Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2020, 04:19   #147
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Zobaczę co da się zrobić. - Mayers odpowiedział oszczędnie nie przerywając żucia kanapki chyba z kawałkami pieczonego na grillu boczku. Przełknął i zanim wziął kolejny kęs dopowiedział resztę. - Chociaż myślę, że teraz to chyba kijami by ich trzeba odganiać jakby mieli nie być. - zaśmiał się cicho nim wgryzł się w kolejny kęs. - Znaczy jak będziemy mieć wolny weekend. To pewnie będziemy. Ale weźcie zróbcie tą imprezę w sobotę by dało się potem odespać co? - gdy już niby skończył to jednak sobie chyba przypomniał o czymś jeszcze i tym rzucił.

- No sobota chyba lepsza. A co do lodów to się zgadzam. Te co nam Steve serwował tam na stole były przepyszne! - Laura pokiwał głową i nachyliła się nad stołem aż jej liczne, cienkie warkoczyki opadły na blat gdy tak porozumiewawczo rzuciła do Lamii.

- Steve coś serwował? To spóźniłam się? - Eve zaskoczyła chyba wszystkim nagle pojawiając się z ciemności w przyjemnie oświetlonej kuchni. Chyba coś musiała słyszeć jak podchodziła bo jak weszła uśmiechnęła się do wszystkich promiennie, pomachała wesoło rączką i potruchtała do krzesła Lamii stając za nią i schylając się by pocałować ją w usta.

- Mówiłem. Wszysto gra. - Steve powiedział krótko wskazując na obie swoje dziewczyny które rzeczywiście teraz wyglądały prawie jak przed wyjściem na imprezę. Może dlatego tak krótko mówił bo miał usta pełne kolejnego gryza kanapki.

- Jeszcze nie, ale nie damy mu zasnąć zanim tego nie zrobi, prawda? - saper oddała pocałunek, zawijając swoja foczkę na kolana. Usadziła ją bokiem, oplatając ramieniem w pasie - A skoro jesteście tu oboje… - zawiesiła głos, wolną dłonią sięgając za swój dekolt. Pomanewrowała tam trochę, wyjmując wreszcie łańcuszek z dwoma kawałkami blachy wielkości kciuka. Wychylając się za plecy blondyny rozpięła zamek, ściągając jedną blaszkę i zapięła stalową linkę z powrotem.

- Niewiele mam pamiątek, niewiele z tego co mi zostało jest coś warte. Czasami mam wrażenie, że poza nimi nie istnieję. Jakby były kotwicą która mnie tu trzyma i przypomina…to kim byłam, kim jestem. Gdyby nie one pewnie długo nie wiedziałabym nawet jak się nazywam - powiedziała, ukrywając speszenie. Przewracała nieśmiertelniki między palcami, przyglądając im się jakby poza nimi wokoło nie znajdowało się nic innego. Od tego się zaczęło, od pary blach dyndających na szyi żywego trupa, zwiezionego z linii frontu. Przełknęła ślinę, wyciągając łańcuszek do Steve’a, a wolną blaszkę podała Eve - Chcę, żebyście je wzięli.

Powrót Eve wszyscy przywitali uśmiechami i pomrukami zadowolenia ciesząc się, że już znów jest z nimi. I to w swojej standardowej, uśmiechniętej i roztrzepanej formie. Eve zaś siadła na kolanach swojej dziewczyny dumna jakby siadała na tronie godnym Betty co najmniej. I czule objęła swoją czarnulkę tryskając tą wesołością i żywotnością.

Potem gdy saper w stanie spoczynku wyjęła dwie blaszki spięte łańcuszkiem i powiedziała swoje rozmowy przy stole zamarły. Wszyscy zdawali się docenić podniosłość chwili nawet jeśli nie za bardzo znali się na wojsku albo właścicielkę nieśmiertelników znali właściwie przelotnie. Steve przerwał jedzenie z niedojedzonym kęsem w ustach który przełknął dopiero gdy jedna z blaszek wylądowała przed nim. Też chyba w pierwszej chwili nie bardzo wiedział co powiedzieć. I jakoś tak wyszło, że znów pierwsza odezwała się fotograf.

- Ojej Lamia ale możesz nam to dać? Nic ci nie zrobią jak tego nie będziesz miała? - Eve wyglądała na poruszoną gdy niepewnie obracała w palcach kawałek, błyszczącej blaszki.

- Nie. Najwyżej zgłosi w ratuszu zaginięcie. I wydadzą jej nowy. Robią to teraz w ciągu paru dni, czasem tygodnia. - Steve mruknął jakby ten znany i swojski detal jakoś pomógł mu odzyskać głos.

- Och Lamia, to było takie… - Eve trzymała ten kawałek blaszki który był tak osobisty dla żołnierza jak tylko mógł być. Jeden z niewielu fragmentów łączących go czy ją z dawnymi przeżyciami i historią. Blondyna na kolanach czarnulki zdawała sobie z tego sprawę bo gdy zabrakło jej słów mocno objęła swoją sierżant i jeszcze mocniej ją pocałowała.

- Dzięki Lamia. To było… Ahh… - Steve potrząsnął nieśmiertelnikiem i chyba chciał coś powiedzieć. Ale widocznie nic odpowiedniego nie przyszło mu do głowy. Więc w końću obrał metodę Eve i też nachylił się aby odwdzięczyć się swojej dziewczynie przytulasem i pocałunkiem. Po czym zdjął z szyi swój i zaczął go odpinać.

- Ty też nam dasz swój? - Eve popatrzyła na niego ze zdziwieniem i fascynacją. I sądząc po tym jak Steve na moment zamarł to chyba niekoniecznie to miał zamiar zrobić. Ale uśmiechnął się i machnął ręką.

- Jasne. - rzekł i zsunął dwie swoje blaszki przesuwając obie po stole przed swoje dziewczyny. A sam nawlókł blaszkę Mazzi na swój łańcuszek.

- A tobie nic nie zrobią? Przecież wracasz do jednostki - Eve znów bardziej przejmowała się losem swojego żołnierza niż podaną blaszką. Przynajmniej jeśli przez to miałby mieć kłopoty.

- Powiem, że zgubiłem. Po weekendzie w “Honolulu” nikt nawet nie mrugnie. Zresztą jestem, do cholery, kapitanem jednostki specjalnej. Niech mi ktoś tylko spróbuje w jednostce na mnie krzywo mrugnąć za takie coś. - Steve mówił jakby chodziło o coś błahego z tym zgubieniem nieśmiertelników. W międzyczasie nawlókł blaszkę Lamii na swój łańcuszek i znów go zawiesił sobie na szyi. Potem jeszcze przyklepał chowając go za swoją hawajską koszulę.

Dziwnie było patrzeć jak kawałek siebie ląduje na czyjejś piersi, z jednej strony Mazzi czuła się naga gdy obserwowała znikający pod kolorową tkaniną nieśmiertelnik. Teraz już nie było odwrotu, rzekło się, popluło i przyklepało. Pierścionki przecież były systemiarskie i tandetne. Tej dwójce nie chciała odwalać żadnej tandety. Z drugiej strony z całych sił ściskała w dłoni inny nieśmiertelnik, nowy. O całe niebo lepszy.
- Nie martw się, wciąż mam książeczkę wojskową - Pomogła Eve nanizać obie blachy na swój łańcuszek, aby na koniec zawiesić go blondynie na szyi. Przy okazji szepnęła coś dziewczynie do ucha i obie wstały, przechodząc pod pozycję Krótkiego. Tam go obsiadły, po jednej na jedno kolano.
- Teraz wy jesteście moją kotwicą - saper szepnęła cicho, aby tylko pozostała dwójka to usłyszała. Pocałowała ich oboje po kolei na sam koniec mocno tuląc żołnierza.
- Widzisz Tygrysku? Wydało się - zrobiła smutną minkę, lampiąc mu się w te ciepłe, ciemne ślepia z bardzo bliskiej odległości - Twoje dziewczyny to blachary. Potwierdzone info.

- Ale za to jakie stylowe. Najlepsze na świecie. No i moje. - Steve przyjął obie swoje panny na swoje kolana pozwalając usiąść jednej na jednym a drugiej na drugim. Podobnie obdzielił swoje ramiona otaczając każdą z nich swoim ramieniem. Palcami głaskał je uspokajająco tam gdzie sięgnął. Gdzieś po granicy karku, szyi i obojczyków. Z bliska mówił ciepłym, łagodnym głosem i miał podobny uśmiech i spojrzenie. Swoje słowa przypieczętował czule całując jedne i drugie usta.

- Wy mi coś daliście na pamiątkę… a ja nic dla was nie mam… - Eve skrzywiła smutno nosek chyba czując, że też powinna się zrewanżować swojej parze partnerów. No ale nie była z wojska więc nie miała żadnych nieśmiertelników.

- Fakt, już się nie wywiniesz… tylko co koledzy powiedzą? - Mazzi odpowiedziała mu mrucząc prosto do ucha. Spokojnym ciepły wielkolud różnił się od tego gościa, który półtora tygodnia wcześniej wtoczył się do lodziarni prosto z Frontu i wielkopańskim zwyczajem oficera zażądał wyjaśnień co sie odstawia z żelaznymi łbami. Saper wolała go takiego jak teraz, zwłaszcza gdy mogły łasić się do niego obie z Eve.

- Nie dygaj i się nie przejmuj - pocieszyła dziewczynę, ocierając policzkiem o jej policzek - W przyszły weekend po prostu pojedziemy do Dragon Lady i postawisz naszej trójce takie same dziary. Nic wielkiego, ani różowego. Chyba że ktoś ma jakieś obiekcje - przy końcówce przeniosła się pocieraniem na ten męski policzek.

- Ooo… Dziary? A wiesz, nawet myślałam ostatnio by sobie jakiś zrobić… No ale nie mogłam się zdecydować… No a potem poznałam taką jedną Księżniczkę i jej Księcia no i w ogóle mi zawrócili w głowie i już nie miałam za bardzo jak o tym myśleć… - Eve wyglądała jakby Lamia się wstrzeliła w coś co już planowała od jakiegoś czasu. Więc pomysł przypadł jej do gustu.

- Może być. Tylko nic pedalskiego. I musi być jak z muszkieterami. Wszyscy albo nikt. Z wzorkiem też. - Steve namyślał się chwilę dłużej ale poza tymi paroma zastrzeżeniami też nie wyglądał by miał jakieś obiekcje co do tego pomysłu.

- Oj Lamia na pewno znajdzie coś wystrzałowego. No i przecież mamy jeszcze Madi. - Eve niefrasobliwie skwitowała słowa swojego chłopaka jakby ich dziewczyna rozwiązywała takie drobnostki na poczekaniu i miała do niej całkowite zaufanie w tej kwestii. Na koniec trochę się odwróciła przez stół w kierunku szamiącej kanapkę masażystki.

- A co? - Madison zerknęła na nich z miną sugerującą, podejrzenia, że właśnie coś knują czy obgadują właśnie ją.

- Na pewno nam doradzisz w kwestii dziary. Pamiętam że i tak jesteśmy umówione na trzy siódemki - Mazzi powachlowała na nią rzęsami, śmiejąc się cicho kiedy wróciła spojrzeniem do pozostałej dwójki - Musi mi też pasować do Franka - poklepała się po żebrach, gdzie panoszył się jej królik rodem z pogranicza horroru oraz psychodelii.

- Ale to później, będzie cały tydzień żeby coś wydumać - dorzuciła, wzdychając. Momentalnie też oparła się ciężej o Bolta - Lecę z nóg, najchętniej położyłabym się tyłkiem do góry… tylko te pająki - wygięła usta w smutną podkówkę, gdy ślepiami półmartwego z chłodu basseta spojrzała mężczyźnie w oczy - Opowiadałam ci o nich. Ciężko zasnąć, gdy zaraz mogą wylecieć. Chyba nie chcemy aby Eve się nie wyspała, prawda? Ja mogę być trochę zajęta, jutro ciężki dzień. Ktoś powinien wymasować łaskawej pani stopy aby dała radę na nich całą zmianę przekopytkować bez bólu.

- No tak, pamiętam. Mam ten szkic w notatniku. A jak coś innego to pewnie, tylko daj znać co. - Madison wydawała się uspokojona, że chodzi o kwestię jej drugiej pasji i zawodu czyli zdobienia skóry mniej lub bardziej kolorowym tuszem.

- No dobrze moje gołąbeczki. Siedźcie ile chcecie tylko proszę nie roznieście mi domu. No ale na mnie rzeczywiście już pora. - Betty widocznie zrozumiała aluzję bo powstała ze swojego miejsca. Podeszła do każdej z dziewczyn przy stole całując ją jeszcze w usta i chwilę żegnając się. Dziękowała za przybycie, za cudowny dzień i jeszcze wspanialszą noc. I każdą z nich czy z osobna czy w dowolnych zestawach zapraszała ponownie bez względu na porę dnia i nocy.

- No tak, bo przecież u Betty teraz mamy Dom Kobiet. - Eve zachichotała cicho bawiąc tą uwagą chyba wszystkich gdy padło znajome od paru spotkań określenie pałacu jej królewskiej wysokości. Gospodyni też to chyba rozbawiło. Eve i Steve też jeszcze chwilę rozmawiali z dziewczynami żegnając się przed rozstaniem po tym upojnym spotkaniu w dzień i w nocy.

- Dzięki za balet, polecam się na przyszłość - Mazzi też zaliczyła rundkę po gościach, żegnając każdą laskę z osobna. Śmiała się przy tym wesoło, obejmując je, rozdając całusy i robiąc niewinną minkę - Co złego to nie ja, będziemy się łapać jakoś jutro. Śpijcie dobrze, nie przejmujcie hałasami. - przy samym progu kuchni pomachała im ręką na pożegnanie, zanim nie wybyła na korytarz i z powrotem do sypialni Betty. Przekroczywszy próg wpierw zrobiła rzecz najważniejszą. Podeszła do stolika obok wezgłowia i tam odłożyła nieśmiertelnik Krótkiego, aby pod żadnym pozorem się nie zagubił w akcji.

- Strasznie duże to łóżko. Ale pomieścimy się wszyscy? - Steve który miał pierwszy raz korzystać z tego łoża królewskich rozmiarów miał chyba wątpliwości czy czwórka dorosłych osób się pomieści. Drzwi skutecznie odcięły sypialnię od reszty pomieszczenia i czy dziewczyny rezydowały dalej czy też poszły do swoich łóżek to już nie było tego widać. Ostatnia z całej czwórki przyszła Eve.

- Nie obawiaj się Steve, myślę, że damy radę. - gospodyni uspokoiła jego obawy. Poprosiła Lamię aby znów rozsunęła suwak jej małej czarnej no i nadszedł czas aby szykować się do tego łóżka. W końcu noc się już zrobiła dość głęboka, dawno musiało być po północy. Chociaż jeszcze było ciemno i nic nie zwiastowało nawet przedświtu.

Za kiecką barwy węgla na podłodze wylądowała ta złota. Nie leżała tam długo, bo sierżant szybko podniosła ciuch, składając go pedantycznie w kostkę i odkładając na stolik. To samo zrobiła z pończochami i bielizną, kapcie stawiając karnie przy nodze łóżka.

- W każdym razie będziemy próbować - wymruczała, podchodząc do trepa i jemu też pomogła się rozebrać, przez cały zabieg maltretując dolną wargę zębami. Cała ich czwórka doskonale wiedziała, że spać na razie nie pójdą, pozory pozostawały i całe droczenie przyspieszało oddech, krew znów żywiej zaczęła krążyć w żyłach. Dłonie coraz częściej zamiast walczyć z materiałem, gładziły i uciskały ciało pod spodem - Poza tym skoro Betty tak mówi, nie może być inaczej.

- Tak, rzeczywiście, trudno się z nią nie zgodzić. - Bolt przytaknął trochę machinalnie bo bardziej zajęty był tym co miał w ustach i rękach. Pośpiesznie i trochę chaotycznie całował usta a potem twarz i szyję Lamii. A dłonie chciwie błądziły po jej ciele. Zaczynając od bioder i pośladków ugniatając je zachłannie a kończąc na piersiach. W końcu chyba miał dość tej stójki bo bez problemu popchnął swoją ciemnowłosą dziewczynę na to gościnne łoże. Po czym zaraz zwalił się na nią kontynuując te zaczęte zabawy tylko w nieco wygodniejszej pozycji. Zaraz dołączyła do nich Eve, a na końcu Betty i nim tuż przed świtem padli wreszcie zmęczeni ponad wszelkie normy, Mazzi otrzymała swoje ulubione lody na deser tuż przed zaśnięciem, ukołysana oddechami trzech najbliższych jej osób na tym popierdolonym świecie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline