Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2020, 04:14   #146
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Nie uszła daleko, gdy z tyłu czyjaś dłoń złapała jej rękę i szarpnięciem przywróciła z powrotem do stanu poziomego na łóżku. Szybko też ciemnowłosa sylwetka w złotej sukience usiadła na niej okrakiem, krępując nadgarstki własnymi łapami, wysoko ponad blond głową.
- Prosiłam cię… trzy razy żebyś wróciła do środka - saper sapnęła jej w twarzy przez zaciśnięte zęby, a potem wypuściła powietrze ze świstem. Ciśnienie też powoli opadało, miała już serdecznie dosyć. Ale to była Eve. Jej Eve.
- Nie dlatego że mam coś do ciebie, albo nie chcę z tobą przebywać. Tyle razy mówiłam… jestem zjebana, mam… zryty beret. Jeśli cię proszę o coś takiego… kurwa mać, ja pierdolę - zaklęła siarczyście tuż nad twarzą blondynki.
- Nie chcesz żeby cię traktować jak dziecko to się tak nie zachowuj… po prostu mi zaufaj. Zamiast gry w milion pytań, po prostu zaufaj… oczywiście że różnisz się ode mnie i Steve’a, dlatego jesteś taka cudowna. Cudowna i delikatna. Nie przyłożysz mi w zęby, ani nie spacyfikujesz - dodała już zrezygnowanym tonem, przymykając oczy i opierając czoło o czoło dziewczyny na dole. Trwało to chwilę, zanim nie wyprostowała się. Puściła też jej ręce.
- Za pierwszym razem który pamiętam wyrwałam się dwóm pielęgniarzom i Betty. Lekarza strzeliłam kolanem w brzuch, ją odepchnęłam. Wyskoczyłabym oknem, ale wpadłam na parawan i tam mnie obezwładnili. To był piątek, pierwszy dzień kiedy jako tako doszłam do siebie i wstałam z łóżka po raz pierwszy od miesiąca - patrzyła w dół, mówiąc pustym głosem.
- Poszło o głupotę, przebłysk. Nie… - zacięła się - To jakbyś nagle wpadała na czarną ścianę. Trafiasz na nią i lądujesz w okopach, na Froncie… i chcesz uciec. Zrobisz wszystko aby uciec bo nie chcesz umierać. Tak jak ludzie dookoła ciebie, twoi kumple, jedyni bliscy jacy pozostali. Płoną, krwawią, są rozrywani, miażdżeni. Wszędzie… jest…- kącik ust saper zadrgał, tak samo lewy kącik oka. Zrobiła przerwę na trzy głębokie oddechy, żeby się uspokoić i móc mówić dalej.
- Dlatego prosiłam abyś weszła do środka, kiedy to wraca ciężko - znowu zrobiła przerwę, patrząc gdzieś w stronę okna. Blisko, na wyciągnięcie ręki - Mogłam cię wypchnąć przez balkon, niechcący. Nie panuję nad tym. Nad sobą… Ramsey, ten gliniarz, w ostatniej chwili złapał mnie i obezwładnił zanim nie dostałam kulki od chłopaków ze szpitala wojskowego. A naprawdę lubię życie. Tylko nie wtedy… - wzruszyła ramionami sztywno - Czułam że będzie grubo, już raz dziś odwaliłam, zanim przyszłyście z Jaime do łazienki. Przez resztę imprezy miałam to potem z tyłu głowy i wylazło. Gdybym coś ci zrobiła, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Nie chce cie krzywdzić, kocham cię. Jesteś moją dziewczyną, moim skarbem. Dlatego wolałam wyskoczyć zamiast ciebie narażać. Teraz rozumiesz?

Z początku wydawało się, że blondyna zamierza się szarpać i wyrywać. Ale przestała gdy Lamia wzięła ją pod siebie i zaczęła do niej mówić. Patrzyła najpierw na nią a potem gdzieś w bok. Słuchała a z bliska Lamia widziała jak coś błyszczy się w kącikach jej oczy. Ale milczała cały czas aż saper która teraz była górą nie skończyła mówić. Wtedy jeszcze tak ze dwa czy trzy oddechy milczała nadal. Aż wreszcie mocno zacisnęła usta aż zmieniły się w wąską kreskę i wydała z siebie głęboki wydech tego wytrzymywanego przez moment powietrza. Odwróciła głowę wreszcie znów patrząc prosto na twarz drugiej kobiety nad sobą.

- No i co z tego? - wzruszyła ramionami pytając tak zwyczajnie i po prostu. - Czego tu nie rozumiesz? - zapytała lekko unosząc brew. - Jak się bierze kogoś to po całości albo wcale. Przynajmniej ja tak mam. Masz chwile kiedy świrujesz? No ok, bywa. Każdy z nas ma jakieś wady. Ja się lubię puszczać z przygodnymi osobami zwłaszcza jak są stanowczy, dominujący i mną pomiatają. I jeszcze to nagrywać. I do cholery nie zamierzam się dla nikogo zmieniać. Dobrze mi z tym chociaż nie raz i nie dwa nacięłam się na prawdziwego sukinsyna albo jakąś jędzę. Ale to silniejsze ode mnie. Taką mam naturę. Nic na to nie poradzę. Jeśli komuś to nie odpowiada no to nie widzę szans na poważny związek. - fotograf mówiła szybko i zdecydowanie. Trochę zbyt szybko jakby nie do końca miała zaufanie, że zdoła zapanować nad własnym głosem i emocjami. Pokręciła trochę głowę zanim kontynuowała swoją opowieść.

- Lamia a jakby to nie było pierwsze piętro tylko wyżej? Co wtedy? Jak ja miałabym cię zostawić samą z czymś takim? Jaka by była ze mnie dziewczyna do chodzenia jakbym się odwróciła i olała sprawę? Co bym miała powiedzieć Steve’owi? “Hej Steve, z Lamią wszystko dobrze, napije się, zmarznie to wróci.”? Czy może “Hej Steve, weź idź do niej i pogadaj bo ja sobie z nią nie umiem poradzić”? - blondynka trzymana przez brunetkę za wyciągnięte nadgarstki pokręciła swoją blond czupryną na znak, że kompletnie nie widzi jej się taki scenariusz.

- Właśnie po to z kimś jesteśmy Lamia. By się dzielić. Na dobre i na złe. Co by się stało tam na balkonie? Uderzyłabyś mnie? Popchnęła? No to co? Ale byśmy to przeżyły razem. To by nas złączyło. A tak nas tylko dzieli. I jeśli tym się ze mną… Z nami… Nie podzielisz to to będzie stało między nami. Będzie blokować nas wszystkich. A nie chcę by coś nas dzieliło. Wolę by nas łączyło. - fotograf tłumaczyła jak widzi swoje racje i dlaczego tak jej na tym zależy. Wciąż była na granicy płaczu ale widocznie determinacja pomagała jej zachować kontrolę nad sobą i głosem by mogła powiedzieć swoje.

- Bycie z kimś to też rozumienie, że są chwile kiedy chce i potrzebuje pobyć sam - Mazzi zgrzytnęła zębami, przetaczając się i wstając z łóżka. Podeszła do okna i ze złością szarpnęła firanką aby je odsłonić. Zgrzytając zębami oparła dłonie o parapet, a czoło przycisnęła do chłodnej szyby. Nie no, oczywiście najlepiej aby zarżnęła Eve albo ją połamała, drobnostka. Już klaps w tyłek plasował się wyżej w hierarchii przewin międzypartnerskich.
- Bycie z kimś to zaufanie mu - dorzuciła z goryczą. Może rzeczywiście była na to zbyt tępym trepem - Zostałabym tam, wydoiła butelkę do końca, może się zwinęła w kulkę gdzieś w kącie i wyryczała, tyle. Rozwaliła coś, albo stłukła łapy waląc pięścią w ścianę. Albo, tak jak próbowałam, po prostu bym przeczekała najgorsze. Nie prosiłam żebyś ode mnie odeszła, albo zerwała. Tylko dała trochę przestrzeni i powietrza kiedy zaczynam się dusić. Stojąc obok na siłę nie pomożesz ani mnie, ani sobie. Nie pomożesz nam… i co z tego że byłoby wyżej? Też bym skoczyła. - przełknęła żółć jaka podjechała jej do żołądka - Nikt, nigdy więcej… nikomu przeze mnie nie stanie się krzywda. Szczególnie komuś kogo kocham, kto chcę aby był bezpieczny. Jeśli będziesz bezpieczna, wtedy mnie będzie lepiej i ścian zrobi się mniej. Wiem że ci zależy, że się troszczysz i mogę na ciebie liczyć - dokończyła głosem pustym jak ulice na dole kamienicy - To jeden z niewielu powodów dla których jeszcze nie odbiło mi do końca, ani nie skończyłam jak Daniel, zmieniając się w zaćpane warzywo. Chcesz być uparta jak pierdolony osioł, kupię ci paralizator. Wolałabym jednak gdybyś spróbowała się wysilić i odrobinę zaufała. Nie każdy syf da się dzielić, zresztą lepiej tego nie robić. Wolałabym też nie dostawać prądem, szkoda włosów.

- Sama jesteś uparta jak pierdolony osioł… - burknęła blondyna. Chociaż jakoś tak mimochodem. Znów ten moment gdy pęknie i zaleje się łkaniem i łzami zaczął się zbliżać. Ale jakoś się nie zbliżył. Eve mrugała oczami jakoś szybciej wciąż ważąc słowa swojej dziewczyny.

- Dziewczyny… - prawie zapomniany Steve odezwał się wreszcie. Wstał, zrobił ten krok i usiadł obok blondynki która też teraz usiadła na skraju wielkiego łoża gospodyni. Tak, że był frontem do obu swoich dziewczyn. Eve odwróciła się w jego stronę czekając na to co powie.

- Myślę, że każdego z nas trudno byłoby zaliczyć do średniej. Każdy z nas coś ma. Eve ja już to widziałem. Takie ataki paniki. To się zdarza. Tego Lamia naprawdę nie robi specjalnie. To coś jak z atakami serca. Albo padaczki. Po prostu od czasu do czasu jak ktoś to ma to się uaktywnia. Tak po prostu. - mężczyzna w hawajskiej koszuli zaczął tłumaczyć łagodnie mówiąc niby do tej co siedziała teraz bliżej niego ale właściwie trochę jakby do nich obu.

- Z tą potrzebą spokoju i samotności no ma sens. Może to być taki wentyl. Odpowietrznik. I można liczyć, że zadziała. Zaufać. - siedział tak w tej hawajskiej koszuli i bermudach i mówił cichym, ciepłym łagodnym głosem. Jakim po zawodowym wojskowym pewnie trudno byłoby się spodziewać.

- A jak nie zadziała? A jak wyskoczy? Albo wybiegnie pod samochód? Mam potem się obwiniać, że nic nie zrobiłam? - Eve popatrzyła na niego z udręką w głosie i spojrzeniu. Kapitan w cywilu westchnął i na chwilę szukał natchnienia w suficie sypialni.

- To będziemy ją odwiedzać w szpitalu. Albo na cmentarzu. A jak za nią podążysz to zostawicie mnie samego z takimi odwiedzinami. - odpowiedział w końcu gdy widocznie nie miał innego pomysłu jak wybrnąć z tego galimatiasu. Blond głowa zaczęła kręcić głową i w końcu ukryła twarz w dłoniach nie chcąc się pogodzić z żadnym z takich scenariuszy.

- Wolałbym żebyśmy się dogadywali. Mam taką pracę, że nie ma mnie cały dzień. Jak wyjeżdżam rano przez bramę koszar nie wiem kto z nas przez nią wróci. Będę spokojniejszy jak będę wiedział, że mogę was zostawić same. Że będziecie mogły liczyć na siebie nawzajem. Bez paralizatorów. - mówił cicho chociaż z chyba coś czego nie mówił na co dzień. Bo ostrożnie ważył słowa. Nawet tą bajerę w samochodzie przed domem Betty to mu poszła bardziej gładko i składnie. Dopiero na koniec się uśmiechnął jakby chciał zakończyć chociaż trochę weselszą nutą.

- Też was kocham. Obie. Nie spodziewałem się, że to mnie spotka. Aż nie poznałem najpierw jednej a potem drugiej z was. No i straciłem dla was głowę. - przyznał w końcu obejmując Eve która z miejsca do niego przylgnęła chowając twarz w jego piersi. A on wyciągnął dłoń w kierunku stojącej przy oknie Lamii.

Patrząc na hawajskie koszule i szorty szło zapomnieć czym Krótki się zajmuje, kim jest kiedy mija zabawowy weekend, a zaczyna tydzień pracy. Niektórzy zakładali robocze drelichy i szli do fabryki podbić kartę, albo otwierali sklepy gdzie siedzieli cały dzień. On za to brał broń i jechał tam, gdzie mógł już zostać, trafiony zbłąkaną kulą, albo miną wroga. Mazzi znała to aż za dobrze, widziała nie raz i to w samych jedynie strzępkach pozostałych z pamięci. Dziś był, jutro mogło go już nie być. Nikt nie dawał gwarancji, że za te parę dni dane im będzie spotkać w podobnym składzie. Czy któregoś ranka przy śniadaniu do mieszkania Betty nie przyjdzie ktoś w mundurze wojsk specjalnych aby poinformować że kapitan Steve Mayers oddał życie w walce ze wspólnym wrogiem.

A teraz siedział tu, marnował czas. Tłumaczył, łagodził. rozbrajał bombę i się powtarzał. Dało się tłumaczyć jego słowa upojeniem, zbyt duża ilością wchłoniętych endorfin, albo narkotyków - cała paleta wymówek, aby odegnać najprostszą prawdę. Ukryć jeden niezaprzeczalny fakt. Mazzi też go kochała, od cholernego, pamiętnego wieczoru pod drzewem. Będąc dość daleko od jego ligii, a przynajmniej tak sobie powtarzała, aby nie wyjść na naiwną.

Odwróciła się powoli kiedy nastała cisza, na sztywnych nogach i z zaciśniętymi do bólu pięściami. Patrzyła na scenę na łóżku, na wyciągniętą dłoń, a w sparaliżowanej twarzy drgał niekontrolowanie kącik lewego oka. Mógł mieć każdą, choćby z tego mieszkania: normalną, bez bagażu i zwichrowanej psychiki.
- Widziałeś, tam na dole, i mimo to? - spytała nie wierząc co widzi i słyszy.

- I co takiego? Miałem cię zostawić na tym trawniku? Swoją dziewczynę? - popatrzył na nią z łagodnym uśmiechem na znak, że taki pomysł jest z jego punktu widzenia kompletnie niedorzeczny.

- Daj spokój. - pokręcił głową i zachęcił ją dłonią aby dołączyła do ich dwójki siedzącej na skraju łoża.

- Noo… Wiesz jak Steve za tobą skoczył? Bo ja się zaczęłam drzeć. Nawet nie wiem kiedy wyskoczył. Po prostu już był na dole. Ja się tam bałam patrzeć na dół, że coś ci się stało. Betty coś do mnie mówiła, że dobrze i, że zaraz będziesz w domu. Że cię Steve przyniesie. Ale ja się bałam ruszyć i tam patrzeć. Dopiero jak cię przyniósł tutaj to przyleciałam. - Eve podniosła zapłakane oczy i dość chaotycznie zaczęła relacjonować przebieg ostatnich wypadków ze swojego punktu widzenia.

- No ale już dobrze. Widzisz, że nic się nie stało i Lamia jest cała. - Mayers zwrócił się znów do blondynki obejmując ją i przyciągając mocniej do siebie w opiekuńczym geście.

W ostatniej chwili Mazzi ugryzła się w język, zanim nie powiedziała że nic by się nie stało, gdyby Eve nie postanowiła wywalić jaj na to co niby jej dziewczyna mówi i na siłę, uparcie nie robiła po swojemu, bo wiedziała lepiej. Ugryzła się też w język, gdy jej dziewczyna mówiła… aby właśnie w końcu się zamknęła, bo dość już zrobiła i powiedziała jak na jedną godzinę.
Powstrzymał ją widok roztrzęsionej blond głowy i autentyczna troska brzmiąca w głosie. Prawdziwy strach, przerażenie… więc to była sierżant się skleiła, na sztywnych nogach podchodząc do łóżka. Komuś na niej zależało, mimo całej plejady minusów z tym związanych. Poza tym skąd E miała wiedzieć jak się zachować? Zwykle wszystko było w porządku.

- Ja tam bym siebie zostawiła - Usiadła po wolnej stronie Bolta, garbiąc plecy i opierając łokcie o kolana tak, aby dłonie mogły zwisać luźno między nogami. Bolała ją głowa, o ból przyprawiało zwykłe oddychanie. Najchętniej znalazłaby nową butelkę i osuszyła aż do dna. W tym momencie aż za dobrze rozumiała dlaczego Daniel uciekał, za żadne skarby świata nie chcąc wracać z krainy nałogów wszelakich. Tak było prościej, chociaż ich sytuacje się różniły, byli podobni.
Przez sylwetkę w złotej sukience przeszedł spazm, zamrugała szybko patrząc w podłogę.

Kolejna robiąca więcej kłopotów niż to wszystko warte pusta skorupa i dwoje ludzi widzącej w niej coś, czego ona sama nie umiała dostrzec. Drugiemu spazmowi towarzyszył odgłos tłumionego szlochu, aż nagle saper ukryła twarz w dłoniach. Tyle, jeśli chodzi o zachowanie powagi i próbę radzenia sobie z rzeczywistością. Bezbronna, targana cichym płaczem oparła się o żołnierza. Wpierw bokiem, aby zaraz złamać się po raz kolejny i objąć jego ramię przez co moczyła hawajską koszule.

- No już dobrze, już dobrze… - właściwie już nie było wiadomo do kogo Mayers to mówi. Do blondynki z jednej czy do brunetki z drugiej strony. Ale obie obejmował jednym ramieniem i przytulał do swojego nie wąskiego torsu. Obie co jakiś czas całował w czoło albo czubek głowy. Eve straciła nad sobą kontrolę do reszty i rozryczała się na dobre. Przy okazji objęła Lamię więc tak trochę była wtulona w nich oboje. A Steve siedział w samym centrum, obejmował je, tulił i mówił, że wszystko będzie dobre.

Była to ściema, dobra ściema. Taka jakieś teraz potrzebowali. Ściema, albo nadzieja. Czasami ciężko szło odróżnić. Saper nie wiedziała ile minęło, pewnie sporo biorąc pod uwagę poziom rozmoczenia męskiego rękawa. Za długo, tylko czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
- Dobra… wystarczy - siąpnęła nosem, przetarła oczy i wstała, wyplątujac się nie bez żalu z ciepłego uścisku. - Sklejamy się, zanim się z tego zrobi grecka tragedia. Eve, umyj się. Tygrysku… dobrze że chociaż ty nie nosisz makijażu. Ale trochę się wkopałeś, pamiętam twoje numery. Już się nie schowasz - zdobyła się na dowcip, spoglądając za plecy na łóżko - Idę zobaczyć co z resztą.

- Dobry pomysł. Pokaż się, że jesteś w jednym kawałku. Chociaż ty może najpierw też skorzystaj z łazienki. - Steve przytaknął a Eve też już się uspokoiła. Pokiwała twierdząco głową ocierając twarz. Co prawda efekt czyszczący tego manewru był żaden. Ich wspólny facet trochę przetarł swoją twarz ale patrzył na twarz Lamii więc pewnie o jej twarz mu chodziło.

- To tak, ja już, już za chwilę i będę gotowa… - fotograf zaczęła wychodzić na prostą i dała znak ręką, że nic jej nie jest i mogą iść a ona doprowadzi się do porządku.

- Jeśli je wystraszę może uciekną i zostanie więcej wódki dla nas - sierżant wzruszyła ramionami trochę sztucznie, jednak na początek mogło być. Popatrzyła na towarzystwo, dodając zadumanym głosem - Albo dla mnie. Kojarzę, że miałam dziś w racjach flaszkę dokończyć. Zbiła się, na szczęście wiem, gdzie stoi nowa - uśmiechnęła się do dwójki na legowisku - Tygrysku, zrobisz nam po drinku? Idę w pierwszej fali - nie czekając na odpowiedź wyszła z sypialni. Wolała nie pokazywać się reszcie póki nie przemyje gęby. Z rozmazanym makijażem i spuchniętymi oczami ciężej szło zgrywać luzaka, którego nic nie rusza i na wszystko ma gotową ripostę. Zaczaiła się na korytarzu, chcąc zgarnać Mayersa zanim pójdzie gdzieś dalej i w płonnej nadziei licząc że uda się zamienić parę zdań ustaleń, zanim znowu nie wydarzy się nowa trauma.

Plan się udał. Gdy Lamia opuściła sypialnie gospodyni drzwi do łazienki były trochę po skosie w szerokim living roomie. Dojrzała tam na sofie jakiś nieruchomy kształt przykryty kołdrą. Więc chyba któraś z dziewczyn się pospała. Ale w półmroku nie widziała która. Z kuchni dobiegały przyciszone głosy innych oraz światło. A Steve rzeczywiście chwilę po niej wyszedł z tej samej sypialni co ona i trochę się chyba zdziwił wciąż widząc ją na środku niczego zamiast w łazience. Podszedł do niej z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy.

Ona za to położyła palec na ustach i dała znak, aby poszedł za nią. Przeszli cichaczem przez salon, aby nie budzić nikogo niepotrzebnie i niepotrzebnie nie zwracać uwagi. Dopiero kiedy za ich plecami zamknęły się drzwi, dało się głośniej odetchnąć i zaraz syknąć przez zęby, bo widok witający Mazzi w lustrze nie należał do zachęcających. Widziała rozmazane cienie i tusz znaczące policzki, a nawet brodę. Miała też zielone źdźbła trawy we włosach… i te cholerne oczy basseta: matowe, smutno-zmęczone. Kiepski początek na start udawania, że przecież wszystko gra.

- Nie martw się o nią, postawię ją na nogi - powiedziała cicho, nachylając się nad miską wody i spłukując pierwszą warstwę brudu - Nic nam nie będzie, spokojna twoja rozczochrana. Skup się na robocie i wróć do nas w sobotę. Mieliśmy gdzieś jechać, o ile jeszcze ci się chce - wzruszyła sztywno ramionami, namydlając twarz - To co tam gadałeś w pokoju, rozumiem. Chciałeś poprawić Eve nastrój, normalne. Ze mną nie musisz się cackać.

- Chcesz mnie wkurzyć? - zapytał stojąc za nią i przyglądając się jej odbicu w lustrze. - Czyli to co tam mówiłem to same kłamstwa? By ułagodzić sytuację na raz i się zmyć? - prychnął i trochę nie była pewna czy bardziej z ironią czy irytacją. - Nie kłamałem. Byłem otwarty jak rzadko kiedy. Naprawdę bym wolał. Byście były tylko dwiema czaderskimi dupami do rżnięcia. Serio. Wtedy wszystko dla mnie by było prostsze. No ale jest tak jak mówiłem tam w sypialni. A teraz idę zrobić nam tego drinka. - nadal mówił dość cicho ale jednak udało mu się przekazać te emocje. Chyba głównie irytację. Odwrócił się na drzwi.

Saper słuchała bardzo uważnie tego co i jak mówi. Łowiła każde słowo, parsknięcie, szukała w intonacji potrzebnych wskazówek, a serce kolejny raz tego wieczoru zamarło jej w piersi. Miała wrażenie, że zaraz upadnie, albo zacznie krzyczeć lub znajdzie nowe okno. Albo flaszkę. Udając opanowania oczyściła twarz z większości śmieci, patrząc w lustro w napięciu maskowanym pozornym dbaniem o higienę, co szło ciężko, gdy zamiast własnej twarzy, patrzyło się na tę za plecami, zaś z każdym kolejnym zdaniem ciężar gniotący wnętrzności ustępował, tętno również wracało do normy.
- Wierzę ci - przerwała milczenie zanim zdążył wyjść. Patrzyła na szerokie plecy, bezwiednie miętoląc w palcach ręcznik.
- Wierzę ci, nie kłamiesz - powtórzyła jakby było to cholernie istotne, przynajmniej dla niej. Stwierdzenie faktu na głos sprawiło, że dotarł dobitniej, styki w saperskiej głowie przepięły się na właściwe kombinacje. Odłożyła ręcznik, nie odrywając wzroku od odbicia pleców w lustrze. Z tego miejsca dałaby radę wymienić przynajmniej czterdziestu podobnych Mayersowi mężczyzn, którzy powiedzieliby wszystko, byle zachować możliwość brania udziału w imprezach takich jak ta dzisiejsza i moczeniu w dwóch laskach na raz. I ich koleżankach też… ale nie on.
- Lubię cię. Mocno. Za bardzo - przyznała wreszcie, a reszta powietrza z niej zeszła. Opuściła wzrok na miskę, wracając do doczyszczania gęby - Od tamtego drzewa, chociaż wlazłeś mi do głowy już w lodziarni, ale wtedy nad tym jeziorem - pokręciła z rezygnacją głową - Wziąłeś coś więcej niż to co fizyczne. Gdybym powiedziała wcześniej, wyśmiałbyś mnie, albo wykorzystał okazję aby zabawić się kosztem frajerki, bo kto to kurwa słyszał. Zakochać się w kimś po paru słowach, uśmiechach i jednym numerku. Po jednym pierdolonym uśmiechu… z Eve jest inaczej, ją mogę… obronić, o ile nie świruję. Ty będziesz daleko, gdzie ci nie pomogę... i pieprzyć to - prychnęła, udając że obraz wcale się jej nie rozmazuje, a jak to to przez wodę - Będzie co będzie. Betty jest chyba w kuchni, pokaże ci gdzie trzyma flaszki i szkło.

Niby miał już wychodzić ale jednak został jak tylko powiedziała, że mu wierzy. Słuchał co mu mówi. I też nie wyszedł. Został. A nawet wrócił do niej. Stanął tuż za nią i pocałował ją we włosy.
- Cieszę się, że mi wierzysz. To pomaga. Bardziej niż myślisz. - powiedział cicho z ustami w jej włosach. Tak, że czuła jego gorący oddech na skórze głowy.
- Zajmij się nią proszę. A ona zajmie się tobą. Heh. Ciąglę mam wrażenie, że szaleje za tobą bardziej niż za mną. - uśmiechnął się na koniec wracając też do pionu. Znów mogli spotkać się spojrzeniami w lustrze.
- O mnie się nie martw. Będzie co ma być. Na to tacy jak my niewiele mogą zdziałać. Nie ma sensu zamartwiać się czymś na co nie mamy wpływu. Ciesz się życiem. I Eve. I tymi kociakami. To chyba jest w was najbardziej pociągające. Ta radosna naturalność. Nie zabijajcie tego zamartwianiem się o jakiegoś trepa. Będzie weekend to wrócę. Aha. W ten weekend nie mogę obiecać. Ale jak się uda to może uda mi się wrócić w piątek na noc. To byśmy mogli spędzić tą noc razem a rano na spokojnie pojechać do Mason. - mówił tym swoim ciepłym, opanowanym głosem i jakoś przemknął płynnym ciągiem od ogólno życiowych porad, przez zwierzenia na ich temat aż po detale wspólnej wyprawy jaką planowali na przyszły weekend.

Przy fragmencie o “jakimś trepie” Mazzi skrzywiła się wyraźnie, dała mu jednak dokończyć, chłonąc jak gąbka ciepło i opanowanie którymi emanował. Zupełnie jakby obok stanęła żywa góra optymizmu, rzucając cień w którym temu co się w nim znalazł, nie mogło się stać nic złego. Na sam koniec zbystrzała, odwracając się frontem do niego. Jej oczy zrobiły się większe, powrócił do nich żywy błysk.
- Czyli jak dobrze pójdzie gwiazdka przyjdzie szybciej, bo już w piątek?! - zaśmiała się wesoło, stając na palcach i obejmując szeroki kark ramionami. Poparzyła z bliska w znajomą twarz, chłonąc z zachwytem każdy jej detal aby utrwalić je w pamięci. Na potem, na jutro. Na szczęście jeszcze mieli “dziś”. Wreszcie wychyliła się do przodu, całując “jakiegoś trepa” żarliwie, jakby tym pocałunkiem chciała zatrzeć stres, nerwy i nieporozumienia ostatnich dwóch kwadransów. Wtuliła się ufnie w większe ciało, a ręce z szyi zeszły na plecy aż zacisnęły się na pośladkach w szortach.
- Byłoby super, będę trzymać kciuki - dorzuciła szeptem z ustami tuż przy jego ustach - Kurde, z tego wszystkiego zapomniałam spytać. Macie tam w waszym kołchozie świetlicę na widzenia? Jakoś kiedyś byśmy wpadły z E, przywiozły ci coś dobrego i chłopakom. Posiedziały chwilę na tobie, albo przed tobą - im więcej gadała, tym szybciej wracała stara Mazzi - A jakbyś w piątek wyszedł wcześniej, będzie okazja na porządną kolację, albo obejrzenie czegoś. Lub nagranie. Świetnie ci idzie jako kamerzyście… a jak co, w sobotę od rana będę czekać zwarta i gotowa na sygnał do wymarszu. W bryce działają ci kasety czy płyty? Jakiś boombox? I nie przejmuj się durnotami, ani głupot nie gadaj. Obie cię kochamy, Tygrysku. - dodała czułym głosem, pocierajac nosem o jego nos - Wszystkie cię tu kochamy, ale my z Eve najbardziej.

- No! I to rozumiem! - na twarzy wykwitł mu promienny uśmiech. Objął ją, pocałował w czoło a potem w usta. W międzyczasie jego dłonie zjechały niżej aż zatrzymały się łapiąc mocno jędrne pośladki. W końcu oderwał się od niej na koniec sprzedając jej klapsa jakiego zwykle ona serwowała Eve. - To idę zrobić te drinki. - powiedział z tym swoim promiennym uśmiechem i wreszcie wyszedł z łazienki.

Lamia zyskała swobodę manewru aby doprowadzić się do porządku. Teraz gdy już nic jej nie rozpraszało, a w sercu i duszy po burzy zaczęło się rozwidniać, ablucje poszły jej już całkiem gładko. I tylko zamiast do kuchni by dołączyć do Mayersa, wycofała się pod drzwi wyjściowe. Tam chwilę zamarudziła, nim nie ruszyła z powrotem do sypialni Betty. Po drodze słyszała jego głos. Chyba coś mówił a może odpowiadał na pytania. Nie była pewna ale chociaż nie słyszała słów to głos brzmiał uspokajająco. Ale zostawiła to wszystko i znów wróciła do sypialni gospodyni.

- O… Lamia… Ja już idę… - Eve podniosła się z łoża jakby jej partnerka przyszła z jakimś ponagleniem albo informacją, że łazienka jest już wolna. Blondyna wstała jednak trochę ospałym ruchem wycierając sobie oczy dłonią przy okazji jakby właśnie coś jej wpadło do oka.

Wyglądała jak zbity szczeniak, od samego patrzenia brunetce kroiło się serce. Tak, była na nią zła, porządnie i do zgrzytu zębów… ale to była Eve. Jej Eve. Chciała dobrze, próbowała pomóc, ratować na siłę.

Słowo kluczowe: ratować.
Kogoś takiego jak Mazzi. Była gotowa dostać po tym ślicznym pyszczku i… cholerze zależało. Na kalece.

- Nigdzie nie idziesz - ofukała blondynkę, podchodząc do niej bez zwalniania tempa. Będąc już blisko pchnęła ją w pierś, przewracając z powrotem na łóżko i skoczyła zaraz za nią, przygniatając do materaca. Znowu złapała ją za nadgarstki nad jasnowłosa głową, lecz tym razem nie warczała, ani nie mówiła. Nie pozwoliła też mówić, całując gorąco i z całą pasją jaka w niej mieszkała.

Cały manewr chyba mocno zaskoczył Eve. Bo nie stawiała oporu i padła plecami na wielkie łoże jak ścięte drzewo. Lamia też nie miała kłopotów by unieruchomić jej nadgarstki zaraz potem. Ale ledwo zaczęła ją całować a Eve nagle się ożywiła. Z zapamiętaniem zaczęła oddawać pocałunki unosząc głowę tak wysoko jak tylko mogła. Całowała desperacko jakby to miał być ich ostatni pocałunek i wlała w niego cały nadmiar skrajnych emocji jakie nią szarpały.

W którymś momencie saper puściła jej ręce, podnosząc ją i siebie do półpionu, aż usiadły na łóżku, splecione w supeł i objęte ramionami. Gdzieś po paru chwilach,gdy musiały złapać oddech, brunetka zaczęła mruczeć w jasne włosy uspokajające słowa, że wszystko jest w porządku, że nic się nie stało. Że jakoś się ułoży, żeby się nie martwiła, bo razem dadzą radę. Kołysała też mniejszą blondynką, gładząc ją po plecach i włosach, całując po całej twarzy, tym razem delikatnie, tak jak czule ścierała mokre ślady na policzkach.

- Już kociaczku, już dobrze. Nie rycz mi tutaj, bo zaraz sama się poryczę, a przecież musimy się ogarnąć - dodała, przyciskając czoło do drugiego czoła - Umyj ten słodki pyszczek i chodź do kuchni, będę czekać… oboje będziemy czekać. Steve i drinki już tam są. Pójdę się pokazać reszcie, żeby się nie cieszyli za szybko na myśl o pozbyciu pasożyta - dokończyła weselej.

- Ojej Lamia, bo to wszystko przeze mnie… - Eve miała oczy pełne łez gdy wtulała się w swoją dziewczynę i mówiła gdzieś do jej łopatek. - Bo ja myślałam, że ci pomogę a wszystko zepsułam! Taka głupia blondynka ze mnie… To przeze mnie wyskoczyłaś… Bo nie chciałaś mi czegoś zrobić… Jestem beznadziejna… Najgorsza dziewczyna świata… Prawie cię zabiłam… - fotograf wylewała swoje żale i poczucie winy które widocznie gryzło jej sumienie. Wtulała się w Lamię, chlipała i mówiła co jej na sercu leży.

- No cóż, za coś takiego… - saper łagodnie odsunęła ją od siebie na wyciągnięcie ramion i schyliła się aby spojrzeć jej prosto w oczy. Minę miała poważną, grobową wręcz. -... będziesz musiała być moją dziwką dłużej niż na weekend. - zmrużyła oczy i maska powagi opadła, odsłaniając czułość. Przerwała aby pocałować pełne usta Evelyn zanim nie dodała - Stała fucha, pełen etat. Umowa na czas nieokreślony. Jeżeli myślisz, że się wykpisz taką drobnostką to grubo się mylisz. Skoro już cię złapałam, nie puszczę… - wyszczerzyła się - No chyba że puścimy się obie.

- Tak? Naprawdę? - Eve miała jeszcze mokre oczy i ślady łez na całej twarzy. Ale to co i jak powiedziała Lamia na tyle przykuło jej uwagę, że zdołała się opanować. Nawet trochę cofnęła swoją blond głowę aby przyjrzeć się uważnie już wyczyszczonej twarzy brunetki.

- Mówisz poważnie? Nie żartujesz? Jak zostanę twoją dziwką na stałe to nie będziesz się na mnie gniewać? I mi wybaczysz? Nie mówisz mi tego by mnie teraz spławić i uspokoić? Tam w środku też mi wybaczysz? - fotograf mówiła jakby nie do końca była pewna czy Lamia jednak nie żartuje. Albo czegoś przed nią nie ukrywa. Gdy mówiła o tym ukrywaniu w środku lekko klepnęła ją w serce po czym znów zamarła ze spojrzeniem czujnie utkwionym w jej twarzy.

- Jeżeli ładnie się postarasz - brunetka odpowiedziała przez wesoły wyszczerz, bujając brwiami do kompletu. Wstała też powoli, ciągnąc dziewczynę za sobą - Na przykład biorąc ten cudowny tyłeczek w troki i idąc do łazienki aby się ogarnąć. To tak na początek, mam przecież zaproszenie na noc z Betty - cmoknęła wykrzywione w podkówkę usta - Wybaczyć? Już nie pamiętam o co poszło, pewnie o pierdołę. Nie ma o czym gadać - machnęła symbolicznie ręką - Chodź kochanie, mam coś dla ciebie i dla Steve’a, ale to w kuchni. - na rozpęd klepnęła ją zwyczajowo w tyłek - Raz, raz, bo nie będzie ustnego zaliczenia na dobranoc!

- Naprawdę? Tak? Naprawdę? Ojej Lamia! Tak się cieszę! - Eve dała się wyciągnąć z łoża i poprowadzić do drzwi sypialnie ale tam się trochę zatrzymała gdy chyba zaczęła wierzyć, że ta zgoda między nimi to żaden piękny sen. - Oh tak Lamia! Tak, tak, tak! - zaczęła podskakiwać z radości podpierając się trochę na barkach saper. W końcu z tego nadmiaru emocji nagle przestała i wpiła się w usta swojej dziewczyny. I to tak mocno i namiętnie, że Lamia musiała się cofnąć pod tym naporem i tak cofała się z cały krok i pół następnego aż poczuła za plecami ścianę obok drzwi.

- O tak Lamia! Będę twoją dziwką! Najlepszą! Zrobię co tylko zechcesz! Każdą rolę w filmie albo jak chcesz możemy pruć się na ulicy! Do tej pory zależało mi na opinii ale ty jesteś dla mnie ważniejsza! No nie wiem co byś chciała ale jakbyś chciała to tylko powiedz! - Eve znów wylała z siebie potok szybkich i nieco chaotycznych słów ale na jej twarzy tym razem gościło zaangażowanie, wierność i lojalność. Mówiła opierając się czołem o czoło swojej dziewczyny i delikatnie głaszcząc ją po policzku jakby wszystko inne zeszło na dalszy plan i Lamia była dla niej najważniejsza.

Para zachłannych, bękarcich łap chciwie przyciskała ją do siebie, bez skrępowania obmacując co ciekawsze fragmenty anatomii, zwłaszcza te wystające, bardziej czystą twarz ozdobił szczęśliwy uśmiech. Właśnie taką Eve kochała najbardziej… i nie tylko ona.

- Już jesteś najlepsza - szept tuż przy uchu blondyny poprzedził nagły zwrot sytuacji. Bez uprzedzenia saper podcięła blondynie nogi, łapiąc ją za ramię, a potem biorąc w ramiona aby przenieść przez próg i dosłownie zanieść pod łazienkę.

Eve pisnęła najpierw z zaskoczenia a potem z radochy. Jak mała dziewczynka. No i jeszcze śmiała się do tego rozbawiona na całego przez całą drogę z sypialni do łazienki. Lamia gdzieś zarejestrowała kątem oka jak chyba ktoś wyszedł z kuchni zwabiony tymi piskami i śmiechami by sprawdzić pewnie co się dzieje. Teraz już Lamia mogła zostawić swoją dziewczynę z czystym sumieniem. Jeszcze tylko całus, klaps w ten zgrabny blond tyłeczek i mogła wracać do reszty towarzystwa skumulowanego w kuchni.

- Mówiłem, że już wszystko dobrze. - Steve pierwszy skomentował jej powrót zupełnie jakby właśnie potwierdziły się jakieś jego słowa. Stał oparty o jeden z kredensów ale gdy Lamia weszła odwrócił się do niego by sięgnąć po szklankę z przygotowanym drinkiem i podszedł z nim do niej. Gdy jej wręczał pocałował ją krótko w usta. A Lamia miała chwilę by ogarnąć resztę towarzystwa.

Na swoim zwyczajowym miejscu siedziała gospodyni. Wydawała się być spokojna i opanowana. A powrót swojej faworyty przywitała delikatnym uśmiechem.

- Żyjesz? Jesteś cała? - Madi zapytała obrzucając sylwetkę brunetki w złotej sukience.

- A kto tam się tak chichrał przed chwilą? Eve? - Laura trochę wskazała palcem gdzieś za ścianą jak pewnie słyszały śmiejącą się do rozpuku fotoreporterkę.

Przy Mulatce siedziała Indianka i też pociągała coś z kubka, gdzieś przy zlewie za to krzątała się Val, odwracając głowę dredów ledwo zaczęła się dyskusja. Mazzi posłała im po kolei szeroki wyszczerz, wklejając się w bok Bolta i zaśmiała się cicho. Robienie dobrego wrażenia stawało się prostsze, gdy był tuż obok, a w pamięci wciąż pozostawał ostatni pocałunek z Eve.
- Co macie takie miny, jakby nam prohibicję wprowadzili i monoteizm łóżkowy? - spytała, unosząc lewą brew, a minę zmieniła na wcielenie niewinności - Wóda mi się skończyła, pomyślałam że wyskoczę do sklepu… no ale że zwykłych podoficerów nie szkolą w myśleniu, wyszło jak wyszło - wzruszyła ramionami, upijając ze szklanki i oblizała usta, zerkając do góry, gdzie twarz Steve’a i pochwaliła - Dobre... czegoś was tam w tej jednostce paralityków jednak uczą, na szkoleniach dla kapitanów. Chociaż i tak będę obstawiać, że dali ci awans za ten tyłek - klepnęła wspomniany fragment oficerskiej anatomii, a potem ścisnęła go czule - Przynajmniej ja bym tak zrobiła… i tak, Eve tam trochę grasuje, zaraz tu przyjdzie - dorzuciła czarnulce.

- No. Mówiłem. - Krótki uśmiechnął się łagodnie na znak, że nie ma z czego kręcić afery i wszystko jest w porządku. Przynajmniej teraz już jest.

- Bardzo się z tego cieszę. Proszę, usiądź z nami Księżniczko. Właśnie rozmawialiśmy o tej cudownej imprezie. - Betty zgrabnie podjęła linię jaką przyjął Steve i Lamia. Odsunęła krzesło przy swojej prawicy by jej faworyta miała gdzie spocząć. A starsza sierżant wcale nie była tak do końca pewna czy rzeczywiście rozmawiali o dopiero co zakończonej imprezie w “Honolulu” ale żadna z dziewczyn chyba nie odważyła się zaoponować. Rozległy się chrząknięcia i chwila konsternacji jakby dziewczyny mimo wszystko nie bardzo wiedziały jak kontynuować rozmowę.

- Jesteś głodna Lamia? Właśnie robię kanapki. Jeszcze trochę zostało nam z tego grilla. - Val chyba rzeczywiście stała przy tym kredensie bo majstrowała coś do jedzenia. Jak się odsunęła wskazała na już nieźle zapełniony tymi kanapkami talerz.

- A chętnie, zjadłabym coś - Mazzi rozsiadła się wygodnie po prawicy gospodyni, ciągnąc swojego chłopa na krzesło obok Ale nie za dużo, kanapka wystarczy. Trzeba zachować miejsce na deser… chce mi się lodów, mam taki jeden ulubiony smak - zatrzepotała na niego rzęsami. Westchnęła dość szybko, przewracając oczami na pozostałe kobiety - Nic mi nie jest, nie dygajcie. Eve też jest cała. Dobrze że nie ma tu Donniego, cisnąłby ze mnie bekę do końca roku - parsknęła, uśmiechając się krzywo - To co, moją dupę wiecie jak obrabiać, ćwiczyłyśmy to. Lepiej przeskoczyć na tych nieobecnych… więc co laski, kiedy robimy repetę?

- Jutro! - Madi wyrwała się pierwsza i na chwilę trzeba było przerwać dyskusję bo wszystkich to rozbawiło. Chociaż sądząc po twarzach i reakcji to wszyscy pewnie najchętniej podpisaliby się pod tym pomysłem.

- Jutro to chyba nie. Praca i tak dalej. No i ja nie wiem jak ja będę jutro chodzić. - Val odezwała się łagodnie wracając do stołu z talerzem pełnym kanapek. Faktycznie zrobiła podobny zestaw jak Lamia naszykowała Steve’owi przed imprezą.

- Oj, żartowałam. - masażystka jęknęła jakby mając żal, że dredziara nie poznała się na tym żarciku. Nawet klepnęła ją w tyłek zupełnie jak to i Lamia miała w zwyczaju i znów się wszyscy roześmiali.

- To może w następny weekend? - Laura popatrzyła na towarzystwo jakby wszyscy myśleli o tym samym.

- W następny to nie bardzo. My z Lamią jedziemy do Madison a Eve ma jakieś wesele do ogarnięcia. - Mayers też sięgnął po kanapkę i dorzucił swoje do tego planowania kolejnej imprezy.

- No to za dwa tygodnie. No w każdym razie jak najszybciej. - Madi też sięgnęła do talerza. Inni wydawali się popierać jej wniosek. - O rany ale się dzisiaj seksownych tyłeczków zapięłam! - roześmiała się rubasznie gdy ugryzła pierwszy kęs.

- Lamia? - Laura też skorzystała z talerza przyniesionego przez kelnerkę. - A jaki jest twój ulubiony smak lodów? - zapytała zerkając na nią z zaciekawieniem które udzieliło się chyba i reszcie.

- Ulubiony smak lodów? - ta powtórzyła pytanie, z rozmysłem sięgając po kanapkę i jak gdyby nie działo się absolutnie nic zdrożnego, odpowiedziała pogodnie - Tak, mam taki jeden. “Steve Mayers”, w życiu nie jadłam lepszych - dodała, gryząc kanapkę i przepiła ją drinkiem po krótkim żuciu - Ustawmy się wstępnie za dwa tygodnie, zdążę odłożyć parę talonów, bo po dzisiejszym jestem spłukana, ale było warto - wzruszyła ramionami i pokiwała mądrze głową - Absolutnie musimy to powtórzyć. Na pewno też zawijamy do nas Sonię, żeby się dziewczyna tam nie nudziła w tej robocie. Po cholerę ma latać z tacą, jak może się bawić z nami, no nie? Tygryskuuu - odwróciła się nagle do Bolta, kładąc dłoń na jego dłoni - Myślisz, że dałbyś radę namówić chłopaków aby wpadli znowu? Może jakbyś ich poprosił to by się zgodzili - uderzyła w ton niewinnej, naiwnej foczki.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline