawet jeśli jeszcze dychał to był wyłączony z walki. Przeciwnik jaki go dobił zawył triumfalnie i rozjuszony rzucił się na Karla. Ten na szczęście zdążył już uzbroić się w miecz i tarczę więc był gotowy do przyjęcia tego starcia.

Walka była dość krótka. Rogaty zaatakował swoją maczugą trafiając Karla w bok swoją maczugą. Karlem zatrzęsło, stracił równowagę i upadł na jedno kolano. Ale dzięki temu udało mu się zrewanżować podobnie. Od dołu trafił kopytnego prosto w przewia. Miecz wszedł w odkryte ciało i imperialna stal przenicowały brzuch i płuca odmieńca. Tamten zawył w agonii a gdy Karl wyszarpał miecz i znów stanął na własnych nogach tamten upadł i stoczył się do krawędzi dachu.

Został jeszcz Brend który swoim toporkiem próbował zasłaniać się przed napadami swojego wroga. Ale wyraźnie słabł raniony w wielu miejscach. W końcu na oczach Karla który właśnie pozbył się swojego przeciwnika drugi z rogatych trafił Brenda. Topór wbił się od góry, strzaskał obojczyk i zatrzymał się zaraz po tym. Gdyby Brend był cały może by to przeżył. Ale nie był. Już ledwo stał na nogach. I ten cios go dobił. Milicjant jęknął przeciągle i upadł na wznak.

Na całym dachu pośród tych wszystkich nieruchomych ciał zostało ich dwóch zdatnych do walki. Karl i przeciwnik który właśnie zarąbał Brenda. Ale ten na pojedynek chyba nie bardzo miał ochotę. Odwrócił się i płynnie zbiegł po dachu przeskakując na sąsiedni dach. Wcześniej widocznie uczyni to samo ci dwaj których Brend i Bogdan zmusili do wycofania się z walki bo teraz Karl ich nigdzie nie widział. Na sąsiednim dachu dostrzegł, że walka tam chyba też się skończyła. Bo dostrzegł tam tylko pojedynczą, krępą sylwetkę krasnoluda bez tarczy.



Karl i Tladin



Gdy walki o dachy i na dachach zakończyły się każdy z dowódców swojego dachu mógł się wreszcie rozejrzeć po okolicy i złapać oddech. Z dwóch Tladinowych pomocników nie ostał mu się żaden. Karlowi została ciężko ranna trójka która jakoś przeczekała walki o dach na strychu. Thorsten, Oskar i Vlad raczej nadawali się do lazaretu niż do dalszej walki. Zarówno Tladin i Karl odnieśli rany ale chociaż spowalniały ich one to jednak nie na tyle by wyłączyć ich z walki. Oddziałki obu stron zostały tak mocno przerzedzone, że właściwie nie nadawały się do dalszej walki. Imperialni dachowcy jako zbrojne grupki przestały istnieć. Tylko ich dowódcy nadawali się do dalszej walki. Ale dachy ostatecznie zostały w ich rękach a odmieńcy albo polegli albo nie byli w stanie kontynuować bitwy.

Podobnie było z ich macierzystą jednostką. To właśnie kompania ochotników pod dowództwem setnika Nucci przyjęła na siebie główny ciężar walk o przyczółek przy południowej bramie. I zapłaciła za to krwawą cenę. Z pierwotnej setki ludzi obecnie na dole była może z 1/3 tego. I to w połączeniu z wydzielonymi wcześniej drużynami jakie zostały wysłane aby oczyścić górę wieży bramnej w której wciąż rezydowali zwierzoludzie. Ci sami którzy na początku wprowadzili chaos przy przedzieraniu się przez bramę zrzucając z tej wieży co tylko się dało na bezbronnych początkowo milicjantów. Teraz ci wzięli krwawy odwet i wycięli kopytnych w pień. Początkowe schronienie okazało się dla rogatych pułapką gdy imperialni wreszcie przerąbali się przez drzwi. Na początku gdy walki toczyły się jeszcze w progu gdzie możliwe było starcie jednego, może dwóch walczących na raz to była jeszcze w miarę wyrównana. Ale gdy tylko drużynom Nucci udało się wedrzeć do środka i mogli skorzystać ze swojej przewagi liczebnej nastąpiła rzeź kopytnych obrońców. Ale z pierwotnych dziesiątek jakie stawiały opór najpierw jednej a zaraz potem drugiej grupie kopytnych przeciwników zostało bardzo niewielu. Może uzbierałoby się z 1,5 szeregu.

Dlatego zdziesiątkowaną milcyjną kompanię wycofano na tyły. Tyły czyli budynki najbliższe bramy. Te same na których szczycie wcześniej toczyły się walki pod dowództwem Karla i Tladina. Wycofać za bramę ich nie można było bo część Nucci pospołu z halabardnikami wykorzystała czas kupiony przez setnika i jego rzedniejące szeregi i uporała się zarówno z udrożnieniem bramy jak i rozwaleniem barykady. Teraz więc do miasta powoli wlewały się kolejne kompanie piechoty. Dlatego brama była potrzebna i nie dało się nikogo wycofać za mury. Część względnie całych milicjantów podzielono na mniejsze grupki i rozesłano po okolicy jako osłonę i czujki sił głównych.

Ale przy tej bramie nadal nie było zbyt wiele miejsca na te wszystkie kompanie. Na czele miejsce kompanii milicyjnej kompanii zajęli halabardnicy którzy wcześniej wspomagali ich przy rozbiórce barykady i pracowali przy udrożnieniu bramy. Buty kolejnych oddziałów deptały ciała zabitych we wcześniejszych walkach. I tych sprzed paru kwadransach i tych co zginęli w ciągu ostatnich kilku dni. Tak żołnerzy, milicjantów jak i odmieńców. Bo nie było czasu oczyścić z ciał ulic, trzeba było kontynuować natarcie nie zawracać sobie głowy mniej istotnymi detalami. Teraz regularny kwadrat halabardników maszerował główną ulicą w głąb miasta. Tą samą jaką nocą przemykał się Karl wraz ze swoimi towarzyszami.

Ponieważ jedną ulicę było dość łatwo zablokować to imperialny zaczęli korzystać także z dwóch równoległych do tej głównej. Po prawej i lewej stronie, równolegle do halabardników poruszały się oddziały włóczników. Za tymi trzema czołowymi kompaniami przy bramie szykowały się kolejne aby je wesprzeć gdy będzie to możliwe. Niestety miasto nie pozwalała na standardowe rozwinięcie szyków jak to zwykle czyniono w otwartym polu. Zmuszało do posuwania się kolumnami wzdłuż ulic albo obrony w przydrożnych budynkach. Imperialna armia nie miała zamiaru się bronić dlatego stawiała na śmiałość manewru by jak najprędzej dotrzeć do trzewi Kalkengrad.

Ale to nie był koniec bitwy o Kalkengrad. Raczej koniec początku. Nikt z imperialnych nie wiedział dlaczego zwierzoludzie którym tak dobrze szło siekanie i miażdżenie ochotników kompanii Nucci odstąpili w pewnym momencie. Chyba tylko to uratowało te ostatnie półtora szeregu setnika przed całkowitą zagładą. Tarczownicy kopytnych zawyli i jakby posłuszni jakiemuś nieznanemu cywilizowanym istotom zewowi odstąpili od walki. Może chodziło o te rogi i bębny jakie słychać było gdzieś z głębi miasta. Ale wycieńczeni ludzie setnika nie mieli ani sił ani możliwości ich ścigać. A zanim zluzowali ich halabardnicy po rogaczach nie było już śladu. Ale wróg objawił się po raz kolejny.

Czołowe kompanie zdołały przejść kilka długości budynków wzdłuż głównej trasy. Na oko Karla miały może 1/4 a może 1/3 drogi do placu. W każdym razie wciąż były bliżej bramy niż placu. Gdy zatrzymały się i podniosła się stamtąd jakaś wrzawa. Okazało się, że od wnętrza miasta drogę zagrodził im powóz. Chyba jakiś rodzaj rydwany używany podobno przez zielonoskórych czy właśnie różne dzikie i barbarzyńskie plemiona. Rydwan był zaprzęgnięty w dwie, kopytne bestie. Jakieś bardzo masywne dziki czy coś podobnego. Z szablami jak sztylety. Gotowe miażdżyć, szarpać i zabijać. W rydwanie zaś było dwóch zwierzoludzi. Rydwan zatrzymał się akurat jak do szarży naprzeciwko oddziału halabardników. Podobnie sytuacja się miała na obu flankach. Wszędzie tam bandy zwierzoludzi po raz kolejny postanowiły stawić odpór tej inwazji ludzi na swoim nowym terytorium. Za tymi rydwanami widać było gotowe do walki bandy.

Przy bramie dowodzenie przejął konny oficer w pełnym pancerzu. Chyba ten sam co przyjmował rano raporty od zwiadowców. Rzucał się w oczy bo jak na razie był jedyny konnym w okolicy. Do tego przez bramę przeszła kompania imperialnych tarczowników. Ponieważ brama nadal była wąskim gardłem gdyż oddziały musiały zmienić szyk na węższy przed nią a potem wrócić do standardowego za bramą. Więc całej kompanii zajmowało to więcej czasu niż pojedynczym grupkom. Dopiero po takim przeformowaniu oficer posyłał daną kompanię w odpowiednie miejsce. I dopiero co posłał tych tarczowników główną drog w ślad za halabardnikami. Kolejną wadą kalkengradzkich ulic było to, że na raz mogła walczyć najwyżej jedna kompania w linii. Pozostałe musiały podążać za nią. Przez bramę przechodzili właśnie łucznicy którzy zaczynali podobnie jak poprzednicy ustawiać się w nowe szeregi by włączyć się do walk o miasto kiedy kilka ulic dalej, na tą ulicę rozciągniętą wzdłuż muru wypadł kolejny rydwan.





Konny oficer zareagował błyskawicznie. I do zatarasowania drogi rydwanowi użył jedynego odwodu jaki miał w tej chwili do dyspozycji. Czyli zdziesiątkowaną kompanię Nucci. Setnik jednak nie wahał się ani chwili. Poderwał swoich ludzi i krzykiem wypędził ich na ulicę gdzie gorączkowo próbowali ustawić się w zwarty szereg zanim kilka domów dalej rydwan obróci się w ich stronę i zacznie szarżę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline