Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2020, 04:09   #145
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Zaraz będziemy na miejscu. - rzucił kierowca widocznie nawet w środku nocy i po takiej imprezie nie tracąc orientacji w tym miejskim terenie.

- Dobrze, to korzystając z okazji… Tygrysku, zatkaj uszy i skup się na drodze, a wy kociaczki… jak się wam widzą chłopaki i te nowe dupeczki? - spytała ogółu, przybierając niewinną minę basseta który absolutnie nic nie zbroił - Jacyś faworyci? Ładować nas w imprez następne czy komuś dajemy wilczy bilet?

- Jasne. Jak kamfora. - Krótki mruknął tak samo cicho jak spokojnie. Chociaż nie zmienił pozycji za kierownicą ani trochę. Za to dziewczynom temat podpasował jak złoto i z miejsca stężenie hałasu i atmosfery skoczyło ze dwa poziomu wyżej.

- Chłopaki są super! Steve? A nie macie takich w jednostce więcej? - Eve zachichotała w najlepsze, zwłaszcza jak w odpowiedzi kierowca mruknął coś niezbyt wyraźnie. Co chyba już i rozbawiło do reszty resztę żeńskiego towarzystwa.

- O tak, niezłe byczki. Ciekawie by ich mieć na stole pod sobą. - Madi zgodziła się z wnioskami kumpeli i przysunęła się do szczeliny między siedzeniami aby swobodniej rozmawiać.

- A z tego Dona to prawdziwy bajerant. Jakby tak przyszedł do nas do “41” i by tak mnie bajerował to chyba nawet jakbym go nie znała to pewnie bym się dała zbajerować. - obok bladej plamy masażystki w przerwie między fotelami pojawiła się druga, tym razem okolona jasnymi dredami.

- A dupeczki o rany! Jak na początku zerżnęłam tą lodziarę to było jak złoto! Naprawdę polecam! Jak zobaczyłam jak się wypięła przy stopach Betty to sobie myślę “No sama się prosisz dziewczyno!”. A zapinanie jej no to była sama słodycz. - Madi zaraz przeszła do tematu o swoich ulubionych pozycjach oraz jak na tym tle wypadła jedna z nowych dziewczyn.

- Ja z nią trochę rozmawiałam. Wydawała się całkiem sympatyczna i miła. Ale chyba ma trochę hopla na punkcie lesbijek i całej tej otoczki. Ale mimo to jest bardzo sympatyczna, polubiłam ją. - kelnerka z “41” dorzuciła swoją opinię o nowej koleżance no więc i Eve nie mogła pozostać dłużna.

- Jest świetna! Wiecie jak nam było we trzy cudnie?! Ja, Lamia i ona. Najpierw rano, przed przyjazdem do Betty u niej na zapleczu lodziarni. A potem dzisiaj w tym kiblu jak robiłyśmy show dla Dona! Wyszło bosko! O rany, szkoda, że tego nie nagrałyśmy ale byłby hicior… - fotograf też musiała się pochwalić swoimi doświadczeniami i opiniami jakie miała z Jaimie. I to wspólnych z Lamią.

- Nie jest tragiczna, to fakt. Dobrze się bawiliśmy i tam na zapleczu i później w kiblu. Donnie pewnie nie omieszkał sprzedać podkolorowanej wersji… ale i tak niewiele przesadził. Było naprawdę nieźle - Mazzi odpowiedziała spokojnie i dodała - Ale do Eve się nie umywa - zrobiła krótką przerwę, kaszląc w rękaw kurtki i podjęła - Niezła dupa, też ją polubiłam. Jeżeli nie będzie przeginać z femonazistowskimi jazdami chyba się u nas utrzyma… no ale jak przegnie to wie gdzie są drzwi, nie? - wzruszyła ramionami. - Byłoby szkoda i to szkoda jak diabli, jednak w hierarchii to tak trochę za bardzo kot, aby zaczynać robić kwasy. Myślę jednak, że nie będzie siać fermentów. Zależy jej na numerku z Betty. Temu też się nie dziwie, nikt przy zdrowych zmysłach nie odmówiłby Betty - dodała poważnie, patrząc za okno. Poznawała już okolicę, ich kamienica znajdowała się już bardzo blisko.

- Oj tak, mam wrażenie, że tak jej zależy na numerku z Betty, że chyba zgodziłaby się na lesbijski gangbang, żeby ją zdobyć! - to co powiedziała Madi rozbawiło chyba wszystkich więc pewnie też towarzystwo na imprezie zauważyło słabość lodziary jaką zaczęła okazywać dla siostry przełożonej.

- Lesbijski gangbang? Weź tak nie mów bo mnie takie rzeczy strasznie kręcą i robię potem różne niestosowne głupoty… - Eve żachnęła się jakby miała za złe masażystce, że rolę w tym ewentualnym gangbangu widzi dla kogoś innego.

- Ano tak, zapomniałam, przecież zostałaś naszą etatową, zdzirowatą, brudną dziwką! - masażystka miała widocznie ubaw po pachy z tego wszystkiego a ta uwaga z kolei chyba usatysfakcjonowała pannę Anderson co Lamia dobitnie poczuła jak ta uroczo kręci kuperkiem na jej kolanach.

- Widzisz Lamia? Trzeba pomyśleć o jakiejś imprezie w ten deseń. Sama widzisz, że tutaj siedzi już pierwsza ochotniczka. No ze mną to druga. - teraz dziewczyna z Vegas trochę ściszyła głos jakby mówiła coś poufnego do głównej organizatorki tej imprezy by już miała jakieś zaczepienie na następną. Towarzystwo znów przyjęło taki pomysł z aplauzem.

- A ta druga? Ta czekoladka? - Eve trochę przypomniała, że poza Jaimie na imprezie w hotelu debiut miała jeszcze jedna nowa koleżanka. I ona też przecież wracała z nimi do Betty tylko właśnie w jej samochodzie. Bo po nocy gdy część dziewczyn przyjechała do hotelu miejską komunikacją która teraz już nie funkcjonowała to naprawdę miała problem samodzielnie wrócić do domu. Więc okularnica wielkopańskim gestem wszystkich co mieli kłopot zaprosiła na nocleg do siebie. I okazało się, że wracają do niej w bardzo podobnym składzie w jakim wyjeżdżali. I właśnie z kombiakiem Betty zabrały się te dwie debiutantki.

- Strasznie gorąca ta czekoladka. I taka żywiołowa. No i polecam ją brać w kiblu. Nawet z dwóch stron na raz daje radę. No i lubi gloryhole. W końcu tam ją wczoraj poznałyśmy z Di. - znów jako pierwsza głos zabrała dziewczyna z Vegas bez skrępowania zachwalając wdzięki i talenty nowej koleżanki.

- A mnie się strasznie podoba jej zgrabny tyłeczek! I to jak się bawiłyśmy z windę! - blondyna zachichotała wesoło gdy też nowa koleżanka widocznie bardzo przypadła jej do gustu i miała z nią związane miłe wspomnienia.

- A ze mną bawiła się w rodeo. Ona była na dole a ja ją ujeżdżałam. Super zabawa! - Val też dorzuciła swoje trzy gamble do opinii o nowej. A tymczasem kombi przed nimi już zwalniało i zaczynało parkowanie przed ciemną już bryłą domu w którym mieszkała okularnica. Terenówka bolta też wyraźnie zwolniła szykując się do powtórzenia tego manewru.

Mazzi słuchała i kręciła głową, parskając co parę chwil jakby cała sytuacja niemożliwie ją bawiła. W końcu kaszlnęła krótko.
- Chcecie babską imprezę, tak? Taką stuprocentowo babską… i pewnie jeszcze to nagrać aby nie zniknęło. - odkręciła głowę aby popatrzeć na Madi. Zrobiła przerwę i westchnęła ciężko, aż prawie pogubili opony - Da się załatwić, zobaczę w grafiku jak stoimy z terminami i coś ogarnę. Laurę na bank zapraszamy, ona akurat mi podpasowała bardziej niż Jamie. Słodka jest i nie wkurwia pustymi sloganami wyjętymi z dupy - wróciła na poprzednią pozycję. Zapadła chwila ciszy zanim nie wypaliła nagle, tonem słodziutkim jak kilo cukru z miodem - Ale i tak z całej imprezy najmilej będę wspominać jak Steve prawie mnie przerżnął na pół na tej kanapie i to jeszcze w asyście Donniego. Co prawda odstawał od Tygryska na wielu płaszczyznach… radził sobie, obaj sobie poradzili zajebiście. Mówię wam, nie pierwszy raz odwalali taki numer, mają wprawę. Kurwa polecam, pełna dycha, a nawet dwunastka. Jebali mnie jak ZUS emeryta, jutro nie zejdę z miski z lodem… dobrze że nie muszę iść do pracy, albo jakichś koszar i latać po rejonach. Grabić piach, trawę malować, albo liście przerzucać z lewej strony drogi na prawą do obiadu i z prawej na lewą do kolacji… czy co tam te scepcjale udają że robią w tych barakach.

- Uuuuuu! - najpierw Eve a potem i dziewczyny podjęły jęk zazdrochy i aplauzu tak dla Lamii jak i jej chłopaka. Akurat jak zatrzymał auto na parkingu a po sąsiedzku już w kombiaku otwierały się drzwi.

- Tak? - Steve wyłączył silnik ale na razie nie wysiadał. W ciemnościach było widać blady owal jego twarzy jak się trochę powiększył gdy z profilu widocznie spojrzał do wnętrza pojazdu. Reszta towarzystwa uciszyła się i czekała w rubasznym oczekiwaniu na jego reakcję na taką listę komplementów jaka tutaj właśnie padła.

- Tak. Muszę wam się do czegoś przyznać. - niespodziewanie oficer specjalsów rozpiął pasy i teraz już mógł usiąść trochę bokiem do standardowego kierunku jazdy aby swobodniej mówić do swoich pasażerek. A zaczął mówić tak jakby miał się przyznać do jakiegoś sekretu więc tym bardziej pobudził kobiecą ciekawość. Nawet nie zwracały uwagi, że z kombiaka obok hałaśliwe towarzystwo już wysiadło z wozu.

- Nie spodziewałem się, że może być tyle fantastycznych dziewczyn jak wy. I to w jednym miejscu i czasie na raz. - zaczął mówić zupełnie jak oficer prowadzący odprawę. Tylko z takimi dobrymi wieściami. Chociaż poza saper w stanie spoczynku reszta towarzystwa mogła tego nie wyłapać. Ale już rozległy się szmery radości i stłumione chichoty od swoich pasażerek.

- A już na pewno do głowy mi nie przyszło, że można chodzić z dwiema takimi dziewczynami na raz. - tutaj wymownie spojrzał na dwie splecione ze sobą dziewczyny na przednim fotelu.

- A nie można mieć dajmy na to trzech? - Madi praktycznie weszła mu w słowo wywołując salwę wesołych śmiechów. Oficer na razie puścił to pytanie mimo uszu. Może i obdarzył ją tym oficerskim spojrzeniem które powinni zgasić z miejsca krnąbrnego szeregowca no ale po ciemku kiepsko było z czytaniem jakichkolwiek spojrzeń. Więc kontynuował dalej.

- A już za cholerę nie spodziewałem się, że dziewczyny mogą zorganizować taką jebitną imprezę dla swojego faceta i wspólnych kumpli. Do tego z tymi wszystkimi gorącymi kociakami jakimi jesteście. - Steve nawijał dalej i nawet po ciemku Lamia mogła wyczuć, że leje tak miód wprost w te młode, jędrne kobiece serca.

- I to impreza z samą Tashą Love! - podniósł nawet głos by dać znać pod jakim jest wrażeniem sprowadzenia gwiazdy estrady na prywatny pokaz na imprezie.

- Dlatego wszystkie was bardzo lubię. I z każdą z was bardzo przyjemnie mi się obcowało. Jeśli z którąś nie miałem przyjemności to bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że uda się następnym razem. - Mayers mówił a, że w tą ciepłą noc okna w wozie były otwarte to jakoś się okazało, że załoga pierwszego wozu też jakoś tak zamiast iść już z Betty do Betty to zebrała się przy czarnym pickupie i jakoś nawet się uciszyła słuchając tego co on mówi. Zwłaszcza, że brzmiało jakby zbliżał się do puenty.

- No ale jeśli o mnie chodzi no to mnie najprzyjemniej obcowało się z moimi dziewczynami. I to nie tylko dzisiaj. - to mówiąc Steve nachylił się na stronę pasażerek i po omacku pocałował najpierw usta Eve która była bliżej niego a potem Lamii. Ciepłym, czułym pocałunkiem kochanka. Jaki swój facet obdarza swoją kobietę. I chyba Betty pierwsza zaczęła klaskać a zaraz potem dołączyła do niej reszta grupy zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz samochodu.

Saper musiała przyznać, że skurczybyk miał gadane. W końcu za coś niby dostał tego oficera, poza byciem zasłoną dymną dla ich oddziałowego lalkarza. Reagował żywiołowo, wylał się też być może po to aby odbić pochwałę rzuconą przez Mazzi, a może to prochy i cała atmosfera wieczoru wprawiły go w szampański nastrój, prowokując do zwierzeń z gatunku całkiem poważnych. Co jak co, ale usłyszeć, że mimo całego stada chętnych kobiet, w tym tych do których ślini się męskie pół miasta, on wolał Eve i wojenną kalekę bez przeszłości. Pierwsze było oczywiste, blond fotograf nie dało się nie kochać. Drugi wybór za to już nie należał do oczywistych. Słowa Mayersa ścisnęły brunetce serce, paranoiczna część umysłu zaczęła wietrzyć spisek, szukając wytłumaczeń z gatunku “powiedział tak, bo wypadało”. Chciał być miły, jakoś się odwdzięczyć za trud i wysiłek. Wcale tak nie myślał, dorzucił ją do zestawu aby nie wyszło głupio.

Oddała niemrawo pocałunek, zaciskając bezwiednie dłonie na bokach swojej dziewczyny i przełknęła nerwowo ślinę, bo nagle zaschło jej w ustach. Ściemniał,musiał.to byłoby zbyt piękne aby być prawdziwe. Drgnęła, przez pobladłą twarz przebiegł grymas, a potem usta sierżant skrzywił krzywy uśmiech.

- Też uważam, że takiej drugiej jak Eve nie ma sensu szukać. - rzuciła siląc się na zblazowany ton i dziękując siłom wyższym że w mroku nocy nie widać załzawionych oczu. Wystarczy że jej obraz się rozmazywał. Głos na szczęście opanowała - I tak się nie znajdzie.

- Ojej… Oj… No ojej… Aż się chyba rozmazałam… - Eve chyba próbowała mniej się powstrzymywać albo nie była aż tak opanowana jak weteran frontowych saperów. Bo u niej to wzruszenie i siąpienie nosem dało się słyszeć wyraźnie. No ale może dzięki temu umkło innym wzruszenie kobiety na kolanach której siedziała. Wszystkich chyba chociaż trochę wzruszyło.

- No. I to jest mężczyzna z zasadami. - rzekła z uznaniem Betty pozwalając sobie na komentarz do tego wszystkiego. A głos wyjątkowo jak na nią ociekał uznaniem, szacunkiem i aprobatą co u niej było dość rzadkie.

- Chyba nie będziemy tak robić zbiegowiska w środku nocy bo jeszcze ktoś policję wezwie, że samochody kradną co? - Steve pierwszy się odezwał i rzucił wesołym tonem co jakoś w mniej lub bardziej zgrabnie przerwało ten przedłużający się bezruch i ciszę. Otworzył drzwi no i jakoś towarzystwo się rozruszało. Betty przejęła rolę przewodniczki nawigując tą pstrokatą zbieraniną w kierunku właściwej klatki schodowej. Steve został trochę z tyłu, żeby zamknąć samochód ale zanim tłumek się przerzedził niespodziewanie Mayersa zaatakowała Madi.

- Dobra, Steve to tak wszyscy sobie słodzimy to też dorzucę coś od siebie. - niby go już mijała ale zatrzymała się gdy on chował kluczyki do kieszeni. Chociaż sięgała mu głową trochę ponad jego ramiona nie czuła się tą różnicą gabarytów wcale skrępowana.

- Masz świetny tyłek. Zapinałabym po same jaja mojego sztuczniaka. Więc wiesz. Jakbyś kiedyś miał ochotę na takie zabawy to wal jak w dym. Możemy się potem zamienić. - Madi wywaliła swoje bez żenady i skrępowania. I po całej tej podniosłej atmosferze jaka właśnie zapanowała, po tych słodkościach i wzruszeniach teraz nagle wszyscy zamarli jak sparaliżowani. Nawet kapitana Thunderbolts zatkało. Któraż z dziewczyn parsknęła, czy zachichotała cicho ale w ciemnościach nie było wiadomo która. I wszystkie czekały co się teraz stanie.

- Dziękuję. Za uznanie. Będę miał to na uwadze. - wybąkał dość sztywno i sztucznie jedyny mężczyzna w tym gronie który chyba za cholerę takiego rodzaju wyznań po pijaku i północy chyba się wcale nie spodziewał. Reszta towarzystwa zresztą też.

- Jasne, nie ma sprawy. A póki co jakbyś chciał jakaś foczkę zapinać z inną foczką to też wal jak w dym. No i jakbyś na jakiś masaż miał ochotę. To sie nie krępuj. Jak nie w firmie, bo wtedy muszę każdego skasować, to zrobię ci za friko. - Madison wróciła do swojego niefrasobliwego i bezpośredniego stylu no i jakoś atmosfera zaczęła wracać do normy. Zwłaszcza, że Betty wznowiła ruch w kierunku klatki i mrocznego wnętrza budynku.

Całą rozochoconą, wesołą i roześmianą grupę wyprzedzała pojedyncza sylwetka, odsadzająca pozostałych na szpicy dobre kilkanaście metrów. Długonoga, długowłosa, ze skórzaną ramoną narzuconą na złotą kieckę. Nie oglądała się za siebie, korzystając z okazji że za jej plecami panuje chichrające się poruszenie, wycięła sztywno najpierw pod klatkę, a później wspięła się na schody. Dopiero w ciemnej czeluści korytarza pozwoliła sobie otrzeć oczy i zatrząść się krótko. Tym krócej, że objęła się ramionami, dusząc dalsze etapy rozklejania w zarodku. Chciało się jej palić, brak nikotyny ssał w dołku. Tak samo brakowało saper wódki, bądź jakiegokolwiek innego alkoholu, w każdej ilości. Najlepiej takiej pozwalającej na wyrzucenie z głowy słów Mayersa, albo przekucie ich w dobry dowcip.
“Jest pijany, naćpany, nie wie co gada” - pokonując następne stopnie, mieliła w myślach w kółko to samo. Aby siebie przekonać, przestać się łudzić. Zatkać bolącą jak diabli ranę postrzałową po lewej stronie piersi. Pod drzwiami kasztanki skończyła wędrówkę, ostatni raz ocierając oczy rękawem kurtki. Przeklęła cicho pod nosem własną naiwność i sentymentalizm razem z nadziejami. Opierając plecy o ścianę, skrzyżowała ręce na piersi, czekając aż pani włości otworzy wrota zamku.

Otwarcie wrót zamku poprzedziło najpierw zapalenie światła na korytarzu. Pewnie jeszcze gdzieś tam z dołu. Oraz odgłosy kroków na schodach, śmiechów, głosów i wzajemnych uciszań. Wreszcie ukazała się dumna sylwetka w małej czarnej zapowiedziana przez stukot jej szpilek na posadzce jaka prowadziła całą gromadkę na swoje włości.

- Dobrze cię widzieć Księżniczko. - przywitała się z nią kobieta o włosach pachnących jabłkowym szamponem. Pocałowała ją krótko w policzek nim ją minęła by stanąć przed drzwiami i je otworzyć.

Później sytuacja przybrała dość standardowy wymiar. Poszło o tyle łatwiej, że poza dwoma debiutantkami reszta już wizytowała ten zamek więc znała podstawowe zasady i etykiety jakie tu panowały. Zdjąć buty, założyć kapcie, powiesić kurtki no i zaproszenie do olbrzymiej przestrzeni living roomu. Tam póki towarzystwo było jeszcze na chodzie i przytomne Betty poprosiła o ciszę bo za ścianą przecież spała Amy. No i nastąpił etap ustalania kto z kim śpi. Bo nawet na tak spore mieszkanie przy takiej ilości osób nie było łóżka które ktoś mógłby zawłaszczyć sobie tylko dla siebie.

Diane, Madi i Laura ustaliły, że będą spać razem w dawnej sypialni Lamii. Sama Lamia, Eve i Steve dostąpili zaszczytu korzystania z królewskiej sypialni razem z samą królową. Resztę dziewczyn Betty rozlokowała na rozkładanych sofach w living roomie tylko musiała im wyjąć świeżą pościel. Którą oczywiście też miała gdzieś w zakamarkach swoich szaf. I chociaż niby wszyscy mieli zaraz iść spać to jednak emocje i pobudzenie było tak wielkie, że kuchnia zdawała się w magiczny sposób ściągać do siebie różne typy ludzkie aby na świeżo wyśmiać się i wygadać całą imprezę i całą resztę.

Gwar rozmów i ciepły blask lamp przyciągnął też Lamię, choć tym razem weszła tam jako ostatnia, zajmując się pedantycznym wygładzaniem dodatkowych kompletów pościeli na łóżku Betty - dobre, proste zajęcie, zajmujące myśli czymś łatwym i przyjemnym. Ściągnęła ją tam obecność innych ludzi, albo to, co kryła wisząca szafka przy oknie. Do niej właśnie podeszła, ledwo przełożyła nogi przez próg. Z przyklejonym do gęby półuśmiechem otworzyła drzwiczki i chwilę tam pogrzebała. Na parapecie już po chwili wylądowała szklanka z rzniętego szkła, saper popatrzyła na nią krytycznie i schowała ją z powrotem aby podmienić na fajansowy kubek, taki dwa razy większy. Zadowolona wymruczała coś pod nosem, a jej dłoń zanurkowała w szafeczce po raz trzeci, tym razem wyciągając napoczętą butelkę bourbona. W milczeniu dziewczyna nalała hojnie do kubka, gapiąc się zahipnotyzowana w bursztynową strugę wpadającą do fajansowej pułapki, a kiedy ta napełniła się do jednej trzeciej wysokości, szkło trafiło na parapet. Z miną jakby nie działo się nic niezwykłego, Mazzi złapała kubas i przechyliła go, dojąc gorzałę aż piekący żar odebrał jej oddech. Przełknęła ostatni łyk, aby syknąć przeciągle i chuchnąć w zwiniętą pięść. Kaszlnęła raz i drugi, a następnie dolała repetę. Uzbrojona w kubek i butelkę przeszła do wyjścia z kuchni, po drodze wyłuskując papierosa z pomiętej paczki. Wetknęła go między wargi, sunąc chwiejnym krokiem na balkon, wszak nie wolno było dymić łaskawej pani w jej królestwie.

Postała tak kilka buchów i łyków oparta o zimną barierkę balkonu i wpatrzona w czarne i nieme miasto z perspektywy pierwszego piętra. Plamy światła było widać. Ale nie zakłócały one mroków nocy poza jasnymi punktami. I to raczej dalej niż bliżej. Gdzieś tyle postała na zewnątrz gdy drzwi się otworzyły. Przez chwilę na zewnątrz wylał się gwar wielu głosów nim znów przycichł gdy drzwi się przymknęły. Ktoś zatrzymał się za nią. Ale zaraz ustawił się obok niej przy barierce. Tylko bez fajki i kubka.

- Lamia? Co jest? - krótkowłosa blondynka zapytała cicho i łagodnie ostrożnie kładąc dłoń na dłoni swojej dziewczyny.

- Nic, nie przejmuj się. Potrzebuję zajarać - odpowiedziała spokojnie, siorbiąc z kubka i zamykając oczy. Odliczyła powoli do pięciu zanim ponownie je otworzyła.
- Jest zimno, wracaj do środka. Jeszcze mi się przeziębisz - dodała, całując blondynkę w skroń - No już, nie ma co tu marznąć. Niedługo wrócę.

- Lamia. Proszę cię. Nie traktuj mnie jak głupiej blondynki. - Eve nieco przekrzywiła główkę i pokręciła nią ale się nie wycofała. W milczeniu czekała na reakcję swojej dziewczyny.

Czas mijał, a ta nie następowała. Mazzi paliła powoli, przepijając gorzałą co cztery buchy i gapiła się przed siebie niewidzącym wzrokiem, aż papieros zalśnił czerwienią przy samym ubrudzonym szminką filtrze. Wtedy też kobieta się ożywiła, wyłuskując nowy rulonik ze zmiętolonej paczki.

- Nie jesteś głupią blondynką. Nic mi nie jest, nie martw się. - burknęła zrezygnowana, spawając fajka od fajka, a kiepa posłała pstryknięciem za balustradę. Patrzyła jak pomarańczowy świetlik spada w dół, aby zakończyć żywot na chodniku obok zaparkowanych aut. Tam mrugnął jeszcze raz, zanim zgasł ostatecznie, pochłonięty zaborczą ciemnością nocy.

- To przez Steve’a - przyznała wreszcie, osuszając kubek do końca. Rozpoczął się proces ponownego nalewania, myśli uciekły do padalca siedzącego teraz w kuchni. Jeden krótki przebłysk alternatywnej rzeczywistości przeszedł jej przed oczami: takiej, gdzie krzesło zajmowane przez jego nabite cielsko stoi tam puste, cały sobotni wypad nigdy nie miał miejsca. Nikt rano nie zapukał do drzwi, nie wręczył bukietu kwiatów i nie wywalił nikomu skali galowym mundurem. Nie zaciągnął pod drzewo przy jeziorze i nie zabrał, prócz resztek godności, popękanego mięśnia zwykle tkwiącego pod żebrami po lewej stronie klatki piersiowej.

Temperatura momentalnie spadła, albo to krew z alkoholem ścięły się w żyłach. Brunetka zamknęła oczy, z całej siły zaciskając powieki, lecz obraz nie znikał, a wyzierająca z niego pustka rozlewała się po wnętrznościach, zmieniając się sukcesywnie w bryły lodu. Albo jej się zdawało, albo gdzieś w oddali rozległy się strzały, a wiatr przyniósł echo eksplozji granatów i zgrzytu maszyn. Trzęsąca się dłoń uniosła kubek do ust, rozległ się odgłos łapczywego picia.

- Nic mi nie jest - powtórzyła, kończąc pić. Odsapnęła, przepaliła gorycz i dorzuciła w miarę nieroztrzęsionym tonem - Muszę tylko coś zapić zanim mi znowu dziś odwali, nie będę psuć idealnego wieczoru.

- Daj spokój, nikomu nic nie psujesz. - Eve pomagała Lamii milczeć na tym zaciemnionym balkonie pośrodku zaciemnionego miasta. Gładziła ją przez ten czas po plecach w kojącym, matczynym geście. A potem słuchała tego co mówi jej życiowa wybranka. Odczekała chwilę jakby zastanawiała się co powiedzieć albo czy to już koniec.

- Przez Steve’a? - zapytała cicho zerkając przez okno do wnętrza mieszkania, gdzie był pewnie ów rzeczony mężczyzna. - Noo… Chodzi ci o to tam na dole co powiedział? No mnie się zrobiło strasznie miło. Nie pamiętam by ktoś powiedział mi coś tak miłego i to przy tylu innych foczkach! Tylko nam dwóm. - blondynka nie do końca dała radę powstrzymać swoje emocje. Radość, satysfakcję, dumę i wzruszenie. Chociaż starała się by zabrzmiało to w stonowany sposób.

- A ty? - znów zapytała spokojniej przysuwając twarz tak blisko twarzy Lamii, że ta czuła jej gorący i pachnący alkoholem oddech.

Słowa docierały do starszej sierżant przytłumione, jakby słyszała je zza ściany. Dobre, ciepłe dźwięki, wyparte przez zbliżające się oblężenie, niezmordowanie zamykające gardziel pułapki dookoła kamienicy. Światła w oddali gasły, zastąpione przez sunącą ścianę czerni, panika rozsadzała głowę od środka, próbując wydostać się i przejąć kontrolę. Uciec, najdalej jak się da. Nie zatrzymywać, nie oglądać za siebie… tylko kończyny wrosły w balkonowe płytki, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Płuca nie wyrabiały, oddech zaczął świszczeć ciężko, a na plecy oraz blade czoło wstąpiły krople lodowatego potu. Czuła się jak skazaniec postawiony na szafot, z pętlą na szyi patrzący na dłoń kata ospale sunącą do dźwigni zwalniającej zapadnię pod jej nogami. Zapach alkoholu zmienił się w smród prochu, drażniący swąd napalmu wyparł woń owocowych perfum i potu. Bourbon w ustach smakował popiołem, żołądek zwinął się w ciężką kulę. Nie umiała wyjaśnić co się działo, głos uwiązł jej w gardle.

- Eve - wyrzęziła, z trudem przeciskając głoski przez krtań. Zrobiła krok do tyłu, potem jeszcze jeden. Huki były tuż tuż, mrok lizał ją po plecach, a przed nią… nie stał zaprawiony w boju sani, tylko mała, filigranowa i delikatna blondyneczka. Teren też różnił się od jednopoziomowej łazienki, gdzie najwyżej szło uderzyć się o pisuar, a nie zlecieć na beton całe piętro niżej.

- Wejdź. Do. Środka. Już. - dochrypiała, zgrzytając zębami i dysząc z wysiłku. Harmider serii z ciężkich karabinów ogłuszał, tak jak ogłuszające było echo tętna pulsującego w czaszce i czerń przed oczami - Idź. Proszę. Zanim… coś. Coś. Ci zrobię.

- No to zrób. Nie zostawię cię. Jesteśmy w tym razem. - Eve odpowiedziała prawie od razu. I podeszła do Lamii obejmując ją mocno i przytulając do siebie. Jakby chciała ją ochronić sobą przed całym złem tego świata a do tego wierzyła, że to się uda jeśli będą razem.

- Steve chciał tu przyjść. Ale powiedziałam, że pogadam z tobą i sprawdzę co się stało. No to gadam. Ale on tam został i też się niepokoi o ciebie. Jak coś sobie zrobisz no to wyjdzie, że ze mnie jest beznadziejna dziewczyna i nie wiem czy ktoś jeszcze by chciał ze mną potem chodzić. - fotograf opięta tą srebrną sukienką w jakiej była w najmodniejszym klubie w tym mieście szeptała cicho i szybko do ucha Lamii. Mówiła trochę tak na poważnie a trochę infantylnie chcąc pewnie jakoś pomóc rozładować napięcie i skierować je na inne tory. Z bliska Lamia czuła jej zapachy i gorące ciało. Oba promieniujące szampańską imprezą jaką właśnie skończyli a za ścianą były jej ostatki.

- Nie jesteś sama Lamia. - szepnęła cichutko wprost do jej ucha wciąż ją obejmując i całując delikatnie to ucho.

Powinna odejść, jeden cholerny raz posłuchać bez szemrania i pytań. Mazzi próbowała powiedzieć, żeby ją zostawiła, odeszła na bezpieczną odległość zanim będzie za późno. Przecież wiedziała, że ma przed sobą wojskowego psa, poturbowanego czymś, czego nie dało się wywalić z pamięci magicznym dotknięciem różdżki, choć obie strony bardzo by tego chciały.

Balkon zniknął, wróciły skorodowane, osnute szarą, duszącą mgłą Ruiny. Dziki, zwierzęcy strach zaszczutego szczura przejął kontrolę, płuca zaczęły hiperwentylację. Zamiast mówić kobieta w złotej sukience wrzasnęła rozdzierająco, wyrzucając strach, gniew i rozpacz, a także wściekłość. Rozsądek zgasnął podobny zdmuchniętej świecy. Przed sobą miała cień, całkiem blisko. Za blisko, tuż obok. Atakował, więc odpowiedziała, odpychając go od siebie. Był mały, mniejszy niż ona. Ciało przejęły pierwotne instynkty, liczyło się tylko jedno: przetrwać.

Wydostać się z matni, uciec. Zaszyć w kącie i przeczekać najgorsze. Saper zrobiła krok do przodu, kakofonia krzyków rozrywała bębenki w uszach. Chciała żyć, tak potwornie chciała żyć. Nie być kolejnym numerem w rejestrze, oznaczonym mówiącym wszystko skrótem KIA.
Ręce zaczęły się wyciągać aby złapać zagrożenie. Nie miała żadnej broni, nawet noża. Potrzebowała Gerbera… potrzebowała od pierwszej chwili, gdy go zobaczyła.
Musiała się wydostać, wrócić. Krwiste plamy tańczyły jej przed oczami, na ustach miała posmak kurzu i smaru.

Zamarła w pół drugiego kroku, gdy w świetle sączącym się z mieszkania dostrzegła w cieniu na ziemi jasną plamę włosów. Krótkich, zadziornie postawionych na żel. Część świadomości je pamiętała - nie były wrogie… chyba.

Pamiętała imię, wesołą twarz i słodkie usta… tylko w chaosie walki nie szło się skupić. Wiedziała jedynie, że nie wolno.

Nie wolno robić im krzywdy.

Ostatnimi okruchami rozsądku cofnęła się pod barierkę, nie mogąc złapać oddechu przez ściskające krtań okowy z mroku. Ściana czerni wspięła się po niej aż zatopiła po sam czubek włosów. Sioux Falls, Fargo. Dzień, noc. Życie i śmierć. Miłość i nienawiść.
W tej chwili nie dało się ich odróżnić, zlanych w jedno, bure bajoro. Zanim przerażenie zawładnęło Lamią do końca, zrobiła ostatnią rzecz, jaką mogła, aby chronić to, co kocha.
Strącając ze stolika butelkę, wykonała odwrót przeskakując przez barierkę i wyskakując z balkonu. Jedno piętro, skakała już z podobnych wysokości.

- Lamia!!! - usłyszała gdzieś za a potem nad sobą krzyk przerażenia Eve. Ale to znikło razem z blond plamą i ciepłymi, miękkimi ustami, dotykiem jaki niósł przyjemność i ukojenie, zapachem rozgrzanego ciała wymieszanego z alkoholem. To wszystko znikło odrzucone przez skaczącą kobietę. Zostało za barierką. Potem był pęd i zderzenie z ziemią. Chyba z trawnikiem. Nie wylądowała jednak tak gładko jak planowała. Zderzenie było silniejsze, nieco ją zamroczyło. A może to ten pęd czy nadmiar promili jakie wlewała w siebie od kilku wieczornych godzin doprawiony nie rozcieńczonym burbonem pitym na kubki już teraz. Zobaczyła nad sobą nocne niebo. Ale wszystko się kręciło. Doszło do niej, że tam na górze ktoś coś krzyczy. Głównie jej imię. Że coś gruchnęło o ziemię gdzieś w pobliżu a nad nią pojawiła się plama twarzy. Poczuła jakieś ręce.

- Lamia? Wszystko w porządku? - Steve pytał ją z uwagą i niepokojem w głosie. Przesuwał pośpiesznie dłońmi po jej ciele pewnie sprawdzając czy nic sobie nie złamała.

Trzęsąca się dłoń złapała go za nadgarstek. Ciepłe, żywe ciało… nie chłód stali tworów Molocha. Niebo też wyglądało pięknie, jeśli prawdą były gwiazdy, a nie kurz i pył wiszące w powietrzu. Uderzenie i wstrząs, po nim bezruch… gorycz. Nie uciekła, ale czy na pewno?
Głosy wracały, przebijając się przez kanonadę artylerii.

- 492-66-6740. 7th ICEC... - chrypnęła, wodząc nieprzytomnym spojrzeniem po niebie i zasiekach. Widziała też twarz. Znajomą, ale bez blond włosów - CG Gerber. Pod... podaj status.

- 411-08-1771. 1th SCG. Wracamy do domu żołnierzu. - mężczyzna w kolorowej, hawajskiej koszuli odpowiedział po chwili zwłoki. Po czym bez większego trudu pozbierał ją z ziemi, wziął na ręce i ruszył przez ten zaciemniony trawnik idąc wzdłuż frontowej ściany budynku. A niesiona kobieta czuła przez tą koszulę jego ciepłe, żywe ciało i alkohol gdzieś z okolic jego twarzy.

- D…do domu? Jak? Jesteśmy odcięci... przywieźliście rozkazy? Wasz status. Gdzie… gdzie mój dowódca, widzieliście go? 210-81-0775. Musi tu być... - wstrzymała oddech, łapiąc przód koszuli aby nim potrząsnąć. Pachniał też znajomo, zwaliste cielsko grzało. Mówiło zrozumiałym językiem - Mam wiadomość, m-muszę. Muszę mu ją… p-przekazać… i… - zaczęła się jąkać, kiedy w snopie blasku latarni dostrzegła jego twarz. Zdziwienie rozeszło się po jej ciele nagłym dreszczem. Dym i mgła rozwiały się, huk grzmotu ciężkiej broni przetoczył po raz ostatni, niknąc w ciemności nocy, ale tej dobrej. Miejskiej.

- Sioux… Sioux Falls, niedziela. Noc. Jesień. Teren zabezpieczony. Sioux Falls… niedziela. Noc. Jesień…teren zabezpieczony… Sioux... - wyduszała szeptem, zasłaniając twarz dłońmi, aż do momentu, gdy mrok skapitulował. Chyba wchodzili po schodach, albo weszli do klatki, tak przynajmniej się jej wydawało.

Trochę się wszystko rozmazało. Może nawet przysnęła albo straciła świadomość. Głosy, dźwięki, światła docierały do niej jak przez mgłę. Jakiś męski głos pytał “Gdzie ją położyć?” i rzeczywiście czuła, że jest gdzieś niesiona, układana, przenoszona. W końcu otuliła ją przyjemna miękkość. “Sprawdziłeś ją?”. Ktoś ją ogląda. Wprawne dłonie przesuwały się od jej stóp, przez łydki, biodra, kręgosłup. Potem ramiona i czaszkę. Przy czaszce wyczuła mieszaninę alkoholu i jabłkowego szamponu. “Nic jej nie jest, musi tylko odpocząć.” Stanowczy, opanowany kobiecy głos. Potem ta miękka cisza i spokój.

Leżała na czymś, w poziomie. Wokoło panował półmrok, gdzieś z boku paliła się mała lampa zakupiona u starego Chińczyka na bazarze. Saper poruszyła dłońmi, zaciskając i rozluźniając palce. Była w swojej sypialni, takie miała wrażenie. Gapiła się w sufit, widząc znajomą dziurę po lampce, albo czymś podobnym. Wesołe jazgoty umilkły, dało się wyobrazić, że jest się w pokoju samemu - ułuda. Z całkiem niedalekiej odległości dochodziły do jej uszu dwa oddechy. Ktoś żył tu z nią, zamknęła oczy.
- Co z Eve? Czy… czy zrobiłam jej coś? - musiała spytać na sam początek, wstrzymując oddech.

Poczuła poruszenie się na łóżku obok siebie. Ktoś się nad nią nachylił. Kobieca twarz o zadziornym, blond kędziorku. - Nic mi nie jest. - szepnęła cicho, delikatnie i z troską. I ostrożnie pocałowała jej usta. Znów nieco podniosła twarz nieco wyżej by na nią spojrzeć wyraźniej. - Widzisz? Mówiłam ci, że nie jesteś sama. Zobacz. Steve też tu jest. - Eve uśmiechnęła się ostrożnie i mówiła głosem niewiele głośniejszym niż szept. Wskazała palcem leżącym na saperskiej piersi gdzieś w bok.

- No cześć. I jak tam? - byczek w hawajskiej koszuli siedział na krześle obok łóżka. Machnął w ich stronę dłonią jak na przywitanie. Betty. To była sypialnia Betty. No tak, przecież było mówione, że u niej i z nią nocują. Tylko samej Betty coś na razie nie mogła dostrzec.

Zapewne kasztanka dowodziła resztą towarzystwa, tłumacząc i opanowując sytuację po całym zajściu. Mazzi za to mogła odetchnąć z ulgą, odeszła jej przynajmniej część zmartwień.

- Nic ci nie jest… dobrze, bardzo dobrze. To najważniejsze - podniosła dłoń, gładząc policzek blondynki i gapiąc się je przez chwilę w oczy - Następnym razem jeśli cię poproszę abyś wróciła do środka… zrób to, dobrze? Tak, kurwa mać, po prostu mi zaufaj. - pocałowała ją czule, mimo że miała ochotę zgrzytnąć zębami. Zamiast okazywać cokolwiek negatywnego, powoli podniosła się do siadu. Wystarczająco zjebała nastrój jak na jeden dzień. I wystarczająco dużo chaosu przewinęło się przez jej głowę.

- Nic mi nie jest - dodała do byczka, chociaż nie umiała mu spojrzeć w twarz - Tobie też, mam nadzieję, nic nie zrobiłam… jakbym miała na to jakiekolwiek szanse, zanim byś mnie nie zdmuchnął kichnięciem z planszy.

- Nic mi nie jest. - Bolt uśmiechnął się łagodnie. Siedział pochylony na krześle opierając łokcie na kolanach i trzymając złożone dłonie przed sobą. Rzeczywiście wyglądał na całego. Taka góra uśmiechniętej spokojności i łagodnym spojrzeniu.

- Nie. - Eve przykuła uwagę ich obojga. Klepnęła kołdrę na piersi swojej dziewczyny i ten gest jak i słowa okazały się zaskakująco dobitne i zdecydowane. - Lamia, nie wiem czy można nas nazwać parą czy to jakoś inaczej powinno się nazywać. Ale jak ja jestem z kimś w związku to tego kogoś nie zostawiam. A z wami jestem w związku. Więc nie zostawię ani ciebie ani Steve’a. Nawet jak będziecie krzyczeć i się wyrywać bym spadała. Jeśli to wam nie odpowiada to trudno. Czas skończyć ten związek. Ale póki ja z kimś jestem to się angażuję na całego. - Eve obwieściła swój manifest i jak na zazwyczaj kruchą i roztrzepaną blondynkę mówiła zaskakująco poważnie. I nie wyglądało by była skłonna negocjować w tej materii. Klepnęła jeszcze raz kołdrę na piersiach swojej dziewczyny i jeszcze raz ją pocałowała w usta.

- Kocham cię Lamia. I nie zostawię cię póki będziesz się chciała ze mną zadawać. Ale nie dam się traktować jak dziecko czy durna blondynka. Ani tobie ani nikomu innemu. - powiedziała znowu tym samym zdecydowanym tonem. Przeszła nad nią i stanęła obok łóżka. Pochyliła się nad siedzącym mężczyzną i też go pocałowała w usta.

- Ciebie też kocham Steve. Nasz rycerz w hawajskiej koszuli. Ale jeśli macie zamiar uderzyć w ten ton, że wy się rozumiecie bo jesteście wielkie weterany a ja jestem tępa dzida spoza to sobie dalej bądźcie we dwoje. Ale beze mnie. - blondynce w końcu ten przypływ silnej woli się skończył bo pod koniec już głos zaczął jej się łamać. Może dlatego szybko ruszyła do drzwi prowadzących na korytarz.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline