Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2020, 20:07   #6
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Rozmowa z ordynatorem kosztowała Harleen sporo nerwów.

- Nadęty, zadufany w sobie buc! –
weszła przez okno na schody przeciwpożarowe, mieszące się z boku szpitala. Usiadła na metalowym podeście i wyciągnęła paczkę papierosów. – Sądzi chyba, że wszystkie rozumy pozjadał! – zaciągnęła się głęboko. – W tym wieku to już nie ma żadnego przyrostu wiedzy ani umiejętności! (choć coś jej majaczyło, że jeśli chodzi o treści, w których człowiek jest specjalistą, to jednak przyrost jest). Pamiętała takie doświadczenie na szczurach, gdzie młode karmione były mózgiem tych starych – co powodowało u nich wzrost inteligencji, a może tylko zdolności kojarzenia? – tego już nie pamiętała. W każdym razie takie zastosowane dla ordynatora było by najlepszym z możliwych!

Papieros ją uspokoił. A może chodziło raczej o krótką wizualizację przerabiania mózgu Naczelnika Arkhama na pożywny pudding w połączeniu z oddechowym treningiem relaksacyjnym? Trudno ocenić tak od razu.
Buc czegoś od niej chciał… a! Jervis Tetch. Szalony Kapelusznik. Coś ukradł, a że był (jak sam przydomek wskazuje) szalony, osadzono go u nich. Zamiast stracić. Ech, ona by potrafiła usprawnić ten system.
Dobra, do roboty.

Wróciła do budynku, założyła biały kitel i przeszła do izolatki, gdzie przetrzymywany był pacjent.
- Dzień dobry, jestem dr Harleen Quinzel. Będę pana lekarzem prowadzący.
- Och, jak miło cię widzieć, moja kochana, może napijesz się herbatki, Alicjo?

- Oczywiście, dziękuję za zaproszenie – odpowiedziała Harleen. – Jestem zaszczycona.

Potem piła z pacjentem herbatkę, zachwycając się jej smakiem i aromatem. Nie było to łatwe, bo herbatki nie było Podobnie jak zastawy, stołu, ciasteczek („Zwłaszcza te anyżowe są wyborne”). Harleen – Alicja – potakiwała, śmiała się z dykteryjek, opowiadała swoje. O nic nie pytała, nie zachęcała Szalonego Kapelusznika do żadnych zwierzeń. Można powiedzieć, że zanurzała się w jego szaleństwie. Potem pożegnała się ze swoim pacjentem, nieomal że czule i wymknęła z Instytutu. Zanim udało się jej wyjść wpadała na naczelnika, który patrzył na nią z dziwną mieszaniną odrazy, fascynacji i rozbawienia wypisaną na twarzy.
- Na ten moment stosuję podążanie za pacjentem.
Profesor Stephen Hendry, światowej sławy specjalista od socjopatycznych zaburzeń osobowości, jej promotor a obecnie superwizor, patrzył na młodą lekarkę ciepło.
- Świetnie, pamiętaj tylko że kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie.
- Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich. – zakończyła (lub może wyprzedziła) cytat Harleen. Nerwowo skubała kołnierzyk białej bluzki. – Tyle, że ja z nim nie walczę, staram się mu pomóc. A najtrudniejsze jest to, że nie mam w nim wsparcia, profesorze – wciągnęła nogi w niebieskich jeansach na fotel. Jej drobna sylwetka wydawała się ginąć w otchłani skórzanego mebla.

- Mówisz teraz o swoim szefie? – doprecyzował.
- Tak! Traktuje mnie jak niedouczoną gówniarę!
- Po czym to poznajesz?

Harleen zastanowiła się.
- To raczej moje odczucie, trudno mi znaleźć sytuacje, które je potwierdzają…
- Więc to jego zdanie na Twój temat, czy twoje?
- Sądzi pan, że to JA się czuję niedouczona w jego obecności?
- A czujesz się?

Apartament był obszerny, urządzony minimalistycznie. Prosto z windy wchodziło się do dużej , otwartej przestrzeni łączącej salon i niewielki aneks kuchenny. Obok były dwie pary drzwi – jedne prowadzące do sypialni, drugie , prawie że niewidoczne, do salonu kąpielowego.
Z boku było wyjście na obszerny taras, z którego rozciągał się oszałamiający widok na rozświetlone nocą miasto.

Harleen, ubrana w leginsy do ćwiczeń i sportowy stanik leżała na plecach w poprzek ogromnej kanapy, z nogami przerzuconymi przez oparcie mebla. Głowa zwisała jej luźno. Z tej perspektywy świat - i ten w jej mieszkaniu i ten rozciągający się za przeszkloną ścianą) wydawał się stać na głowie. To było ciekawe doświadczenie . Odświeżające.

Podniosła telefon na wysokość oczu i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Kate? Gdzie jesteś ? Miałaś być pół godziny temu… - przez chwilę słuchała. – Andropauza?? A co to niby jest? I dlaczego z powodu czegoś tego mamy rezygnować z pole dancing? - Znów słuchała. – Tak, ja chciałam normalnie,. capoeirę. Ale nie, ty się uparłaś się że czas na coś nowego. – znów słuchała. – A, masz asystować przy wycinaniu tego czegoś. – znów słuchała. – Wybitny specjalista… No nie wiem, obrażam się, serio nie rozumiem, czemu asystowanie wybitnemu specjaliście ma być wartościowsze niż pole dancing ze mną. – znów słuchała. – Nie, to nie wystarczy na przeprosiny. Musisz się bardziej postarać. Dobra, idź się myć. Trzeba być czystym przy asyście, wiem. – Weź! Nie będę nikogo sprowadzać, mam narzeczonego, jakbyś zapomniała. Co z tego , że wyjechał? Tak mam wolną chatę… No weź! Wystarczy, że ty jesteś nimfomanką. No pa.

Podniosła się z westchnieniem, zmieniła strój do ćwiczeń na kostium i zajechała do umieszczonej na parterze budynku strefy spa. Miała ochotę na basen.
- To nie chodzi o to, że ja się czuję niedouczona, profesorze – Harleen potrząsnęła głową. Oprawki okularów dobrane były do koloru jej turkusowego, kaszmirowego spodnium – Chodzi o to, że on okazuje mi swoja przewagę!
- Technicznie rzecz biorą wasze relacja jest skośna. Stoi w hierarchii wyżej niż ty.
- No wiem… Ale to mnie złości! I dlaczego staje pan po jego stronie?
- Jestem po twojej stronie, Harleen. Opisuję po prostu rzeczywistość. Złość to naturalna emocja. Złościsz się na niego, czy na siebie? Czy może na mnie?
- Na niego!
- Dobrze, to mamy ustalone. Twój szef cię złości. Jak okazujesz ta złość?
- Nie okazuje!
- Ok, więc inaczej – sądzisz, że on widzi, ze jesteś na niego wkurzona?

Pewnego dnia – zgodnie z nurtem terapii prowokacyjnej - przyszła na spotkanie z Jervisem w niebieskiej sukience z bufiastymi rękawkami.
Tego dnia reakcja pacjenta była wyjątkowo silna. Śmiał się, krzyczał, wyzywał Harleen od dziwek, potem przepraszał, zapewniał, że jest grzecznym chłopcem, że już nigdy nie będzie.. Że już więcej nie rozczaruje swojej mamusi.
A potem poprosił ją, żeby zdjęła sukienkę.
Harleen ubrana w obcisłą, czerwoną sukienkę , kończyła właśnie makijaż. Okulary zastąpiła soczewkami, wysokie szpilki czekały obok eleganckiego płaszcza.
Odłożyła pędzel dokładnie w momencie, kiedy zabrzmiał dzwonek do drzwi jej apartamentu.
Pobiegła otworzyć i już po chwili całowała się z wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, starszym od niej o dobre piętnaście lat.

- Jean-Luc! Nie mogłam się już doczekać.
- To podobnie jak ja, kotku
– objął ją mocniej, zjeżdżając dłonią na jej pośladek. - Następnym razem pojedziesz ze mną. Paryż jest nudny bez ciebie, całe dnie oglądałem „dzieła” tamtejszych artystów, dawno nie widziałem tyle śmieci… - wsunął rękę pod jej sukienkę i uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy jego palce natrafiły na pasek gołej skóry nad pończochą.
Harleen czuła jego wzwód przez cienki materiał sukienki.
Odsunął ją, z wyraźnym żalem.
- Za pół godziny jesteśmy umówieni z moim kolegą z Vegas. To buc, ale ma bzika na punkcie punktualności. I kilka niezłych płócien impresjonistów , na które mam podobną ochotę jak na ciebie. Kiedy cię zobaczy, zmięknie i negocjacje pójdą lepiej.
Pocałował dziewczynę i podał jej płaszcz.
- A później... wrócimy do tego, co przerwaliśmy.
- Zauważyłaś, ze częściej mówimy o twoim szefie, niż twoich pacjentach – zagaił profesor.
Harleen – tym razem ubrana w szorty i podkoszulek – wysunęła podbródek do przodu.
- Bo wydaje mi się, że mam z nim większy problem niż z pacjentem – westchnę.
- Jakiego rodzaju problem?
- No, chyba szerszy… przypomina mi mojego ojca i z jednej stron mam ochotę pokazać mu, jaka jestem super, a z drugiej strony – mam ochotę się z nim konfrontować.
- A poza wszystkim strony szukasz jego akceptacji i uznania
– podsumował profesor. – To ambiwalencja. Zajmijmy się tym.
Chwilę się ociągała, ale spełniła jego prośbę. Została w samej halce, a kiedy Kapelusznik wyciągnął dłoń, podała mu sukienkę.
Gładził ją, wąchał i przytulał twarz do niebieskiego materiału.
- Pachnie inaczej – mruczał sam do siebie. – Ale ten kolor.. fason jest prawie taki sam – przesunął dłonią po ściegu.
- Nie podglądaj – rzucił do Harleen, która posłusznie zasłoniła twarz dłońmi.
Zza lekko rozcapierzonych palców widziała, jak pacjent ściąga szpitalne odzienie, a potem próbuje się wcisnąć w jej sukienkę. Był to raczej model oversize, ale mimo to nie udało mu się dopiąć guzików.
- Możesz patrzeć – powiedział w końcu, a duma wyraźnie była słyszalna w jego głosie.
- Jak wyglądam, mamusiu? – zapytał cienkim głosikiem pięciolatka.
Harleen nic nie powiedziała.
- Ślicznie, prawda? – znów głos dziecka.
- Nie jestem jakimś cholernym świrem! – wrzasnął kapelusznik, tym razem swoim głosem i zaczął rwać sukienkę. – Nie zmusisz mnie do tego, to pierdolona kurwo!
- Sądziłam że mi zaufał… zgodził się , żebym prowadziła szczególnie trudnego pacjenta, Jokera – tylko lata praktyki pozwoliły prof. Hendry zachować ten sam wyraz twarzy: życzliwe zainteresowanie. – Sądziłam, ze to jakiś kopista, ale to był właśnie on! – Harleen poprawiła swoja sukienkę z surowego jedwabiu i mocniej owinęła się brązowym swetrem. – Do dziś nie mogę zrozumieć, jak to możliwe, że taki przestępca nie jest skazywany na śmierć, tylko ciągle na nowo osadzany w szpitalu.
- Rozumiem, ze cię to porusza. Ale umawialiśmy się na spotkania w sprawie twojej praktyki a nie naszego systemu penitencjarnego
– przywołał ja do głównego nurtu rozmowy.
- Tak… - odetchnęła. – Sądziłam, ze to oznaka jego zaufania. Ale tak na prawdę – to pozwolił mi na terapię Jokera tylko po to, aby wykazać mi moją niekompetencję.
- Czemu tak sądzisz?
- Myślę, że nie dam rady. Brak mi doświadczenia.
- Na jakiej podstawie tak wnioskujesz?
- Boję się
– wyznała w końcu. – Pokazał mi nagrania z sesji z poprzednim psychiatrą.. jego synek go zastrzelił. Podobno spotkał się z Jokerem wtedy, kiedy ten był w szpitalu.. to się wydaje niemożliwe, ale tak się stało.
Popatrzyła profesorowi w oczy.
- Nie sądzę, abym była gotowa. Nie. Wiem, że nie jestem gotowa.
Miesiąc po pierwszym spotkaniu z Jokerem, Harleen , ubrana w swój lekarski uniform, czyli czarne, proste spodnie i biały podkoszulek, zapukała znów do drzwi ordynatora.
- Dzień dobry, czy mogę wejść?
Zaprosił ją gestem ręki i wskazał krzesło, stające po drugiej stronie biurka.
Usiadła.
- Dr Quinzel. Co mogę dla Pani zrobić?
Odchrząknęła.
- Chciałam przedstawić mój raport odnośnie spotkań z pacjentem Jervisem Tetchem – podała mu skoroszyt.
- Może pani, krótko, podsumować swoje wnioski?
- Myślę, że doświadczał przemocy ze strony matki w dzieciństwie – najprawdopodobniej nie akceptowała jego płci i zmuszała go do noszenia dziewczęcych ubrań. Traktowała jak dziewczynkę, ale też karała za to, że spełniał jej oczekiwania wkładając te ubrania. Był na raz zachęcany do pewnych zachowań i karany za nie. To musiało skutkować rozszczepem osobowości. Odtwarza kompulsywne wczesnodziecięce doświadczenia, próbując nadać im na nowo sens. W trakcie psychoterapii uda mi się zintegrować obie części jego osobowości, mam nadzieję.

Nabrała powietrza, jak przed skokiem do basenu z górnego piętra wieży.
- Jeszcze jedna sprawa, Dr. Arkham. Nie sądzę, abym była gotowa na terapię Jokera. Myślę, że dobrze pan o tym wie. Przesadziłam na początku i chciał mi pan utrzeć nosa. Przepraszam.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 06-04-2020 o 19:17.
kanna jest offline